Fantastyczna rozrywka


[Filmy]


Eragon

[blok]Siedzę sobie w kinie, jest ciemno, za mną jacyś delikwenci objadają się popcornem. Żeby się lepiej przygotować „pełzałam” trochę po stronach internetowych, czytałam zapowiedzi. Będzie hit, w końcu to film na podstawie bardzo popularnej powieść autorstwa Christophera Paoliniego, który popełnił ją w wieku 15 lat. Podobno efekty specjalne są na miarę Matrixa, a budżet przypominał ten z Władcy Pierścieni… Ale jak to mówią: „Wszystko wyjdzie w praniu”. No i zaczyna się…

Słówek kilka o fabule… Otóż rzecz dzieje się w fantastycznej krainie Alagaesii, której sporą częścią włada główny Schwarz-charakter w całej opowieści - Galbatorix (tak, tak, wiem, że to niezwykle głupie imię, ale to nie ja pisałam książkę…). Jak na złego przystało jest zepsuty, lubi mordować i oczywiście dręczy go choroba psychiczna. Tak się dziwnie złożyło, że pewna elfka, Arya, przewoziła błękitny kamień, który jest obiektem marzeń szanownego króla. Galbatorix wysyła na jego poszukiwanie swego najwierniejszego, najprzebieglejszego i najbrzydszego sługę – Cienia Durzę, któremu udaje się dopaść dziewczynę w pobliżu wielkiego, ciemnego lasu. Ale to się przecież nie może tak skończyć! Długouchej pannie udaje się teleportować kamień wprost pod nos siedemnastoletniego chłopaka, Eragona, który (niby przypadkiem) wybrał się na polowanie. Młodzik zabiera niebieskie cacko do domu. I tak przenosimy się do Carvahall, gdzie nasz nieszczęsny bohater mieszka. W miasteczku stacjonują żołdacy Jego Królewskiej Mości, organizując łapanki… tfu!... nabór do armii. Jednak po dwóch dniach z kamieniem zaczyna się coś dziać… Twarda skorupka pęka i oczom chłopaka ukazuje się smok, a raczej smoczek, zważywszy na rozmiary gada. I wszystko byłoby fajnie, ale niestety Durza poznał już losy jaja. W wiosce pojawia się dwóch paskudnych Ra’zaców, którzy zabijają wuja głównego bohatera, co jak wszyscy wiemy zwiastuje zawsze to samo. Chłopak jest zagubiony. Brom, stary bajarz opowiadający cały czas tą samą historię o smokach, wcale nie poprawia sytuacji zabierając jego i Saphirę (bo tak nazywa się nowa towarzyszka Eragona) w szaleńczą podróż do Vardenów, rebeliantów przeciwstawiających się królowi i jego tyranii itd. … Przedzierają się przez chaszcze i knieje... Bardzo długo się tak przedzierają... Ogólnie, to nie dzieje się nic ciekawego. W końcu, akcja rusza się trochę do przodu i Eragonowi śni się uwięziona w twierdzy księż... znaczy Arya. W tym momencie natępuje cała lawina zdarzeń: próbują ją ratować, Brom zostaje ciężko ranny w potyczce z Durzą, w roli wybawiciela pojawia się Murtagh, Brom i tak umiera... Męczące, zwłaszcza gdy wszystko dzieje się w ciągu kwadransu. Na tym poprzestanę, bo dalsze streszczanie nie ma sensu. Do końca filmu i tak zostało tylko 21 minut...

