Fantastyczna rozrywka


[Humor, dowcipy, zabawne historyjki]


Gildia jako śmiertelne uzależnienie przenoszone drogą stałego łącza

[blok]Dwie podróżniczki miały już dość... Szły nieprzerwanie od kilku dni, zatrzymując się tylko po to, żeby zjeść, popić, pośpiewać czy pobawić się w chowanego w lesie. Całą resztę czasu zajmowała im wędrówka. Wędrówka męcząca, monotonna, a wręcz dramatyczna! Nie mogły jednak jej przerwać. Vivianne i Evalyn – tak bowiem brzmiały ich imiona – były ścigane przez ludzi. Przez złych, podstępnych i okrutnych ludzi. Co Ci niedobrzy ludzie chcieli im zrobić pozostawiam Waszej - niekiedy chorej – wyobraźni...
Oto jednak uśmiech zawitał na ich twarzach. W końcu las przerzedził się, a kilkaset metrów przed nimi pojawił się drogowskaz! Pomimo zmęczenia przyspieszyły krok. Nie była to mądra decyzja – pierwsza zrozumiała to Evalyn, jej towarzyszka nieco później – gdy pomagała jej wydostać się z rowu...
Znak składał się z drewnianego słupa, który ktoś wbił w ziemię, i pięciu desek wyciętych w kształt strzałek, przyczepionych do słupa i informujących, gdzie dojdzie się wybierając daną drogę. A raczej tylko dwie strzałki spełniały tę rolę – reszta stanowiła uzupełnienie. Łącznie trzy deski wskazywały w lewo, a dwie w prawo. Umieszczone były na przemian. A oto, jakie napisy ukazały się podróżniczkom:
(strzałka wskazująca w lewo, tj. na zachód) Siedziba Gildii Miłośników Fantastyki
(strzałka wskazująca na wschód) Też chciałbym wiedzieć co...
(zachód) Tam idzie się pięc godzin.
(wschód) Więc lepiej iść tam!
(zachód) A jednak...
Nie wiedząc, co to za gildia, postanowiły ruszyć w prawo. Po chwili jednak przyznały słuszność autorowi napisu na ostatniej tabliczce...
-Viviane, ja się boję- powiedziała Evalyn, stojąc przed wrotami Gildii.
-Ja też- przyznała Viviane.- Ale nie możemy zawrócić. – po tych słowach obejrzała się ze strachem za siebie na bandę pijanych trolli. Trolle wymachiwały maczugami, łyżkami do opon, grubymi szprychami i wielkimi pedałami.
-Uga buga! – wrzeszczały Trolle.
-Dalej chłopaki! – poganiały pedały.
Stwory goniły je od paru godzin i - mimo zmęczenia - nie odpuszczały.
-Pukaj szybko! – wrzasnęła rozpaczliwie Vivianne.
-Nie, ty pukaj!
-Ty!
-Dobra, Viviane, nie kłóćmy się. Ty zapukaj!
-Ale dlaczego ja? Ty zapukaj!
-Ty!
-Nie, ty!
Kłótnia trwałaby zapewne bardzo długo, gdyby nie przerwało jej coś, czego dziewczyny na pewno się nie spodziewały. Otóż ciężkie odrzwia rozwarły się powoli, i stanął w nich wysoki mężczyzna z rozpiętym rozporkiem, przygotowany do załatwienia swych drobnych potrzeb poza mury gildii...
-Emmm... Przepraszam szanowne panie... – Powiedział zaczerwieniony. Był to człowiek we wspaniałym, lśniącym kirysie i nieco pożółkłych już kalesonach. Na gatkach można było dostrzec odciski od zbroi, jednakże dolnych części pancerza Paladyna nie było nigdzie widać.
-Panie czegoś szukają? Panie może szukają kogoś? – Zapytał mężczyzna, przerywając niezręczne milczenie, jakie zapadło po tym krótkim incydencie. Po chwili zobaczył bandę pijanym trolli – A, już wiem o co chodzi... Proszę bardzo, wejdźcie, ostatnio te stwory są agresywne, więc często udzielamy schronienia podróżnym... Wchodźcie. Nazywam się Ford. -Eee... bardzo nam miło... – odburknęła zmieszana Evalyn, starając się nie patrzeć na rozpięty rozporek mężczyzny. Ford jakby zrozumiał, czemu dziewczyny są tak zawstydzone i szybko zapiął kalesony. Trzeba powiedzieć, że były to bardzo nowoczesne portki – zamek był jednym z tych nielicznych gnomich wynalazków, które powoli zaczęły wypierać guziki. Tak, te portki podkreślały wysoki status społeczny tego człowieka.
–Eee, to wszystko przez Mistrza... Postanowił, ze jedyny wychodek na terenie gildii będzie płatny... no i... eee... Możecie tu zostać na dłużej, tylko musicie wpierw pogadać z Najwyższym Mistrzem.
-A kim on jest? I gdzie go znajdziemy?
-Za dużo byście chciały wiedzieć. Macie z nim tylko porozmawiać, więc nie potrzebne Wam są takie szczegóły. – odparł opryskliwie Ford i zostawił je na ulicy.
Dziewczyny popatrzyły po sobie niepewnie. Gildia była zupełnie inna niż oczekiwały. Spodziewały się jakiegoś pałacu, a tu pierwsze co zobaczyły to drewniana karczma oraz wielki bilboard – reklama Allegro.
Wokół mnóstwo się działo. Wielu krasnoludów wchodziło do tawerny, by po chwili wylecieć przez szybę. Jakaś para elfów zajęta była grą w kulki za pomocą małych, kanciastych kostek. Wielki, błyszczący i wysmarowany wazeliną smok ze smakiem pożerał mroczną elfkę.
