Fantastyczna rozrywka


[Humor, dowcipy, zabawne historyjki]


Dawno cz.II

[blok]Tidea wyznaczyła dokładnie miejsce upadku gwiazdy, więc nie mieli problemu z wyznaczeniem trasy. Gorzej jednak było z tym, że nie mieli zielonego pojęcia, przez jakie tereny będą przechodzić – tzn. kto je zamieszkuje, co tam rośnie etc. Ale nie wydawali się tym zrażeni.
Dziewczyna na początku szła całkiem żwawo, ale wkrótce okazało się, że zabrakło jej sił i brat musiał ją nieść. Było to zresztą do przewidzenia, spróbuj ujść taki kawał drogi szybkim krokiem, mając niewiele ponad metr wzrostu. Tidor był chłopcem silnym, wydawałoby się, że nigdy się nie męczy, więc mógł chwilę siostrze ulżyć.
Wieczorem rozpalili ognisko w lesie. Tidea rozłożyła się po jednej jego stronie, Tidor po drugiej. Cisza. Patrzyli na siebie wyczekująco, ale żadne z nich nie zrobiło żadnego ruchu. O czym oboje myśleli? Kto w końcu zrobi kolację! Nie było to nic skomplikowanego, bo należało tylko upiec kiełbaski.
Po tej chwili wyczekiwania, Tidea sięgnęła do worka. Wyjęła z niego lekko ususzoną zieloną roślinkę, którą skręciła w kawałku bibułki i zapaliła od ogniska. I w tym momencie świat dla niej przestał istnieć. Tidor jednak nie wytrzymał, wyjął kiełbaski i je przygotował.
Można się było spodziewać, że wstaną o świcie, ale byli zbyt zmęczeni, by się podnieść. Drzemali więc sobie prawie do południa, a potem zwlekli się z wielkim bólem pleców, gardła i nie tylko.
Ruszyli w dalszą drogę. Gdy słońce powoli już chyliło się ku zachodowi spostrzegli niewielką istotę, biegnącą, a raczej skaczącą z niebywałą szybkością. Miała łuk w ręku i kołczan na plecach, a na tułowiu zbroję paskową. Biegła wyraźnie w ich stronę, ale chyba ich jeszcze nie zauważyła. Kiedy już miała ich wyminąć, Tidor zagadnął:
- Hej, kto ty taki?
- Co? Co? Chcesz się bić, co? – dyszał mały, mierząc z łuku.
- Daj spokój, pokurczu. Pytam tylko, kim jesteś?
- Że co, że ja niby pokurcz, tak? A ty co, myślisz sobie, że jak jesteś ode mnie trzy razy większy, to już pan jesteś, co? A wypchaj się, ty! – rzekł mały i strzelił do Tidora, na szczęście niecelnie. Na to chłopiec chwycił go, zakneblował i posadził na ziemi.
- Co za pajac – stwierdziła zdegustowana Tidea.
Ten pajac był koboldem, przypominał więc jakby krzyżówkę krokodyla z lisem, ale wielkości tego ostatniego. Chodził na dwóch nogach, miał wyłupiaste oczy i ostre zęby. Fizjonomię miał obrzydliwą, choć niejedna dziewczyna określiłaby ją jako słodką.
Kiedy kobold przestał się rzucać, Tidor wyjął mu knebel z ust i zapytał ponownie:
- Kim jesteś?
- Nazywam się Krotus i jestem koboldem z wioski między 80-tym a 83-cim stopniem Wielkiej Polany – odpowiedział potulnie.
- No dobrze. A czemu tak zwiewałeś, co?
- Wypędzili mnie – odrzekł smutno, prawie z płaczem.
- Za co? – spytała Tidea, nie mogąc powstrzymać uśmiechu, tak komicznie wyglądał płaczący kobold.
- Sprawa wcale nie jest zabawna – rzekł poważnie. – Napadły na nas gobliny... Było ich więcej niż nas, więc mieliśmy problem. Stałem na moście... Patrzę: a tu z jednej strony goblin atakuje mojego wodza, a z drugiej moją żonę... Biłem się z myślami, ale nie mogłem czekać zbyt długo, więc skończyłem szybko...
- Uratować żonę? – zapytała wyrozumiale dziewczynka.
- No właśnie. Moi współplemieńcy uznali, że postąpiłem niegodnie i wyrzucili mnie. Tak bardzo chciałbym wrócić do żony! Ale nie wpuszczą mnie tam, dopóki nie odkupię swojej winy – rzekł, pociągając nosem.
- Wiesz, nie chcę robić ci jakichś nadziei, ale jak chcesz, to się możesz przyłączyć do nas... może czegoś dokonasz... i tak nie masz dokąd pójść – zaproponował Tidor.
- Serio? Mogę? Mogę? Ale, nie no, ekstra, dzięki w ogóle! – rozkrzyczał się uradowany i pobiegł gdzieś.
Wrócił po dziesięciu minutach zmieszany...
- Przepraszam... Ja... Ucieszyłem się i popędziłem, gdzie mnie nogi poniosły... Dobrze, że jestem u siebie, to trafiłem z powrotem...hyhy… – Zaśmiał się głupkowato.
- No to witamy nowego uczestnika wyprawy! – powiedział Tidor, ściskając koboldowi rękę.
- Wyprawy...taa... – mówił dalej szybkim, podnieconym głosem (jak się później okazało, tak zwykł mówić zawsze). – A o co biega w tej wyprawie, co?
- Szukamy Fallen Star – odpowiedziała Tidea.
- O Boże, serio? Ale, ja cię kręcę, no nie mogę – prawdziwej Fallen Star. Ale extra, nie mogę się doczekać po prostu...No tej prawdziwej... Kto by pomyślał, że właśnie wy... – mówił cały czas do siebie podniecony, z zainteresowanym, a wręcz myślicielskim wyrazem twarzy, po czym dodał, potrząsając głową – A co to właściwie jest?
- Bez urazy, ale nie chce mi się tłumaczyć, a poza tym nie powinno cię to nic interesować, bo nic na tym nie zarobisz, więc ciesz się, że możesz być z nami i w tym szczęściu trwaj, nie zadawając zbędnych pytań, dobrze? – rzekła Tidea.
- Nie no, spoko, jak chcesz... – odparł nieco zmieszany i urażony kobold.
- To idziemy dalej – powiedział Tidor i faktycznie ruszyli w drogę. Przyjęcie Krotusa do swojego grona nie było krokiem bezinteresownym, zawsze to dobrze jest mieć kogoś, kto orientuje się w terenie.

