Kroniki Fantastyczne


[Świat Mroku]


Atak Cieni - rozdział II

[blok]-Viggo! Viggo!
-Co się stało?
-Oni znowu się ze mnie śmieją!
-Już ci powiedziałem, że nie masz się tym przejmować- szesnastolatek pogłaskał swoją zapłakaną siostrę po głowie.
-Oni mówią że jestem dziwna, bo ciągle noszę rękawiczki!
-Przecież wiesz, że nie jesteś dziwna. Jesteś śliczną małą damą i dlatego nosisz rękawiczki.
-Zobacz Viggo! Przyjechali! – na podwórze zajechały dwa powozy ciągnięte przez dorodne kasztanki. Dzień był ciepły. Ze spoconych końskich szyi buchała para. Widać było, że mają za sobą długą podróż. Z altany przyszli zaproszeni goście. Wszyscy chcieli powitać przybyszy. Woźnica puścił lejce i zeskoczył na dziedziniec.
-Witamy, Sangred- starsza kobieta o łagodnych rysach twarzy wyszła z tłumu i stanęła przed potężnie zbudowanym lekko posiwiałym mężczyzną.
-Och Gloria. Jak dobrze znów być w domu.
-Z okazji waszego przyjazdu postanowiliśmy wydać małe przyjęcie.
-Małe?- mężczyzna uśmiechnął się i podkręcił swego sumiastego wąsa- powiedziałbym, że cała Kleria Meina przyszła, aby nas powitać.
-W samej rzeczy. Taka była wola pańskiej żony.
-A właśnie. Gdzie jest Izabell?
-Zaraz przyjdzie. Coś jeszcze szykuje. A jak udała się podróż?
-Wybornie. Chłopcy! – zawołał do czwórki chłopców w wieku od dziewięciu do piętnastu lat- pomóżcie rozpakować rzeczy!- drzwi pierwszego powozu otwarły się i wyszły z nich dwie postacie, których przybycia z niecierpliwością wyczekiwał Viggo. Pierwszą z nich był dobrze zbudowany, wysoki mężczyzna o srebrno-czarnym kolorze włosów. Ubrany był w niebieski płaszcz, a u pasa zwisał mu miecz z bogato zdobioną głowicą. Tyberiasz. Na jego widok serce Vigga oblała fala ciepła. Kochał swego wuja jak ojca. To on, specjalnie dla niego przyjeżdżał z dalekiego Revinionu aby uczyć swego siostrzeńca łucznictwa, jazdy konnej i władania mieczem. Swoją wiedzę na temat zbroi, broni, walki i rycerzy Viggo zawdzięczał Tyberiaszowi. Nic więc dziwnego, że cieszył się bardzo z jego przyjazdu. Zwłaszcza, że widział wuja ostatnio ponad rok temu.
-Jak się masz młodzieńcze? Aleś ty urósł ! Ostatnim razem, gdy cię widziałem, sięgałeś mi do piersi, a teraz proszę. Rozmawiamy jak równy z równym- nie była to do końca prawda. Owszem, Viggo był bardzo wysoki, przerastał wszystkich z wioski, jednak nie mógł się równać z Tyberiaszem. Nadal sięgał mu tylko do ramion- co powiesz na to, żebyśmy jutro poćwiczyli walkę? Wiem, że miałeś w maju szesnaste urodziny. Czy goniec dostarczył ci życzenia ode mnie?- Viggo pokiwał głową. To nie były tylko życzenia. Bogaty wujek dołączył do nich pieniądze. Wiedział, że plony nie były ostatnio zbyt duże. Bardzo pomógł rodzinie Glorii, która opiekowała się Viggiem i Klerią- Teraz jesteś już mężczyzną. Wybrałem dla ciebie wspaniały prezent, ale musisz trochę poczekać. Teraz w końcu jest przyjęcie, a poza tym Gloria pewnie skonfiskowałaby ci go, zanim zdążyłbyś się mu dokładnie przyjrzeć. Pójdę przywitać się z Klerią. Nie chcę ci przeszkadzać- wujek uśmiechnął się tajemniczo i odszedł, szeleszcząc peleryną.
-Przeszkadzać? Ale w czym?- Viggo nie musiał czekać na odpowiedź. W tej samej chwili jakieś delikatne dłonie zasłoniły mu oczy i poczuł piękny zapach róż. Znał ten zapach- Rosanda?
-Skąd wiedziałeś?- dziewczyna odsłoniła jego oczy, a gdy się obrócił zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała. Viggo poczuł falę szczęścia i wszechobecną niewypowiedzianą radość. Od kiedy Rosanda wyjechała z ojcem do rodziny do Riavanny Viggo nie przestawał o niej myśleć. Zastanawiał się, co jej powie, gdy wróci. Wreszcie miał okazję aby zaprosić ją na wymarzony spacer. Viggo wszystko sobie zaplanował. Najpierw zaprosi ją na spacer nad jeziorem, potem będą miło rozmawiać, w końcu on jej wyzna miłość, okaże się, że ona też go kocha i zostaną parą. Nie sądził jednak, że będzie taki zestresowany.
-Niewidzieliśmysiętakdawno. Możesięprzejdziemy- wydukał szybko Viggo. Czuł, że się rumieni. Rosanda bardzo mu się podobała. Miała piękne niebieskie oczy, długie rzęsy, mały nosek i kręcone złote włosy. Viggo wstydził zapytać się jej czy pójdzie z nim na spacer. Stwierdził, że będzie mu łatwiej powiedzieć to wszystko szybko. Nie poskutkowało...
-Słucham?- Rosanda zrobiła zdziwioną minę i spojrzała pytająco na Vigga, który uporczywie zbierał w sobie odwagę aby wypowiedzieć tych kilka słów:
-Czy chciałabyś pójść ze mną na spacer?- odetchnął z ulgą. Myślał, że te słowa nie przejdą mu przez gardło.