Nagle podeszła do nich pewna kobieta:
-Witajcie, jesteście tu nowe? Jestem tutejszą kapłanką księżyca, a mówią mi Luna...
-Nieprawda, wszyscy jej mówią Loony! – rzuciła jakaś postać, szybko niknąc w wejściu do gospody.
– Chodźcie. - Luna udała, że nie słyszała docinki, i że nie widzi zataczających się ze śmiechu elfów, którzy obserwowali cała scenę - Zaprowadzę was do komnaty Najwyższego Mistrza.
Dziewczyny nic nie odpowiedziały, tylko podążyły za kapłanką.
Luna prowadziła je przez wąskie, błotniste ścieżki; Dróżki sprawiały wrażenie, jakby projektował je ktoś pijany, głównie dlatego, ze tak właśnie było. Przechodziły między długowiecznymi drzewami, omijały długowiecznych elfów i podziwiały długowieczne pomniki długowiecznych przodków długowiecznych członków gildii. Pomniki były wspaniale przyozdobione długowiecznymi gołębimi odchodami.
Po paru minutach znalazły się przy wrotach pałacu Najwyższego Mistrza. Przed blokiem stało kilka osób z tabliczkami „Mistrzu, nie odchodź”, obok nich parę osób trzymało flagę z ogromnym hasłem „Mistrzu wróć!”. Vivianne i Evalyn ze zdziwieniem popatrzyły na Lunę:
-Ach, kiedyś Mistrz odszedł z gildii. Były to straszne czasy, zapanowały ciemność i chaos. Gildia była słaba jak nigdy. Wszyscy chcieliśmy jego powrotu. Takiej demonstracji nigdy wcześniej nigdzie nie było! Ci których tu widzicie stoją od tego czasu, pełniąc straż, na wypadek kolejnego odejścia Mistrza...
Trójka kobiet przecisnęła się przez tłum. Nowe członkinie znów ogromnie się zdziwiły, widząc, w jakim stanie są mury parteru pałacu Mistrza. Ściany całe były popisane hasłami typu „Precz z www.konta.pl”, „Lepper, nie blokuj gildii” czy „Dupa do lochów!” (najwięcej było bluzgów w stylu tego pierwszego...). Ten widok nie wymagał już komentarza Luny...
-Wchodźcie, to pałac Najwyższego Mistrza. Kierujcie się w stronę kryształowych drzwi- powiedziała kapłanka księżyca, otwierając im wrota dziwnymi kluczami.
Dziewczyny weszły do domu Mistrza. Z dojściem na miejsce nie miały problemu: niczym Jaś i Małgosia po okruszkach, Vivianne i Evalyn kierowały się po potłuczonych kawałkach kryształu. Korytarz był długi i miał wiele odnóg, jednakże kawałków kryształu na dywanie znajdywały coraz więcej, więc były pewne, ze idą w dobrym kierunku. Po chwili jednak zwątpiły, słysząc dobiegające od przodu odgłosy. Otóż usłyszały twardy, męski głos, wypowiadający takie oto słowa:
-Za Twoje karygodne czyny, towarzyszu Dupa, zostajesz skazany na odwieczne wtrącenie w najciemniejszy loch, oraz na roczną penetrację odbytnicy przez bandę Orków!
Seria krzyków bólu, jaka nastąpiła po tych słowach, świadczyła o tym, że wyrok już zaczął być wykonywany.
Mimo to szły dalej po kawałkach kryształu, aż w końcu dotarły do wielkich drzwi, z których kawałki owe pochodziły. Drzwi były wspaniałe – wykonane z drogiego drewna, z powtykanymi gdzieniegdzie szlachetnymi kamieniami. Kamieni niewiele się już ostało, w miejscach, z których je wyjęto, pozostały tylko smutne dziury. Całe drzwi niegdyś były przeszklone pięknym kryształem, jednak teraz - po wyrzuceniu przez nie kogoś - kawałki kryształu walały się po całym korytarzu (pomagając nowym członkom gildii trafić do Mistrza).
Po przekroczeniu progu ujrzały niesamowitą komnatę. Dwa stoły całe były pozastawiane butelkami po winie „Zamkowe”. Regały pod ścianą aż uginały się pod różnymi książkami o fantastyce i dalszymi butelkami „Zamkowego”. A na środku siedział on... Gruby, niski mężczyzna – wyglądał na niziołka, jednak jego ludzkie pochodzenie zdradziły buty.
-To on? – zapytała Evalyn swoją przyjaciółkę.
-Na to wygląda... – odparła Vivianne.
-Eee... witamy Mistrzu... my jesteśmy tu nowe – zaczęła niepewnie Evalyn. – i... chciałybyśmy się dowiedzieć... eee.. co i jak... tutaj w gildii... eee... czy członkostwo jest bezpłatne... i... eee... czy dostaniemy ulotki, żeby móc sprawdzić, czy nam się to opłaca?
Grubas spojrzał na nie spod grzywy czarnych włosów, podrapał się po brzuchu, pogrzebał w nosie, i krótko oznajmił:
-Nie ma!
Dziewczyny zmieszane popatrzyły po sobie. Milczenie przełamała Vivianne:
-Ale czego nie ma? Ulotek? Wolnych miejsc?
-Mistrza nie ma! – odpowiedział grubas i zajął się wyjmowaniem brudu zza paznokci w stopach. Musiał przy tym bardzo uważać, żeby się nie pokaleczyć.
Ciszę przerwał głos, dobiegający z otworów w suficie:
-Najwyższy Mistrz wzywa dwie nowe członkinie do pokoju powierzeń!
