Fantastyczna rozrywka


[Humor, dowcipy, zabawne historyjki]


[I miejsce] Z dziennika Alehandra - wędrówka z celem

[blok]16 sierpień

nazywam się Alehandro i jestem wieśniakiem. pora żniw minęła bezpowrotnie (aż do następnego roku – przyp. tłumacz), a na roli nie ma już dla mnie roboty. przez resztę lata mam zamiar odpoczywać i ćmić fajkę mając pieczę nad gospodarstwem.

17 Sierpień

nici z moich planów. do mojego domu trafił jakiś przybłęda w szarym płaszczu i obciachowym kapeluszu. chciał mnie wrobić w jakąś wyprawę, ale całkiem nieźle z tego wybrnąłem. wyrzuciłem go i rzucałem weń z okna kamieniami.

18 sierpień

ledwie zdołałem odprężyć się po wczorajszym zajściu, a do mieszkania władowały mi się jakieś pechowe karły. nim się zorientowałem, wypróżniły całą spiżarnię. ich też wyjumałem na podwórze, choć broniły się dzielnie. w całym tym zamieszniu zostawiły na stole jakąś mapę. przyjrzałem się jej dokładnie. zaznaczono na niej jakąś górę. mnie zainteresowała jednak inna pozycja, miasto obarczone podpisem: „tu czai się ZŁOto”. postanowiłem tam wyruszyć, by zacząć nowe życie, niebezpieczne, ale usłane żółciutkim kruszcem.

moja rodzinna wioska żegnała mnie czule. życzyli mi nawet, żebym znalazł sobie miejsce na świecie i został tam do końca żywota. to urocze z ich strony.

20 Sierpień

droga wypadła mi przez przełęcz Strzeżoną - przez - dziesięć - smoków ludzie opowiadali, że czai się tam jakieś niebezpieczeństwo, ale nie zrozumiałem, jakie.

spacerując starym szlakiem obserwowałem wyższe partie gór, pokryte śniegiem. dostrzegłem tam wspinającego się człowieka. poważnie się o niego zatroskałem. jeśli przyjdzie lawina, ten nieszczęśnik umrze! złożyłem ręce w tubę i krzyknąłem mu: „Uwaaaażaj na lawinęęęęę!”. ale było za późno...

parę głazów spadło również w pobliżu mnie. musiałem zręcznie czynić uniki, by nie zewrzeć się w wiecznym uścisku ze skałą.

usłyszałem ryk. spowodował on kolejną falę lawiny. długo się zastanawiałem, jaka to dzika bestia mogła złożyć swe legowisko w przełęczy Strzeżonej - przez - dziesięć - smoków ale rozwiązanie przyszło samo. a właściwie, to z całą rodzinką. zaatakowało mnie 10 smoków (słownie dziesięć smoków). szczęście, że znam liczne fortele. złapałem pierwszego jaszczura za ogon i zacząłem nim wymachiwać wokół siebie. pozostałe smoki podchodziły do mnie i obrywały cielskiem swego gadziego kamrata. parę chwil i triumfowałem na kupie nieprzytomnych smoków (1)

21 sierpień

od paru godzin po krainach grasuje burza i ciska swymi piorunami, a drzewa wokół mnie pękają jak bańki mydlane. złą pogodę przeczekałem w jaskini. ktoś tam już mieszkał, ale był mały i słabszy ode mnie...

na wieczór żegnałem się z górami, zstępując na niziny.

23 Sierpień

no i znów się w coś władowałem. dopiero z bliska stwierdziłem, że miejsce, do którego zmierzam, to wcale nie jarmark, ale obozowisko humanoidów. wrogowie byli niezliczeni. dokładnie 1000 orków (słownie jeden tysiąc orków). wkrótce oni również mnie dostrzegli. przez moment trawili tę informację, co przejawiało się w ich tępym spojrzeniu. potem ruszyli w moim kierunku, krzycząc w swoim języku: „!sukisp obla ,kereikuC”. W dzikim szale gryźli swoje tarcze. wyciągłem łuk i zacząłem do nich szczelać. padali jak muchy. jeden, drugi... sześćdziesiąty, sześćdziesiąty pierwszy. byli coraz bliżej, musiałem przyłożyć się bardziej. brałem po cztery, pięć strzał na raz i wypuszczałem, ku zgrozie nieprzyjaciół. zabiłem tak blisko pięciuset orków. pozostali próbowali mnie okrążyć. zacząłem wiać. koło jednego namiotu stał rząd beczek. nie wiem, jaki trunek w nich przechowywali, z pewnością nie wodę źródlaną. poturlałem kilka z nich pod nogi biegnących humanoidów. natychmiast zaczęli się o nie potykać i padać na ziemię. ci zaś, którzy już leżeli, stali się przyczyną upadku kolejnych rzędów zielonoskórych. gdy reakcja łańcuchowa dobiegła końca, nikt nie miał już siły mnie ścigać. pokonani orkowie zatopili swe smutki w zawsze wyrozumiałej gorzałce.

zatrzymałem się dwa wzgórza dalej, wróciwszy na gościniec. po tym wszystkim musiałem odpocząć. poszedłem do stojącego przy drodze zajazdu i poprosiłem o kufel mocnego piwa. łasy na pieniądze szynkarz latał wokół mnie jak szerszeń w okresie godów - dureń! nie wiedział jeszcze, że nie mam przy sobie złamanego denara. to wyszło na jaw kilka kolejek później. zaczął tłuc mnie swoim kijem po tyłku, a kiedy ten się stępił (kij oczywiście - przyp. tłumacz), kopał mnie po brzuchu. zwinąłęm się z bólu w kłębek. straciłem oddech. w dodatku, zacząłem krztusić się własną krwią. razem z nią, wyplułem dwa zęby - może odrosną. nie czułem kończyn, byłem na skraju omdlenia, kąpałem się w swojej krwi i wymiocinach. ALE BYŁY TEŻ PLUSY TEJ SYTUACJI!!! te pare denarów zaoszczędziłem...

