Fantastyczna rozrywka


[Humor, dowcipy, zabawne historyjki]


Viennar - Pandemonium vol.2

[blok]Po kilku godzinach Copper w końcu był w stanie opowiedzieć chłopcom kawał, który tak rozbawił Lue.
- Więc słuchajcie, ekhm... – zaczął dumnie i wesoło. Uśmiech nadal nie znikał mu z twarzy – Siedzi krowa na drzewie...
Ciotka Lue zaczęła chichotać.
- ... podchodzi do niej koń i pyta: „Co ty tu robisz?” A krowa na to: „No przecież to jest ZOO!” A w kieszeni miał trzy śliwki!
Ciotka Lue wybuchnęła głośnym śmiechem. Copper spojrzał rozradowany na miny pozostałych. Natychmiast mina mu zrzedła. Kompania nie tylko się nie siała, ale miała bardzo dziwne wyrazy twarzy.
- I to jest wszystko? – zapytał niepewnie Percival – Tu następuje moment, gdzie powinniśmy się śmiać?
- No, tak. – Potwierdził osłupiały Copper.
- Ha, ha, ha – mruknął Rębacz. – Słuchaj mały – zwrócił się do Coppera. – Moja babcia opowiadała lepsze dowcipy.
Ciotka wyglądała na co najmniej zaskoczoną.
- Nie rozumiecie tego dowcipu? – spytała. – Przecież jest taki śmieszny...
- Możliwe nie. – Odrzekł stanowczo troll.
- No to posłuchajcie jeszcze raz – zaproponował Copper. – Siedzi krowa na wierzbie ... no przecież to niemożliwe, żeby krowa siedziała na czymkolwiek, a co dopiero na drzewie! Dalej: przychodzi do niej koń i pyta... Koń nie może pytać, bo nie ma głosu! Pyta: „Co ty tu robisz?” i krowa odpowiada... Krowa też nie umie mówić! Odpowiada: „No przecież to jest ZOO!”. Krowy nie są zamykane w ZOO, hahaha! A potem się okazało, że w kieszeni miał trzy śliwki! Rozumiecie? Trzy śliwki! A nawet nie było mowy o tym, że był ubrany!!!
- Aha. To w tym chodzi? – domyślił się Billy.
Nadal nie wyglądali na przekonanych.
- Słuchaj, młody – odezwał się Rębacz – a co powiesz na to?
To mówiąc wyjął dwie chustki. Związał Copperowi ręce i zakneblował go.
- No to mamy to z głowy – oznajmił wesoło Percivalowi i Billy’emu. – do Wiewiórczej Polany. Dopiero tam będzie mógł się znów wydurniać.
Ciotka Lue była oburzona.
- Ty gburze! – zaczęła, ale krasnolud jej przerwał.
- Słuchaj no, paniusiu. Mam dosyć robienia wszystkiego po twojemu. Od tej pory to ja dyktuję warunki. A jak się nie podoba, to mam jeszcze kilka chustek.
O dziwo, stara potulnie zamilkła.

Panika panowała w Pałacu. Coś dziwnego wisiało w przyszłości. Los tylko smutno kiwał głową, powtarzając, że pojęcia nie ma, co się kroi. Bogowie byli przerażeni. Ostatnio, gdy Los nie był pewien przyszłości miało miejsce... no, coś okropnego. Lepiej nie wiedzieć.
MUSZ zwołała wszystkie bóstwa na naradę. To, że ona czymś się przejęła było najgorsze. Nikt nie widział jej myślącej normalnie od... no właśnie. Nigdy. Po raz pierwszy główna bogini Viennaru okazała zainteresowanie dla poważnych spraw.
Zebranie rozpoczął Maniek.
- Bogowie! Coś zbliża się do nas, a my się wiemy, co to jest! To może być jakieś wydarzenie, jakaś osoba, cokolwiek! Wszyscy chyba czujemy niepokój.
MU grzmotnęła pięścią w stół.
- Przecież MUsi być jakaś odpowiedź na pytanie o to, co się tu dzieje!
- Niestety, nie ma – westchnął Los – nie pamiętam przyszłości mówiącej o naszym niepokoju i obawach.
- Więc o co chodzi? Co to za siła, która każe nam się bać?! – ryknęła Szalona, prawie natychmiastowo się uspokajając.
Tu Los przejął inicjatywę.
- Ktoś ma jakiś pomysł? – zapytał.
Powstała Modenne, bogini mądrości.
- „Bogowie wiedzą, że smoki istnieją. – zaczął – Póki nie próbują odebrać im władzy nad Gwiazdą, mogą sobie robić, co im się żywnie podoba. A jeżeli zapragną władzy, cóż... wtedy będzie trochę gorzej. Istnieje przepowiednia mówiąca o tym, że wojna między „złotymi” - smokami a bogami będzie najstraszliwszą wojną w dziejach Viennaru. Rozpęta się prawdziwe Pandemonium. Bogowie będą padać jak śmiertelnicy, a jeżeli smoki wygrają, to będzie to początek końca świata. A tego bóstwa nie chcą za wszelką cenę – umilkła.
- Przepowiednia sprzed paruset lat, prawda? –zapytał niepewnie Gwascher – bóg muzyki.
Bogini pokiwała głową. Maniek opadł na fotel.
- Żeby Smoki przypomniały sobie, jakie są mądre, ktoś musiał je uświadomić – stwierdził.
- Niemożliwe – zaprzeczyła głową MU. – Ostatniego śmiałka magowie wysłali w Czasoprzestrzeń wiele wieków temu.
- Cokolwiek się stało, jest to wina ludzi – skwitował Fermozjusz. – Musimy w końcu zrobić z nimi porządek.
W całej sali rozległy się pomruki aprobaty.
- Nie możecie tego zrobić – zaprotestował Badden – Bodden. – To byłby rasizm.
Bogowie nie zamierzali go słuchać.
- Dość już tego! – odezwał się Velonius. – Przez lata wysłuchiwaliśmy ich modlitw i co z tego mamy? W końcu zrobimy to, na co nas stać. Zero litości! Trzeba odzyskać należyty szacunek.
Bogowie opuścili salę. Wewnątrz został już tylko Los.
- „A na Drzewie, zamiast liści, będą wisieć Anarchiści”. – mruknął, kończąc przepowiednię, a jednocześnie przepowiadając koniec miastu Anarchec.