Dziewczyny niepewnie popatrzyły na siebie. W tym momencie regały rozsunęły się ukazując przejście w ścianie. Jeden z regałów odsunął się nieco za szybko i wypadł przez wielkie okno prosto na dziedziniec pałacu. Z głośników dobiegło stłumione przekleństwo i ten sam głos co wcześniej:
-Rincewind! Mówiłem Ci, cholera, żebyś był ostrożniejszy z tymi zaklęciami! Jak chcesz zaimponować siłą zaklęć to rób to gdzie indziej i kiedy indziej! Ty myślisz, że ja tak mogę w nieskończoność nowe szyby wstawiać?
Przyjaciółki ostrożnie przeszły przez odsłonięte wejście. Znalazły się w ciemnej komnacie, oświetlonej jedynie przez kilka świec znajdujących się na biurku, za którym siedział pewien mężczyzna. Usadowił się w samym kącie ciemnej komnaty, wiec dziewczyny nie mogły dostrzec jego twarzy. W zasadzie to pewnie w ogóle by go nie zobaczyły, lecz odezwał się, zwracając na siebie ich uwagę:
-Witajcie w Królewskiej Gildii! Mam nadzieję że mój skryba był dla Was miły? No więc, co Was sprowadza do naszej gildii?
-Uciekamy przed ludźmi... a ostatnio przed trollami...
-Taaak, często różne osoby trafiają do nas właśnie z takich powodów. Mam nadzieję, ze Wam się tu spodoba, i że inni członkowie gildii nie będą wam dokuczać, ani przeszkadzać w życiu prywatnym... – Wypowiedź Mistrza przerwał odgłos uderzenia o szybę – wszyscy popatrzyli na okno, i zobaczyli nietoperza bezwładnie osuwającego się po szybie. – Dark Vampire, mógłbyś przestać nas podsłuchiwać? – Zapytał z nieukrywaną złością Mistrz.
-Kiedy ja nie podsłuchiwałem... – odparł nietoperz - ja tylko przelatywałem... ale... wiesz mistrzuniu, lata już nie te... no i nie zauważyłem tej szyby, zdarza się...
-O, w takim razie bardzo Cię przepraszam. No, leć już, leć! – po czym zwrócił się do Vivianne i Evalyn – Dark Vampire jest jednym z najstarszych członków gildii... ostatnio ma problemy ze wzrokiem, w tym także z oczami, rozumiecie... biedaczek... Ech, a już myślałem, ze nas szpieguje... przewrażliwiony jestem...
Evalyn postanowiła, iż nie uświadomi Mistrza, że kłopoty z oczami bynajmniej nietoperzowi przeszkadzać nie powinny. Vivianne natomiast uznała, iż nie warto mówić Mistrzowi, że Dark Vampire wyciągnął właśnie spod skrzydła stetoskop i pilnie przysłuchuje się ich rozmowie. W końcu na dzień dobry nie warto się narażać członkom tej dziwnej społeczności.
-A wracając do Waszego członkostwa w gildii – wyrwał je z rozmyślań mistrz – to od dzisiaj będziecie Młodszymi Zrzeszonymi. Ten poziom w gruncie rzeczy nie pozwala Wam na nic, ale to i tak jest już coś! A teraz... zostawcie mnie proszę samego, muszę napisać ważny list do władcy www.konta.pl. Cały czas na nas naciskają, ograniczają nas, zabierając nam ziemię, zabierając nam miejsce na rozwój – trzeba z tym skończyć!
Evalyn i Viviane opuściły pałac i skierowały się do gospody, którą mijały zaraz po przybyciu do gildii. Na powitanie wypadł im (przez okno) karczmarz. Ubrany na czarno mężczyzna uśmiechnął się w ich kierunku, i otrzepując swoje ubranie zaprosił gestem do środka. Po przekroczeniu progu zobaczyły kilka połamanych stołów i krzeseł, poczuły wino, piwo i Domestos, oraz usłyszały okropny, zachrypnięty męski głos oraz rozstrojoną lutnię. Oba te dźwięki wytwarzał mocno już pijany elf, stojący na jednym z nielicznych całych stołów. Goście karczmy byli podzieleni na bardzo pijanych, którym ta muzyka nie przeszkadzała, oraz na mniej pijanych, których jedynym pragnieniem było wywalenie tego elfa z gospody. Niestety, ich zamiary krzyżowało grono tych bardziej wesołych, którzy silnym pierścieniem otoczyli niezbyt utalentowanego minstrela.
Młodsze Zrzeszone (zgadnijcie, o kogo chodzi) usiadły w kącie na krzesłach i zamówiły ciepły trunek. Po chwili wstały, żeby uwolnić się od pinesek, które ktoś dowcipnie położył na siedzeniach. Dopiero po jakimś czasie zorientowały się, że przy ich stole siedzi jeszcze ktoś, bardzo rozbawiony całą sytuacją. Była to wysoka kobieta, odziana w leśne barwy. Kobieta całkiem umiejętnie ukrywała swoje wampirze pochodzenie.
-Też jesteś tu nowa? - spytała Viviane.
-NOW YOU ALL KNOW... - zaintonował podchmielony elf.
Tajemnicza dziewczyna uśmiechnęła się, tym samym zdradzając swoją prawdziwą naturę.
-Nie - odpowiedziała. - Jestem tu już od dłuższego czasu, od kilku miesięcy.
-I jeszcze nikogo nie znasz? - zapytała Evalyn.
-Znam. Lecz z nikim teraz nie rozmawiam, bo czekam na Mrocznego Elfa... Niestety, trochę się spóźnia, i robię się głodna.
-...THE BARDS AND THEIR SONGS! – pomimo miotanych weń soczystych przekleństw, a także bardziej zrozumiałych argumentów w postaci butelek, elf ani myślał zakończyć swój występ.
-Tu będziecie jeść?
-Nie, za dużo świadków. Poza tym jeść będę tylko ja.
