Mity, Legendy, Baśnie


[Mity, Legendy, Baśnie]


Strzelnica

[blok]Śnieg prószył niestrudzenie przez całą noc, przysypując dokładnie cały las. Pierwsze, nieśmiałe promienie słońca wydobywały z oszronionych drzew przecudny blask i tęcze kolorów, upodabniając je do lodowych figur rzeźbionych przez najbieglejsze w tej sztuce elfy. Wrażenia nierealności dopełniała głęboka cisza, z którą komponował się jedynie szum wiatru. Żaden inny odgłos podczas zimy nie był w tym lesie słyszany od lat. Aż do tego poranka.
Pierwszym obcym dźwiękiem, który dało się usłyszeć, był trzeszczący śnieg. Chwilkę później można było rozpoznać szelest ubrania, sprawniejsze ucho wychwyciłoby pewnie ciężki oddech wędrowca. A tymczasem postać była coraz bliżej niewielkiej polanki, którą przecinał strumień skuty lodem.
Dziewczyna zdjęła z głowy kaptur obszyty futrem i potrząsnęła głową, kilka skręconych kosmyków wymknęło się z luźnego warkocza. Widok otwartej przestrzeni napełniał ją radością, gdyż całą noc błądziła pośród drzew, nie mogąc znaleźć właściwej drogi, i cały czas wracając w to samo miejsce. A teraz nareszcie znajdowała się w miejscu, które mogła odnaleźć na mapie, a tym samym zaplanować dalszą wędrówkę. Jednocześnie tak duża przestrzeń narażała ją na pewne ryzyko, dziewczyna była jednak pewna, że pogoń jest gdzieś daleko za nią.
Wyszła na polankę i natychmiast osłoniła twarz od światła, które raziło oczy, przywykłe już do mroku. Chwilę oswaja się ze słońcem, aż w końcu mogła spojrzeć na miejsce, w którym się znalazła. Szare oczy zabłyszczały, a na ustach zamarł wyraz podziwu wywołany widokiem, który się przed nią roztaczał.
Dziewczyna po raz pierwszy była w takim miejscu. Nie wierzyła, że takowe istniały. Czasem ktoś starszy opowiadał o czymś podobny w zimny, jesienny wieczór. Słuchano tych opowieści uważnie, czerpiąc z nich pewną nadzieję. Ale kto brałby bajki na poważnie… A tymczasem ona nie tylko mogła widzieć, czy też dotknąć. Gdyby miała tylko to, stwierdziłaby, że miejsce faktycznie jest piękne, lecz nie wyjątkowe, w końcu w lesie jest wiele urokliwych zakątków… Dziewczyna odczuwała całą sobą niezwykłość tego miejsca. Ogarnęła ją nagle lekkość, i ciepło, które rozpływało się w zmarzniętych kończynach. W głowie jej szumiało, serce zabiło szybciej.
Chodź, chodź do mnie…
Przebiegły ją dreszcze. Musi iść dalej. Pogoń ją ściga. Na pewno znaleźli już jakiś trop. A w głowie cały czas szumi…
Chodź… opowiem ci historie…
Mam zadanie…
Chodź… musisz wiedzieć.
Powoli naturalna ciekawość wzięła górę, ogarnął ją dziwny, niewyjaśniony spokój, serce zaczęło bić normalnym rytmem. Zaczęła stawiać niepewne kroki w kierunku, który wydawał jej się właściwy, jakby dobrze wiedziała, dokąd ma iść. Nagle, będąc już gdzieś w połowie polanki dostrzegła coś ciemnego miedzy drzewami, co wyraźnie odcinało się na tle białego śniegu. Poczuła w dłoniach mrowienie, które nie miało nic wspólnego z zimnem.
Kiedy znalazła się bliżej rozpoznała w tajemniczym kształcie ruiny budowli. Kawałek muru z bramą, coś, co mogło być basztą lub wieżą. A wszystko z materiału, którego nie umiała nazwać, jednak zachwyciła się jego ciemną barwą i połyskiem, który ciągle jeszcze nie zniknął pomimo upływu wielu lat.
Podeszła bliżej, mrowienie w palcach nasilało się. Ruiny zdawały się żyć, pulsować. Zdjęła rękawiczkę, przyłożyła dłoń i policzek do muru, poczuła, że biło od niego ciepło. Poczuła przepływający przez nią strumień energii, usłyszała szelest, szept, w głowie znowu zaszumiało… Zaczęła się zapadać.