Imperator Dannh, Kubuś XI Litościwy uśmiechnął się złośliwie.
- Więc, bójka w świątyni, czyż nie?
Najwyższy Kapłan MU spuścił głowę.
- To przez tych paskudnych magów – wymamrotał – zaczęli niszczyć Świątynię...
- I myślisz, że kapłani nie mieli z tym nic wspólnego, tak? – drążył Imperator, nie przestając się uśmiechać.
- No... nie.
Za tronem ktoś stanął. Konkubina Wanda. Wszyscy wiedzieli, że Konkubinie Wandzie bardzo zależy na władzy. Imperator też. Wanda czeka tylko na jakiś nieszczęśliwy wypadek (zastanawia się nawet, czy mu troszeczkę nie pomóc) i na śmierć Imperatora. Wówczas to ona stanie na czele Dannh. Takie są przynajmniej jej przypuszczenia. Oczywiście, nie uwzględniła zamachu stanu innego Kubusia i własnego zgonu.
Od kilku lat między Kubusiem a Konkubiną trwała zacięta rywalizacja. Imperator nie usunął jej tylko dlatego, że go niezmiernie bawi. Poza tym, Konkubina jest bardziej bezlitosna, ale Imperator – sprytniejszy.
W sprawie konfliktu magów i kapłanów również nie pozostają obojętni. Kubuś wiernie wspiera magów, a Wanda – kapłanów.
- Wasza wysokość, jakieś problemy? – zapytała Konkubina podnosząc dłoń usianą pierścieniami.
- Ależ skąd – odpowiedział za niego uśmiechnięty Geron. Jak nietrudno się domyślić, magowie nie znosili Wandy, a kapłani – Imperatora. Istniała jednak drobna różnica: kapłani bali się Kubusia, a magowie drwili z Konkubiny. – Po prostu kapłani znowu mieli prorocze widzenie.
- Oczywiście – potwierdził Ferg – widzieli świątynię bezczeszczoną przez magów.
- I najlepsze, że wszyscy kapłani mieli to widzenie – dodał Ważniak.
- Czyż mogliśmy zrobić więc coś innego, niż spełnić przepowiednię? – dokończył niewinnie Geron.
Imperator uśmiechnął się.
- Zbezcześciliście Świątynię? – syknęła Wanda – Teraz bogowie zniszczą miasto! Ale nie martwcie się, ludzie dowiedzą się, czyja to wina! Tego możecie być pewni! – to mówiąc wybiegła z sali. Kapłani też wycofali się z pola bitwy.
- Czasem zastanawiam się, czy nie powinienem jej usunąć i mianować Konkubiną kogoś innego – mruknął Kubuś.
- O nie, panie, nie rób nam tego! – odezwał się Sekretarz – Tak dobrze nam się jej dokucza...
- Hm... to akurat prawda. Rozkosznie słucha się tych waszych starć – Imperator uśmiechnął się do zgromadzonych. – Ach, panowie – zwrócił się do Ważniaka, Gerona i Bhrana – jakie ważne sprawy ściągnęły was do Dannh? – zmarszczył czoło – I gdzie się podział Magrektor Sillon?
- Właśnie w tej sprawie udaliśmy się do Świątyni – bąknął zawstydzony Pramonus. – Zewsząd doszły nas słuchy o zachwianiach Rzeczywistości. Zastanawialiśmy się, czy to nie jakieś zamieszki w Czasoprzestrzeni.
- I wtedy Magrektor postanowił wysłać delegację do jednego z wymiarów. Ta delegacja składała się z niego samego, Legitymisty i Dziekana – poświadczył ponuro Sekretarz. – Niestety, z tego co wiemy, coś wypchnęło ich między wymiarami i utknęli.
- Co takiego? – Imperator był zdumiony.
Bhran odchrząknął.
- Dawniej w Czasoprzestrzeń wysyłało się potwory i zbrodniarzy. Podejrzewamy, że ktoś taki wypchnął delegację Uniwersytetu z tunelu czasoprzestrzennego.
- I ten ktoś panoszy się teraz po Pentagrammonie, tak? – zamyślił się Kubuś.
Magowie przytaknęli.
- Cóż, to sprawa dla Gildii Bohaterów – mruknął. - Nie martwcie się o niego. Co do zaginionych – westchnął ciężko – co na to Rada Starszych?
Zapanowało wymowne milczenie. Imperator pokiwał głową.
- Za czasów mego dzieciństwa byli najpotężniejszymi magami Gwiazdy. Czyli teraz zachowują się jak znudzeni życiem staruszkowie i nie mają zamiaru ich ratować, tak?
Znowu cisza.
- Czyli nie ma już nadziei. Dziękuję wam za informację, zrobię, co będę mógł. A wam radzę strzec się Konkubiny – dodał, gdy wychodzili. – Ona coś knuje. Wandzia ma fioła na punkcie religii...

Wędrowcy dotarli wreszcie do Wiewiórczej Polany. Rębacz uroczyście rozwiązał Coppera i przedstawił swój plan ciotce Lue i Copperowi. Ruszyli w stronę Fouerenu. Tymczasem Rębacz, Billy i Percival rozbili namiot na polanie.
- Zastanawiam się – rozpoczął rozmowę Percival – czy znajdzie się dla nas jakieś zajęcie w Gildii Bohaterów...
- Klęty Badden – Bodden – mruknął troll. – I klęte Minotaury.
- Gdyby nie to, że Badden – Bodden jest bogiem, życzyłbym mu szybkiej śmierci – dodał Percival.
Tylko krasnolud nie wyglądał na rozgoryczonego.
- A ja mam wrażenie, że czeka nas bardzo ważna i dobrze płatna misja – oświadczył. I nie wiem, jak wy, ale ja idę spać.
Polana pogrążyła się w mroku.

Noc to najlepsza pora dla bandytów, potworów i wyjętych spod prawa. Szaleniec nadal zmierza w stronę Gór Smeillenych, zwanych Górami Smoczymi. Noc jest jego przyjaciółką. Już niedługo... Nie, nie wyprzedzajmy wydarzeń. Niedługo znowu będzie o nim głośno. Po to powrócił. Będzie dobrze. Uda się. Musi się udać.

Ciasna przestrzeń między wymiarami.
- Może jednak uda nam się coś zrobić... – zamyślił się Sillon.
- Właściwie moglibyśmy spróbować skontaktować się z magami z Uniwersytetu – stwierdził Legitymista. – Problem w tym, że nie wiemy, czy oni zrozumieliby nasze sygnały. I, oczywiście, wiąże się to z ogromnym ryzykiem.
- A macie panowie coś do stracenia? – zapytał ironicznie Iohann Felio.
- Chyba nie. Co pan o tym myśli, Dziekanie?
- Jestem głodny...
- To co, próbujemy?
- Czemu nie? Na trzy.
- RAZ...
Coś trzasnęło.
- DWA...
Iohann zatkał uszy.
- TRZY!
Prychnęło.
- Ile czasu zajmie impulsowi dotarcie do Uniwersytetu? – zapytał Legitymista.
- To zależy, gdzie jesteśmy... Od minuty, do, około 15 lat.
- Zawsze można mieć nadzieję – mruknął pesymistycznie krasnolud.
- Jeść mi się chce...
- Przymknij się pan!

Impuls po dziesięciu minutach dotarł na Uniwersytet w Dannh. Pramonus właśnie wyglądał przez okno na księżyc, gdy usłyszał głos Magrektora.
- Ratunku, jesteśmy uwięzieni, żyjemy!
Iluzjonista podrapał się po głowie.
- Chyba ostatnie wydarzenia za mocno mnie przemęczyły – stwierdził. – Muszę się położyć.
Po dziesięciu minutach spał już głęboko.