-Z wielką chęcią, ale może później. Teraz chciałabym przywitać się z mamą i coś zjeść. Ta podróż była bardzo męcząca. Och, chciałabym ci kogoś przedstawić. To jest Jeremy- zza Rosandy wyłonił się niebieskooki chłopak, nieco wyższy od Vigga o jasnych włosach sięgających ramion. Spoglądał na Vigga z wyższością. Viggo od razu poczuł, że Jeremy jest do niego negatywnie nastawiony. Zresztą Viggo też nie poczuł do niego sympatii. Poczuł zazdrość. Czyżby Rosanda coś czuła do tego blondasia?- Jeremy, to jest Viggo.
-Miło mi- mina Jeremiego raczej na to nie wskazywała. Dryblas zmierzył Vigga chłodnym spojrzeniem- To co, Rosi? Może pójdziemy do stołu? Masz jeszcze ochotę na pieczeń z indyka, kochanie?- nacisk, jaki włożył w wypowiedzenie ostatniego słowa bardzo nie spodobał się Viggowi. Poczuł ukłucie żalu i jeszcze bardziej znienawidził Jeremiego, który widząc twarz chłopaka uśmiechnął się i z zadowoleniem oddalił z Rosandą u boku.
Przyjęcie ciągnęło się dla Vigga w nieskończoność. Próbował nie zwracać uwagi na obściskującą i całującą się parę, jednak bez skutku. Jedynym pocieszeniem była obecność Tyberiasza, ten jednak zajęty był opowiadaniem ku uciesze towarzystwa śmiesznych i dziwnych przypadków, jakich był świadkiem. Viggo uwielbiał opowieści swego wuja, teraz jednak nie miał humoru, aby ich wysłuchać.
-Viggo, powiedz im coś!- jak zwykle. Ilekroć masz zły humor, musi cię dobić młodsze rodzeństwo. Do Vigga podbiegła siedmioletnia dziewczynka z rozczochranymi blond włosami, ubrana w typową dla wiejskich dziewczynek sukienkę z fartuszkiem. Ubranie było szare i gdzieniegdzie podarte. Na rękach miała rękawiczki.
-Co znowu, Kleria?- Viggo miał już dosyć ciągłego wysłuchiwania narzekań siostry- te dzieciaki się w ciebie zaczynają?- zza rogu domu dobiegł go krzyk zbliżających się chłopców, a za chwilę stanęło przed nim czterech braci: dziewięciolatek, dwóch dwunastoletnich bliźniaków i jeden piętnastolatek. Byli to kuzyni Rosandy, którzy przyjechali z Widelli razem z rodzicami na przyjęcie. Widząc przed sobą wysokiego i naburmuszonego Vigga trochę się przestraszyli i przestali się głupawo śmiać.
-Oni się śmieją z tego, że noszę rękawiczki!- dziewczynka była bliska płaczu.
-Ładnie to tak zaczynać się w młodszych? Ona po prostu nie chce pobrudzić sobie rąk. W przeciwieństwie do was. Wyglądacie jakbyście mieszkali w chlewie. I radzę wam nie zaczynać się w moją siostrę, bo może się to dla was źle skończyć. Zrozumieliście- złowieszcza mina Vigga widocznie poskutkowała, bo chłopacy energicznie pokiwali głowami i pobiegli do stołu z bardzo wystraszonymi minami. Kleria odetchnęła z ulgą i przytuliła się do brata.
-Dziękuję, że nie powiedziałeś im prawdy... Och, dlaczego ja muszę być inna?!- dziewczynka spojrzała na brata z wyrzutem oczami pełnymi łez, ale zaraz się uspokoiła i ciągnęła dalej- zawsze gdy kogoś nowego spotykam muszę mówić, że noszę rękawiczki bo tak lubię, albo mam chore ręce. Dlaczego? Dlaczego mam to?- Kleria energicznie ściągnęła rękawiczkę z lewej dłoni. Oczom Vigga ukazał się znienawidzony ,,przedmiot”. Coś niewytłumaczalnego. Coś co przyczyniło się do śmierci jego matki...
●
-Kleria... Tak, to bardzo ładne imię. Gwiazda. Zupełnie jak nasza wioska. Kleria Meina. Gwiazda Nadziei. Pasuje do niej.
-I do dzisiejszej nocy. Spójrzcie w niebo. Jest na nim tyle gwiazd...
-Biedna Xiara... I biedny Viggo. Dobrze, że akurat Tyberiasz był w pobliżu. Rzadko ostatnio zajeżdżał do swojej siostry...- kobieta z troską i smutkiem spojrzała na zakrwawione łoże, na którym spoczywało ciało Xiary- ciekawe, co mogło być przyczyną jej śmierci...
-Już od paru miesięcy narzekała na bóle brzucha- odezwała się stara kobieta stojąca przy oknie i beznamiętnie patrząca w niebo- I wierzcie mi lub nie, ale żadne dziecko tak nie kopie.
-Więc co to mogło być?
-Na Mentana! Ja chyba wiem!- oczy wszystkich kobiet zgromadzonych w izbie zwróciły się w stronę rudej kobiety trzymającej nowo narodzoną dziewczynkę- Nic dziwnego, że mała nie mogła się wydostać. Spójrzcie!- całą Klerią Meiną wstrząsnął krzyk zgrozy. Ta noc nie należała do spokojnych
●
Viggo z bólem wspominając tę straszliwą noc, w którą dowiedział się o śmierci swojej matki spojrzał na dłoń siostry. Aż wzdrygnął się na widok przerażającego metalowego palca wskazującego. To on był przyczyną bardzo wielu nieszczęść i nieprzyjemności. Nikt nie potrafił wyjaśnić tego zjawiska. Co prawda, Kleria nie odczuwała prawie różnicy między zwykłym palcem, a tym z metalu, było jej jednak przykro widząc reakcję innych. Musiała zatem nosić rękawiczki, aby ukryć to ,,dziwadło”. Nie było jej łatwo pogodzić się z faktem, że jest inna. Jednak wiedziała, że może zawsze liczyć na brata.
-Nie martw się skarbie. Dzięki temu jesteś wyjątkowa- nawet jeśli słowa Vigga nie do końca pokrywały się z prawdą, to wyraźnie poprawiły Klerii humor.
-Vig, pójdziemy coś zjeść? Widziałam pyszną struclę. Idziesz?
