Fantastyczna rozrywka


[Humor, dowcipy, zabawne historyjki]


Gildia okiem Błazna, czyli co Gildię w kroczu uwiera

[blok]Od autora:
Miałem więcej nie pisać do humoru, a nawet powziąłem silne postanowienie, iż tego więcej nie zrobię. Ale jak mawiał Agent 007 Blond… eee… znaczy Bond: „Nigdy nie mów nigdy”. Jak więc widać Błazen coś skrobnął, a to z powodu ostatnich wydarzeń na Gildii i prywatnych obserwacji, doprowadzających do wniosków, które mnie zasmucają. Jakakolwiek zbieżność postaci Gildiowych z bohaterami z tego opowiadania jest oczywiście (:P) całkowicie przypadkowa, a jeśli nie jest, toście zbyt dociekliwi i sprytniejsi ode mnie(Co nie jest trudne, ale pomińmy ten wątek^^’). Jeśli ktoś poczuje się urażony lub nieuczciwie oceniony, to cóż, piszę jak widzę i myślę. Chciałem zaznaczyć, że ten tekst zasadniczo ma wąskie grono adresatów i choć poruszy zarówno kwestie ogólne (dotyczące wszystkich Gildian) jak i te mało ważne, ale będące formą uatrakcyjnienia, to nie spodziewam się pozytywnych komentarzy, ani tego, że większość go zrozumie. Dotyka on spraw, o których być może większość z was nie ma pojęcia, lecz są to sprawy najwyższej wagi w moim skromnym mniemaniu. Tytuł Błazna wiąże się z tym, iż ten tekst musi epatować humorem podobnie jak poprzednie. Niemniej, ponieważ jego celem jest zwrócenie uwagi na pewne sprawy, to być może dawka humoru będzie mniejsza, choć postaram się zrobić wszystko, aby do tego nie dopuścić. ŁUBUDU BUM TRZASK TRZASK <poruszenie w ławkach i przeciągłe ziewanie> Skoro już się obudziliście to zapraszam do lektury. W tym miejscu ten wstęp wyglądał inaczej, ale musiałem go trochę zmienić. Przyznam też, że tekst ten nie miał pojawić się w ogóle. Ponieważ po otrzymaniu ponownie Gildiowego obywatelstwa miałem być grzeczny, tekst ten może zostać uznany za formę ataku. Niemniej parę osób powtarzało, że jest świetny i szkoda go. I w końcu uległem. Odpowiedzialność za niego biorą Ci wymienieni poniżej, jako że to ich zasługa. Wierzę, że mimo pewnego rodzaju ataku na niektórych, nie stanie się ten tekst kością niezgody miedzy mną, a umieszczonymi tu osobami. Dziękuje Lady Gaz-Do-Dechy, Madame Jadowite-Pióro oraz Panu Wiecznie-Miły, którzy w sposób znaczący, poprzez korektę oraz zarzucanie panienkami Dobry-Pomysł pomogli mi stworzyć to, co macie teraz wątpliwy zaszczyt przeczytać. Jak widzicie nie podałem nicków Gildiowych i niech to będzie mała pani Trudna-Niespodzianka, która zabawi was podczas lektury.