***

Elfy tłoczyły się w podziemiach Strzelnicy, ich ostatniej kryjówki, miejsca, w którym schroniła się większość ocalałych z ostatniej bitwy. Wszyscy bali się odezwać w obawie, że mogłoby to wydać ich położenie. Czekali na wiadomości i modlili się do bogów o to, aby nie były tak tragiczne, jak się spodziewają.
Nagle usłyszeli czyjeś kroki na schodach wiodących do pomieszczenia. Kilku żołnierzy napięło łuki, inni mocniej ścisnęli rękojeści mieczy. Z mroku wyłoniły się cztery postacie, w tym jedna była podtrzymywana z obu stron, ledwo powłóczyła nogami zostawiając za sobą na posadzce kropelki szkarłatnej krwi.
Pułkownik, najwyższy stopniem spośród wszystkich zgromadzonych, postąpił naprzód i smutnym spojrzeniem przywitał się z przybyszami. Dwoje z nich pomagało ułożyć rannego, ostatni zaś, nie patrząc pułkownikowi w oczy, zaczął zdawać relacje z przebiegu bitwy. Jego słowa pozbawiły dowódcę ostatniej nadziei na odmianę losu. Przegrali. Król poległ. Prawie cała armia wybita, a wojska Imperium maszerują w ich kierunku, zajmując ich ziemie. Zatem Królestwo upadło. Królestwo! Prastara Leśna Siedziba, ta sama, która od tysiącleci zdołała pozostać nietknięta i niezmieniona pomimo wojennych zamieci, ta, która była uważana za przystań wiedzy i kultury, za ostoję pokoju! Ojczyzna elfów… upadła. Pułkownik był już stary i doświadczony, niejedno widział w swoim życiu. Ale coś takiego nie śniło mu się w najgorszych koszmarach, nigdy mu nawet przez myśl nie przeszło… a teraz stało się prawdą.
- Gdzie oni są?- zapytał, starając się nie pozwolić, aby owładnęła nim rozpacz i panika, nie dbając już nawet o służbowy ton.
- Niedaleko. Ledwo im uciekliśmy. Idą wprost na strzelnicę, a Imperator na samym czele.
- Nie znajdą nas. - odezwał się jeden z żołnierzy, również zapominając o wojskowej dyscyplinie.- Nikt jeszcze nigdy nie odnalazł tej kryjówki. Powiadają… - spuścił głowę i zaczerwienił się nieco, pewnie czując wstyd, że wspomina o bajkach w tak krytycznym momencie.- Powiadają, że to miejsce chronią stare czary… starsze nawet niż samo królestwo. Zaiste, Panie… jeśli to prawda, to jesteśmy bezpieczni.
Pułkownik przyglądał mu się chwilę z uwagą, rozważając jego słowa. Zaczarowane… Tak, powiadali, że to miejsce jest zaczarowane. Powiadali również, że całe Królestwo jest zaczarowane. A jednak te czary nie uchroniły ich przed klęską. Zanim jednak zdążył odpowiedzieć, młodzieniec, który do tej pory siedział pod ścianą i wpatrywał się w posadzkę, wstał i podszedł do nich, zwracając się bezpośrednio do żołnierza.
- Prawdę mówisz o czarach Strzelnicy. Nie wiem jak wy, ale ja czuję w sobie moc tego miejsca. Ale mimo to nie jesteśmy bezpieczni. Słyszeliście przecież wszyscy, Król został zabity, armia już nie istnieje. A nas przecież jest tu garstka… możemy długo ukrywać się w podziemiach, może nawet ktoś uratowałby swoją głowę, ale… - tutaj spojrzał wprost na pułkownika, jego ciemne oczy zalśniły w mroku, a widać w nich było zdecydowanie.- Czy godzi się tak? Siedzieć tutaj, w ukryciu? Kiedy niedaleko polegli nasi bracia? Kiedy nawet cywile oddawali życie, my mamy się ukrywać?
Pułkownik przyjrzał się uważniej młodzieńcowi, zmierzył jego sylwetkę, zwrócił uwagę na przeciętny jak na elfa wzrost, kruczoczarne włosy, zacięty wyraz twarzy i dumę, która biła z niego pomimo żałosnego położenia, w jakim się wszyscy znaleźli. Było w nim coś, co uderzyło dowódcę. Coś, co się czuje instynktownie. Przeczucie, że gdyby losy potoczyły się inaczej, to kto wie… kto wie, kim mógłby być ten chłopak…
- Jak ci na imię?
- Randaen, Panie.
- Mów jaśniej, Randaenie… co masz na myśli? Co proponujesz?
- Wszak to jest Strzelnica, a wśród nas znajdziesz kilku dobrych strzelców. Nie ukrywajmy się zatem przed Imperatorem. Wyjdźmy na mury i stawmy mu opór. - spojrzał na rannych leżących pod przeciwległą ścianą, zastanawiając się przelotnie, ilu z nich już odeszło na zawsze. Pułkownik podążył za jego wzrokiem.- Pozwól nam umrzeć w walce, Panie- dodał już niemal błagalnie.
Dowódca nie zastanawiał się długo. Wszyscy poparli młodzieńca. Wybrał łuczników, rozstawił ich na murach. Światło słoneczne wpływało kojąco na żołnierzy. Wdychali świeże powietrze szykując się do ostatniej, beznadziejnej i bezsensownej walki, czując, że tak właśnie trzeba. Nie czekali długo.
Kiedy tylko ujrzeli wyłaniające się z lasu, jadące środkiem gościńca wojska imperatora, wypuścili strzały, zdradzając tym samym sekret Strzelnicy. Odpowiedź nadeszła natychmiast. Mały oddział odłączył się, zmierzając w kierunku elfów. Ci jednak stali na swoich stanowiskach, cały czas strzelając.
Nie mogli się bronić długo, w końcu jeden po drugim padali od strzał lub byli ściągani z murów i tratowani. Randaen wyciągnął z kołczanu strzałę. Zawahał się. A potem wycelował i wystrzelił. Z oddali dostrzegł białą lotkę wystającą z piersi Imperatora…