- Czyli magowie z Dannh twierdzą, że coś wdarło się na Viennar. Jak ci się wydaje? – zapytał Maniek Losu.
- Pojęcia nie mam – oświadczył Los spokojnie. – Ale popatrz na tych tutaj – skinął ręką na taflę Jeziora Widzenia. Jezioro to miało taką właściwość, że odbijało życie na Pentagrammonie. Przed chwilą Maniek sprawdzał, co magowie mają do powiedzenia. Za dotknięciem dłoni Losu, pojawił się obraz człowieka, trolla i krasnoluda, leżących na polanie. Maniek był zniesmaczony.
- Fe, zobacz na te popękane ręce... Oni są obrzydliwi... – zamarł na widok twarzy Losu. – O co chodzi.
- Wiem, że oni odegrają w tym wydarzeniu wielką rolę. Czeka ich ciekawa przyszłość.
- Kim oni są?
- Ten człowiek to Percival, krasnolud to Rębacz, a ten – wskazał na trolla – to William, a właściwie Billy.
Piękny Maniek w dalszym ciągu patrzył na niego wyczekująco.
- Są Bohaterami – uzupełnił Los.
- Czyżby? Nigdy o nich nie słyszałem. Pewnie są kiepscy.
- Dlaczego tak uważasz?
- Ich imiona nie mają charakterystycznych końcówek.
- Dopiero zaczynają.
- Ach, tak? I to niby oni mają uratować Gwiazdę? Wydaję ci się, że im się uda? Przypuszczam, że wątpię. – prychnął. – Nam potrzeba jakiegoś doświadczonego Bohatera, na przykład Eligiusza Smoromcę!
- Chyba Smokopogromcę.
- Wszystko jedno. Wiesz, o co chodzi.
- O co? – Los nadal udawał MU, choć dobrze wiedział. Typowe dla bogów.
- Takie żółtodzioby wcale nie mają pojęcia o walce! Jak mają stanąć oko w oko z niebezpieczeństwem? Zwłaszcza takim, o którym nawet ty nie masz pojęcia?
Los milczał. Maniek uspokoił się.
- Nie masz wpływu nawet na zmianę Bohatera tej historii? – zapytał z nadzieją.
- Nie. Po raz pierwszy nie mam wpływu na przyszłość. Dlatego mam wrażenie, że powinniśmy im zaufać.
- A pozostaje nam coś innego?
Nadeszła MU.
- Słuchajcie, myśleliście o tamtej przepowiedni? – zapytała.
Maniek doznał olśnienia.
- Ta istota, która uciekła z Czasoprzestrzeni – zwrócił się do Losu – Czy ona może spróbować przejąć kontrolę nad Smokami?
- Nonsens – oświadczyła MU. – Już na zebraniu wspomnieliśmy przecież o tym jak kończyli śmiałkowie. Nikt nie byłby taki głupi, by próbować po raz drugi. Chyba, że byłby tak potężny i zdeterminowany jak... – oczy jej się zaokrągliły.
- RYSMI!!! – krzyknęli przerażeni bogowie.
MU usiadła na ziemi.
- Czy to możliwe, że on wrócił? – zapytała, drżąc.
- Obawiam się, że tak – westchnął Los.
- Wydawało mi się, że zginął – zagadnął Maniek.
Los przecząco pokręcił głową.
- Jego przeznaczeniem było gnicie w jednym z najdalszych wymiarów Czasoprzestrzeni. Magowie musieli coś pokręcić przy teleportacji. Zresztą, czasy wcale nie były wtedy najlepsze.
Bogowie zaczęli rozmawiać o poprzedniej i, jak do tej pory, jedynej Smoczej Wojnie. W tamtym czasie zginęło kilku bogów, nie mówiąc o ludziach. Bogowie stali się śmiertelni, ponieważ tym właśnie groziło zbyt duże natężenie magii w powietrzu. O Smoczej Wojnie rzadko się wspominało, ponieważ były to smutne i ciężkie czasy.
Wiele wieków temu Magrektorem Uniwersytetu w Fouerenie był Rysmi. Był bardzo utalentowanym magiem i z całego serca pragnął władzy nad Światem. Chcąc podporządkować sobie bogów, poszedł negocjować z najpotężniejszymi stworzeniami Pentagrammonu – smokami. Zachęcone wizją bogactw, jakie im zaproponował, smoki przyłączyły się do niego. Przeciwko sobie mieli nie tylko bogów, ale także magów i całą ludność Gwiazdy. Niewiele brakowało, a wygrałby. Przeszkodziły mu połączone siły przywódców Obrządku Ośmiu Kolorów (nazwanymi później Radą Starszych Ośmiu Kolorów. Ma się rozumieć, to nie była ta sama Rada, która, gdy była potrzebna, grała w Porąbać MU. To było paręset lat temu). Rysmi został w pośpiechu odesłany w Czasoprzestrzeń, a smokom zmodyfikowano pamięć.

Teraz nie ma już Rady Starszych Ośmiu Kolorów. To znaczy, jest, ale nie tak potężna, jak kiedyś. Nad Gwiazdą wisi widmo przepowiedzianego Pandemonium. Przyszłość jest ciemna i mglista. Nic już nie jest pewne.
- Jestem głodny! – jęknął Dziekan pomiędzy wymiarami.
No, nic, poza tym jednym.

Rysmi powoli podchodzi pod Góry Smocze. Został mu jeszcze jeden dzień drogi do samych gór i trzy doby wspinaczki do Smoczej Groty. A tam z powrotem odzyska swoje siły. Smoki są długowieczne. Potrafią żyć nawet do paru tysięcy lat. Kiedy Rysmi odpowiednio sformułuje zaklęcie, przypomną sobie wszystko: swoją potęgę i to, jak kiedyś były blisko przejęcia władzy nad Światem. I, oczywiście, kto ich władzy prowadził. A wtedy... Viennar stanie otworem. I nic już go nie powstrzyma. W końcu będzie jeden władca.
- „A na Drzewie, zamiast liści będą wisieć Anarchiści” – mruknął zadowolony.

Nowy dzień budzi się ze snu. Magowie wstają niepewni przyszłości. Bogowie są niepewni. Ludzie coś wyczuwają. Konkubina knuje przeciwko magom Uniwersytetu. Imperator planuje tym razem naprawdę usunąć Wandę. „Trójtrio” wyrusza w drogę do Dannh ufne we własną siłę i Los. Los załamuje ręce (jeżeli tak to można nazwać) nad przyszłością Gwiazdy. MU jest smutna i wściekła zarazem. Piękny Maniek wynajduje zewsząd maski przeciwżarowe, by ocalić to, co na Pentagrammonie najlepsze(1). Wieśniacy mieszkający w wioskach położonych w pobliżu Dannh martwią się o przyszłe plony i przeklinają Tego, Przez Którego Tak Rzadko Padał Deszcz Tego Lata (bóg ten występuje czasem jako Ta Mała Cholera, Która Zesłała Suszę. Jego oficjalne imię brzmi: Ten, Na Którego Można Zwalać Winą Za Klęski Rolne, lub też po prostu Mała Cholera). To pachnie rewolucją.