-Nie, nie jestem głodny- Viggo z niechęcią spojrzał na stół pełen rozgadanych i roześmianych gości. Nie lubił tłumu. Poza tym nie chciał narazić się na widok zakochanej pary. Na samo wspomnienie mimowolnie spojrzał na miejsce Rosandy. Zobaczył jednak tylko Jeremiego. Poczuł satysfakcję, gdyż mina blondasia nie należała do najweselszych.
-Z czego się śmiejesz?- Viggo prawie nie runął na ziemię słysząc dochodzący z lewej strony słodki głos Rosandy.
-Nie jesteś przy stole?- chłopak zmusił się, by zabrzmiało to naturalnie. Miał jednak wielką ochotę dodać ,,razem z tym wymoczkiem?”. Uznał jednak, że się powstrzyma.
-Przecież obiecałam ci, że pójdę z tobą na spacer, prawda? Jeremy nie chciał mnie puścić. Chyba nie przypadłeś mu do gustu. Wygląda na zazdrosnego.
-Jak się udała podróż- Viggo próbował zmienić temat, bo jeszcze chwila, a pożarłby blondasia żywcem.
-Znakomicie. Chociaż trochę tęskniłam za mamą. Chyba rozumiesz, cały rok bez matki...- nie, Viggo nie rozumiał. Dla Rosandy był to tylko rok rozłąki. On nie widział matki od siedmiu lat. I wiedział, że już nigdy nie zobaczy... Rosanda chyba zrozumiała, że to ostatnie zdanie było dosyć niefortunne, szybko więc ciągnęła dalej- W każdym bądź razie miałam wielu znajomych. Właśnie w Riavannie poznałam Jeremiego. To naprawdę wspaniały chłopak. Pochodzi z Taliwian. Podobno to piękne miasto. Mam nadzieję, że kiedyś mnie tam zabierze. Może nawet tam zamieszkamy...- Viggo potrzebował sporo cierpliwości, aby wysłuchać tego w spokoju- Czy ty wiesz, że ojciec Jeremiego jest hodowcą hipogryfów? Tyberiasz zna go bardzo dobrze. To jego przyjaciel. Właśnie dzięki twojemu wujowi poznałam Jeremiego. Od razu przypadł mi do gustu. Po kilku dniach okazało się, że on też coś do mnie czuje. To było jakoś tak pod koniec listopada, a od stycznia jesteśmy razem. Tyberiasz zaproponował mu, aby przyjechał do Klerii Meiny na jakiś czas. Miał nadzieję, że się wreszcie poznacie, a potem mieliście gdzieś razem jechać. Ty, Jeremy i twój wuj. Podobno opowiadał ci już kiedyś o Jeremim...
-Tak, rzeczywiście- Viggo nie sądził, że ten debilny blondaś to według wuja ,,wspaniały, mądry i zaradny chłopak”. Nie, to nie mogła być prawda...
-Możesz się od niego wiele dowiedzieć!
-Tak, na przykład jak poderwać dziewczynę i wkurzyć do granic możliwości kolesia, któremu się podobała...- burknął Viggo tak cicho, żeby nie usłyszała tego Rosanda.
-Cieszę się, że już wróciłam do domu. Twoja siostra bardzo urosła przez ostatni rok. Czy nadal ma taką... no... eee... jakby to powiedzieć...
-Czy ma ten dziwny palec? Tak i nie sądzę, by kiedykolwiek się to zmieniło- Viggo nie lubił rozmawiać o problemach Klerii. W dodatku miał teraz bardzo zły humor- wiesz co, może idź już do tego Jeremiego. Pewnie już za tobą tęskni.
-O co ci chodzi Vig? Wiem, że nie przypadliście sobie do gustu, ale zobaczysz jaki z niego fajny chłopak. Chodź, idziesz ze mną?
-Raczej nie. Muszę jeszcze... coś zrobić. Na razie- Viggo oddalił się w pośpiechu. Po chwili ukrył się za drzewem i obserwował Rosandę. Dziewczyna stała jeszcze przez chwilę, po czym mruknęła coś w stylu ,,no i dobra” i ruszyła w stronę stołu. Viggo usiadł na ziemi i oparł się o pień. Zaczął rozmyślać nad torturami, jakie zadałby Jeremiemu, gdyby ten wpadł w jego ręce. Ciszę przerwało głośne sapanie. Jakiś mężczyzna przebiegł kilka metrów obok kryjówki Vigga i zaczął go nawoływać.
-Tu jestem, wujku- Viggo stanął przed Tyberiaszem i wystraszył się. Twarz wuja była obryzgana krwią, która ciekła z przeciętego policzka. Był spocony, a w prawej dłoni trzymał zakrwawiony sztylet. Złapał siostrzeńca za ramię i pociągnął za sobą w stronę stołu. Biegli szybko. Viggo nie zdążył nawet spytać wuja, o co chodzi. Zresztą i tak nie czekał długo na odpowiedź. Gdy mijali zastawione stoły Tyberiasz krzyknął głośno:
-Atak! Atak orków! Schowajcie się! Mężczyźni niech chwytają za broń! Szybko! Nie ma czasu!
-Ilu ich jest?
-Około czterdziestu. Kobiety, dzieci i starszyzna. Uciekajcie w stronę lasu.
-Gdzie ich widziałeś?
-Przy wschodniej bramie. Dopadli Kleosa i Sangreda. Zabiłem kilku, a na resztę zwaliłem kłody. Zatrzymałem ich na jakiś czas. Ale trzeba się spieszyć. Jeremy, przyszykuj konie. Viggo, koniecznie znajdź swoją siostrę. Reszta za mną- Tyberiasz ruszył z grupką dwudziestu mężczyzn uzbrojonych w widły, topory, noże i wszystko, co było pod ręką, w stronę wschodniej bramy. Oszołomiony Viggo ruszył pędem w stronę uciekających w popłochu ludzi.
-Kleria! Kleria!
-Viggo!- zapłakana i przerażona dziewczynka objęła go mocno i wtuliła się w niego- Viggo, tak się bałam.
-Nie bój się, gwiazdeczko. Chodź, musimy szybko znaleźć wujka Tyberiasza.