Tak sprawa przedstawia się w filmie… Ale do książkowego oryginału już na początku ma się to nijak. Zdaję sobie sprawę z tego, że nigdy nie można mówić o wiernym przeniesieniu książki na ekran, ale żeby tak poskracać fabułę, spłycić bohaterów i pewne bardzo ważne wydarzenia przenieść w jakieś dziwne lokacje i w dodatku jeszcze zrobić to tak diabelnie nie chronologicznie, to już jest szczyt wszystkiego! W życiu nie widziałam tylu niespójności. O ile Paolini pozwala Saphirze dorosnąć w spokoju, to reżyser w ciągu dwudziestu sekund zrobił z niej dorosłego, gotowego do polowania smoka. Skąd się wzięli żołnierze w Carvahall? Jeszcze w dodatku do wojska zabrano synów Horsta (jednej z kluczowych postaci w tomie „Najstarszy”), który w filmie nawet nie przypomina tego wielkiego kowala o wiecznie dobrym humorze. Ci chłopcy (?) powinni być obecni przez całą drugą część książki, więc nie mam pojęcia, jak wybrnie z tego reżyser. Pewne osoby nie umierają tak jak powinny (tj. w „książkowy” sposób), inne pojawiają się za późno albo zbyt wcześnie i na dodatek w bardzo dziwnych okolicznościach przyrody. A Eragon wcale nie opuścił wioski po to, by dotrzeć do Vardenów, bo sprawa go przerosła, lecz by dopaść Ra’zaców… Czarownica Angela jest stanowczo za młoda, ale to chyba na potrzeby marketingu - w końcu kto chciałby oglądać pomarszczoną staruszkę? I można tak wymieniać godzinami… We Władcy Pierścieni też sporo fragmentów pominięto, ale to aż tak nie raziło w oczy, bo przynajmniej zrobiono to ładnie. Stefen Fangmeier chciał stworzyć film na miarę dzieła Jacksona, a udało mu się zrobić parodię... Coś takiego już kilka razy ogladałam na YouTube. Mam też wrażenie, że Petera Buchmana - odpowiedzialnego za scenariusz - pozostawiono samopas i pozwolono mu na własną \"radosną\" twórczość. Film jest wręcz do bólu patetyczny, co może tylko śmieszyć, zważywszy na niski poziom jego wykonania.

A propos: designer i spece od efektów komputerowych nie popisali się. Hugh Johnson powinien lepiej pilnować ekipy. Nawet z jego pięknych zdjęć potrafili zrobić obrazy z najgorszego koszmaru. Urgale, które powinny przypominać diabły ze średniowiecznych rycin to pomazani farbą ludzie, krasnoludy są mniej więcej mojego wzrostu (164 cm to naprawdę sporo), dużej Saphirze kompletnie brakuje charakteru - bardziej przypomina pluszowe zwierzątko, a wioski i miasta są potwornie sztuczne (niech za przykład posłuży Farthen Dur). Tylko Cień Durza wygląda tak jak powinien.

Jedynymi rzeczami ratującymi ten film są widoki, ale tylko te, przy których nie majstrowali wyżej wymienieni „spece”, całkiem przyjemna muzyka Patricka Doyle\'a i co poniektórzy aktorzy, jak na przykład pan Irons, czyli filmowy Brom (kto oglądał Dungeons and Dragons ten wie, jak zniszczył swoją opinię, ale tym razem się na nim nie zawiodłam). Był chyba jedynym, który \"stworzył\" bohatera. Młody Ed Speleers też całkiem nieźle się spisał, choć na początku miałam pewne obawy co do jego osoby. Był bardziej naturalny niż Garret Hedlund, choć miało się wrażenie, że jest jakby trochę zagubiony. Wybitny aktor, za jakiego do tej pory uchodził John Malkovich, rolą Galbatorixa podkopał swój autorytet - był nieprzekonujący i sztuczny, podobnie zresztą jak jego filmowy podnóżek, czyli Robert Carlyle aka Durza.

Jednak nawet to nie uratuje tej produkcji przed tłumem rozjuszonych fanów \"Eragona\". Podsumujmy: większość obsady beznadziejna, efekty beznadziejne, tempo akcji przypominające huragan (czyli „bez ładu, bez składu”) – beznadziejne. Gdybym przed obejrzeniem filmu nie przeczytała książki przypuszczalnie nigdy już bym jej nie dotknęła. Wyobrażam sobie te wszystkie fora i czaty fanów oraz opisy tortur, jakimi uraczą twórców. Mam szczerą nadzieję, że Najstarszego wyreżyseruje kto inny. Na początku chciałam okazać litość, ale im dłużej nad tym myślę i im więcej znajduję błędów, tym bardziej uświadamiam sobie, że zasłużyli na 1 w jakiejkolwiek skali ocen, w porywach 1+ (za aktorów, widoczki i muzyczkę). Nie oglądajcie tego, pożyczcie książkę![/blok]


Autor: 5830


Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.

ZAMKNIJ
Polityka prywatności