Fantastyczna rozrywka


[Humor, dowcipy, zabawne historyjki]


[II miejsce] Dzień z życia Gildii

[blok]Czyli... Atak zdziczałych, krwiożerczych karaluchów! (Cz. I i ostatnia.)


Dzień z życia Gildii... Cóż, podjęłam się spisania tego, więc nie zostaje mi nic innego jak...

Dzień zaczynał się jak każdy inny; Artek zaharowywał się od piątej rano, aby dodać tego dnia chociaż trzy opowiadania, Kires nad morzem lepił zamki z piasku, Ender też nie odmówił sobie tej drobnej przyjemności jaką są wakacje. Tak... To był dzień jak każdy inny. A jednak... Było w nim coś szczególnego.
Tego właśnie dnia zorientowałam się, iż na Gildii nie widać już niemalże żadnych znaków obecności Diega – pomijając oczywiście komnatę z wierszami, której nie zdążono jeszcze posprzątać oraz dwa mordercze teksty w dziale z opowiadaniami.
Ale tego dnia stało się coś jeszcze, coś co nie miało związku z Diegiem. I całe szczęście. A może jednak? Tego dnia...
... Zdyszany posłaniec wleciał do Gospody niczym rozpędzony Smok, którym w rzeczywistości był. Spojrzał po zebranych, rzucił się w stronę Tixona i wycedził przez zęby:
- Zaczęło się...

... No i tak to się zaczęło. A co się zaczęło? Tak! Atak zdziczałych-krwiożerczych karaluchów! Tak, to było straszne! Karaluchy przelazły przez fosę, tworząc coś w rodzaju mostu. No wiecie; jeden przytrzymywał się krawędzi, drugi chwytał go za nogi, trzeci jego i tak dalej... Inne zaś poczęły przechodzić po swoich towarzyszach i tym sposobem wynalazły pierwszy na świecie „Most Ruchomy”. Tak, inteligentne stwory... Karaluchy poczęły przełazić więc przez fosę i rzuciły się gromadą w stronę wrót. Robiły przy tym taki szmer, jak Gildiowicze na forum. W końcu chyba wybrały swojego przedstawiciela, bo wypchnęły jednego z najtłustszych przed swój odział i czekały. Wstrętne karaluchy! Robal nieśmiało zapukał do wrót. Mała zasuwa na wysokości oczu normalnego wzrostu człowieka uchyliła się i nie napotkawszy nikogo zamknęła się na powrót. Po chwili otworzyła się druga, tym razem na wysokości oczu potencjalnego niziołka – znów nic. I znów zasuwa zamknęła się z hukiem.

- Cholera. – przeklął karaluch zaczynając dobijać się do bramy. – Do cholery jasnej! Otwierać!
- Kto tam? – burknął ktoś zza wrót.
- Listonosz.
- Nie przyjmujemy listonoszy.
- No to... Rekrut Karaluch. – stwierdził oficjalnym tonem.
Chwila niepewności, odgłos przerzucanych dokumentów.
- Nie ma Was na liście, Rekrucie. – stwierdził zimno strażnik.
- I dupa... – mruknął ktoś z tyłu oddziału.
- Aaa... – odezwał się głos zza bramy. – Dupę to ja znam. Wejść.

... No właśnie. I tym oto sprytnym sposobem do Gildii wdarło się stado karaluchów. Ślepy strażnik oczywiście w ogóle by się nie zorientował, że coś jest nie tak, gdyby któryś z członków piechoty nie nadepnął mu na nogę mówiąc cienkim głosikiem „Pan wybaczy...”.

- Alarm! – wydzierał się strażnik. – Alarm! Wróg wdarł się do Gildii! Powtarzam, wróg wdarł się do Gildii!

...Tymi oto krzykami został zbudzony Red_Dragon, pełniący później rolę posłańca, bez zapowiedzi wpadającego do Gospody, w momencie kiedy większość Gildiowiczów była pijana. Niemniej ...

- Trzeba coś z tym zrobić. – stwierdził Khil, wstając i podchodząc do drzwi nieco chwiejnym krokiem. – Zabijemy gnojki!
Geralt01 też wstał z miejsca.
- Krasnolud ma racje!