Prolog
Gildia jest jak okręt pływający po morzu fantasy. Najwyższy Mistrz jest jej kapitanem, administracja - sternikiem, a wtajemniczeni - oficerami. Oni wszyscy dbają, aby żegluga po tym wspaniałym akwenie była wygodna i pouczająca…
Morze tego dnia było naprawdę piękne. Delikatne fale kołysały okręt, a chłodny wiatr miło owiewał twarz. Śpiew mew, choć wielu nazwałoby to wrzaskami, cudownie komponował się z szumem fal rozbijających się o kadłub oraz trzepotaniem flag. Fale jak dotąd nie sięgały wysoko, choć zapowiadano prawdziwy sztorm. Muskały zaledwie wspaniałą, złotą, bogato zdobioną tabliczkę, na której widniał napis „Endaerie” wykonany zapewne przez Gildiowego mistrza kowalstwa. Sielankowy nastrój zakłóciła naraz zagorzała kłótnia…
- To jego wina! On zwraca uwagę temu, co zwrócił mu uwagę! A ten który zwrócił mu uwagę, może zwracać uwagę i on nie miał prawa zwrócić mu uwagi! Nędzny prowokator, szukający kłótni! - darł się jeden ze sterników.
- Ależ ja miałem prawoooo! - odkrzyknął oficer.
- Wszystko psujesz! - rozległ się kobiecy głos jednego z eks-oficerów.
- Ale my się nie kłóciliśmy, tylko rozmawialiśmy… - odparł cicho i z wyraźnym zaskoczeniem, czy nawet zdegustowaniem kolejny z oficerów.
- Cisza! - wydarł się drugi ze sterników, który nagle wpadł nie wiadomo skąd. - Weźcie się do roboty! - krzyknął i dosłownie wyparował, raczej z niepewną szansą na ponowne pojawienie się.
Tymczasem niebo wyraźnie się chmurzyło. Wiatr przybierał na sile i fale zaczynały pochłaniać wspaniały napis „Endaerie” i wlewać się na pokład.
- Kapitanie! Zbliża się sztorm! - Sternikowi odpowiedziała cisza. - Widział ktoś kapitana? - Cisza. - Kiedy ostatnio widzieliście kapitana?!
- Coś...eee… dawno… Chyba nie popłynął…
Cała załoga gorliwie zaczęła się przykładać do swoich obowiązków. O nieobecności kapitana woleli nie rozmawiać. Sztorm rozszalał się już na dobre. Niebo było niezwykle czarne i nawet błyskawice ledwo je rozświetlały. Fale z łatwością i z nieopisanym rozmachem wlewały się na pokład i porywały nieprzywiązane przedmioty. Wszyscy obecni (bo nie wiedzieć czemu paru sterników i oficerów niespodziewanie wyparowało) pracowali w pocie czoła. Oficer, ściskający kurczowo swój miecz, ostrożnie przemieszczał się po pokładzie. Było to rzeczą niezwykle trudną, gdyż morze fantasy bawiło się okrętem jak maciupką zabawką, którą z łatwością podtapiało, niemal przewracało na boki i podrzucało z radością w górę. Jego oczom ukazał się widok iście niecodzienny. Jeden ze sterników złapał za miotłę i roztrzaskał ją na głowie pewnego oficera. Ten obrócił się, jakby nic nie poczuł i spojrzał pytająco na agresora. Sternik dokonał wtedy czegoś tak ohydnego, że nawet ja, narrator, mam trudność z opisaniem tego. Był to czyn tak straszliwy, że sam szatan nie byłby wstanie go uczynić. Sternik… tak, sternik… podniósł… straszne, naprawdę straszne… on… podniósł… swoją… koszulkę w górę! Przeciwnik padł jak rażony piorunem, a fala wciągnęła go do morza. Oficer z mieczem (dla wygody nazwijmy go Rycerzem), a więc Rycerz omal sam nie dostał zawału, gdy domyślił się, co zrobił niewinnemu oficerowi sternik, którego dla wygody nazwijmy Podnoszący-Koszulkę (imiona te warto zapamiętać, gdyż będą się one jeszcze przewijać w tej opowieści). Dopiero po chwili Rycerz zdołał otrzeźwieć, a raczej został otrzeźwiony. Coś zwaliło go z nóg… Cios w głowę był bardzo mocny. Obejrzał się i zobaczył następnego oficera. Dla wygody nazwijmy go Młot. Młot stał z opuszczonym (jakżeby inaczej?) wiadrem (No co? Opowiadania mają być nieprzewidywalne…) i młotem przewieszonym przez ramię. - Nie gap się, bo cię fala uderzy, przewróci i będzie bolało! - krzyknął, gdy wreszcie się ruszył, by pomóc przy maszcie. Rycerz wstał, głęboko zastanawiając się, czy uderzenie fali nie bolałoby go mniej i udał się do Podnoszącego-Koszulkę. Minęło sporo czasu nim dotarł do niego, a to z powodu obłędnej pogody, która w sumie była mu dziwnie bliska.
- Czemu to zrobiłeś? - krzyknął.
- Bo zawołał do mnie: „Rusz dupę do cholery, bo zatoniemy!” To brak szacunku! Ba, lekceważący stosunek do sternika, więc się go pozbyłem.
- Coooo? - krzyknął Rycerz. Zrobił to tak głośno, że zbiegła się cała załoga. Rozpoczęła się kłótnia, a przecież podżegacza i wiecznego awanturnika już nie było… Załoga się kłóciła, a okręt szedł powoli na dno. Dopiero gdy je osiągnął, awantura ucichła. Wszyscy spojrzeli po sobie i nic nie powiedzieli. Statek zatonął - na ratunek było już za późno, o wiele za późno…

