Kroniki Fantastyczne


[Krainy]


Prolog

[blok]Prolog
1. „Morska zdobycz”
Dzielnica portowa Athkatli – Miasta Pieniądza dzieli się na trzy poziomy: Doki, Targ Cienia i Koszary. W samym jej centrum znajduje się tawerna nosząca dumne miano: „Morska zdobycz”. Tego wieczoru właściciel lokalu nie narzekał na brak gości, jak każdego wieczoru zresztą...
Nazywał się Job Dziewięciopalcy, ale powszechnie nazywano go po prostu Paluch, jako że podczas jednej ze swoich pirackich wypraw stracił wskazujący palec u prawej dłoni... To wydarzenie oznaczało koniec jego korsarskiej kariery, a początek istnienia znanego już nam przybytku. Można spytać: „Niby czemu koniec? Mało to było, jest i będzie piratów nawet bez całej dłoni – z hakiem w jej miejscu?” No cóż, przyczyny były dwie, bardzo zresztą trywialne. Job stwierdził, że nie jest już młody i że ciepła posadka odpowiada mu dużo bardziej niż żeglowanie pod piracką banderą... a ponadto jego kumple potrzebowali pasera i zaopatrzeniowca...
Ale, ale... zbaczam nieco z tematu... Może to skutek nadużycia pysznego klątwiańskiego sercowina, którego kolejny dzban stoi właśnie przede mną... albo winna jest wyśmienita smażona ryba, na którą mieszkańcy Wybrzeża Mieczy mówią „sola” i którą właśnie skończyłem spożywać... możliwe też, że moją uwagę rozproszyły ubrane w bajecznie kolorowe suknie i hojnie obdarzone przez naturę dziewki służebne... khem, nieważne... wróćmy do sedna...
Przy honorowym stoliku siedziała trójka poszukiwaczy przygód: dwaj mężczyźni i kobieta. Wszyscy inni goście tawerny - brodaci krasnoludowie, piękne elfy, brutalni orkowie, zawsze wesołe niziołki oraz oczywiście licznie zebrani ludzie - krzyczeli entuzjastycznie:
- Opowieści! Opowieści!
Przyznam się, ja też krzyczałem. W końcu wstała dziewczyna. Momentalnie zrobiło się tak cicho, że słychać było brzęczącą natrętnie muchę...
- Nie jesteśmy bardami! - powiedziała głośno i wyraźnie.
- I bardzo dobrze – odezwał się ktoś z tłumu - mówcie o swoich przeżyciach, bez rymów i upiększeń.
- I co wy na to, chłopaki? - dziewczyna spytała swoich towarzyszy.
- No dobrze - podniósł się półelf - ja zacznę. Było to tak...

2. Misja
W centrum Doków - najniższego poziomu Dzielnicy Portowej stał wielki budynek pomalowany na ciemnoszary kolor. Czarne dachówki i przyciemniane szyby w oknach nadawały mu specyficzny - tajemniczy i groźny - charakter. Nad głównym wejściem, które stanowiły duże, stalowe drzwi, znajdowało się malowidło przedstawiające - srebrny miecz z ostrzem skierowanym w dół na tle intensywnie fioletowej, trójkątnej tarczy - godło Askaru. Ale to nie wszystko: na rękojeści miecza siedział czarny niczym noc kruk z rozpostartymi skrzydłami otoczony przez jasnobłękitną aurę. Był to symbol Kruków Burzy - elitarnego oddziału Złodziei Cienia...
Edwin Odesseiron, kiedyś jeden z Czerwonych Magów z Thay, niczym błyskawica mknął przez korytarze Gildii. Był wściekły, naprawdę WŚCIEKŁY... Całej tej złości miał stawić czoło przywódca Kruków Burzy - człowiek imieniem...
-Yoshimo! - krzyknął thaywiańczyk.
Stanęli twarzą w twarz. Z jednej strony Edwin Odesseiron - Arcymistrz przywoływań jak zwykle w okrywającej go prawie całkowicie czerwonej szacie. Oprócz tego ubioru wyróżniały go jeszcze: jakby niedbale przystrzyżona broda i kolczyki - jeden w nosie, drugi w lewej brwi. Teraz jego twarz - o władczym i zazwyczaj skupionym wyrazie - wykrzywił grymas gniewu. Po drugiej stronie biurka stał Yoshimo - Zawadiaka pochodzący z Najdalszego Wschodu, państwa znanego jako Kara-Tur. Miał ciemne oczy i czarne włosy związane w dwa krótkie pęki oraz starannie przystrzyżony wąsik. Nosił kolczyki: jeden w prawej brwi i po jednym w każdym z uszu. Ubrany w czarną jak noc zbroję z łusek smoka cienia i uzbrojony w swe nieodłączne katany wyglądał imponująco. Jedyną zauważalną niedoskonałością była blizna przecinająca nos. Skośnymi oczami obserwował swego gościa.
- Cieszę się, że wreszcie raczyłeś ze mną porozmawiać. - zaczął ironicznie Edwin - Ci wiedźmini są nie do wytrzymania, szczególnie ich przywódczyni - Falka...
- Edwinie! Dość! - zawadiaka machnął ręką jakby odganiał natrętną muchę - Nie o tym chciałem z Tobą rozmawiać.
- Nie o tym? Nie o tym?! - oburzył się mag.
- Nie! Mam dla Ciebie zadanie. - ciągnął beznamiętnie karaturczyk - Wyruszysz z Valygarem i Mazzy do Neverwinter. Tu znajdziesz resztę informacji - powiedział Yoshimo przesuwając po biurku, w stronę maga, kilka pergaminów.
- Po jaką cholerę mam się tłuc tak daleko na północ?! W dodatku w towarzystwie tych... tych głupców?! - krzyczał Odesseiron.
- Zadanie wyznaczył Aethernus... Jeśli nie chcesz się podjąć misji, to sam mu o tym powiedz. - Yoshimo rozłożył ręce w udawanym geście bezradności.
- A więc dobrze. - mruknął Edwin i już był za drzwiami.
Biegł przez korytarze wciąż mówiąc do siebie:
-Aethernus, Aethernus... czy nie mógł załatwić tego sam? W końcu jest półbogiem! Przeklęty małpiszon!!!