-WHEN HOURS HAVE GONE BY... – elfowi trzeba przyznać, że był naprawdę odważny. Albo głupi. Tchórze bowiem, jak i wszyscy trzeźwi, widząc celujących w nich z kusz kilku mężczyzn na pewno przestaliby śpiewać. Elf jednak twardym był, więc byle bełty śmigające mu tuż przy twarzy nie wywierały na nim większego wrażenia.
Dziewczyny popatrzyły na siebie ze strachem, nie wiedząc, jak się zachować po ostatniej wypowiedzi wampirki. Milczenie przełamała Vivianne:
-Jak Cię zwą?
-Arwenia, mówcie mi Arwenia. O, jest i mój elf. Wybaczcie, wybieramy się na spacer po ciemnym parku, hihihi. Do zobaczenia!
-Do widzenia... eee... to znaczy.. żegnaj!
-Musimy być ostrożne. – oznajmiła przyjaciółce Evalyn – Pamiętaj, jak ktoś zaprosi Cię tu na kolację to lepiej odmów!
Po tej wypowiedzi znów zapadło długie milczenie. A raczej zapadłoby, gdyby śpiewający elf zrozumiał, że Ci mężczyźni z mieczami w dłoniach idą właśnie w jego stronę.
-I’LL CLOSE MY EYES!
Po chwili nowe członkinie gildii odwróciły się, gdyż usłyszały dość ciekawą rozmowę.
-Nie lich na Licha! O, przepraszam, chciałem powiedzieć: nie licz na Licha!
-Nie lichy dowcip Ci wyszedł, panie karczmarzu!
-Do licha, wcale nie jesteście zabawni! – wrzasnął mężczyzna, który pierwszą młodość, pierwszą siłę wieku, pierwsza starość, a nawet pierwszą śmierć miał już za sobą. Przez przypadek swoją wypowiedzią jeszcze bardziej rozbawił całe towarzystwo – a nie da się ukryć, że zgraja to była nietypowa: jeden krasnolud, którego łatwiej było przeskoczyć niż obejść. Obok niego siedział gnom, sączący powoli piwo ze zdecydowanie za dużego jak dla niego kufla. Naprzeciw tych dwu niskich mężczyzn siedział kolejny karzeł – prawdziwy przykład krasnoludka, z czerwoną czapeczką, popijający 7 up’a. Przy stole, trzymając w rękach tacę z różnymi napojami, stał poznany przez dziewczyny wcześniej karczmarz – murzyn, w dodatku cały ubrany na czarno. Z głową na stole siedział kolejny dziwnie wyglądający mężczyzna, o niezwykle błękitnych oczach, pijący piwo z wielkiego wiadra. Kompanię uzupełniał wcześniej opisany nieumarły. Warto jeszcze dodać, ze właśnie ten stół jako dobre podwyższenie wybrał sobie elf.
-IN THE WORLD, FAR AWAY...
-Ciekawe, kiedy mu się znudzi? – zadał pod nosem retoryczne pytanie krasnolud.
-Dobra, ludziska, nie kłóćmy się, widzę, że mamy nowych gości – zachowujmy się jakoś! – zawołał mężczyzna z tacą.
-Byle jak bo byle jak, ale się zachowujmy... – uzupełnił gnom, powoli dochodząc już do połowy kufla.
-Czym mogę służyć? – murzyn zwrócił się do dziewczyn.
-Emmm... na razie dziękujemy, już się napiłyśmy. Mamy tylko jedno małe pytanko... skąd wzięła się ta nazwa? Pod Czarnym Smokiem? Trochę ona dziwna...
-Otóż...
-Pozwólcie, że ja wytłumaczę – wpadł barmanowi w słowo błękitnooki – otóż Nidhogg, nasz gildiowy czarny smok, pewnego razu bawiąc się pod postacią ludzką, spił się do nieprzytomności, tośmy mu zrobili kawał i zawiesili go na kominie. Gdy tylko się obudził, nie zdając sobie sprawy z tego gdzie się znajduje, przybrał swoją zwyczajną postać. Stąd właśnie wzięła się ta nazwa, oraz ta wielka dziura w dachu, którą na pewno widziałyście.
-WE MAY MEET AGAIN!- elfa historie Nidhogga w ogóle nie obchodziły. Nie obchodził go także fakt, że od momentu, gdy zaczął grać, gospoda niemal całkowicie opustoszała – zostali tylko przyjaciele przy jego stoliku, oraz jeszcze jedna banda przy stole obok.
-Dobrze, wystarczy już, Terreos. Jak nie przestaniesz, to Nidhogg pójdzie z torbami, bo mu wszystkich gości przegonisz!- zawołała dziewczyna siedząca przy stole obok. Nazywała się Valadiel.
-BUT NOW HEAR MY SONG... – elfa widocznie niewiele goście Nida obchodzili.
-Zostawcie swoje siły na ludzi!. Tixon mówi, że planują Atak.
-Ooo, będzie jatka? – krasnolud siedzący koło gnoma z uśmiechem pogładził swój topór. Przez przypadek styliskiem topora zawadził gnoma, który wypuścił z rąk kufel (a opróżnił już jego ¾!). Kufel z głośnym brzdękiem rozbił się na nodze błękitnookiego. Ten z powodu nagłego bólu podskoczył, zwalając tacę i napoje z rąk karczmarza. Wszystkie butelki i kufle spadły na krasnoludka, który – mokry i poraniony szkłem – z wściekłością wstał, przewracając przez przypadek stół, a wraz z nim elfa.
-PĘDZĄ KONIE PO BETONIE... – zaśpiewał pozbawiony talentu bard, spadając prosto na licha, który wylądował z głośnym plaśnięciem na ziemi.
