Fantastyczna rozrywka


[Humor, dowcipy, zabawne historyjki]


Ogry Chaosu

[blok]Powoli ciszę w oberży Pod Cholernie Dużym i Zielonym Drzewem zaczął zastępować pomruk rozmów, szybko wymienianych uwag i szeptów. Wszyscy już wiedzieli. Ten, który przed chwilą zakłócił hałaśliwy spokój wzorowych, tęgo pijących, plugawie klnących, ale płacących klientów, był jednym z Nich.
Potężna postura, zielonkawa cera, rzadka szczecina pokrywająca prawdopodobnie całe ciało - mówiono, że nikt jeszcze nie przeżył widoku jednego z Nich bez odzienia – nie pozostawiały wątpliwości. Dla tych, którzy pod pozorem tolerancji skrywali braki w rozgarnięciu, ostatecznym dowodem było płaczliwe:
– Pardon - kiedy z rozmachem otwarte drzwi trzasnęły o ścianę i rozpadły się. Jeszcze przez chwilę obserwowali, jak ciężkim krokiem odmierzał odległość do baru.
Ciche:
– To co zwykle – zakończyło obserwację starszych stażem gości.
Barman, dla odmiany przystojny, szczupły młodzian o bujnych, czarnych włosach, w pełni asertywnie odparł:
– To znaczy?
Ciemnozielony pąs, w mgnieniu oka o pionowej źrenicy, pojawił się na szpetnej twarzy.
– Czyżbyś mnie nie znał?
- Hmm – odwaga barmana zdawała się przewyższać ogrom rosnącego przy lokalu pomnika przyrody - wesoły uśmiech, zawadiackie spojrzenie, skąd ja to znam? Gdzie ja to widziałem? Nie, nie znam ciebie, ale pewnie zaraz poznam.
Nawet ślepy opowiadający głuchemu o kolorach wiedziałby, że aby opisać to co pojawiło się na twarzy przybysza, potrzeba literackich zdolności lub studiów na kierunku geodezji.
- Jak to? Oczu nie masz? Zaraz będziesz dziękował, że je miałeś dzierżyszklano! Sam tego chciałeś i się doczekałeś! Dawaj to co zwykle, albo... albo... no bo...
Szczęśliwie, jak rycerz na białym koniu, pojawiła się dziewka z garem pełnym wykwintnego w tej okolicy dania, składającego się z gotowanej kapusty i fasoli. Ogrom wysiłku, jaki w oczach rozjuszonego gościa, musiał być ze strony szczupłej pannicy, wysokiej i kształtnej - jakieś obelżywe ówcześnie 90-60-90 - włożony w taszczenie gara, spowodował, że momentalnie zapomniał on o toczonej słownej walce i usłużnie pochwycił naczynie, kierując się do najgłośniej huczącego już kąta karczmy. Nie mógł przecie pozwolić, aby dziewczę męczyło się tym zadaniem. Po obsłużeniu wilczo głodnych opojów, kończąc pasującym, jak władza do Władzi ukłonem, oddał rondel zdegustowanej dziewczynie.
Poprawa humoru widocznie rozprostowała głębokie bruzdy na jego czole.
– Siwuszka zimniuszka z głębokiego loszka – wypowiedział słodko do barmana.

Tacy już byli. Jakieś dwa roki temu, krótko po okolicznym turnee, uznawanego przez tutejszych krytyków za przereklamowanego barda, o uznawanym przez tutejszych językoznawców za debilne imieniu Jaskier, grupa ogrów wyspecjalizowanych w wydobywaniu dwimerytu, będącego jednym z narodowych skarbów Koviru, zastrajkowała. Śledztwo wykazało, że zaśpiewajki barda musiały mieć na to znaczący wpływ. Co tu dużo gadać, rzucili kopalnię, nazwali się Ogry Chaosu i wybyli w świat.
Ruszyli w siedmiu na szlak w poszukiwaniu przygód, chwały i dostatniego życia. Ociężałe, dwustukilowe chłopaki, ogry z dziada pradziada, kochające żmudne wydobywanie rudy szlachetnego metalu, zostały z zamiłowania kilerami. Szybko rosnąca legenda wyprzedzała ich znacznie, a towarzyszące jej rzeczowe i pozbawione artystycznych dodatków opisy przygód, nie pozostawiały złudzeń co do przyszłości kompanii.