-Viggo, uważaj!- Viggo zrobił unik i usłyszał nad głową odgłos puszczonej strzały. Dwadzieścia metrów przed nim stały dwa wielkie masywne potwory o skórze koloru błota odziane w byle jak pozszywane skóry dzików i innych leśnych zwierząt. Jeden z nich wydał z siebie przerażający odgłos i ruszył w stronę rodzeństwa, drugi natomiast mierzył z wielkiej kuszy w głowę Vigga. Widząc to chłopak pochwycił wiszący na płocie gliniany garnek i cisnął nim w zbliżającego się orka. Ogłuszony ork zatrzymał się na chwilę, którą wykorzystał Viggo. Chwycił orka za pas i przesunął kawałek, po czym w ostatniej chwili ukucnął. Śmiercionośna strzała przeszyła szyję orka na wylot. Gdy ork osuwał się na ziemię chłopak zręcznie wyciągnął zwisający u pasa długi wyszczerbiony sztylet i cisnął nim bezbłędnie w łucznika. W tym czasie jednak orkowie zdążyli okrążyć folwark i zaganiali przerażonych ludzi z powrotem na dziedziniec, rycząc przy tym triumfalnie. Viggo chwycił w prawą dłoń drugi sztylet orka, a lewą złapał rękę Klerii i pobiegł w stronę wschodniej bramy. Tam wrzała walka. Mężczyźni próbowali nadążyć z zabijaniem coraz to większej liczby orków. Wielu już poległo. Tyberiasz jednak dzielnie stawiał opór najeźdźcom. Viggo widząc jego śmiertelny taniec i bezbłędne cięcia mieczem przekonał się, że jego wujek jest rzeczywiście prawdziwym mistrzem klingi. Ilość wrogów jednak ciągle wzrastała. Viggo postanowił przyłączyć się do walki, lecz coś silnego złapało go za ramię. Viggo błyskawicznie się obrócił i zobaczył Jeremiego trzymającego za uzdę trzy piękne gotowe do drogi konie. Jeremy wcisnął Viggowi lejce do ręki i pobiegł w stronę osaczonych ludzi.
-Trzymaj, zaraz wrócę! Zawołaj Tyberiasza!- Jeremy wyciągnął zręcznie z pochwy długi miecz i zniknął za rogiem domu. Tymczasem na dziedzińcu pozostało ośmiu mężczyzn. Viggowi zamarło serce. Nie było wśród nich Tyberiasza! Czyżby jednak poległ?
-Gdzie jest Jeremy- Viggo poczuł jak ktoś odbiera mu lejce jednego konia. Głos należał do wuja. Viggo odetchnął z ulgą.
-Pobiegł w stronę ludzi. Nie udało im się uciec. Są w pułapce.
-Wsakujcie na konia- Tyberiasz zwinnie wskoczył na karego. Viggo posadził Klerię na siodle najbliższego wierzchowca i usiadł za nią. Podał wujowi lejce kasztanka i ruszyli w stronę wieśniaków. Tyberiasz odnalazł wzrokiem Jeremiego i rzucił mu lejce. Chłopak posadził Rosandę, sam wskoczył za nią i trzy konie ruszyły z kopyta. Na jeźdźców posypał się deszcz strzał. Viggo usłyszał przeraźliwy krzyk Jeremiego, ale nie miał czasu, aby się oglądać.
Pędzili między stodołami folwarku. Konie przeskoczyły płot oddzielający gospodarstwo od lasu. Teraz gnali wśród drzew. Viggo raz po raz czuł uderzające w niego spróchniałe gałęzie. Musieli uważać na kłody ukryte wśród paproci. Po dziesięciominutowym galopie jeźdźcy wyskoczyli na ścieżkę. Jechali jeszcze kilka minut, aż natrafili na rozwidlenie drogi.
-Jeremy, Viggo, musimy się rozdzielić. O nie... Kleria, nie patrz- wzrok Vigga i Tyberiasza pobiegł w stronę Jeremiego, który z trudem utrzymując się na koniu łkał jak dziecko. Viggo już wiedział dlaczego Jeremy podczas ucieczki wydał z siebie okrzyk rozpaczy. Usadzona przed nim Rosanda opierała się o spoconą końską grzywę. Jej puste oczy wpatrywały się w dal. Z tyłu jej pleców wystawała czarna strzała- Jeremy, tak mi przykro. Jak to się stało, że ty przeżyłeś?
-Usłyszałem odgłos strzał- Jeremy mówił łkając. Nie wstydził się łez. Viggo po raz pierwszy poczuł do niego sympatię- zro.. zrobiłem u..u...unik, ale o...ona n..nieeeeeee!- Jeremy wybuchł płaczem i zaczął przytulać martwe ciało dziewczyny- co ona im zroobiiłaaa?! Mogli zabić mnieee!- Viggo ze smutkiem spoglądał na tę scenę. Czy on dla Rosandy byłby zdolny do takiego poświęcenia?
-Jeremy, teraz nie pora na opłakiwanie ofiar. Mnie też jest przykro, ale musimy ocalić pozostałych- Tyberiasz zeskoczył z wierzchowca i pomógł Jeremiemu ściągnąć ciało Rosandy z konia i ułożyć pod drzewem. Obaj stali nad zwłokami jeszcze krótką chwilę, po czym Tyberiasz położył swą dłoń na ramieniu chłopaka, klepnął go pokrzepiająco w plecy, po czym wskoczył na swojego rumaka.
-Słuchajcie, gdzieś w pobliżu powinny stacjonować wojska patrolujące okolicę. Rozdzielimy się, a ten, który je znajdzie, poprowadzi je do wioski. Nie możemy dłużej czekać. Jeremy, będzie jeszcze czas na łzy. Weź się w garść, chłopcze. Musimy być teraz szybcy i czujni. Kleria Meina na nas liczy. Ja pojadę w prawo, wy jedźcie prosto, potem się rozdzielicie. Ruszajcie!- wuj spiął swego konia i pogalopował prawą ścieżką. Po chwili ucichł tętent kopyt i Viggo spojrzał niepewnie na Jeremiego.
-Musimy ruszać.