Trójtrio wyruszyło w stronę Dannh skoro świt. Idąc, Percival rozmyślał o ciotce Lue, Billy szukał jakiejś jadalnej skały, a Rębacz śpiewał swoją ulubioną piosenkę „Złote złoto”. Wychodząc z lasu natknęli się na paru wieśniaków z widłami. Minęli ich obojętnie. W końcu, co kogo obchodzi, co kmiecie robią w lasach? Na pewno nie szanujących się Bohaterów.
Około południa napotkali pewną przeszkodę. Byli to wieśniacy, stojący na drodze.
- Możecie nas przepuścić? – zapytał Percival pierwszego chłopa z brzegu.
- Nie. Pan nie widzi, że tu mamy strajk?
- Strajk? A dlaczego strajkujecie?
Pytanie utonęło jednak w burzy oklasków. Na zaimprowizowaną mównicę wszedł niski, przysadzisty, siwy człowiek w garniturze i krawacie.
- Kto to? – zapytał jeszcze raz Percival.
- Nie wiecie? – zdziwił się wieśniak. – To nasz przywódca, Antreju Vetter.
Niski człowiek zaczął przemawiać:
- Kmiecie! Czy nie macie już dość marnych plonów, nieustających susz i krwawego terroru?
Rozległy się pomruki aprobaty.
- Jesteśmy siłą tego Świata! Możemy obalić władzę! Teraz powiem to, co powinno być powiedziane już dawno: Imperator musi odejść! – krzyknął.
Wieśniacy zaczęli klaskać.
- Bracia! Jesteśmy w stanie sami się obronić!
Trójtrio zamarło słuchając tego człowieka.
- Czy on oszalał? – zapytał osłupiały Rębacz.
- Robi wrażenie, prawda? – zapytał głos za nimi.
Odwrócili się. To był wysoki, łysiejący człowiek, wyglądający na kogoś z Gildii Podatkowej.
- Boruta – przedstawił się. – Ten wieśniak – wskazał na przemawiającego Vettera, który właśnie proponował, by na znak protestu przekłuć krowom uszy – jest przyjacielem Konkubiny Wandy – ściszył głos. – Właściwie jeszcze z dzieciństwa. Ona dorastała wśród tych kmieci – wskazał na chłopów – i oni są jej teraz bardzo oddani. Zrobią, co tylko im każe.
- Tera kazała blok na drodze? – zapytał Billy.
Boruta pokiwał smutno głową.
- Niestety, tak. Jak na mój gust, to takie kobiety jak Wandzia powinno się wieszać, lub palić żywcem na stosie. Nie, żebym miał coś przeciwko czarownicom – pokręcił głową. – Myślę, że one są naprawdę wspaniałe. Tylko wiecie... ona ma naprawdę wredny charakter. Dziwię się, że Imperator jeszcze ją trzyma w Rezydencji. Naprawdę go nie rozumiem...
- A ty kim właściwie jesteś? – przerwał mu Rębacz.
- Och, to poufna informacja – uśmiechnął się Boruta. Zmienił jednak zdanie na widok ich mieczy. – Ale wy wzbudziliście moje zaufanie, więc wam powiem – jego głos stał się zaledwie szeptem. Trójtrio pochyliło głowy z zainteresowaniem. (Właściwie, to tylko Billy i Percival. Krasnolud wspiął się na palce.)
- Tajne Biuro Imperatora Do Kontroli Nad Konkubiną – wyszeptał Boruta. – Jestem Inspektorem.
- Dziwne. – stwierdził Perciv. – Nigdy nie słyszałem o czymś takim.
- Nic dziwnego – odparł Inspektor – przecież jest tajne.
Percival przecząco pokręcił głową.
- Zazwyczaj, kiedy jakieś stowarzyszenie na Gwieździe jest tajne, to wiedzą o nim wszyscy – stwierdził.
(- Święta racja – przytaknęła MU, obserwująca wszystko znad tafli Jeziora Widzenia.)
- Ale my jesteśmy jedyni w swoim rodzaju – uśmiechnął się Boruta.
- A to niby czemu?
- Mamy jednego Inspektora, jednego Komisarza, jednego Protokolanta, jednego Prezesa, jednego Obrońcę Prawnego i jednego Administratora.
- Rzeczywiście niewiele – stwierdził Rębacz, szybko licząc coś na palcach – tylko sześciu członków.
- A kto powiedział, że sześciu? – zdziwił się Inspektor.
- A ilu?
- Właśnie poznaliście cały personel Biura – uśmiechnął się. – Pozwólcie, że opowiem wam coś o sobie.
(- Ciekawy człowiek – oznajmiła w górze MU Losowi. – Co mu gotujesz?
- Ciekawą przyszłość, godną ciekawego człowieka – uśmiechnął się tajemniczo.)

Rysmi poczuł wiatr górski w swych długich, splątanych, siwych włosach. Zbliżał się powoli. „Tak, tak, TAK” – myślał – „Wreszcie przyszło moje panowanie! Śmierć prawie wszystkim Rządzącym! No, z wyjątkiem tych, którzy zgodzą się płacić mi daninę. I koniecznie trzeba zlikwidować Radę Starszych Ośmiu Kolorów. I zaprowadzić porządek na Gwieździe”.
Trzeba przyznać, że Rysmi ma bardzo ambitne plany, co do tego zaprowadzenia porządku na Viennarze.

- Jeść! – jęczał Dziekan. – Choćby bochenek chleba lub pieczoną baraninę!
- Choćby? – zapytał z ironią krasnolud, zwracając się do Sillona. – To ile on zazwyczaj je?
- Dziekan nie je, ani się nie posila – wyjaśnił Magrektor – on POCHŁANIA. I to każdą ilość.
- Nie ważne, ile dokładek obiadu by dostał – dodał Legitymista – zawsze znajdzie miejsce na cztery desery.
- Przez niego musieliśmy powiększyć połowę drzwi na Uniwersytecie – oznajmił z goryczą Sillon. – Myśleliśmy, że takie koszty nas zrujnują. Zastanawiałem się, czy po prostu nie kazać wyburzyć ścian, bo Dziekan powoli przestawał się mieścić nawet w nowych wymiarach.
- Raz kiedyś utknął w korytarzu – rzucił złośliwie Legitymista.
Felio zachichotał.
- Nie ma w tym nic śmiesznego – ciągnął – Nie chciał, byśmy usunęli go za pomocą magii, więc musieliśmy posłać po Gildię Strażaków. Jego, hm... wielka osoba blokowała przejście cały dzień, bo była to pora susz i Strażacy mieli dużo wezwań do pożarów. Tłusty mag był w tym momencie ich najmniejszym problemem.
Dziekan spiekł raka.
- Przynajmniej wyróżniam się z tłumu – bąknął.
- O, tak – uśmiechnął się Magrektor. – Z pewnością jest pan WIELKĄ indywidualnością. I, Dziekanie, proszę zrozumieć to dosłownie.
Krasnolud wpadł w lepszy humor.
- Panowie, mam dla was dobrą nowinę w tym nieszczęściu! Przynajmniej nie będziecie musieli znowu powiększać przejść.
- Tak i tutaj też nie zostaniemy zgniecieni – oświadczył Magrektor z satysfakcją. – Nie ma tu nic, czym Dziekan mógłby napełnić swój pusty żołądek.
- Zginiemy z głodu! – zawył Dziekan.
- Dla pana to chyba najgorszy rodzaj śmierci, prawda? – kpił Legitymista.
Dziekan zmierzył go chłodnym spojrzeniem, po czym zaskomlał:
- Głodny!