... Lecz nie na groźbach się skończyło. Słowa weszły w czyn. Mimo licznych promili we krwi większości Gildiowiczów (hucznie oblewano bowiem urodziny Forda – nie miało znaczenia, iż urodziny te miały miejsce dnia 13), dano radę podzielić osobników na kilka grup: „latających” - pod dowództwem Błękitnego Smoka, „pływających” - szybko ją rozwiązano niestety, a tryton i syrena trafili do grupy trzeciej, znanej jako grupa „obronna” prowadzonej przez doświadczonego Geralta01, oraz na „jezdnych” pod dowództwem samego Forda...

- Panowie i Panie... – zaczął Pates usadowiwszy się w fotelu. – A co ja mam robić?
- Pójdziesz do „obrony”. – zarządził szybko Tix.

... No i wszyscy zostali podzieleni. Na tę okazje – przydzielony do grupy „obronnej”- Khil długo czekał... Wreszcie będzie mógł sprawdzić działanie „kulek do kąpieli” (wtajemniczeni wiedzą czym w rzeczywistości są owe kulki). Ubrani w specjalne skafandry ochronne, grupa Geralta01 ruszyła na wroga; Z murów Gildii zrzucano wszystko co wpadło w ręce – nieco podchmielony krasnolud o mało nie wyrzucił również i Zakra, który zupełnie przypadkowo mu się napatoczył. Niziołka na szczęście udało się uratować, a Khil znów począł zrzucać z murów „kulki do kąpieli”. Trafiane nimi karaluchy uciekały w popłochu, lub po prostu zatykały nosy. Cóż... Nie ma to jak „różany zapach”...
W tym samym czasie, grupa pod przewodnictwem Gildiowego Błękitnego Smoka przeprowadzała nalot na wroga. Każdy kto umiał ziać ogniem ział gdzie popadnie, uważając aby nie osmalić swoich towarzyszy (albo jakiejś owieczki, ale to już inna historia... Nataku na pewno kojarzy w czym rzecz). Tak więc nie ziejący ogniem Gildiowicze musieli zadowolić się spryskiwaniem karaluchów sprayem owadobójczym – niestety z miernym skutkiem.
Grupa „jezdnych” zaś zdołała już otoczyć wroga. „Obrońcom” udało się w większości wypędzić karaluchy z dziedzińca Gildii, które zaś wyszedłwszy wleciały wprost do fosy, nie zauważając, iż mostu – który niedawno tam był – już nie ma, jako że został spalony na popiół przez któregoś z członków grupy Błękitnego Smoka. (Do rodzin ofiar – wasi rodacy, powszechnie nazywani karaluchami, są pochowani w zbiorowej mogile w fosie Gildii Miłośników Fantastyki). I znów będzie trzeba uprzątnąć fosę.
Ale nie wszystkie karaluchy zostały wypędzone z Gildii i uśmiercone. Ale o tym później.
Ponieważ poczęło dochodzić południe, Gildiowicze udali się do Gospody, by – jak według tradycji – wypić zdrowie Forda, jeszcze przed kolejnym starciem z robalami.
Po jednym piwie (no, może kilku) nieco chwiejnym krokiem, podśpiewując wesoło, Gildiowicze powrócili na pole walki by dobić resztę tych okropnych stworzeń, powszechnie nazywanych karaluchami...

... Nie będę się zbytnio rozpisywać co do samej walki, bo mówiąc szczerze, po tych paru(nastu) piwach ... Jakoś tak, niebardzo pamiętam jak to było. Jedyne co wiem to, to, iż w naszej Gildii nie ma już karaluchów, nie licząc kilku nowych członków, którzy wyglądem trochę je przypominają – ale skoro tak uparcie twierdzą, że są gnomami, to co jak co, ale ja im tam wierze i nie mam zamiaru dochodzić ich prawdomówności. No. I to by było na tyle. Następnym razem opiszę Wam walkę z szalono-głowym bardem. Albo nie... Nie będzie następnego razu.

Serdecznie Pozdrawiam.[/blok]##edit_byender 2006-09-10 09:33:42##ed_end##


Autor: 360


Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.

ZAMKNIJ
Polityka prywatności