-Terreos, uważaj co robisz! Pobrudziłeś mi szatę! – zawołał wściekły nieumarły na elfa.
-Ale to nie moja wina... – tłumaczył się śpiewak – to Pates...
-Ja? – krasnoludek aż poczerwieniał niczym jego spiczasta czapeczka – A kto mi zrzucił butelki na łeb?
-To nie moja wina! – wybąkał Nidhogg – to Tixon potrącił moją tacę!
-Tak, jasne, wszystko ja! – wrzeszczał błękitnooki – Nic by się nie stało gdyby ten głupi gnom nie zrzucił mi kufla na stopę!
-Sami widzicie, wszystko wina Revenanta – zawołał krasnolud Ender uprzedzając gnoma.
-Uspokójcie się! – wrzasnęła Valadiel - Idźcie lepiej do domów i się prześpijcie dobrze, bo już jutro możemy stanąć twarzą w twarz z ludźmi...
-No, widziałem, że szykują się do bitwy. – uzupełnił Tixon.
-WIDZIAŁEM OOOOOOOOOORŁA CIEŃ – podsumował Terreos.
-Wyrżnąłem orła w dzień... – zaśmiał się Pates.
-Uspokójcie się do licha! - krzyknęła Valadiel, tylko pogarszając sytuację, gdyż po jej wypowiedzi wszyscy zaczęli się śmiać, patrząc na Lichemastera.
-Musimy być czujni! Nawet nie wiemy, kiedy zaatakują! – powiedziała drobna osoba, skrzyżowanie Człowieka z Szarą.
-Masz rację Kayla, musimy być czujni! - stwierdziła Valadiel, ucieszona, że ktoś jej jednak słucha.
-Zgadzam się z Wami, musimy być bardzo czujni! – powiedział Revenant, po czym zasnął z głową na stole.
-Ech, nie da się z Wami gadać. Idę do domu! – powiedziała Valadiel, a wraz z nią wyszła cała grupka siedząca przy sąsiednim stole.
-Wiecie co? My też już się zbieramy. - powiedzieli Ender i Pates.
-Liczę na, że mogę się zabrać z Wami, co? – oznajmił Lichemaster, nie rozumiejąc, dlaczego znów wszyscy się śmieją.
-Nie liche to pragnienie! – oświadczył wesoły Ender.
-Ale – u licha – przecież nie pozwolimy Ci iść samemu! – dokończył śmiejąc się Pates.
Po minucie w gospodzie zostały tylko Evalyn i Vivianne, karczmarz Nidhogg oraz śpiący gnom i nieprzytomny elf.
-Może i my pójdziemy? - spytała Viviane.
-Tak, tylko dokąd? - odpowiedziała pytaniem Evalyn.
Tu wtrącił się Nidhogg:
-Możecie spać tu, na sali. Widzicie, na ławach możecie się spokojnie przespać... Możecie jeszcze – jeśli tylko chcecie – pójść spać do stajni, na słomie jest wygodniej, no i cieplej... Tyle, że drożej... Miejsce na ławce – 1 denar, w stajni – 2.
Postanowiły przespać się na sali – złączyły trzy ławki i położyły się na nich.
-4 denary się należą. – oznajmił im Nidhogg.
-Jak to 4? Przecież jesteśmy we dwie, no to chyba 2 denary tylko...
-Ale wzięłyście trzy ławy, to już 3 denary. A do tego dochodzi jeszcze ogrzewanie z kominka. Pomyślcie, o ile więcej muszę przy Was drewna dodać. 4 denary poproszę!
-Ech, coraz mniej mi się ta gildia podoba... – stwierdziła chłodno Evalyn płacąc karczmarzowi.
-Wy się lepiej cieszcie, że dzisiaj i juro ja prowadzę karczmę. Gdy robi to Tixon to piwo po 7 denarów leci, hehe...
Zmęczone, szybko zasnęły na twardych ławach. Przez chwilę żałowały, że nie wynajęły miejsca w stajni – za tą samą cenę miałyby o wiele wygodniej. Po chwili jednak zdały sobie sprawę z tego, że na pewno nie byłaby to ta sama cena, bowiem murzyn zapewne by coś doliczył – tak więc przestały żałować.
Obudziło je rano pianie koguta oraz pianie (a raczej ryki) dobiegające z wychodka. Myślały, że o tej porze w sali nikogo nie będzie – myliły się, przywitała je zgraja szczurów wesoło biegających po podłodze i gnomie. Zamówiły na śniadanie dwie kanapki z wędliną.
-Macie – powiedział Nidhogg i położył im na ladzie dwa plastry szynki.
-A... gdzie chleb? - zapytała niepewnie Evalyn.
-Ooo, przepraszam szanowne panie, nie wiedziałem, ze chcecie Kanapki De-Luxe. Już daję...
Już po chwili ze smakiem zajadały kanapki wersję Super De-Luxe (oprócz chleba z wersji De-Luxe dostały jeszcze talerze). Trzeba przyznać, że smakowało to lepiej niż wyglądało (bo gorzej już nie mogło...), a do popicia zamówiły jedno piwo i jedno wino. Znów czekało je zaskoczenie, gdy karczmarz zapytał o wersję piwa. Słysząc odpowiedź „Super De-Luxe” zaśmiał się, i wyjaśnił, że wersje piwa to „z bąbelkami, z pianą i bąbelkami, z samą pianą lub bez niczego”. Gdy zapytały o różnice w cenie od razu stwierdziły, że biorą to ostatnie.
-1 denar za piwo, i 2 za wino.
Z ociąganiem wyjęły monety z sakiewek. Niewiele ich już tam zostało...
–No, gdzie macie kubki? – ponaglił je gospodarz
-Jak to? Jakie kubki? Co wy tu w gospodzie nie macie naczyń?