-Już idę- chłopak zerwał trzy rosnące najbliżej kwiaty i ułożył obok ukochanej, schylił się, zamknął oczy Rosandy i pocałował jej blady policzek, po czym energicznie wstał, wskoczył na kasztanka i ruszył przed siebie. Viggo trzymał się lewej strony ścieżki. Jechał z Jeremim łeb w łeb, nie chciał jednak zaczynać rozmowy. Po pięciu minutach szybkiej jazdy natrafili na rozwidlenie drogi. Jeremy bez słowa ruszył w prawą stronę. Viggo skręcił w lewą. Tam las był gęstszy i mroczniejszy. Kleria złapała swego brata kurczowo za rękę. Ten, zapominając o jej obecności prawie spadłby z konia.
-Viggo, boję się.
-Nie ma czego, wszystko będzie dobrze- chłopak z troską spojrzał na siostrę. Oczy miała wielkie i wystraszone. Jej fartuszek był poplamiony krwią

Słońce miało się już ku zachodowi, a każdy mieszkaniec wschodniej Waldenii wiedział, że chodzenie po zmroku po lesie to czyste samobójstwo. Viggo nie znalazł pomocy. Od napotkanych drwali dowiedział się, że wojsko stacjonowało w tej okolicy dwa dni temu i najpewniej stacjonuje niedaleko rzeki. Po godzinie poszukiwań zrezygnowany Viggo postanowił sprawdzić, co się dzieje w wiosce. Miał nadzieję, że Tyberiasz lub Jeremy napotkali wojska Waldeńczyków. Powoli, nie wzbudzając niczyjej uwagi pojechał w stronę Klerii Meiny. Podróż kłusem zajęła mu piętnaście minut. Zatrzymał się w miejscu, w którym zostawili zwłoki Rosandy. Ku jego przerażeniu ciało zniknęło. Viggo obawiał się, że mogło się stać strawą jakichś leśnych padlinożerców. Podjechał do folwarku, lecz zatrzymał się na skraju lasu i zeskoczył z konia.
-Viggo, co tu tak cuchnie?- od strony gospodarstwa bił przerażający zapach przypalanego ścierwa. Chłopaka zaniepokoił ten zapach. Orkowie lubili posilać się ludzkim mięsem- Dokąd idziesz? Nie zostawiaj mnie!!!
-Kleria, nie krzycz! Idę sprawdzić, co się dzieje. Gdybym długo nie wracał weź konia i jedź do najbliższej osady. Powiedz, co tu się wydarzyło i nakłoń ludzi do szybkiej ewakuacji. Pod żadnym pozorem nie panikuj. Bądź ostrożna, a w razie czego pędź galopem. Zrozumiałaś?
-Tak- dziewczynka była smutna, ale wiedziała, że dla własnego dobra musi słuchać poleceń brata.
-No, zuch dziewczynka. Wkrótce wrócę. Trzymaj się- Viggo pocałował siostrę w czoło i zwinnie przeskoczył przez płot. Teraz całą uwagę skupił na bezszelestnym dotarciu do dziedzińca. Odrażający zapach zwalał go z nóg, ale chłopak nie poddawał się. Nagle usłyszał płacz dziecka i poczuł kamień boleśnie odbijający się od jego kolana. Zacisnął mocniej sztylet w prawej dłoni, lewą natomiast pomasował bolące kolano. Drugi kamień trafił w kość skroniową i o mało nie powalił go na ziemię. Chłopakowi zakręciło się w głowie. Poczołgał się w stronę z której nadleciały pociski, lecz już po chwili usłyszał jak ktoś głośno wymawia jego imię i poczuł, jak jakaś mała postać wiesza mu się na szyi.
-Sara, zwariowałaś?- Viggo uwolnił się z uścisku siedmioletniej dziewczynki- to ty we mnie rzucałaś?
-Nie, to ja- zza wielkiej beczki wyłoniła się rudowłosa dwunastoletnia dziewczyna- Przepraszam, myślałam, że to jakiś ork- zrobiła przepraszającą minę i spojrzała wyzywająco na chłopaka, który doszedł już do siebie.
-Rada na przyszłość, rudzielcu. Nigdy nie rzucaj w orka kamieniem, jeśli nie masz wystarczająco dużo siły, aby go nim ogłuszyć. W przeciwnym razie nie dość, że nie zrobisz mu krzywdy, to jeszcze zdradzisz swoją pozycję- Viggo nie przepadał za Anelle. Była bardzo upierdliwa, a na dodatek złośliwa. Na szczęście jej siostra, Sara, bardziej przypominała swą matkę, Glorię. Viggo traktował je jak kogoś z rodziny. Po śmierci matki przeprowadził się z Klerią do cioci Glorii, jak ją we wsi nazywano. Jednak nigdy nie traktował ich jak siostry- gdzie wasza mama?
-Skąd mamy wiedzieć. Mam nadzieję, że nic się jej nie stało...
-Sara! Anelle! Tak się o was martwiłam! Och Viggo, dziękuję ci, że je znalazłeś. Chodźcie tu do mnie!- Gloria podbiegła do nich i wyściskała całą trójkę. Viggo nie lubił jej przekonania, że jest jego matką i z reguły nie pozwalał jej na tego typu matczyne czynności. Teraz jednak, mając na uwadze jej radość i okoliczności pozwolił jej na obściskiwanie i obcałowywanie się.
-A gdzie jest Kleria?- kobieta była szczerze zdenerwowana. Traktowała Klerię jak córkę.
-Czeka na skraju lasu. Niech Anelle po nią pójdzie- Viggo chciał wreszcie spotkać się z wujem, więc ruszył w stronę dziedzińca. Wreszcie odkrył źródło nieprzyjemnego zapachu. Na środku kamiennego kręgu znajdowała się sterta ułożonych martwych orkowych ciał, które zostały podpalone. Wokoło tego ogniska siedziało mnóstwo osób. Większość z nich stanowili uzbrojeni mężczyźni w hełmach z wymalowanym godłem Waldenii, białym łabędziem w srebrnej koronie, i w zielonych płaszczach. Viggo odnalazł wzrokiem swego wuja. Tyberiasz rozmawiał z jednym z rycerzy. Chłopak podszedł do nich i rozmowa ucichła. Wuj objął go mocno i przedstawił nieznajomemu.