Kilka lat później, w pobliżu terytorium Gildii

Tajemnicza postać w habicie z kapturem naciągniętym na twarz (tak, wiem, to takie schematyczne, ale przynajmniej będziecie mieli się czego czepić…) No więc tamten, nazwijmy go Pan Zapytajnik, gdyż nie wiemy kim on jest… Wiecie? Mówiłem, że jesteście przebieglejsi ode mnie. Pan Zapytajnik szedł powoli drogą, właściwie to bardzo powoli… Tak naprawdę to stał i obserwował okolicę. A tak całkiem szczerze, to stał i gapił się na okolicę bezczelnie niczym jakiś psychol.
- Boshe -wymknęło mu się. Nie, moi drodzy, to nie błąd. W sumie to tak, ale jest to ukochany błąd połowy Gildian i masowo przez nich używany, więc jak mogłem go pominąć? No więc szepnął: „Boshe”.
Okolica była przepiękna. Ptaki wesoło śpiewały, niebo było przejrzyste, a słońce miło grzało. Wieśniacy ze znużeniem i bezmyślnie zbierali bogate plony, a drwale z trudem rąbali drewno. Dzieci beztrosko biegały i chowały się w sianie, mimo krzyków rodziców, aby tego nie robiły. Panowała istna sielanka. Cóż więc poruszyło naszego bohatera? Panująca sielanka? A owszem. Bo gdy zamknął oczy i wrócił we wspomnieniach do przeszłości, zobaczył spalone pola uprawne, po tym jak pewien smok i krasnolud założyli się, iż smok nie spali ich jednym tchem. Opustoszałe setki kilometrów Gildii, bo jeden z Gildian miał urodziny. Ptaki wesoło śpiewające na drzewach, będące akompaniamentem do krzyków nieszczęśnika, który ginął w męczarniach, gdy ośmielił się złamać gałązkę. Cóż, Pani Zostaw-Kutwa-Las-W-Spokoju była nieobliczalna i okrutna dla bezbożników szkodzących jej lasom. Domy spalono, bądź zamieniono w pijackie speluny. A kobiety albo już zabrano na… ekhem…hmm… dworskie bale, albo zostały, aby dorosnąć… Przeszłość brutalnie zderzyła się ze stanem obecnym. Zasmucony Zapytajnik rozpoczął poszukiwania karczmy. Co jak co, ale ci wieśniacy też musieli coś pić! Miał cichą nadzieję, że chociaż to się nie zmieniło. Nagle usłyszał jakby jakaś piosenkę, a zaraz potem doleciało go potworne wycie. Obrócił się i zobaczył Coś, co pędziło prosto na niego szybciej niźli smok czy cokolwiek innego, co dane było mu ujrzeć. Miało ogromne żółte ślepia i czarny kolor. Dosłownie w ostatnim momencie odskoczył na bok, bo inaczej bentley z radością by go przejechał. Do jego uszu dotarły słowa piosenki: Gaz, gaz, gaz wciskam do dechy! Gaz, gaz, gaz policja goni nas…
- Co to było? - wydarł się Zapytajnik, gdy samochód zniknął za linią horyzontu.
- Lady Gaz-Do-Dechy, waszmość… - odparł niepewnie jeden z chłopów.
- Wariatka?
- Nie, waszmość, dopiero jak jej się wóz zarysuje - odparł wesoło chłop.
- To… To…
- Gildianka, waszmość - starał się pomóc mężczyzna.
- Heh… karczma?! Gdzie karczma? - zapytał zrozpaczony Zapytajnik, choć pocieszony faktem, że Gildianie najwyraźniej pozostali kompletnymi czubami.
- Kawałek stąd, na północ, w stronę dawnej Gildii. - Jednak Zapytajnik nie usłyszał już tych słów. Z radością pobiegł we wskazanym kierunku. Po drodze minął go policjant na koniu, usiłujący dogonić pirata drogowego…
Karczma była. I byłoby wszystko dobrze, gdyby nie to, że panowała w niej kompletna cisza. Gospoda w połączeniu ze spokojem nie wróży nic dobrego, jednak pragnienie zatopienia smutków w zimnym piwie było silniejsza od ostrożności. Zapytajnik wszedł do karczmy. Podszedł do baru i już chciał coś powiedzieć, gdy usłyszał krzyk.
- Ej! Zbrojny! Daj no tu kolejną filiżankę… A i piwo dla Topora!
Zapytajnik obrócił się w stronę krzyczących gości i spostrzegł dwie osoby. Dwaj mężczyźni siedzieli przy stole. No, może nie jest to zbyt dokładne określenie. Wyższy, owszem, siedział, ale niższy leżał już pod stołem… Jednak nie to zwróciło uwagę Zapytajnika. Obok wyższego mężczyzny piętrzyła się piramida około pięćdziesięciu filiżanek po kawie. A na stole właśnie zjawiła się kolejna, gdyż barman Zbrojny postawił właśnie filiżankę i piwo, po czym usiadł koło nich. Zapytajnik, czując się całkowicie zlekceważony, postanowił do nich podejść.
- Siadaj, siadaj - ponaglił go mężczyzna z filiżanką. Zapytajnik usiadł, a Zbrojny podsunął mu piwo.
- Ten na dole nie upije już ani łyka… Dokąd zmierzasz, nieznajomy?
- Do Gildii, a zwą mnie Zapytajnik - odpowiedział.
- Ten na dole - Zbrojny kopnął małego człowieczka - to Topór, ta pijaczyna naprzeciw mnie to Kawa. Ja jestem barmanem w tym przybytku i zwę się Zbrojny.
Byłem kiedyś w Gildii… Ale wszystko się zmieniło…
- Dawniej było lepiej, lepszy klimat - jęknął Topór.
- Teraz wolę, jak większość z nas, w spokoju przebywać tutaj…
- Dawniej było lepiej, lepszy klimat - jęknął Topór.
- Nie mam już ochoty wracać do Gildii. Owszem mam wiele zajęć, ale już nic mnie tam nie ciągnie.
- Dawniej było lepiej, lepszy klimat - po raz kolejny jęknął Topór.