3. Luskan
„Gwałtowny, wojowniczy i dumny Luskan to jedno z ważniejszych miast Północnego Wybrzeża Mieczy, nazywane również Miastem Żagli. Leży nad rzeką Mirar, którą można dopłynąć do miasta Mirabar, leżącego na północnym wschodzie. W Luskan rządy sprawuje rada pięciu kapitanów, z których każdy kiedyś był lordem piratów. Jednak prawdziwa władza leży w rękach wspólnoty magów zwanej Bractwem Tajemnic. Jego członkowie starają się unikać konfliktów z większymi miastami takimi jak Waterdeep czy Amn - wolą brać na cel mniejsze miasta i kupców, którzy nie mogą się obronić...”

- A więc to jest Luskan? - spytał Edwin pełnym zawodu i rozgoryczenia głosem - Ta dziura nie dość, że wygląda jakby przeszedł tędy kataklizm, to jeszcze śmierdzi jak cholera! No cóż, każdą okoliczność da się ostatecznie wykorzystać. - powiedział z uśmiechem, tworząc z kilku trupów leżących w rynsztoku przyboczny oddział zombie.
- Czas złożyć odwiedziny braciom po fachu... - mruknął i ruszył żwawym krokiem w kierunku wieży Tajemnego Bractwa Luskanu.
Miasto - niegdyś jeden z najwspanialszych portów Północy - leżało teraz w ruinie. Wciąż szalało kilka pożarów. Wszędzie walały się trupy - niektóre straszliwie zmasakrowane, inne nadpalone... Hałdy śmieci i gruzu prawie uniemożliwiały przemieszczanie się... a w każdym zakątku mógł czaić się dezerter, bandyta lub szczurołak. Na Odesseironie nie robiło to jednak żadnego wrażenia, był zbyt dumny, pewny siebie i egocentryczny...
Z wieży wyszedł mu naprzeciw niemłody już, szpakowaty mag w jadowicie błękitnej szacie.
- Nie wejdziesz - odezwała się postać głosem pełnym mocy - nasze bariery magiczne zniszczyłyby Cię!
- Mnie tak, ale jego nie. - odpowiedział Arcymistrz przywoływań i wypowiedział kilka tajemnych sylab nad małą czerwoną książeczką.
W tej samej chwili zmaterializował się trzymetrowy, metalowy konstrukt i ruszył w kierunku bramy. Bez trudu sforsował metalowe ogrodzenie, a najróżniejsze magiczne pułapki nie miały na niego wpływu. Po dwóch uderzeniach olbrzymich pięści brama padła. Mag w błękicie patrzył na to z opadniętą szczęką. Tak się zagapił, że ledwie zdążył rzucić zaklęcie teleportacyjne. Jeszcze chwila i błyskawica, która wystrzeliła z rąk Czerwonego Maga, trafiłaby go.
- Cholera! - zaklął Edwin - Na Dziewięć Piekieł, drugi raz przede mną nie uciekniesz! Naprzód ścierwo, do środka!
To ostatnie zdanie skierowane było do grupki nieumarłych, która po drodze powiększyła się do około 30 szkieletów i zombi.
- Mam nadzieję, że w środku czekają mnie poważniejsze wyzwania, bo zaczynam się nudzić. - powiedział Odesseiron i wszedł przez wyłamaną bramę do wieży.[/blok]##edit_bykesseg 2006-02-06 17:52:02##ed_end####edit_bykesseg 2006-03-06 21:27:58##ed_end##


Autor: 601


Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.

ZAMKNIJ
Polityka prywatności