Smok Morski. Za niego postanowili się wziąć na początku. Świadkowie twierdzili potem, że najprawdopodobniej nigdy jeszcze ogry nie wypiły takiej ilości wody, a smok dostawszy ataku śmiechu na stałe wprowadził, do swojego gatunku bardzo szeroki uśmiech. Opinia społeczna, wbrew własnej ocenie grupy, zaczęła - o ironio - dryfować w mało pochlebnym dla chłopaków kierunku.
Później byli piraci ze Skellige. Ogry doszły do wniosku, że woda sama w sobie nie jest zła i spróbowali pacyfikacji bardziej cywilizowanych jednostek. Na nic jednak zdała się siła, górę wzięło dobre wychowanie i tęsknota do rycerskiej szlachetności. Nie mieli szans na zwycięstwo i ujarzmienie rudobrodych, starając się ich powitać oraz przedstawić się przed starciem. Trwale naznaczona przez korsarzy, zielona skóra, nadała im jeszcze bardziej groźnego wyglądu. Z możliwości efektowniejszej ekspozycji byli zadowoleni, ale od tamtej pory widząc żagle dostawali wymownej czkawki.
Zmienili obszar zainteresowania, kierując uwagę ku przestworzom. Po tygodniach wypatrywania wrogich istot, uznali, że wygoda z leżenia pod gołym niebem to piękno godne ich starań, ale nie czuli się zdobywcami tego przywileju. Z odrobiną niechęci, głusi na rozlegające się wokół krytyczne uwagi tyczące ich sprawności w oczyszczaniu świata ze zła, wrócili do tego co nazywali robotą.
Kolejne zlecenie dotyczyło wampira panoszącego się nocami w ruinach zamku okolicznego księstwa. To było coś w sam raz dla Nich. Doskonale widząc w ciemności, nieustraszona siódemka była pewna bogactw i uwielbienia oferowanych przez mieszkańców lokalnego grodu. Ubrani w czarne płaszcze, z mieczami na plecach, zaszturmowali o północy. Ponoć nawoływania, a potem i śmiechy, było słychać w promieniu wielu mil. Nazajutrz nie dali sobie przetłumaczyć, że wampir nie mógł uciec przed nimi ze strachu, że znowu spieprzyli zlecenie.
Bogata historia Ogrów Chaosu nie pozostawia niestety nadziei na znalezienie chwalebnego czynu. Lecz nie oni ją pisali. Oni ją tworzyli. Oślepieni autorskim mitem doniosłości poczynań, bezkrytyczną ale i beztroską postawą wobec współbraci, przemierzali świat. Powierzchowność przyprawiająca o dysfunkcję mięśni zleceniodawców, nieznośnie wysoka samoocena, niewyczerpany zapał do mierzenia się z beznadzieją zadań, działały jedynie na początku „krucjaty”, potem tylko w nowo odwiedzanych przez Nich miejscach, na końcu ograniczając się do ubogich umysłowo mieszkańców królestwa oraz ludności napływowej.
Ergo – znaleźli szczęście, nie bacząc na to co myślą inni. Ich sen spełnił się wyśmienicie. Przecież pomagali ludziom! Nikt inny by takiej robocie nie podołał, a oni nie po raz pierwszy „se dali rade”. Jak kiedyś w kopalnianych chodnikach, tam gdzie inni się bali, nie mieli dość siły lub zapału. Ogry wymarzyły sobie pożyteczne życie na powierzchni i dopięły swego. Cóż z tego, że zbyt mili, do tego uczynni i potulni jak owieczki wypasane całą wiosnę na hali przez pastucha w okresie dojrzewania. Naiwni jak dzieci z sierocińca wierzące w powrót rodziców. Nie potrafiący, w obawie o sprawienie bólu, oberwać suchych liści z krzewu, a co dopiero skrzydeł wrednego komara, czy też końskiej muchy. Szlachetne odruchy, pielęgnowana przyjaźń do każdej żywej istoty oraz hasło „Czyńmy Dobro” niesione na mięsistych, bordowych ustach, sprawiły, że nikt już nie traktował ich usług poważnie. O dziwo, ponownie nie przejęli się brakiem nowych zleceń, i po krótkim odpoczynku w błotnym sanatorium, zabrali się znowu do roboty.

Odstawił delikatnie, na wypolerowany dębowy blat, opróżniony kubek. Z sakiewki wyłuskał grubymi, szponiastymi paluchami miedziaka i podsunął barmanowi. Drugiego, po chwili zmagań z widocznie drgającą ręką, umieścił we wnętrzu wydrążonej dyni, zwieńczonej skromną szczeliną, a opisanej równym pismem „Na głodujące dzieci ofiar”. Wciągnął głęboko powietrze, delektując się rozpływającym po ciele, elektryzującym cieple. Świst temu towarzyszący, poderwał psy leżące przy piecu, których wycie sprowokowało deszcz ogryzionych kości lecący od stołów w ich kierunku. Ogr sprężystym krokiem wyszedł z karczmy, z gracją przekraczając nad szczątkami drzwi.
Przyjrzał się z zadowoleniem stojącemu na zewnątrz wozowi, zaprzężonemu w cztery kościste woły. Pomruczał czule do nich i wdrapał się za stery obleczonego w różowe płótno pojazdu. Cmoknął wymownie i dla poprawy animuszu zwierząt, delikatnie strzelił ze skromnego bacika nad ich rogatymi głowami.
- Wio maluścy! Jedźmy do dom, do kompanów! – wesoło zawołał, nie zauważając, że zrywnie ruszając ochlapuje niemiłosiernie błotem, siedzących przy rogu karczmy żebraków. Jednoznaczne gesty, pożegnały jego zaprzęg. Większość ubłoconych palców celowała pomiędzy dwa półokręgi, namalowane na płachcie okrywającej tył wozu, tworzące wizerunek nagiej, wypiętej bezwstydnie tylno-dolnej części kobiecego ciała. Gdyby łachmaniarze potrafili czytać, wiedzieliby, że litery otaczające ten obraz w miejscowym języku oznaczają: \"Agencyja Towarzyskości Wszelakiej – Tanio, Bezpiecznie, Z dostawą do domów”.[/blok]


Autor: 4150


Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.

ZAMKNIJ
Polityka prywatności