Szli przez następne dwa dni, ciągle przez las. Las w każdym miejscu wyglądał tak samo; nuda, same drzewa, między drzewami pajęczyny, pod drzewami grzyby, na których można się było pośliznąć, robale wchodzące we włosy oraz wszystkie nie zakryte otwory ciała, smród rozkładających się zwierząt i przypadkowych zbłąkanych wędrowców, kałuże, bagniska, odchody, od czasu do czasu drogę urozmaicały sidła i inne pułapki na zwierzynę i przechodniów.
Kobold skutecznie obrzydzał rodzeństwu drogę, zajadając się rozmaitymi kolorowymi stawonogami, wyraźnie preferując te jaskrawe. Tłumaczył:
- To jest to, co koboldy lubią najbardziej.
Dobrą stroną tego niecodziennego jadłospisu było to, że nie trzeba było się z Krotusem dzielić prowiantem. Chociaż mała to pociecha, kiedy nie można nic zjeść bez nudności.
- Słuchaj, kobold, jak długo ciągnie się ten las? Idziemy i idziemy, a końca nie widać – zagadnął Tidor.
- Las? – odparł Krotus przeżuwając świerszcza karmazynowego z rodziny fekaliowców. – To jest Puszcza Kolista i jak sama nazwa wskazuje ma kształt koła. No i my idziemy naokoło...
- Że co?! – wykrzyknęło rodzeństwo jednocześnie. – Zatoczyliśmy już koło?
- Nie... Moment, zaraz wam to narysuję. – Wziął patyk i zaczął rysować po ziemi.


RYS.1.
(Obrazek sztucznie kolorowany)
Strzałki (białe) to droga, jaką przeszliśmy.