24 sierpień

musiałem przeprawić się na drugą stronę rzeki o dźwięcznej nazwie Trirrgr&*#@br\'na. niestety, była to przeklęta rzeka i bardzo złośliwa. w wyniku nieekologicznych eksperymentów jakiegoś czarownika, albo też maga, dostała ludzki umysł. teraz jest dziesięć razy wredniejsza od swoich sióstr, a za przeprawę chce, żeby wrzucać jej złotą monetę. na szczęście ja jestem człowiekiem od urodzenia i znam milion sposobów na uniknięcie płacenia. wrzuciłem jej parę guzików od kaftana – sposób stary jak świat. nim się poznała, byłem na drugiej stronie.

28 sierpień

co tu dużo mówić? rzuciło się na mnie 1000000 białych myszek (słownie jeden milion białych myszek). nawet w tej sytuacji nie opuściły mnie fortele. dałem jednej myszy po pysku, żeby reszta się przestraszyła. taką radę dał mi kiedyś dziadek. jeszcze się z nim policzę... uciekałem. część gryzoni zdążyła mnie obleść. boleśnie kąsały. musiałem wskoczyć do jeziora. niestety, okazało się, że myszy potrafią pływać... na odległych wodach pływała mała wysepka. próbowałem ją dogonić, ale skubana zasuwała jak rydwan po zacnej nawierzchni. wyciągłem zza pasa miksturę, którą dał mi stary druid i wychyliłem dwa łyki. na flaszcze było napisane: niebieska krowa. po chwili wyrosły mi skrzydła i odleciałem dziesięć stóp nad poziom wody. niestety, okazało się, że myszy potrafią fruwać... ale nie dawałem za wygraną, dogoniłem wyspę i skryłem się we wzniesionej tam wieży. gospodarz był bardzo niemiły. mówił, że jest księciem wielkiego plemienia, ale wyglądał conajmniej na kretyna.

w końcu myszy znalazły wyłom w murze wieży i dostały się do środka. na szczęście, nażarły się moim towarzyszem, co dało mi czas, żeby uciec.

29 Sierpień

od rana bezskutecznie szukam mojego amuletu. pewnie zsunął mi się z szyi i upadł gdzieś po drodze. ojciec dał mi go na łożu śmierci, abym zawsze o nim pamiętał. nie ważne – i tak go nie lubiłem (amuletu oczywiście – przyp. tłumacz).

1 Wżesień

mój cel dobiega końca. dotarłem do miasta. brama była zamknięta, musiałem czekać.

2 wŻesień

z tych nudów wyciagłem z plecaka trąbkę. zawsze chciałem nauczyć się na niej grać, ale brakowało mi czasu i cierpliwości.

3 wżEsień

DO-RE-MI-FA-SOL-LA-SI-DO...

4 wżeSień

ludzie rzucają we mnie z murów różnymi ciężkimi przedmiotami, krzycząc coś w niebogłosy. głowa mnie boli od ich hałasów...

5 wżesIeń

DO-SI-LA-SOL-FA-MI-RE-DO...

6 wżesiEń

umiem już wygrywać proste melodyjki. niestety, wiele ich nie znam...

7 wżesieŃ

mury runęły. boska opatrzność zadziałała, nie wiem tylko, za sprawą czyich modłów. ci mili ludzie powiedzieli mi, że składali za to ofiary ze zwierząt dla bogów, i z samych siebie dla diabłów na wszelki wypadek.

życie tu jest dużo lepsze, niż na wsi, ale i tak za nią tęsknię. wieczór spędziłem w gospodzie, zmagając się ze swoimi wspomnieniami. pojawił się w niej wędrowiec. na imię mu było Diego, ale wolał, by nazywano go Panem Grafomanii. czy zło z moich koszmarów cały czas było tuż za mną? jak on mnie tu odnalazł? w jaki sposób ten wrak człowieka, ledwo zdolny poderwać dziewkę w stodole mógł wzbudzać taką litość, że musiałem mu postawić kufel krasnoludzkiego piwa? wyglądał, jak gdyby... jak gdyby zmagał się ze swoimi kompleksami... i przegrywał tę walkę. gdy na to patrzyłem, myślałem, że pęknę ze śmiechu. dlaczego poszedłem za nim? nie wiem. śmieszny z niego gość. wiem tylko, że jak na mnie wskazał, musiałem za nim podążyć. odtąd zawsze podróżowaliśmy razem. na wschód... zawsze na wschód!

CDN (2)...

--

(1) kupa «wiele rzeczy leżących, zgromadzonych, zwalonych razem; stos, sterta»
Kupa chrustu, kamieni, śmieci. (Słownik języka polskiego, PWN)

(2) Ciągu Dalszego Niebędzie[/blok]##edit_byender 2006-09-10 09:29:04##ed_end####edit_byender 2006-09-10 09:30:09##ed_end####edit_byender 2006-09-10 09:31:28##ed_end####edit_byender 2006-09-10 09:31:54##ed_end####edit_byender 2007-04-17 08:27:33##ed_end####edit_byender 2007-04-17 08:28:01##ed_end##


Autor: 33


Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.

ZAMKNIJ
Polityka prywatności