- Czy on tak zawsze? - zapytał zirytowany Zapytajnik.
- Tja, nic nie robi, tylko jęczy, jak już się zjawi. Prawda, Topór? - zapytał Zbrojny.
- Piję jeszcze, ale… Dawniej było lepiej, lepszy klimat - jęknął Topór.
- Mało to produktywne - skomentował Zapytajnik.
- Dawniej było lepiej, lepszy klimat - jęknął Topór.
- To mu to wytłumacz, mości Zapytajniku.
Nagle Topór poderwał się raptownie. Uderzył głową w stół, który przewrócił się na Pana Kawę, a zawartość filiżanki znalazła się na jego koszuli.
- KAWA! - krzyknął Kawa.
- Wołasz sam siebie? - zapytał Topór. - A mówią, że to ja zbzikowałem… Ale i tak dawniej było lepiej, lepszy klimat - jęknął.
- Ale KAWA!!! - Kawa wydarł się ponownie.
Zapytajnik poczuł, że ktoś łapie go za ramię i odciąga. Zbrojny zaciągnął go za ladę.
- Lepiej ich zostawić…
Kawa sięgnął po filiżankę i rozbił ją na głowie Topora.
- Auć…
- Rozlałeś Kawę!
- Ciebie nie da się rozla… - Topór nie dokończył, bo Kawa celnym pchnięciem umieścił w jego buzi filiżankę, a następnie drugą uderzył przeciwnika w czoło, co spowodowało zamkniecie się szczęki. Rozległ się gruchot niszczonego przez siekacze naczynia. Topór realnie ocenił swoje szanse, zwłaszcza że nie wiedział, gdzie podział się jego topór. Już miał uciekać, gdy do uszu wszystkich dotarły słowa: „Gaz, gaz, gaz”. W dłoni Kawy zalśnił topór. Po chwili wyleciał za okno.
- NIIIIEEEEE! Na zgniłego elfa! Toż ona mnie rozszarpie! - wydarł się Topór i wybiegł z karczmy. Trudno powiedzieć, co nastąpiło szybciej: potworny wrzask czy trzęsienie ziemi, które rozbiło pozostałe filiżanki. W drzwiach gospody pojawiła się młoda kobieta.
- Kto? Gdzie jest pan Topór??? - krzyknęła tak, że zebranych przeszedł dreszcz.
- Co się stało? - zapytał Zapytajnik, ale równocześnie przypomniał sobie słowa chłopa…
- Topór! Topór wbity w maskę MOJEGO samochodu! Zamorduję tego, który to zrobił! Kto mnie zawiezie do domu? Nie mogę na to patrzeć! - jęknęła zrozpaczona lady Gaz-Do-Dechy.
- A gdzie mieszkasz, lady Gaz-Do-Dechy?
- W Gildii… I samo „lady” wystarczy.
- A, to ja bardzo chętnie…
Lady zmierzyła go wzrokiem, oceniła i rzekła:
- To auto i tak jest już stracone, więc możesz być… Aha, i powiedzcie, że jak dorwę Toporka to mu nogi z du… To mu zrobię krzywdę – powiedziała, uśmiechając się słodko i niewinnie.
Zapytajnik i lady Gaz-Do-Dechy wyszli z karczmy. Nagle, tuż za drzwiami, lady stanęła jak wryta i wpatrzyła się w odległą sylwetkę.
- Toż to WLON!
- Kto?!
- Wsiadaj, ja prowadzę! - krzyknęła lady i pobiegła za róg.
Zapytajnik nie miał zbyt wielkiego wyboru. Lady Gaz-Do-Dechy już uruchamiała swoja brykę, kompletnie nie zwracając na niego uwagi. Musiał dosłownie wskoczyć do auta, żeby zdążyć. Gdyby nie to, że auto miało dach, nie byłoby problemu. Ale Zapytajnik trzasnął się w głowę i upadł na ziemię. Lady z rozmachem otworzyła drzwi, chcąc zobaczyć, co się z nim dzieje. Dziwnym trafem zrobiła to dokładnie wtedy, gdy Zapytajnik się podniósł. Rozległo się przeciągłe Aaaaauuuuuaaaaaaarrrrgggghhh, po czym bohater wskoczył do auta.
- Jedź już… Omal nie zabiłaś mnie przed jazdą… Wolę nie myśleć, co zrobisz w jej trakcie.
Na twarzy Lady zabłysnął złowrogi uśmiech.
- Lady? LADY?!! Ja wysiadam!!!
Lady Gaz-Do-Dechy zignorowała jego okrzyk, wcisnęła pedał gazu, włączyła nitro i z piskiem opon ruszyła.
- Gdyby nie ten topór…- powiedziała, patrząc na topór wbity w maskę - i te opony… Argh …ale tak... Cóż, muszę nauczyć kogoś czegoś…
- Mnie już nauczyłaś! - krzyknął Zapytajnik, wciśnięty w fotel i płaczący ze strachu. - Nigdy nie daj prowadzić kobieciieeeeee!!!
Czarny bentley, rozpędzony do zawrotnej prędkości, wyraźnie zmierzał ku celowi - powiększającej się sylwetce, która stała jak wryta, najpewniej sądząc, że to jej się śni. Tymczasem bentley pozostawiał za sobą tylko kurz, a ryk silnika był muzyką dla uszu każdego miłośnika tych pozawymiarowych bestii. Wspaniały, cudowny samochód z toporem w masce, kobietą za kierownicą i zapłakanym facetem wbitym w fotel i na oślep szukającym pasa, którego nie było, zbliżał się do człowieczka.
„BUM!” - Bentley lekko podskoczył.
- Przejechałaś go! - wrzasnął Zapytajnik.
Lady zerknęła w lusterko.
- Niee…
Wcisnęła wsteczny i dała gaz do dechy. Bentley ponownie podskoczył.
- Dopiero teraz - powiedziała rozpromieniona. Otworzyła okno i powiedziała:
- To w ramach edukacji WLON.
I pojechała przed siebie, prosto do Gildii.
- Kto to był? - Zapytał niepewnie Zapytajnik
- Tamto? Wiedzący-Lepiej-O-Niepełnosprawnych. Musiałam mu coś pokazać - powiedziała, a na jej twarzy pojawił się promienny uśmiech.
”Prawdziwa Gildianka” - pomyślał Zapytajnik. Wreszcie zbliżał się do Gildii. Nie był tu od zatonięcia okrętu „Endaerie” i był ciekaw, jak bardzo Gildia się rozwinęła…