-Oczywiście że mamy, nie wiedziałem tylko, że panie tak chcą... – postawił przed nimi zamówione napoje – w takim razie jeszcze dwa denary.
-Za co?
-Za udostępnienie kufla oraz kielicha.
Po zjedzeniu śniadania udały się z powrotem do pałacu Najwyższego Mistrza.
-Słucham? – zapytał Mistrz, gdy weszły do jego komnaty (tym razem przez okno wyleciało biurko, a oberwało się nie Rincewindowi, tylko jakiejś Curuni-Nadirze)
-My mamy takie pytanie...eee... no bo... skoro my tu mamy zostać... to... czy są jakieś domy... mieszkania... dla nas?
-Nie za dobrze byście miały na początek? Ech, ale dobrze, nie chcemy tu bezdomnych. Biała Rada i bez zbierania ludzi z ulic ma wiele pracy. Dobrze, poczekajcie, zaraz Was zaprowadzę...
Już mieli wychodzić, kiedy usłyszeli odgłos uderzenia o szybę – wszyscy popatrzyli na okno i zobaczyli nietoperza bezwładnie osuwającego się po szybie. Zaraz za nietoperzem wpadł w okno wielki Anioł. Mistrz szybko otworzył okno. Dark Vampire zbyt mocno się rozbił, przez co nie był w stanie nic powiedzieć. Mistrz zatem zwrócił się do Anioła:
-Co się dzieje, Gamaelu?
Gamael nie zdążył odpowiedzieć, gdyż zaraz przyleciało paru członków Białej Rady. Pojawili się, kierując ciemnoszarą chmurkę marki Thaur, model Dor. Z wyciem syren wylądowali w komnacie Mistrza.
-Przepraszamy, o panie, ale mamy podstawy sądzić, że Ci dwaj członkowie naszego stowarzyszenia latali po pijanemu. Pozwolisz, że to sprawdzimy? – nie czekając na odpowiedź zajęli się testami. Najpierw kazali Aniołowi, a potem wampirowi (który przyjął już swoją normalną postać) nadmuchać dwa balony.
-Przepraszam, po co te balony? – Zapytała Evalyn, nie rozumiejąc metod badania.
-Dla moich dzieci, bardzo lubią baloniki. – Odpowiedział jeden spośród członków Rady.
Po chwili zajęli się mierzeniem wysokości, na jakiej anioł i nietoperz walnęli w szybę. Potem zajęli się obliczeniami, mającymi ustalić, jak szybko zsuwali się po szkle. Dzięki temu z kolei mogli określić prędkość lotu tych dwóch postaci – okazało się, ze Dark Vampire przekroczył dopuszczalną maksymalną prędkość dla nietoperzy w strefie niskich lotów, więc został ukarany 10 punktami karnymi oraz tygodniowym odebraniem licencji lotniczej. Gamael – według obliczeń – leciał z dopuszczalną prędkością. Nadszedł w końcu czas na ostateczne badania – specjalna maszynka, skonstruowana przez gnoma Revenanta, pozwalająca ocenić ile badana osoba wypiła, bardzo się tutaj przydała. Okazało się, że Dark Vampire miał 2,5‰ alkoholu we krwi, podczas gdy Anioł miał około 3‰ krwi w alkoholu.
-Oho, niezła zabawa była, co? No no, chyba pożegnacie się na zawsze z licencją lotniczą...
-Dobrze, panowie, zanim ich zabierzecie, pozwólcie im jeszcze powiedzieć w jakiej sprawie do mnie przybyli – zwrócił się do funkcjonariuszy Najwyższy Mistrz.
-No więc Mistrzu... eee... cholera, z tego wszystkiego zapomniałem... – powiedział opuszczając oczy Gamael.
-Ech, w takim razie ich zabieramy – rzekł kierowca chmurki.
-Miiiiiiiistrzuuuuuuuuu! – zawołał rozpaczliwie ktoś z dziedzińca – Miiiiiiiiiistrzuuuuuuu!
-No to mi się teraz oberwie za to biurko... – rzekł smętnie Najwyższy.
-Miiiiiiiistrzuuuuuuuuu! Ludzie atakują!
-Ooo właśnie, to miałem powiedzieć – zawołał wesoło Gamael.
-O jasna cholera... Szybko, zebrać wszystkich na dziedzińcu!
-Tajeees! – zawołali chórem członkowie białej rady, i Thaur Dor’em przelecieli nad terenem gildii, zwołując wszystkich na plac. Już po chwili cały dziedziniec był zapełniony. Mistrz stanął na podwyższeniu, odchrząknął i głośno rzekł:
-Wiecie o co biega. No to już, ruszać się! Wszyscy macie zaopatrzyć się w zbrojowni, a następnie pobiec na swoje posterunki. No już, ruszać się! Aha, Terreos, Ford, wy zostańcie...
Wszyscy w pośpiechu pobiegli w kierunku zbrojowni, tratując się wzajemnie. Elf i człowiek podeszli do Mistrza bliżej.
-Ford, będziesz dowodził obroną południowej bramy, postaraj się!
-Tajeees! – zawołał ford i ruszył w stronę południowej bramy.
-Terreos, Ty z kolei będziesz kierował obroną bramy północnej. Nie zawiedź mnie!
-Oczywiście, mój panie! – zawołał elf i pobiegł w kierunku południowej bramy. Ford bardzo się zdziwił widząc elfa przy południowym krańcu gildii. Po chwili jednak zrozumiał, co przyprowadził Terreosa w te strony – schody. Przy południowej bramie znajdowały się jedyne schody wiodące na mur okalający tereny gildii. Elf zatem zmuszony był przybiec z pałacu Mistrza (mieszczącego się w północnej części gildii) pod południową bramę, żeby po murach dobiec do bramy północnej.