***
Dziewczyna podniosła przymknięte powieki i spojrzała uważniej na ruiny. Dalszą historię znała. Wszyscy obrońcy Strzelnicy ponieśli śmierć. Imperium, choć zwycięskie, bez swego przywódcy stało się nagle słabe, na tyle słabe, by poddani Królestwa mogli wszcząć bunt. Walki trwały już od ponad dwóch stuleci. Elfy nie dawały się stłumić, nie chciały złożyć hołdu nowemu Imperatorowi. Niektórzy z nich żyli między ludźmi, gdzie odbierali i przekazywali informacje. Ale kiedy ich tożsamość została odkryta, przeważnie kończyli na szubienicy. Chyba, że byli dobrzy w ucieczkach. Randaena była.
Poczuła się nagle niezwykle dumna ze imienia, które nosi, i z misji, którą wykonuje. Zadarła głowę i oszacowała wysokość muru. Znalazła oparcie dla rąk, i zaczęła wspinać się na szczątki wieży. Kiedy już była na szczycie założyła strzałę i napięła łuk. Wycelowała…
Upadła, a na śnieg wokół jej ciała nabrał intensywnej, czerwonej barwy. Podobnie jak torba, w której wiozła zaszyfrowane posłania. Znajdując się pod wpływem magii Strzelnicy nie zauważyła nawet pędzącej ku niej pogoni…[/blok]


Autor: 435


Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.

ZAMKNIJ
Polityka prywatności