W małej przybrudzonej kawiarni, w małej wiosce, cztery osoby piły coś o smaku starej, zużytej gumy, którą trollica barowa określiła kawą.
- Czyli jesteście panowie Bohaterami, tak? – zapytał Boruta. – To się świetnie składa. Chyba mam dla was zajęcie.
W Rębaczu odezwał się duch zachłanności.
- Tylko uprzedzam, że nie jesteśmy tani – oznajmił twardo – i byle jakiej roboty nie bierzemy.
Na twarzy Inspektora wykwitł uśmiech. Percival z przerażeniem zauważył, że jest on bardzo zbliżony do tego rodzaju, który już zawsze będzie określał jako „Copperowski”. I to mu się wcale nie podobało.
- Och, jest to praca godna najlepszych Bohaterów – rzucił. – I oczywiście, zapłata jest równie sowita.
- E... – przerwał Percival, zerkając na Billy’ego, który zaczął się zalecać do trollicy barowej. – właściwie, to my dopiero AU! – krasnolud przygniótł mu stopę.
- O jakiej sprawie mowa? – zapytał.
- Tego dowiecie się w Dannh.
To mówiąc podszedł do obrazu umieszczonego na tyłach i skinął, by ruszyli za nim.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł...
- Och, zamknij się – warknął Rębacz. – Chociaż raz bądź samodzielnym chłopcem.
Podeszli do Boruty, który odwrócił obraz na drugą stronę i wystukał jakiś kod. Ściana odskoczyła i ich oczom ukazał się głęboki tunel.
- To tajne przejście – wyjaśnił Boruta, na wszelki wypadek, gdyby się nie domyślili.
- Dokąd prowadzi? – zapytał ciekawie Billy.
- Do komnat Imperatora – uśmiechnął się Inspektor. – Nie mam zamiaru przedzierać się przez strajkujących wieśniaków – dodał. – A Imperator z pewnością ucieszy się, widząc jakichś zainteresowanych ofertą Bohaterów. Idźcie za mną – rozkazał, znikając w środku.
Kompania ruszyła za nim.

- I co myślisz o naszych Bohaterach? – zapytała MU Mańka, który przyszedł poprzeglądać się w lustrze wody.
- Doświadczeni nie są – stwierdził Piękny Maniek – ale to tylko jedna z ich niezliczonych wad.
- Ten krasnolud robi wrażenie. – zamyśliła się MU – Jest taki... mężny, w przeciwieństwie do niektórych – zerknęła znacząco na Mańka. – Zastanawiam się, czy naprawdę nie możemy im ani trochę pomóc.
- Może coś da się zrobić – westchnął niespodziewanie Los. – Szanse są małe, ryzyko wielkie, ale jest też nadzieja.
- Sprowadzisz Eligiusza? – zapytała MUSZ z nadzieją.
- Nie mogę. Pożarły go olbrzymie ryby nad Krwistym Morzem. Taki już miał być jego koniec. Ale myślę, że mogę przekazać temu, jak – mu – tam... – pstryknął palcami – o, Rębaczowi coś z tego bohatera.
- Siłę?
- Obawiam się, że nie.
- Spryt?
- Nie.
- Może Tarczę Wybrańca?
- Przypuszczam, że wątpię.
- Więc co?
Los wzruszył ramionami.
- No nie wiem. Wątrobę? – zaproponował.

Dzień chylił się ku zachodowi, gdy Vetter skończył wykładać chłopom swój plan ataku na osobę Imperatora (opracowany przez Konkubinę).
- Tam muszą być jakieś tajne przejścia – oświadczył.
- Może jakieś pionowe korytarze? – zapytała jedna z wieśniaczek piskliwym z podniecenia głosem.
- Prawdopodobnie – zgodził się. – Teraz pozostaje nam tylko znaleźć je i potajemnie zaatakować Kubusia.
- A co, jeśli nas złapią? – dopytywał się ktoś w tłumie.
Mówca pokręcił głową.
- Los jest po naszej stronie („AKURAT” – mruknął Los patrząc na Vettera z góry – dosłownie i w przenośni.). Lud też. Imperator musi odejść! Inaczej nie dojdziemy do głosu, a nasze sprawy będą pomijane przez Kubusia. Nie damy się!
- IMPERATOR MUSI ODEJŚĆ! – huknęło wśród ludu.
- I bardzo dobrze – mruknęła uśmiechnięta Konkubina, kryjąc się za zasłoną jednego z domków. – Imperator MUSI odejść.
(- Jeżeli o mnie chodzi, to wcale nie MUsi – stwierdziła pochylona nad jeziorem Szalona. – Może zostać. Bawi mnie. A i tak wątpię, czy długo będzie mógł jeszcze rządzić tym miastem – westchnęła ciężko. – Wątroba, też mi coś!)