U podnóży Gildii

Bentley pędził polną drogą. A właściwie nie pędził… Niejeden bolid miałby problem z osiągnięciem takiej prędkości. Zapytajnik, skulony i kurczowo ściskający fotel, usiłował sobie przypomnieć jakąkolwiek modlitwę, ale żadna nie przychodziła mu na myśl. Krajobraz tymczasem gwałtownie się zmienił. Niebo było zachmurzone, a wszystko okrywała gęsta mgła. Cała roślinność wymarła. Gdzieniegdzie widać było wysuszone, czarne drzewa, które zdawały się złowieszczo obserwować nieproszonych gości. W oddali majaczyły jakieś ruiny. Zapytajnika przeszedł dreszcz, a Gaz-Do-Dechy wyraźnie zwolniła. Jak widać i ona nie czuła się już tak pewnie.
- Co to za miejsce? - wydusił z siebie Zapytajnik.
- OWION - szepnęła ze smutkiem Lady.
- Hmm… podejrze… podejrzałem jakieś ruiny… - powiedział Zapytajnik, który w ostatniej chwili się zreflektował i powstrzymał od dokończenia pierwotnej myśli. Musiał przyznać, że choć w pewien sposób tego się spodziewał, to było mu żal, że podobny los spotkał to miejsce.
- A tak, rzeczywiście. Ostatnio raczej się w te rejony nie zapuszczam, ale jest tam pomnik, więc jeśli chcesz…
- Z radością! - wtrącił Zapytajnik, nie dając jej skończyć. - Chętnie go zobaczę! Jedźmy!
Lady westchnęła, wcisnęła gwałtownie hamulec i ostro skręciła w wąską ścieżynkę. O dziwo, po chwili zwolniła jeszcze bardziej. Widząc minę Zapytajnika rzekła:
- Tutaj dawniej kwitło życie Gildii, ale to miejsce umarło. Oczywiście z winy samych Gildian i tego, że przestali tu zaglądać. Spoczywa tu kawał historii Gildii, a niektórzy powiadają, że w pewnym sensie od tego miejsca wszystko się zaczęło. Winniśmy mu szacunek…
Lady wyłączyła radio i zwolniła jeszcze bardziej. Po chwili zatrzymała się.
- Nigdy nie jeżdżę dalej autem… Nie należy zakłócać spokoju tego miejsca.
Wysiedli w ciszy, która była jeszcze bardziej dojmująca niż wcześniej.
To naprawdę było martwe miejsce, tak martwe, jak to tylko możliwe. Obecność czegoś żywego w tej okolicy zdawałaby się wręcz sprzeczna z jej klimatem, byłaby czymś obcym i wrogim. Otoczenie i klimat działy na Zapytajnika w sposób niezwykły. Podświadomie coś kazało mu czuć nie tylko szacunek, ale wręcz respekt przed tym miejscem. Sam był zaskoczony swoją reakcją. Lady pokiwała zachęcająco ręką. Skręcili w wąską ścieżynkę, zagłębiając się w to pradawne i wymarłe miejsce. Kiedy kroczył w milczeniu tuż za lady, poczuł naraz dziwną wrogość otoczenia i jakby przytłaczające go nawoływanie sumienia. Nie, nie był tu pierwszy raz. On sam chciał zamknąć to miejsce, ale wiedział jedno i to go uspokoiło. Tak by się nie stało, gdyby tylko Gildianie tu zaglądali, gdyby po latach jego istnienia nagle z niego nie zrezygnowali. Nie wiedzieć czemu z dnia na dzień zostało opuszczone, jakby dotknęła je straszliwa zaraza. Nigdy do końca nie był pewny, co było tego powodem, ale wobec takiej reakcji uznał, że miejsce upadło. Wobec tego miał zamiar zakończyć jego istnienie. Teraz czuł się tu nieswojo, lecz czy mógł się w zaistniałej sytuacji czuć inaczej? Zapewne nie. Po paru minutach dotarli do pomnika. Na niewielkim postumencie stał niewysoki człowieczek z bujną czupryną brązowych włosów i w złotej koronie. W jednej ręce ściskał gitarę, a w drugiej ogromny kufel z piwem. Choć na jego twarzy gościł uśmiech, a wygląd zdawał się być trochę śmieszny, to miał w sobie pewien majestat.
- Któż to? - zapytał Zapytajnik, choć był pewien, że zna odpowiedź.
- Spójrz na tabliczkę… To Zawsze-Miły - powiedziała lady.
- Hmm… tak, rzadko można było zobaczyć go wściekłego czy tracącego panowanie nad sobą…
- Znasz go? - zapytała zaskoczona lady Gaz-Do-Dechy i zmarszczyła brwi. - Kim ty jesteś? Tylko bez krętactw mi tu! - powiedziała podniesionym głosem i zmrużyła niebezpiecznie oczy.
- Znajomym pewnego Gildianina, który sporo mi o tym miejscu powiedział, nim został stąd brutalnie wyrzucony. Jego opowieści zachęciły mnie do przybycia tutaj.
- Hmm… Niech ci będzie - mruknęła.
Zapytajnik był pewien, że mu nie uwierzyła. Brak kolejnych pytań sygnalizował, że domyśla się jego prawdziwej tożsamości. Dziwny błysk w oku spowodował, że Zapytajnik był niemal pewien, że ona już wie, kim jest. Niemniej postanowił grać dalej, a jak widać i ona miała zamiar kontynuować tę rozgrywkę, czekając na jego błąd.
Zapytajnik poszedł do tabliczki. I przeczytał:
Zawsze-Miły-Pan-I-Władca-Spamu.
Dopiero po chwili dostrzegł, że jakaś wredna bestia wypaliła obok mały dopisek i całość brzmiała:
Zawsze-Miły-Eks-Pan-I-Władca-Spamu
Jednak kolejny dodatek wywołał u niego niekontrolowany wybuch śmiechu. Choć wiedział, że te dopiski były pokazem braku szacunku dla wspaniałego Obrońcy OWIONu (o który walczył dzielnie i długo) to nie mógł się powstrzymać. Lady Gaz-Do-Dechy podeszła i przeczytała całość:
Zawsze-Miły-SEks-Pan-I-Władca-Spamu
- Bogata gama usług - wydusił z siebie Zapytajnik, kiedy wreszcie podniósł się z ziemi.
Nie minął nawet moment, gdy potężny cios posłał go z powrotem na glebę z takim impetem, że głowa wbiła mu się w grunt. Po chwili został wręcz poderwany w powietrze. Jego oczom ukazał się postawny człowiek.
- Młot, on jest nowy, mógłbyś być miły…
- Sam nie wiem czemu to zrobiłem, nie mogłem się powstrzymać… Zupełnie jak przy takim jednym, co już go nie ma z nami… - powiedział Młot.
Potrząsnął Zapytajnikiem jak kot myszą, po czym upuścił go na ziemię. Zapytajnik z trudem się podniósł po trzecim już tego dnia ataku na jego głowę. Przypominało mu to dawną Gildię. Choć łepetyna bolała go niemiłosiernie, to po policzku spłynęła łza wzruszenia. Choć czasy jego obecności na Gildii minęły bezpowrotnie, wciąż głęboko tkwiły w jego umyśle.
- Ech… Zapewne nasza kochana władza lub inne głuptasy to zrobiły, to już piąty raz w tym tygodniu - powiedział ze znużeniem Młot.
Jednym silnym uderzeniem oderwał tabliczkę i rzucił ją w krzaki. Rozległ się stukot. Zapewne w pobliżu walało się tysiące takich tabliczek. Młot wziął na ramię ledwo przytomnego Zapytajnika i wraz z lady Gaz-Do-Dechy udali się do samochodu, a potem w drogę do Gildii…