Tymczasem w zbrojowni panowało ogromne poruszenie. Nowy zbrojmistrz, Klaay, bardzo przejął się swoją rolą. Wiedząc, ze wielu spośród członków gildii nigdy w życiu nie miało kontaktu z bronią, postanowił ich jeszcze szybko przeszkolić. Szybko zatem wytłumaczył, jakie ciosy mieczem są najlepsze, jak ciąć bastardem, toporem i berdyszem, dlaczego nie da nikomu więcej zbroi, jak szybko naładować kuszę, w jaki sposób strzelać z łuku. Żeby każdy był do walki jak najlepiej przygotowany, opisał jeszcze pokrótce historię każdego wydanego oręża. W ramach przestrogi opowiedział, czym mogą walczyć wrogowie i jak najlepiej się przed tym bronić. W czasie tego krótkiego wykładu wrota północnej bramy niemal całkiem już wyleciały z zawiasów, 17 osób zasnęło, a dwie czwórki zaczęły grac w brydża.
Trzeba jednak przyznać, że wykład był – jak na Klaaya – wyjątkowo krótki i zwięzły, więc już po niecałej godzinie uzbrojona hałastra wyleciała w kierunku bram, aby wspomóc tych, którzy już się tam bronili – czyli postacie, którym brak broni bynajmniej nie przeszkadzał. Byli to Nidhogg w swojej naturalnej, smoczej postaci, siejący grozę w wśród wrogów, oraz Thaur Dor i jego ekipa, ciskająca we wrogów przekleństwami, groźbami, a niekiedy i piorunami. Dodatkowo Thaur Dor parę razy sypnął gradem, jednak gdy przypadkowo trafił Nidhogga w miejsce, którego łuska nie pokrywa (o oko chodzi!) zaprzestał tego. Kolejnym obrońcami bez broni byli Rincewind i Curuni-Nadira, miotający w napastników zaklęciami wszelkiego rodzaju. To właśnie dzięki nim bramy wytrzymały tak długo. Jednak gdy tylko przybyli wojowniczy członkowie gildii, wrota z wielkim wyczuciem dramatyzmu wyleciały z zawiasów i przeleciały kilkanaście metrów.
-Strzelać! – krzyknął Mistrz. Komenda ta bynajmniej nie była potrzebna, gdyż - w momencie gdy odrzwia puściły pod naporem setek ciał - wszyscy członkowie gildii, mający w sobie choć trochę instynktu samozachowawczego, wyciągnęli łuki. Wtedy wyszła na jaw straszliwa prawda...
-Cholera, Klaay, a gdzie strzały????
Było już za późno na jakiekolwiek działania w celu zdobycia amunicji. Ludzie rzucili się na obrońców gildii. Rozpoczęła się straszna walka wręcz.
-Trzymajcie się jak najdłużej! Ja ich otoczę! – Zawołał mężnie Nidhogg.
-Nie dasz rady... a gdzie do diabła jest Tixon?!?
Wołając „do diabła” Mistrz przypadkowo przebudził demona Adyta, który postanowił wyjść spod ziemi aby dać nauczkę tym, którzy śmieli wyrwać go ze snu. Niestety dla niego, a na szczęście dla wszystkich walczących, demon wybrał sobie niezbyt dobre miejsce na wyjście na powierzchnię. Zrozumiał swój błąd od razu, gdy tylko wyrżnął głową w fundamenty murów gildii.
A gdzie podziewał się Tixon?
-Za zwycięstwo gildii! – podniósł kieliszek Revenant i opróżnił go szybko.
-Za odwieczną przyjaźń gnomio-smoczą! – ryknął Tixon i wychylił wiadro.
-Co wy tu robicie? – krzyknął Gamael wpadając do gospody.
-No jak to co? Opijamy zwycięstwo gildii! – wesoło odpowiedzieli Revenant i Tixon.
-Ale walka jeszcze przecież trwa! Jak możecie radować się ze zwycięstwa w takiej chwili?
-Co to, nie wierzysz w naszą armię? Przewidujesz porażkę, taaak? Zdrajco?
-No co wy! Ale trzeba walczyć! Zbierajcie się, już! Szybko!
-Jak mus to mus... – stwierdził Tixon, powoli wstając. Pił pod postacią ludzką, jednak ze swojego smoczego przyzwyczajenia czynił to wiadrami. Smoki są diablo odporne na alkohol, lecz tylko pod swoją naturalną postacią – po przemianie w człowieka na ogół tracą tą siłę. Tixon szedł więc lekko się zataczając. Gdy wyszedł przed karczmę od razu usłyszał odgłosy bitwy. Gamael ponaglił go:
-No już, zmieniaj się w smoka, musisz nam pomóc!
Tixon posłusznie zaczął transformację. Jednakże duża ilość alkoholu we krwi znacznie utrudniała mu to zadanie. Za pierwszym razem nic ze zmian nie wyszło. Spróbował ponownie. Tym razem był efekt – w miejscu, gdzie przed chwilą stał błękitnooki człowiek, znajdowało się jasnobłękitne wielkie jajo.
-To chyba nie to – rozległ się głos z wnętrza jaja, po czym w tym samym miejscu stanęła jasnoniebieska kura.
-Kurczę, znowu nie wyszło – stwierdziła kura i zamieniła się w ogromną, błękitnooką i pokrytą łuską krowę.
-Muuuuszę spróbować chyba jeszcze raz... – stwierdziła ponuro Tixomućka, tym razem przyjmując miłą dla oka postać piętnastoletniej dziewczyny o błękitnych włosach.