Cały dzień Rysmi zastanawiał się, co zrobić, żeby rozluźnić atmosferę, gdy w końcu dojdzie do władzy. „Przecież nie można tak po prostu ich tak zostawić samym sobie– myślał. – Przechodzą obok siebie, często nie wiedząc nawet, jak mają na imię. Tak nie może być. W moim nowym Imperium wszyscy muszą się znać. Może wymordować większość i resztę poznać ze sobą? – snuł. – Nie, w końcu co za przyjemność rządzić paroma osobami? Nawet bogowie nie prowadzą takiej polityki, a to przecież skończeni idioci.” (Kilku bogów na górze ryknęło z oburzenia słysząc tą tyradę.
- Co on sobie wyobraża? – burknął Leftl, bóg różowych, pluszowych króliczków – talizmanów. – Nie ma prawa tak się o nas wyrażać! Ja mu pokażę...
Los uciszył go ruchem ręki.
W każdej innej sytuacji mieszkańcy Anatropeum mogliby doszczętnie zniszczyć śmiałka, ale wszystkich przybyszów z Czasoprzestrzeni chroniła bariera ochronna przed boskim gniewem. Na szczęście dla Rysmiego.)
„Zresztą, wystarczy, jak zginą Anarchiści – mruknął.”
(- Co on się tak na nich uparł? – zapytał Fermozjusz – hik! Se powinien posłuchać, co, hik, mówią o takich jak on, hik! – czknął. – Naprawdę bardzo ciekawe, hik, doświadczenie.
Do rozmowy wtrącił się Maniek.
- No, wiesz, taka jest przepowiednia – odchrząknął. – „A na Drzewie...”
- Tak właściwie, to ona wcale nie musi się spełnić w całości – oświadczył nagle Los.
Bogowie wybałuszczyli oczy. Oczywiście, zrobili to tylko ci, którzy takowe posiadali.
- Co masz na myśli? – zapytała Modenne, bogini mądrości – do tej pory wszystkie przepowiednie się sprawdzały.
Los uśmiechnął się tajemniczo.
- Wkrótce zobaczycie – powiedział.)
Rysmi nadal się zastanawiał nad dokładnym planem przejęcia władzy nad Gwiazdą. „Może powinienem na samym początku znaleźć jakichś idiotów, którzy znajdą dla mnie Drzewo, a nie od razu do Smoków” – myślał. – „One raczej mnie rozpoznają, Smoki mają przecież doskonałą pamięć. Kłopot tylko w tym, że ja mogę nie zapamiętać ich imion. Trzeba będzie się skontaktować z kimś z dawnych popleczników” – westchnął.
Drzewo (to, na którym mieli wisieć anarchiści), jest zamaskowanym dębem. Nikt nie wie, gdzie dokładnie się znajduje. Prawdopodobnie przemieszcza się z miejsca na miejsce. Rozumiecie, pojawia się i znika. Raz jest, raz go nie ma. Samoczynna magia złożona. Przepowiednia o wygranej Wojnie Smoczej dotyczy właśnie znalezienia Drzewa. Między innymi, dlatego poprzednia zakończyła się porażką tych pięknych, ale jakże niebezpiecznych jaszczurów. Drzewo to ma podobno specyficzne runy wyryte na pniu. Nie jest to do końca pewne, bo mało osób widziało do tej pory Drzewo i to nie więcej, jak jeden raz. Potem ginęły one w niewytłumaczalny sposób. Oczywiście, to tylko pogłoski...

Legitymista, Sillon i Felio skupili się na tym, by mówić głośno i bez przerwy. Nie dlatego, że zwariowali. Po prostu jęki Dziekana działały im na nerwy. A głośne bezsensowne rozmowy tłumiły burczenie wielkiego, pustego żołądka.
- Właściwie, dlaczego nie czuję się głodny? – zapytał krasnolud. – siedzimy tu od jakiegoś czasu, straciłem rachubę, a jakoś nie odczuwam potrzeby zjedzenia czegoś.
- Podejrzewam, że między wymiarami nie istnieje coś takiego, jak czas. – odparł swobodnie Legitymista.
Felio zerknął na Dziekana.
- Coś mi się tu nie zgadza. A temu waszemu Dziekanowi co tak burczy w brzuchu? Połknął kosiarkę, czy co?
- Och, dla Dziekana jedzenie nie jest tylko odnowieniem materiałów energetycznych. – wzruszył ramionami Magrektor. - To rozkosz smaku i, właściwie powiedziawszy, ilości, prawda, Dziekanie?
- Głodny!
- Otóż to. Mam wrażenie, - kontynuował – że metabolizm Dziekana nie mieści się w normach Czasoprzestrzeni.
- Nic dziwnego. Dziekan nie mieści się w żadnych normach – mruknął Legitymista. – On w ogóle w nic się nie mieści.
Z jakiegoś powodu Felio poweselał. Zerknął na Dziekana ze złowróżebnym uśmiechem.
- Mówi pan, że metabolizm nie mieści się w normach... Czy to możliwe, żeby on tu umarł z głodu? – zapytał.
Dziekan spojrzał błagalnie na Sillona. Magrektor i Legitymista porozumieli się wzrokiem.
- Obawiam się – zaczął, maskując śmiech – że to możliwe, a nawet wielce prawdopodobne. Wobec Dziekana Czasoprzestrzeń tylko opóźnia, czy może raczej wydłuża umieranie. Tak mi się wydaje – dodał z miną „WOOPS, przepraszam Dziekanie, że to powiedziałem, nie chciałem pana zranić, ale to prawda”, mrugając jednocześnie do krasnoluda i Legitymisty. Oczywiście mrugnął jednym okiem do ich obu, a nie dwoma na raz.
Dziekan zaczął szlochać.
- Nudzi mi się – oświadczył Felio, wpatrując się z pogardą w Dziekana – dużo bym dał, żeby się dowiedzieć, co dzieje się teraz na Gwieździe. Dużo dałbym nawet za to, żeby usiąść. – dodał z goryczą.
Otaczała ich... Nicość, a przynajmniej tak się to wydawało. Jednak nie mogli iść prosto przed siebie, bo napotykali coś na kształt ściany. Znajdowali się więc w pomieszczeniu o szerokości czterech metrów, długości trzech metrów i wysokości trzech metrów. I byłoby im nawet może nie tak ciasno, gdyby nie Dziekan, który zajmował jedną trzecią przestrzeni. Prawdą było, że poprzednio to miejsce było zaledwie szczelinką, ale przybycie tego jakże potężnego, monstrualnego wręcz osobnika, sporo je powiększyło.
- Coś mi się przypomniało – stuknął się w czoło Magrektor i z fałd swej szaty wyciągnął... kryształową kulę. – Panowie – odchrząknął – spójrzmy, co dzieje się na naszym Świecie...
- ... pieczone kurczęta... – zaśpiewał Legitymista
- ... widzę, że magowie Uniwersytetu w Dannh zabierają się do obiadu – mruknął złośliwie Sillon.
- ... faszerowane prosięta...
- O! I w Fouerenie też...
- ... pyszne, puszyste pączusie...
- W domach ludzie, trolle, krasnoludy i hobbici też spożywają swoje posiłki...
- ... NIE! – wrzasnął Dziekan.
- Tak, tak. A tu mamy – Magrektor zachłysnął się śliną z wrażenia – Anatropeum.
Dziekan umilkł.
- Nic nie widzę – poskarżył się Felio, podskakując- nie możecie powiększyć jakoś tego obrazu i przenieść go na jedną z tych e... ścian?
Legitymista uśmiechnął się.
- Myślę, że to da się zrobić.
Szepnął coś, huknęło i oto mieli wizję Viennaru w formacie cztery na trzy na trzy. Dziekan zasłaniał trzy miasta.
- Może pan usiąść, Dziekanie? Dziękuję. Chyba rozpoczyna się tu jakaś ważna narada. Da się dołożyć do tego dźwięk?
Pyknęło.
- Gotowe.
- Dziękuję. Zobaczmy, kogo my tu mamy... To, jak przypuszczam, jest MU, a to Piękny Maniek – zaczął wyliczać Sillon wskazując na poszczególnych bogów - Los, Fermozjusz, Badden – Bodden, a ten to, no – pstryknął palcami – jak mu tam, ten świr od zakładów... A! Kassior!
- To mi podsunęło pewną myśl – uśmiechnął się szeroko Felio. – Może mały zakładzik?