Gildia po latach

Zapytajnik spokojnie siedział na tylnym siedzeniu i myślał. Szło mu to bardzo ciężko, bo zwykle tego nie robił. Teraz jednak myślał, a przynajmniej tak mu się zdawało… Okolica, karczma, Owion…Były zupełnie inne, gdy przebywał tu po raz ostatni. Wszystko zmieniło się nie do poznania. Piękna rozkwitająca nacja zdawała się zamierać, a tradycja i zwyczaje upadać. Ludzie żyli spokojnie i nie obawiali się wypadów Gildian. Owion padł, padł najniżej jak mógł, stając się nieprzystępną krainą…
- Zbliżamy się… - szępnęła lady.
- Gildia się zmieniła, nie jest już taka sama…
- Tak, pewnie tak…- odpowiedział cicho Zapytajnik
Nie był pewien, czego powinien się spodziewać. Chyba, zważywszy na stan Owionu, czegoś równie fatalnego. Jednak pomylił się. Choć niebo było takie samo, a więc zachmurzone, to mury i budynki stały i były w nie najgorszym stanie, choć wyraźnie podupadły od jego ostatniej wizyty. Od strony karczmy dobiegały głośne okrzyki radości. Młot wysiadł pierwszy i otworzył drzwi po stronie lady. Zapytajnik wyszedł i rozejrzał się. Było tu ponuro, mrocznie. To z pewnością pasowałoby Piekielnemu, ale wątpił, aby tu teraz był. Młot udał się do karczmy Shoutbox, a lady podeszła do Zapytajnika.
- Oprowadzić Cię?
- Chętnie…
- A więc, co twój przyjaciel kazał Ci zobaczyć? - zapytała i uśmiechnęła się wrednie.
- Może GMF na początek…
Mina Lady powiedziała mu wszystko. Cisza była przerażająca. W końcu spuściła głowę i kazała mu iść za sobą. Podeszli do jednego z budynków. Miał dwa piętra i wydawał się być wyjęty z jakiegoś horroru. Stary, złowieszczy dom. Weszli do środka. Podłoga, o dziwo, była tu zwyczajna.
-Uważaj na… - zaczęła Lady, ale było za późno. Zapytajnik nie zauważył, że sufit nagle się obniżył i z hukiem zderzył się z lampą. Światło błysnęło, a potem zgasło. Z ciemności dobiegał jęk, a potem szept:
-Piąty raz… Moja głowa zdążyła się odzwyczaić od takiego traktowania…
-Dziwne…Sądziłam, że Młot wystarczająco Cię przetresował…
-Jak widać nie...yyy…nie wiem o czym mówisz… - wydusił z siebie Zapytajnik
-Jak chcesz…ale to nużące - powiedziała zrezygnowana lady.
Szli powoli, bardzo powoli, bo Zapytajnik za główny cel postawił sobie, aby jego głowa nie spotkała się już z niczym. Minęli duże, otwarte wrota. Przy wejściu czekała grupka osób, która gorączkowo krzyczała: Ile jeszcze? Ile można czekać? Czemu nikt tu nie pracuje? W pobliżu stała też Madame Jadowite-Pióro, która domagała się uzyskania zgody na ocenianie wypocin Gildian, jednak wszyscy pozostawali głusi na jej usilne prośby. W środku w pocie czoła kilka osób dosłownie harowało, sprawdzając stosy pergaminów. Niespodziewanie jeden z Opów zemdlał z wyczerpania. Gildianie nawet tego nie zauważyli. Pozostali niewzruszeni, a krzyki stały się jeszcze głośniejsze. Zapytajnik jęknął. Opowie tyle pracowali i robili wszystko, co mogli. Niestety Gildianie nie potrafili tego docenić, ani tym bardziej zrozumieć, że oni mają własne życie, mogą być też zmęczeni. Nie, oni żądali publikacji! Mówili, że sami Opowie tego chcieli! Przez chwilę Zapytajnik miał ochotę coś im powiedzieć, ale milczał. Do nich i tak nic by nie dotarło. Nikt nie pomógł omdlałemu Opowi, który niespodziewanie wyzionął ducha. Nikt oprócz Zapytajnika nie zwrócił na to uwagi. Presja wywierana na Opach była zbyt duża, aby mogli zająć się czymkolwiek innym niż pergaminami…

Doszli do starych, zniszczonych schodów. Każdy krok wywoływał potworne skrzypnięcie i wzbijał powietrze tumany kurzu. Weszli na piętro. Zapytajnik doznał szoku. Korytarz był pusty, a światła pogaszone. Minimalną widoczność zapewniało jedynie światło dzienne. Było tu sporo wrót. Część pootwierana na oścież, inne zamknięte - i to łańcuchami. Lady została, a Zapytajnik poszedł wzdłuż korytarza, czytając tabliczki na drzwiach. Uzbrojenie, Artykuły i w końcu zamknięta na klucz i łańcuch sala Wierszy.
-Ale… Ale co to?
-Ech… Nikt już tu nie zagląda… Nikt nie pisze. Gildianie odwrócili się od tych komnat. Dawniej komnata poetów była pełna ludzi, ale nasz Mistrz zamknął ją i zapomniał otworzyć. Gildianie czekali długo, prosili o otwarcie, ale w końcu mieli dość i zapomnieli. Gmf upada, jedynie mistrzowie opowieści coś tworzą, a tutaj…pustki. Niestety. To samo z malarzami, ale oni byli sprytniejsi. Gdy zobaczyli, że Mistrz nie ma dla nich czasu, dokonali radykalnych posunięć i przenieśli się w inne miejsce. Być może to ich uratuje. Te komnaty są już historią, nikt tu nie zagląda.