-To właśnie jest mój siostrzeniec.
-Bardzo podobny do matki. Ale oczy i włosy ma po ojcu- odezwał się przybysz.
-Znał pan moich rodziców?
-A i owszem... Jestem kuzynem twojej matki i Tyberiasza. Byłem też przyjacielem twojego ojca. Nazywam się Gryffin. Sir Griffin z Widelli, dowodziłem czwartą dywizją piechoty waldeńskiej, ale teraz dowodzę tym patrolem. Dobrze, że byliśmy w pobliżu. To nie jest pierwsza grupa orków, jaką napotykamy, a jesteśmy tu zaledwie od trzech tygodni. Niedawno ochroniliśmy tartak starego Rufiniego. Wyobraźcie sobie co to by było, gdyby te potwory go podpaliły... Ciepło czuć by było chyba w Riavannie.
-Spotkałem kilku drwali w lesie. Powiedzieli mi gdzie was znajdę. Wujku, kto odnalazł wojsko?
-Ja. Na szczęście nie musiałem ich długo szukać. Rozstawiali obóz na polanie koło mostu.
-A gdzie jest Jeremy?
-Pomaga chować ciała- Tyberiasz spuścił głowę- zginęło około trzydziestu osób, mamy wielu rannych. Te okolice nie są bezpieczne.
-Dostaliśmy raport o poczynaniach orków- Gryffin wyciągnął jakiś poplamiony i zabazgrany kawałek kartki i zaczął nim energicznie machać- mają zamiar zniszczyć wszystkie wioski wzdłuż wschodniej granicy. Przechwyciliśmy list z takim rozkazem.
-Kto może za tym stać?
-Blavan, oczywiście. Pieczątka należała do samej królowej. Szykuje się atak na Widellę. Mamy rozkaz patrolowania okolicy. Wciąż czekamy na posiłki. Koło Stormgrotu już grupują się nasze wojska. Jednak będą gotowe najprędzej za miesiąc... Czas nie jest naszym sprzymierzeńcem.
-Kiedy spodziewacie się ataku?
-W każdej chwili.
-Czyli jest jeszcze gorzej niż myślałem...- Tyberiasz położył dłoń na ramieniu chłopaka- Viggo, jutro ruszamy. Spakuj siebie i siostrę. Ale oszczędnie. Mamy trzy konie, a przed nami długa droga.
-Dokąd? - Viggo był zarazem zdenerwowany i podekscytowany wiadomością o wyjeździe. Poza Widellą i okolicznymi wsiami nigdzie nie podróżował. Znał opowiadania wuja o krainach zamieszkałych przez elfy i o krasnoludzkich kopalniach. Czyżby wuj chciał go zabrać ze sobą na jakąś daleką wyprawę? Dlaczego akurat teraz? I dlaczego z Klerią?
-Pojedziemy najpierw do Widelli, a potem do Riavanny. Tam zobaczymy, co dalej. Pójdź po Jeremiego. Ja powiem Glorii, żeby spakowała małą i skombinowała prowiant– Tyberiasz kiwnął głową w stronę Glorii, która szła w stronę chaty trzymając Klerię i Sarę za rękę. Obok szła Anelle prowadząc niespokojnego siwka. Widocznie przeszkadzał mu wszechobecny fetor palonego ścierwa- powiedz Jeremiemu, że ruszamy o świcie. Nie możemy tu zostać ani chwili dłużej. Potem, Viggo chciałbym, abyś się u mnie zjawił. Musimy porozmawiać- Vigga przeszedł mały dreszczyk. Co też wuj chciał mu powiedzieć?
-Wuju!
-Tak, chłopcze- twarz Tyberiasza była zmęczona i poprzecinana zmarszczkami. Oczy miał podpuchnięte.
-Eee, nic. Chciałem ci tylko powiedzieć, że ten mój siwek trochę kuleje.
-Nie przejmuj się tym. Wkrótce i tak zmienimy środek transportu. A teraz idź po Jeremiego.
●
Było już ciemno. Bardzo ciemno. W powietrzu czuło się swąd spalonego mięsa, a na twarzy żar bijący z dogasającego ogniska. Tej nocy mało kto mógł zasnąć. Ci, którzy przetrwali pomagali w chowaniu ciał. Tej jednej nocy zapełniono trzydzieści pięć miejsc w małym wiejskim cmentarzyku. Czuć było świeżo skopaną ziemię. Trzech spoconych mężczyzn kopało doły, do których dwaj inni wkładali poległych. Także trzech waldeńskich żołnierzy. Kobiety płakały i kładły kwiaty na prowizorycznych i w pośpiechu uklepanych grobach. Wiele z nich straciło mężów, dzieci lub kogoś z rodziny. Prawie wszystkie nadzieję. Nadzieję na lepsze jutro. Niektórzy rozmawiali o przeniesieniu się na zachód, w głąb kraju, gdzie byliby bezpieczniejsi. Inni chcieli stanąć do walki. Kleria Meina straciła w jedną noc ponad połowę mieszkańców. Nie było tu już nic co mogłoby zatrzymać ocalałych.
Viggo stanął przy furtce prowadzącej na główną ścieżkę cmentarza. W blasku księżyca dostrzegł wysoką postać pochyloną nad mogiłą. Jeremy trzymał w ręku maki i niezapominajki. Jego długie włosy były muskane przez lekki wiaterek. Nie zwrócił uwagi na zbliżającego się chłopaka. Viggo nie chciał zaczynać rozmowy. Nie teraz. Nie tutaj. Wiedział do kogo należał ten grób. I wcale nie musiał patrzeć na wyryty patykiem w glinie napis „ROSANDA”. Sam też schylił głowę. Poczuł jak w gardle rośnie mu nieprzyjemna gula. Nagle ciszę przerwało westchnienie Jeremiego. Po chwili chłopak odezwał się. Jego głos był przepełniony smutkiem.