Rada Starszych znowu zebrała się u Narevoo. Powodem były dziwne zachowania wieśniaków, które ludzie brali za objawienia od bogów. Kmiecie strajkowali bowiem nie tylko w okolicach Dannh, ale na całej Gwieździe. W każdej wiosce znalazł się jakiś intelektualny krewny Vettera, który próbował skłonić swoich ziomków do rewolucji. Przekonywali oni bowiem, że Anterju jest posłańcem bogów i prorokiem Losu (2), wściekłego na magów przez zbezczeszczenie Świątyni w Dannh.
Prawda jest taka, że bogom wcale nie podobała się Świątynia, zbudowana niedługo po pierwszej Wojnie Smoczej. Krytykował ją zwłaszcza Maniek, który lubił być na czasie.
Chłopi buntowali się przeciwko magom, a dodatkowo w Dannh – przeciwko władzy Imperatora Kubusia XI Litościwego, który trzymał ich stronę.
Rada Starszych była poddenerwowana. Słyszeli, co oznacza termin magwizycji i chociaż nigdy nie zetknęli się z tym bezpośrednio, to bariery między wymiarami nie były znowu takie grube. Shiwon na przykład mieszkał koło jednego z wygasłych portali. Słyszał jęki czarownic palonych żywcem na stosach bez możliwości ukarania swych oprawców. Mówiono nawet, że to przez te krzyki prawie ogłuchł.
- Co?
Wizja przyszłości Pentagrammonu nie była zbyt przyjemna dla magów, którzy uwzględniali w niej fanatyków religijnych zwalczających magię. Fanatyk religijny jest gorszym przeciwnikiem od najstraszliwszego potwora. Potwór przynajmniej wie, co go może spotkać przy zadarciu z magiem. Fanatyk też wie, ale wierzy, że jego bóstwo go ochroni. W najgorszym wypadku zginie i zostanie wskrzeszony, lub pojawi się na Anatropeum jako bóg, na przykład sosu czosnkowego. Nigdy nic nie wiadomo.
Wiara jest silniejsza niż wiedza.
Magowie o tym WIEDZĄ.
Fanatycy nie tylko WIEDZĄ, ale i WIERZĄ.
Rada Starszych westchnęła. Kłopoty. I to poważne. Zaraz zaczną dyskutować o tym, jak im zapobiec. To odpowiednia pora, by napić się herbaty. I zagrać jedną partię Porąbać MU.
- Chciałbym UWIERZYĆ, że robię to naprawdę – oświadczył Jelond rozdając karty.

- Może pan usiąść, Dziekanie? Dziękuję. Chyba rozpoczyna się tu jakaś ważna narada. Da się dołożyć do tego dźwięk? – zapytał Sillon wpatrując się w coś na kształt ekranu na ścianie.
Pyknęło.
- Gotowe.
- Dziękuję. Zobaczmy, kogo my tu mamy... To, jak przypuszczam, jest MU, a to Piękny Maniek – zaczął wyliczać Sillon wskazując na poszczególnych bogów - Los, Fermozjusz, Badden – Bodden, a ten to, no – pstryknął palcami – jak mu tam, ten świr od hazardu i zakładów... A! Kassior!
- To mi podsunęło pewną myśl – uśmiechnął się szeroko Felio. – Może mały zakładzik?
- Przecież i tak tu utkwimy! A pan chce się jeszcze zakładać?
- No, zawsze to daje jakąś rozrywkę i jest bardzo emocjonujące, nie sądzi pan?
Magrektor wyglądał na przekonanego.
- Co pan proponuje?
Legitymista dostrzegł błysk w oku krasnoluda.
- Może, kto pierwszy przemówi?
- Stawiam trzy tysiące, że MU – wtrącił się Legitymista.
- Podwajam sumę i obstawiam Pięknego! – krzyknął Sillon.
Rozległo się chrapanie. To Dziekan zasnął na podłodze, próbując stłumić głód. Felio się uśmiechnął.
- W takim razie ja mówię, że pierwszy głos zabierze Los – oznajmił i wyciągnął spod brody kartkę, gdzie zapisał nazwiska, stawki i typy graczy, po czym kazał im je podpisać (3).
- Naprawdę nie wiem, co panu z tego przyjdzie – mruknął rozbawiony Magrektor. Przecież i tak się stąd nie wydostaniemy.
- WIERZĘ, że jednak się wydostaniemy. – odparł Felio.
- A ja WIEM, że nie.
Zapadła cisza.
- To może jeszcze o to też się założymy?
- Cicho, zaczyna się! – uciszył ich Legitymista.
Wiara jest silniejsza od wiedzy.
To powszechnie znany fakt.