Lady i Zapytajnik opuścili budynek w ciszy. Nie było słów, które mogłyby odpowiednio określić tę stratę. Wielką stratę. Zapytajnik udał się prosto do budynku, gdzie zawsze toczono dyskusje. Lady puściła go przodem i z satysfakcją obserwowała, jak znów popełnia błąd. W końcu skąd wiedział, gdzie iść? Weszli do kolejnego budynku. Ku uldze Zapytajnika widać tu było od czasu do czasu garstkę osób - dosłownie garstkę. Szybko przeszedł korytarzami. Nie usłyszał zawziętych dyskusji, a jeśli już jakieś były, to toczyły się w bardzo małym gronie.
-Mało tu ludzi… - zauważył Zapytajnik.
-Tak. Czy to Cię dziwi…Zgrywusie? - zapytała Lady, która miała dość zabawy w chowanego.
-Nie… Niestety nie, jeszcze kiedy tu byłem, Gildianie woleli przesiadywać po karczmach niż rozmawiać.
-No właśnie…
-Nic się zmieniło. Wciąż większość woli siedzieć w karczmie Shoutbox niż rozmawiać. Zabawa jest dla nich ważniejsza niż ciekawa dyskusja. Znam to, nawet rozumiem. Gdy byłem tu nowy, robiłem podobnie, choć ja zawsze brałem udział w dyskusjach. Szkoda, że Gildianie wciąż są tak mało aktywni…W końcu czy nie po to tu przybyli? Nie chcieli pogłębić swojej wiedzy? Móc rozmawiać o tym, co ich interesuje? Tyle jest krain, wybrali tę, bo właśnie ona ich zaciekawiła, a teraz milczą, nie chcą rozmawiać… - Zgrywus pokręcił ze zrezygnowaniem głową.
Lady nic nie powiedziała. Zgodziła się z dawnym przyjacielem i już mieli iść dalej, gdy…
-O NIE! - krzyknęła Lady.
Na korytarzu pojawił się osobnik w błękitnym garniturku.
-Tylko nie Mr Czepialski! - powiedziała z rezygnacją.
-Co to ma znaczyć? Czemu tu stoicie? Czemu nie gadacie? Jak wyglądacie? Co się głupio patrzysz? Czemu się chowasz przed nami? Nie uśmiechaj się kretyńsko! - posypały się uwagi.
-Przestań się czepiać! - powiedział podenerwowany Zgrywus.
-TO POMÓWIENIE! - wydarł się Czepialski - Ja zwracam uwagę, a nie czepiam się! - Czepialski był już gotów do długiego wywodu, aby surowo ukarać Zapytajnika, ale lady była przygotowana.
-Czepialski… - Nie wiadomo skąd wyciągnęła pięknego, wielkiego i zielonego arbuza, po czym rzuciła go wzdłuż korytarza, prosto ku ścianie. Czepialski błyskawicznie pognał za nim, a lady i Zgrywus zrobili to samo... W przeciwnym kierunku.
Po chwili stali już na podzamczu. Lekko zdyszani.
-On…on tak zawsze? - zapytał Zgrywus.
-Niestety, zawsze…jest naprawdę denerwujący. Jest nie do zniesienia.
-Domyślam się.
-Czasem Czepialski ma rację, ale sposób i natężenie jego uwag jest nie do wytrzymania. Wszyscy, gdy omawiają jego podania, mówią: „Argh…znowu Czepialski!”. Nie mają ani siły, ani ochoty zrozumieć go i rozważyć jego spostrzeżeń. Tak często zwracał nam uwagę i to w tak zły sposób, że wszyscy komentują: „Czepialski znowu się czepia” i rozpatrują następne sprawy. Dawniej był do zniesienia i jego uwagi traktowano inaczej. Później natężenie było tak duże, forma tak złośliwa, że przestano traktować go aż tak poważnie jak wcześniej, niestety. Wina Czepialskiego. Choć nie raz miał rację, to nie traktowano go serio - zakończyła wywód Lady.
-Wiem, całkowicie się z tobą zgadzam.