-Znałeś ją dobrze?- Viggo przełknął ślinę i z trudem wydobył z siebie głos, który w jego uszach brzmiał jak chrząknięcie. Poprawił się, odchrząknął i odpowiedział wyraźniej:
-Taaak, znam ją od dziecka. To znaczy znałem...- Viggo chrząknął raz jeszcze i ciągnął dalej- pamiętam jak razem z Anelle wymyśliły, że ustroją na święta wszystkie drzewa w wiosce ubraniami Glorii. Gdybyś widział tą olbrzymią bieliznę na wierzbie i Glorię usiłującą ściągnąć swoje wielkie powiewające na wietrze gacie...- Viggo zaśmiał się wspominając jej rozzłoszczoną minę- Rosanda złamała wtedy nogę bo spadła z drzewa. Ja nigdy nie złamałem sobie żadnej części ciała.
-A ja tak. Kiedyś złamałem sobie rękę, nogę i dwa żebra gdy latałem na hipogryfie. Wiesz, mój ojciec ma hodowlę.
-Tak, słyszałem. Tyberiasz mi kiedyś o tobie opowiadał... Zresztą Rosi też...
-Hmm, poznałem ją w Riavannie. To była piękna i miła dziewczyna- ku przerażeniu Vigga w oczach Jeremiego zaszkliły się łzy. Viggo udawał, że tego nie zauważa, ale Jeremy nie zwrócił uwagi na to uwagi- znałem ją tylko pół roku, a mimo to tak bardzo pokochałem. Oddałbym za nią życie. I będę z tobą szczery. Z początku jakoś nie przypadłeś mi do gustu, widziałem w tobie konkurenta. Ale myślę, że jesteś w porządku- Viggo poczuł do niego sympatię i uznanie. Lubił, gdy ktoś był z nim szczery- Przysłał cię Tyberiasz?
-Tak- Viggo zupełnie o tym zapomniał- Jutro ruszamy w drogę...
-Do Riavanny, a po drodze do Widelli- dokończył Jeremy
-Skąd wiedziałeś?
-Mieliśmy tam jechać z Tyberiaszem. Ja, ty Tyberiasz, twoja siostra i może jeszcze Rosanda... Ale mieliśmy tu zostać jeszcze z dwa, trzy tygodnie. Jednak w tych okolicznościach... Cóż, w takim razie trzeba przygotować prowiant.
-Gloria się tym zajmie.
-Ona nie jest twoją matką, prawda- to było raczej stwierdzenie, niż pytanie. Viggo poczuł odrobinę złości. Dlaczego wuj wszystkim o tym mówi?- ja też nie mam matki. Wychowywał mnie ojciec i Eden, mój starszy brat. Jest teraz w wojsku.
-Czyli może być gdzieś w pobliżu?
-Nieee, on jest w wojsku lozańskim. Mieszkamy w końcu w Taliwian.
-W takim razie jak poznałeś ją w Riavannie?
-Pojechałem z ojcem. On musiał załatwić tam kilka spraw, a poza tym umówił się z Tyberiaszem. Są przyjaciółmi od wielu lat. Ja zresztą też się z nim przyjaźnię. To wspaniały człowiek. Traktuję go jak wujka- Viggo poczuł ukłucie zazdrości- wiele już przeszliśmy. Czasami gdy bywał w Taliwian wybierał się ze mną na łowy. On konno, ja na hipogryfie. Było wspaniale.
-Wyobrażam sobie, grrrr... – dlaczego to jego, nie swojego siostrzeńca, wuj nie zabierał na łowy?
-No i gdy usłyszałem, że chce się z nami spotkać i zamierza zabrać mnie w podróż, pojechałem z ojcem. Zaprosiliśmy go do naszej hodowli w Riavannie, nie takiej dużej jak w Taliwian, ale sprawnie prosperującej. Okazało się, że twój wuj przyjechał na spotkanie z Rosandą i jej ojcem. Tak właśnie ją poznałem. Wpadliśmy sobie w oko i po jej zajęciach w szkole chodziliśmy razem na spacery. Opowiadała mi trochę o tobie. Bardzo cię lubiła, ale uważała, że jesteś wielkim samotnikiem. To prawda?
-Może trochę...- Viggo był zupełnie zbity z tropu. Jeremy wiedział o nim wszystko! Czy zna też jego sekret, który wyjawił niegdyś Rosandzie?
-Wiesz, to zupełnie jak ja. I mój brat. Stronimy od tłumu. A właśnie. Słyszałem, że masz siostrę. Klerię, prawda?
-Tak. Czy ona jedzie jutro z nami?
-Oczywiście. Tyberiasz mówił, że nigdzie się bez niej nie ruszysz.
-Kiedyś złożyłem wujowi przysięgę, że będę się nią opiekował. W pewnym sensie jestem dla niej i matką, i ojcem.
-No tak, to zobowiązuje.
-Chłopcy!- Tyberiasz najwyraźniej skończył rozmowę z Glorią. Stał oparty o furtkę, która zatrzeszczała pod jego ciężarem. Wiatr rozwiewał jego włosy, a jego bystre oczy bacznie przyglądały się młodzieńcom.
-Już idziemy, wuju!- Viggo spojrzał na Jeremiego i na jego twarzy pojawił się przyjacielski uśmiech. Ten klepnął go pokrzepiająco w plecy i ruszył w stronę Tyberiasza. Viggo usłyszał jego cichy, lecz wyraźny głos:
-Chodź, kompanie.
Ruszyli w stronę pustego teraz domu Rosandy, w którym Tyberiasz i Jeremy mieli spędzić noc. Jeremy wszedł do środka i spojrzał pytająco na wuja, ten jednak zwrócił się do swojego siostrzeńca i rzekł:
-Mamy jeszcze jedną sprawę do załatwienia, chłopcze – wziął Vigga do miejsca, w którym stał wóz z jeszcze nierozpakowanymi rzeczami z Riavanny. Tyberiasz podszedł do kufra z wyżłobionymi w twardym drewnie krasnoludzkimi runami, wyjął z wewnętrznej kieszeni stary zardzewiały klucz i otwarł nim misternie kutą kłódkę. Wyjął z kufra naręcze skór i położył przed zbitym z tropu Viggiem.
-I co ty na to?- Viggo jeszcze raz przyjrzał się skórom.