Bogowie zajęli miejsca przy Eliptycznym Stole, stojącym w największej komnacie Pałacu, nazywanej, jakże oryginalnie - Największą Komnatą. Tu obradowali zawsze tylko w nadzwyczajnych sytuacjach. Nigdy nie należało tam obradować o sprawach błahych. Nawet Maniek się z tym zgadzał, chociaż jego złamany paznokieć był boską tragedią. I nie tylko jego, ale też dla wszystkich innych bogów, których oskarżał o brak współczucia. Kiedyś bóg złodziei – Kleppie Lepkie Ręce zwinął mu jeden z czterystu tysięcy sześciuset pięćdziesięciu ośmiu pierścionków. Maniek chciał wtedy zwołać radę do Największej Komnaty. Kleppie tak się przeraził, że już nigdy, przenigdy nie ruszył własności Pięknego. Przez trzy stulecia ze wstydu nie pokazywał się swoim wyznawcom. Teraz sytuacja była naprawdę poważna.
- Wiemy, że Rysmi zmierza w stronę Jamy Smoczej, położonej w Górach Smoczych. – oświadczył Los.
(- Ha, wygrałem dziewięć tysięcy! – wrzasnął na górze podekscytowany Felio
- To nie fair, pierwszy zakład się nie liczy – nie chciał się zgodzić Legitymista. Magrektor położył mu dłoń na ramieniu.
- Panie kolego, niech pan da spokój, przecież i tak stąd nie wyjdziemy – uśmiechnął się. – Zresztą podpisał pan ten świstek, tak?
Dziekan zachrapał)
- Wiemy też, że chce odnaleźć Drzewo – dodał Maniek groźnym głosem.
Bóstwa spuściły głowy. Drzewo było bardzo ważne. Zamordowanie wszystkich anarchistów daje władzę nad Światem. Więcej. Śmierć anarchistów może spowodować samozniszczenie się Gwiazdy.
Bogowie, na swój sposób lubią anarchistów. Miło jest się z nimi trochę pokłócić od czasu do czasu. Właściwie to, co bogowie wobec nich odczuwają to szacunek. Anarchiści nie dali sobie narzucić niczyjego zwierzchnictwa. Nie muszą płacić podatków. Są panami samych siebie (4).
- Nie uda mu się – Los wysoko podniósł głowę. – Wiem już, co zrobić, by ocalić Świat, a przynajmniej zrobić wszystko, co w naszej mocy.
Bóstwa wpatrywały się w niego wyczekująco.
- Musimy skonstruować dla naszych Bohaterów broń tak silną, jakiej jeszcze Viennar nie widział. Taką, która będzie potrafiła przebić smoczą skórę.
Wstał Velonius.
- Ekhm... Rozumiem, że naszym obowiązkiem jest zrobić co się da – powiedział tonem nr 125, czyli „Czy Ty Się Dobrze Czujesz?” – ale najlepszym mieczem, jaki udało nam się kiedykolwiek stworzyć, był Ikskalibur, a nawet on nie był w stanie przebić smoczej skóry.
- Xcalibur – poprawiła go Modenna.
- Co?
- Ten miecz nazywał się Xcalibur.
- A co to za różnica? W każdym razie nawet Eligiuszowi Smokopogromcy nie byliśmy w stanie wykuć lepszego. Dostał za to Tarczę Wybrańca i, o ile się nie mylę, dużą dawkę sprytu.
- Istotnie – poparł go piękny Maniek – Nie zapominaj, że Eligiusz, zanim został Wybrańcem, inteligencją nie grzeszył...
Mu zachichotała.
- ... nie potrafił nawet sklecić jednego zdania, wyzywającego na pojedynek – ciągnął z niesmakiem. – Osobiście, gdybym byłbym nawet słabym Smokiem, byłbym tym zdegustowany i czułbym się obrażony.
Los odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia. Badden – Bodden go zatrzymał.
- Nie możesz tak po prostu opuścić Pentagrammonu – oświadczył, patrząc Losowi w oczy. – Jesteś Losem, ich bogiem Kto może znać przyszłość, jeśli nie ty? Bogowanie to też obowiązki, a nie tylko przyjemności. A twoim obowiązkiem jest bronienie tych ludzi, którzy w ciebie wierzą. – ściszył głos. – Wiem coś o tym.
Los uśmiechnął się do niego smutno. Zazwyczaj uśmiech Losu zwiastował szczęście. „Los się do mnie uśmiechnął” – mawiali szczęśliwi ludzie. Tym razem był to uśmiech pełen gasnącej nadziei, rezygnacji i goryczy.
- Im to powiedz. Oni nie potrafią zrozumieć tego, że tym razem nie chodzi o jakąś głupią wojnę między dwoma miastami! Tu chodzi o cały Viennar! Tu chodzi nie tylko o jego śmiertelnych mieszkańców, ale też o nas! „Bogowie będą padali jak śmiertelnicy”- krzyknął, odwracając się do pozostałych bogów. – Tak mówi przepowiednia, czy do was to nie dociera? JAK ŚMIERTELNICY! My, bogowie! Dlatego musimy pomóc ludności Pentagrammonu walczyć z tym, co nadciąga!
- Jestem z tobą – oznajmiła MU, zrywając się z krzesła.
- I ja – dodała Modenna, również wstając.
Zewsząd zrywali się bogowie i podchodząc do Losu, klepali go po plecach.
- Cóż - zaczął Maniek, również wstając – nie chciałbym, by ominęło mnie coś ważnego. Na mnie też możesz liczyć – podszedł, ściskając mu dłoń.
- MUsi nam się udać! – zawołała MUSZ tak głośno, aż cały Pałac się zatrząsł. – Jesteśmy razem, ramię w ramię...
- I kopyto przy kopycie – dodał Wierz, bóg koni.
- I łapa przy łapie – potrząsnął grzywą Leon, bóg – lew.
- Nikt nas nie powstrzyma.
- Nikt i nic!
- Wszyscy za jednego...
- I Maniek za wszystkich!
- Co?
- Tylko żartowałem, stary, naprawdę...
Los uśmiechnął się promiennie.
- A Drzewem się nie martwcie. Już ja coś wymyślę...

Boruta wprowadził Trójtrio do sali urządzonej z ogromnym przepychem. Bohaterowie nigdy jeszcze nie widzieli tylu obrazów, rzeźb i puszystych dywanów na raz. Dywany wisiały nawet na ścianach. Ktoś, kto tu mieszkał, musiał mieć bardzo dobry smak.
Inspektor spojrzał rozradowany po ich twarzach.
- Zostańcie tu na chwilę – powiedział. – Pójdę powiedzieć Imperatorowi o waszym przybyciu. Możecie oglądać tą salę do woli, ale niczego nie dotykajcie. To wszystko, co tu widzicie jest własnością Kubusia XI i obawiam się, że jest zarazem bardzo kruche. Uprzedzam was też przed pułapkami na podopiecznych Gildii Złodziei. Kradzież czegokolwiek z Rezydencji jest karalna, ale ostrożności nigdy za wiele.
Boruta odwrócił się do tyłu i ruszył do sąsiedniej sali.
- I w co ty nas wpakowałeś? – zwrócił się Percival do krasnoluda – nawet nie wiesz, o jaką fuchę chodzi temu człowiekowi! Wiesz gdzie jesteśmy?
- W Rezydencji Imperatora.
- Właśnie. A wiesz, co nas czeka, jeżeli nie wypełnimy zadania jakie nam powierzy?
- W najlepszym wypadku szubienica.
- I ty to mówisz tak spokojnie? Ja nie chcę umierać! „W najlepszym wypadku szubienica” – przedrzeźniał.
- Się nie uda, uciekniem – zauważył Billy przyglądając się wazie pomalowanej w dziwne, wężowate sploty.
- A takiś mądry? – panikował Percival. – Nie przyszło wam obojgu do głowy, że misje Imperatora są ogromnie niebezpieczne? To sprawy bardzo ważne. Wiecie, narażanie życia i takie tam – machnął ręką. – Jeszcze mamy czas się wycofać – zerknął na Rębacza błagalnie.
- Nie mamy – mruknął troll, nagle odwracając się w jego stronę.
Wrócił Boruta.
- Panowie, Imperator prosi do sali – oznajmił wesoło – zaraz dowiecie się, o jakiej sprawie mówiłem...
- Przepadliśmy – westchnął Percival wlokąc się za przyjaciółmi.



PRZYPISY:
(1) to znaczy, według niego: własną, piękną twarz.
(2) „Gdybym miał wybrać jakiegoś proroka, na pewno wybrałbym kogoś hojniej obdarzonego przez Naturę” – mruknął Los, przypatrując się z góry poczynaniom wieśniaków.
(3) Później kartka ta dała początek pierwszym zakładom bukmacherskim na Gwieździe i stała się jednym z podstawowych źródeł historycznych gorliwych czcicieli Kassiora – wszystkich hazardzistów i gangsterów, oczywiście.
(4) Nie wolno tego zdania wypowiadać w ich obecności. Przy pierwszej okazji poderżną sobie gardła, byle by tylko nikt nie miał nad nimi zwierzchnictwa. Nawet oni sami. Tacy są anarchiści Viennaru.[/blok]


Autor: 612


Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.

ZAMKNIJ
Polityka prywatności