-Ups, znowu nie tak... – oznajmiła dziewczyna mocno się czerwieniąc. Już po chwili jej skóra z czerwonej zmieniła się w jasnoniebieską, a cała sylwetka w troszkę bardziej... świńską.
-Hehe, Tixon, chyba musisz pić nieco mniej... – stwierdził Revenant wskakując na swojego kucyka i szybko z niego zlatując.
-Panowie, proszę się nie wygłupiać, tam się toczy bitwa! – ponaglił świnię i gnoma anioł.
-Już, już, robię co mogę! – oznajmił uskrzydlony waran, pokryty jasnobłękitną łuską.
-Ooo, Tixon, już sukces, zaczynasz siebie przypominać! – Stwierdził Revenant, przez pomyłkę wsiadając na świnię.
-Dobra, widzę, ze gnom ma już rumaka, a Tixon wygląda w miarę znośnie. Chodźcie zatem, musicie nam pomóc! Co do Ciebie Tix... popracuj w drodze jeszcze trochę nad swoją formą...
Już po chwili smok zrozumiał, że próba powrotu do swojej postaci w locie nie jest dobrym rozwiązaniem. Trzeba jednak przyznać, że wywarł na wrogach piorunujące wrażenie – możnaby rzec, że większe, niż gdyby ukazał się jako 22-metrowy smok. W końcu smoki się czasem widuje, ale niebieskich knurów spadających z nieba to nawet najstarsi górale nie pamiętają...
-Nasze siły słabną! Gamael, leć szybko po Lichemastera! – wołał Mistrz – potrzebna jest nam jego pomoc. Może i jest świrem, ale czaruje pięknie... Ej, Revenant! Piłeś! Cholera, jak Cię tu brałem obiecałem Twojej mamie że pić nie będziesz!
-Ale ja nie piłem...
-Piłeś!
-Nie!
-Mnie nie oszukasz!
-No dobra, skąd wiedziałeś?
-Blefowałem...
Już po chwili waleczny gnom dołączył do dzielnie stawiających opór członków gildii. Tixon w tym czasie ciągle próbował powrócić do swojej postaci, ale po byciu przez chwilę – kolejno – ciemnobłękitnym czajnikiem, błękitnym pantofelkiem, jasnoniebieską meduzą i błękitnookim Andrzejem Lepperem, stwierdził, że nie warto dalej ryzykować i przybrał wcześniejszą formę uskrzydlonego warana, co – o dziwo – wyszło mu już za trzecią próbą.
-Piłeś! – rzekł krasnolud Ender do gnoma, gdy stanęli obok siebie.
-No piłem, skąd wiesz?
-Założyłeś hełm na lewą stronę.
W tym momencie spod południowej bramy dołączyli kolejni wojownicy. Mogli spokojnie opuścić posterunek, gdyż wszyscy ludzie widząc, że północna brama puściła, szybko przenieśli się właśnie pod nią. Tak więc wszyscy członkowie gildii z wyjątkiem jedynie Lichemastera i Gamaela walczyli ze wszystkimi ludźmi. I w tym momencie pojawił się on...
-O Bogowie! – zawołali przerażeni napastnicy.
-Toż to potwór Sheisensteina!
-Słynna Hitlerowska Wunderwaffe!
-Jesteśmy zgubieni!
Lichemaster szedł spokojnie. Poły jego płaszcza majestatycznie powiewały w rytm jego kroków. W pewnym momencie zatrzymał się, popatrzył po polu bitwy, chrząknął... i zaczął kaszleć. Długo nie mógł opanować kaszlu. Gdy w końcu mu się to udało zaczął strasznie machać rękoma i wypowiadać jakieś niezrozumiałe słowa (nikt nie wiedział, czy były to jeszcze chrząknięcia i kaszel czy już zaklęcia)... Były to jednakże magiczne inkantacje, a okazało się to już po chwili, gdy z jego palców wystrzelił strumień zielonego światła. Lichemaster nad nim nie panował... Światło odbiło się od szyb pałacu Najwyższego Mistrza, następnie od lustra postawionego przed jednym z domów, następnie odbiło się od wypolerowanej zbroi jednego z napastników, ostatecznie trafiając w twarze dwóch osób: Bohaterskiego paladyna Forda, oraz księżniczki dowodzącej atakującymi. Czar ten był lekką odmianą zaklęcia używanego przez smoki do zmiany wyglądu. Choć sam Lichemaster w to nie wierzył – zadziałało. Ford nagle prychnął, kaszlnął, wypuścił trochę pary uszami i zamienił się w dziwaczną machinę na czterech kołach, składającą się z metalu i szkła. Tymczasem przywódczyni ludzi – księżniczka o imieniu Montevideo – zamieniła się w ogromną chmurę i poleciała ku niebu, olewając wszystkich. Od tego wydarzenia tej bitwy nie nazywa się inaczej jak „Bitwa pod Montevideo”. Ludzie, widząc straszliwą, ryczącą maszynę, w jaką zamienił się jeden z obrońców gildii (i która zaczęła wesoło rozjeżdżać napastników) oraz patrząc na swoją odlatującą przywódczynię, rozbiegli się w popłochu.
-No, wygraliśmy! – rzekła elfica o imieniu Eol. Wszyscy popatrzyli na nią groźnie, gdyż jako jedyny członek gildii nie brała udziału w bitwie, kryjąc się między wozami.
-No, nieźle! – stwierdził wesoło Mistrz, wyciskając zmoczone przez Montevideo ubranie.
-Udało się! – rzekł wesoło mokry Ender.
-Udało się! – zawołał radośnie Tixon, któremu wreszcie udało się przybrać swoją naturalną postać. Niestety, zrobił to w złym miejscu. Wychodek tego nie wytrzymał...
[/blok]


Autor: 56


Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.

ZAMKNIJ
Polityka prywatności