Upadek
-Jak się miewa Siedliszcze? –zapytał, licząc na choć jedną dobrą wiadomość.
-Nie mam tam wstępu…- dostrzegła minę Zgrywusa -…co nie powinno Cię dziwić…
-Uparciuch - wtrącił Zgrywus.
Lady pokazała mu język i kontynuowała:
-Różnie bywa, bywają dni, gdy nikt tam nie zagląda, ale, o dziwo, ostatnio Gwardia poruszyła się. Wrócił cień nadziei - wszak to oni mieli pilnować Gildii, bronić jej i utrzymywać spokój i klimat. Długo zawodzili, ale teraz wygląda, że nadchodzą lepsze dni…
Zgrywus nic nie powiedział. Uśmiechnął się i udał wraz z lady do słynnej karczmy. Już nie raz Shoutbox miał być zamknięty, ale twardo się bronił, a opór był największy z możliwych. I był skuteczny.
Weszli do środka. Prawie nie było tu miejsc, co wprawiło Zgrywusa w nieme zdumienie. Cała Gildia świeciła pustkami, a tu kłębiły się tłumy. Nagle rozległo się głośne: ”O kurwa!”. Nie wiedział co stało się szybciej - Topór, który wypadł przez otwarte okno, czy też lady wybiegająca drzwiami z okrzykiem „MOJE AUTO!”.
Zgrywus uśmiechnął się wesoło. Już miał zamówić piwo, gdy usłyszał głos.
-Co TY tu robisz?
Zgrywus obrócił się i zobaczył Podnoszącego-Koszulkę.
-Stoję - stwierdził rzeczowo.
-To kłamstwo! - ryknął Czepialski, który właśnie wszedł do kraczmy, cały umazany miąższem arbuza. - On zamawia piwo!
Podnoszący-Koszulkę pokiwał ze zniechęceniem głową i powiedział:
-Znów okazujesz mi brak szacunku!
-Wybacz, panie Administratorze!
-Znowu?
-Słucham?
-Jestem Jego Świątobliwość, Mocny Nad Mocnymi, Wielki Administrator Podnoszący-Koszulkę!
-Eee…
-Aresztować go!
Zgrywusa błyskawicznie złapało dwóch Gwardzistów w czerwonych mundurach i zabrało do Sali Tronowej. Tam czekał już administrator, który wygodnie rozsiadł się na tronie.
-Siedzisz na tronie? -zapytał zdziwiony Zgrywus.
-Mistrza nie ma, więc ja tu rządzę!
-Skazuje cię na dożywotnią banicję!
-Już to zrobiłeś…wcześniej - powiedział Zgrywus i uśmiechnął się bezczelnie.
Administrator wyraźnie zgłupiał i stracił rezon.
-To to…skazuje cię na…
W tym momencie wpadli do środka Wtajemniczeni. Podnoszący-Koszulkę usiłował uspokoić sytuację, ale mu się nie udawało. Kłótnia narastała. Nagle z hukiem otwarły się główne wrota.
Zapanowała kompletna cisza, chyba po raz pierwszy. W drzwiach stanęła postać w habicie. Na jej piersi widoczny był herb - groźnie spoglądający znak zapytania. Administrator natychmiast zerwał się z tronu.
-Dość tego! Zostałem powiadomiony, co się tu wyprawia. Nie mogłem pozwolić, aby to dalej trwało! Gildia upada…a wy się tu znów kłócicie. Wiem, że długo mnie nie było, ale czas to zmienić.. To my i nikt inny za nią odpowiadamy!
Mistrz skupił się i naglę w komnacie pojawiło się kilka osób. Rzadko-Bywajacy, drugi administrator, stał półnagi z wyciągniętą przed siebie ręką, w której ściskał drinka z parasolką.
-Teraz są wszyscy… Dobrze - powiedział poważnie. Rzadko-Bywający uśmiechnął się głupio, wypił drinka i wyczarował sobie koszulę. Stanął z tyłu, zawstydzony całą tą sytuacją.
-Przyjaciele! Nie da się ukryć, że Gildia upadła. Teraz już nie ma dla niej nadziei.
Gdybyśmy wcześniej przestali się kłócić, gdybym ja się pojawiał, gdyby niektórzy zamknęli czasem usta i powstrzymali się od złośliwości, gdybyśmy wszyscy rozmawiali, a nie tylko bawili się w karczmie, być może wszystko potoczyłoby się inaczej. Jest jednak za późno. Jestem zmuszony zamknąć Gildię na…na zawsze. Każcie wszystkim opuścić to miejsce…


Epilog

I Gildia opustoszała. Wielki Mistrz niczym biblijny anioł uniósł ognisty miecz, na zawsze zamykając bramy Gildii. Gildianie opuścili ją ze spuszczonymi głowami…

A potem…

-Aaaaaaaaaaaaaaa! - Storm zerwał się ze swego łoża. Rozejrzał się i pognał na zewnątrz. Gildianie spokojnie chodzili, bądź siedzieli w karczmie. GMF wciąż stał pusty, Podzamcze, gdzie zwykle dyskutowano, wyglądało bardzo podobnie. Wszystko było na swoim miejscu. - To tylko sen, na szczęście to tylko makabryczny sen, prawda? - zapytał, ale nie siebie. To pytanie nie było skierowane do niego. Nie. On patrzył w górę…

Wzdrygnąłeś się i przeszedł cię dreszcz. Serce zabiło mocniej, gdy zrozumiałeś, że patrzy prosto na ciebie. Jak to możliwe?! - pomyślałeś. Ze strachu wstałeś od komputera -To niemożliwe! -krzyknąłeś. A potem, jakby z wnętrza swojego umysłu usłyszałeś: „W Gildii wszystko jest możliwe”. Zamilkłeś… Zamyśliłeś się. Pomyślałeś o tym, co tu przeczytałeś. Bzdura! - nasunęło Ci się, jako pierwsze. Jednak im dłużej tak siedziałeś, tym większe nasuwały Ci się wątpliwości. A jeśli jednak tak może się stać, bo się kłócę i nic nie piszę? Ta myśl brzmiała w twojej głowie jeszcze długo, długo po tym, jak wyłączyłeś komputer i udałeś się na kolację. Brzęczała i nie dawała spokoju. Najgorsze, że nie mogłeś znaleźć odpowiedzi. Czy tak może się stać? Odpowiedź była jedna. Coś Cię ukłuło, aż podskoczyłeś. W głowie usłyszałeś dzwonienie błazeńskich dzwoneczków i jedno krótkie zdanie. Brzmiało ono: „To zależy tylko i wyłącznie od Ciebie!”[/blok]


Autor: 5047


Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.

ZAMKNIJ
Polityka prywatności