[blok]Idąc w kierunku, który wskazała mi pewna mniej lub bardziej (ewentualnie) obiektywna osoba, w kilku zdaniach chciałem przedstawić mój punkt widzenia na kilka spraw. Myślę też, że owe zagadnienia nie są obce żadnemu z nas, dlatego nie rozwodząc się długo nad wstępem (według jakże prostej zasady, mam nadzieję, że pierwsze akapity przykują waszą uwagę :-P) postaram się przejść do rzeczy.
Ktoś mógłby myśleć, że skoro tworzy coś, czego inna osoba nie rozumie staje się to od razu „złe” i „niezrozumiałe” dla pozostałych odbiorców, dlatego też nie opłaca się owego pokracznego i tępego tekstu nawet czytać. W porządku. Mamy wolność słowa, wyznania, wszystkiego i prawdę powiedziawszy osobiście ja mam gdzieś to, co myślą o mnie inni. Jednakże istnieje pewna śmieszna sytuacja (a wierzcie, że lubię sobie czasem poobserwować zachowanie ludzi) związana z tym, że spory procent społeczeństwa zaczyna „robić pod siebie” kiedy ktoś się o tym właśnie procencie wyrazi w sposób negatywny. Ba, ludzie szaleją by mieć modne ciuchy, modne buty, słuchać modnej muzyki... Podświadomie dążą do „jedności” z resztą społeczeństwa, w myśl przysłowia o wronach. Jako „zwierzę stadne, człowiek *musi* przebywać wśród innych ludzi. Może robić różne rzeczy, ale tak naprawdę, jest niewolnikiem. Nasuwa mi się tutaj obraz Matrixa- jedna rura (system), do której to wszyscy jesteśmy podłączeni. Uważamy, że rządzimy naszym życiem, a tak naprawdę system karmi się siłą życiową drzemiącą w nas samych.
Biorąc pod uwagę konsumpcyjny styl życia, począwszy od firmy która produkuje zwykłe trampki, a skończywszy na kwestii jakże bliskiej memu sercu – muzyce, wiele osób zatraciło własne ja w „owczym pędzie”. Ludzie często mylą znaczenie słowa „firmowe” z „oryginalne”. Staczając się po takiej równi pochyłej, ulegając wydawnictwom, projektantom mody i wielkie „Ch” wie komu jeszcze, celują idealnie w miejsce, którego nazwy nie będę wymieniał bowiem miał to być kulturalny felieton.
Czasem idąc ulicą nie wiem czy śmiać się czy płakać kiedy widzę „koleżankę” tudzież młodego „przystojniaka” (sam taki stary nie jestem, ale przyznać muszę, że przekroczyłem już „dwucyfrówkę” i to tą z dwójką z przodu, co do „przystojniaka” to się nie wypowiadam, wszak jestem tylko prochem). Wracając jednak do tematu, „koleżanka” owa jest różowa (ach te rymy, może jednak wrócę do poezji:-), a na jej jakże uroczej koszulce, w okolicach biustu widnieje napis „Punk(Punks) Not Dead” . Za chwilę znika za rogiem w miejscu, które omijam z daleka. Nie lubię jednostajnego, szesnastkowego tudzież ósemkowego „bicia” jeśli ktoś zagłębia się chociaż trochę w arkana perkusji, nie muszę przypominać jak to wygląda. Resztę odsyłam pod dyskoteki. Młodzieniec natomiast paraduje po alejach z okazałym irokezem na swojej wyżelowanej głowie i uśmiecha się nonszalancko. No to ja dziękuję. Moda proszę Państwa! W sumie niech wyglądają jak chcą, ale nie wiedzą nawet co te symbole kiedyś znaczyły, co za nimi przemawia. Wybaczcie jednak te proste porównania. Jako, że mojemu sercu bliska jest punkowa brać, dlatego tak się nad tym rozwodzę. W sumie prawdziwy punk mówiąc delikatnie, ma w czterech literach to jak ktoś wygląda, czy jest jak osoba w podanych przeze mnie przykładach. Ale ja jako postronny obserwator wyrażam ubolewanie nad stanem umysłów (i nie tylko) osób preferujących „coś”, tylko dlatego, że jest akurat „trendy”.
Zmieniając nieco temat chciałem zwrócić uwagę czytelnika na skromny pierwiastek natury ludzkiej. Strasznie irytujące są (ostatnio gdzieś ciągle się z tym spotykam), „plastikowe” uśmiechy, zwłaszcza kiedy później słyszę komentarze wśród znajomych (przeważnie rzucane po jakichś imprezach):
„...Widziałaś ją? Hahaha, ale wyglądała, jak szynka przewiązana sznurkiem...itd.”(ach te kobiety:-).
W każdym bądź razie martwi mnie ta cała obłuda jaką ludzie kryją w swoich głowach. A najzabawniejsze jest to, że nikt tak naprawdę się nie chce przyznać do takiego zachowania. We własnych oczach jesteśmy „dobrzy”, może nie „najlepsi” ale na pewno „dobrzy”.
Zabawne jest to czym ludzie potrafią się sugerować obejmując jakiś cel do którego zmierzają. Politycy, artyści, muzycy. Filozofowie, przecież to jest tylko myśl człowieka! Ona może się komuś podobać, nawet tysiącom (przypomina mi się jakiś durny żart, „Kupa jest dobra. Dlaczego? Bo miliony much nie mogą się mylić!” Przyziemne ale jakże prawdziwe. Idealne hasło dla specjalistów od reklamy). Co z tego? Czy to od razu znaczy, że JEST SŁUSZNA? Chyba właśnie na tym polega siła człowieka, nie ulegać wpływom. Punkiem nie jestem, ale ta subkultura chyba jest jedyną w jakiej człowiek może poczuć się wolnym. Faktem jest, że ciężko być outsiderem, mieć swoje zdanie, poglądy, nie dać się złowić na, jakże często zawoalowane hasła. Trudno jest toczyć walkę z własnym sercem, które jest bardzo zdradliwe.
Czy w istocie ktoś zrozumie o czym mówię? A jeżeli tak, to czy nawet wtedy zastanowi się, pomyśli, czy nie jest tylko kukłą kołyszącą się na wietrze?
Dopóki ktoś TYLKO komentuje nasze poczynania, jest dobrze. Jednakże kiedy zaczyna się OCENA, sprawa szybko się komplikuje. Pozytywna ocena jest prawie *zawsze* w porządku, ale czy lubimy być negatywnie oceniani? Kto daje nam prawo do oceniania innych? Chyba nasze ludzka słabość, może jednak coś czego nazwać nie umiem.
Pisać na ten temat można wiele. Nikt nie powiedział jednak, że chcę od razu tworzyć pracę magisterską. Chciałbym też przeczytać co o tym myślicie. Zwłaszcza jeśli chodzi o merytoryczną część powyższej gromady zdań.[/blok]
Autor: 987
Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.