-To płaszcze na drogę?- Tyberiasz wybuchł śmiechem, lecz za chwilę spoważniał. Stanął przed siostrzeńcem, spojrzał mu głęboko w oczy i donośnym głosem przemówił:
-Viggo, nie mówię teraz do ciebie jako do mojego małego siostrzeńca, lecz jak do dojrzałego mężczyzny. Znam cię dobrze i wiem, że zasłużyłeś na to, by mieć do ciebie zaufanie. Wierzę, że zrobisz z tego cennego daru dobry użytek, że nigdy nie zhańbisz się w walce i będziesz bronił swego honoru, swoich idei oraz rodziny- wuj zaczął powoli odwijać ze skór długi przedmiot. Viggo patrzył zafascynowany na wyłaniający się spod skór miecz w pięknie zdobionej pochwie. Wuj wręczył broń wniebowziętemu siostrzeńcowi. Rękojeść, zakończona pięknym mieniącym się kosztownym kamieniem, idealnie pasowała do dłoni chłopaka. Blask lampy odbijał się złowieszczo od płaskiego ostrza. Viggo z podziwem patrzył na ostry czubek. Był pewien, że z takim mieczem pokonałby całe zastępy orków. Kryła się w nim niepowstrzymana siła. Biło od niego piękno, przerażające, ale swego rodzaju niepowtarzalne. Z niechęcią wsunął broń z powrotem do pochwy i przyjrzał się skórzanemu pasowi, który wręczał mu wuj. Miał klamrę w kształcie gwiazdy.
-Pamiętaj chłopcze, że dobra broń to jeszcze nie wszystko. Trzeba jeszcze umieć nią dobrze władać. Od jutra zaczynamy nauki. I nie chcę słyszeć słowa sprzeciwu. Dziękować też nie musisz. W końcu byłem ci coś winien... – mimo to Viggo rzucił się Tyberiaszowi na szyję.
-Obiecuję, że zrobię z niego dobry użytek, wuju! Obiecuję!
-No, a teraz idź spać. Przed nami długa podróż. Musimy wcześnie wyjechać. I nie baw się na razie tym mieczem. Musisz jeszcze na niego zasłużyć.
-Zrobię wszystko co w mojej mocy, wuju. Jeszcze będziesz ze mnie dumny, zobaczysz.
-Też mam takie przeczucie, mój drogi. Dobranoc.
Tej nocy Viggo długo nie mógł zmrużyć oka. Pięć razy rozpakowywał podarek od Tyberiasza. Gdy w końcu usnął, jego myśli błądziły po nieznanych krainach.
●
Anelle znowu miała nocne koszmary. Wstała wcześniej niż zwykle. Jeszcze nie zaczęło świtać. Usiadła przy małej, dziecinnej toaletce z różanego drzewa. Rozczesała starym grzebieniem swoje płomiennorude włosy. Poszła po wodę. Bardzo się zdziwiła, gdy wychodząc z pokoju natrafiła na osóbkę w szarym płaszczu.
-Kleria? Co ty tu robisz o tej porze? I dlaczego masz na sobie ten śmieszny strój?- dziewczynka przed nią miała na sobie męskie ubranie, należące zapewne do któregoś chłopca z wioski. Upięte w pośpiechu włosy schowała pod kaptur podróżnego płaszcza. Czoło okalały niesforne kosmyki kasztanowej grzywki. Oczy miała niewyspane i lekko podpuchnięte, a w kącikach ust resztki pasty jajecznej, zjedzonej w dużych ilościach na śniadanie. W ręce trzymała średniej wielkości kuferek i lnianą torebkę. Po zapachu Anelle wywnioskowała, że może ona zawierać prowiant na drogę.
-Wyjeżdżam razem z Viggiem, wujkiem Tyberiaszem i tym wysokim panem, co przyjechał z Rosi. Jedziemy gdzieś daleko. Teraz już muszę iść, bo wszyscy na mnie czekają. Pa, mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy. Będę tęskniła!- dziewczynki wymieniły się pocałunkami w policzek. Dla Klerii Anelle była jak siostra. Z jej oczu popłynęły słone łzy, mimo to zdobyła się na uśmiech i raźno ruszyła w stronę dziedzińca, na którym czekały już trzy w pełni uszykowane do długiej podróży wierzchowce. Kleria skierowała się w stronę stojącego przy pięknym siwym koniu Vigga. Jeremy siedział już na swoim kasztanku, który niespokojnie strzygł uszami. Widocznie nie lubił tłumu, a wokół nich utworzył się już spory tłum wieśniaków. Viggo myślał, że sir Gryffin także przybędzie się z nimi pożegnać, ale najwidoczniej jego patrol przeniósł się gdzieś na noc. Wszyscy starali się jakoś pomóc, krzątali się wokół dziedzińca lub po prostu żegnali się z podróżnymi. Gloria obcałowała Vigga i Klerię, a potem zaniosła się płaczem. Nie pozostało jej już nic jak życzyć latoroślom szczęścia. Zamieniła jeszcze parę słów z Tyberiaszem, po czym oparła się o płot i zaczęła ze smutkiem przyglądać się tym dwóm gołąbkom, które niczym kukułki wyfrunęły z jej gniazda. Opiekowała się nimi jak swoimi dziećmi, lecz nadszedł czas rozstania.
Słońce zalało krwistą czerwienią blade niebo. Postawny człowiek w bogato zdobionym płaszczu i z mieczem u boku dosiadł przygotowanego konia. Trzech jeźdźców ruszyło galopem po dziedzińcu, za nimi wznosił się kurz i pył. Jeszcze przez chwilę słychać było tętent kopyt na starych brukowanych kamieniach, aż w końcu wierzchowce wraz z czwórką pasażerów skręciły w stronę lasu okalającego Klerię Meinę. Płot pod ciężarem Glorii niebezpiecznie przechylił się do przodu, ona jednak nie zważając na jego złowieszcze dźwięki, otarła kręcącą się w lewym oku łzę i rzekła sama do siebie głosem pełnym nadziei:
-Jeszcze się zobaczymy, kochane dzieci.
Nawet nie sądziła, jak bardzo się myli.[/blok]##edit_byatak 2005-11-19 10:04:03##ed_end####edit_bymozejko 2005-12-12 18:21:38##ed_end##


Autor: 10


Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.

ZAMKNIJ
Polityka prywatności