(Niestety umieszczenie obrazka nie było możliwe :( - dop. Rolland)

- To czemu, do jasnej cholery, nie mówiłeś o tym?!
- Po pierwsze: nie pytaliście. Po drugie: na Wielkiej Polanie leży moja wioska, w której nie mogę się pokazywać, bo mnie zlinczują. Coś jeszcze?
- Dobra, rozumiemy. Ale ewentualnie mogliśmy cię schować do worka i...
- Dzięki za taki środek transportu – odparł z wyrzutem. – Jeśli moje towarzystwo jest takie uciążliwe, to mogliście mnie nie brać!
- Dobra, sorry, nie obrażaj się – rzekł pokojowo Tidor.

Szli dalej w dość ponurym nastroju. Nikt do nikogo się nie odzywał.

- Myślisz, że oni to mają? – zabrzmiał cichy, niemal niedosłyszalny głosik.
- Nie wiem... Właściwie wyglądają na takich, których by przysłano w te strony przez... – odparł drugi, równie cichy.
- Ćśśś... Nie wymawiaj tego słowa... Jeszcze nas znajdą Wysłannicy i co będzie? Oni są na to wyczuleni...
- Co masz zamiar zrobić? Będziemy ich śledzić?
- Śledzić... No, na razie tak, nic innego nam nie pozostaje...
- A co potem?
- Jeszcze nie wiem... Jak pójdą spać, to przeszukamy ich rzeczy.
- Dobra, ty tu rządzisz...

Wędrowcy oczywiście tych głosików nie usłyszeli. Zdolni do tego mogli być jedynie elfowie, ale takich tu nie było. Wieczorem rozbili obóz, przyrządzili coś do jedzenia i poszli spać.
- Dobra, ty zobaczysz tę niebieską torbę, a ja przeszukam tego małego i ciuchy – wydał polecenie jeden głosik. Niewidzialne stworzenia zaczęły penetrować.
- Mam jakieś papiery... Zdaje się, że są napisane w nowej mowie, chociaż czekaj... przypisy są w starofaluckim. Założę się, że żadne z nich nie zna tego języka... Mówią o zagładzie, jaka spotka całe Międzybrzeże, kiedy wybrańcy połączą się z Gwiazdą. Ale po co im te zwoje?
- Nie gadaj, tylko szukaj dalej!
- Nie, w worku tego nie ma...
- Przy sobie też tego nie mają. Ten mały trzyma przy sobie jakieś kolorowe robactwo... Zemdleję zaraz...
Nagle powietrze przecięła strzała, która przeleciała dokładnie między nogami jednego z niewidzialnych stworzonek.
- Wytropili nas! – wykrzyknęło mimowolnie, czym obudziło śpiących.
- Co się dzieje? Co się dzieje? – pytał zdezorientowany kobold. – Ktoś chce się bić?!
Tidor w momencie wyczaił, gdzie stoją stworzenia i złapał je mocno.
- I coś ty najlepszego zrobił? – wyrzucał jeden drugiemu, stopniowo się pojawiając.
- Nie moja wina! – odrzekł zrozpaczony drugi stwór.
Coraz wyraźniej zarysowywały się kształty istot. Były to malutkie (mniej więcej jak piłka do ręcznej), włochate diolidy – stworzenia przypominające nietoperze, tyle że mordki miały ładne jak myszki, mniejsze skrzydła i kolorową sierść – w tym przypadku jeden czerwoną, drugi żółtą.
- Jak się nazywacie? – zagadnął Tidor.
- A co cię to obchodzi?! – zawrzasnął czerwony i z premedytacją splunął chłopcu w twarz. Tidea i Krotus zaczęli tarzać się ze śmiechu... W końcu to niecodzienny widok, jak czerwona mysz z wściekłym wyrazem oczu pluje komuś w twarz. Tidor jednak mniej był zachwycony, bo owe diolidy miały nieco żrącą ślinę, co nie było przyjemne.
- Jeszcze raz – tym razem ścisnął mocniej złapanych – jak się nazywacie?
- Dobra, ja jestem Sziga! – powiedziała żółta, za co w nagrodę uścisk z jej strony się rozluźnił.
Czerwony starał się trzymać, ale w końcu spękał:
- Szigo!
- To mnie zdziwiłeś... – rzekł Tidor. – Można się było domyśleć. A co wy tu robicie?
- Powiedzmy, że czegoś szukaliśmy – rzekł Szigo.
- Czego? – zapytał chłopak z udanym grzecznym tonem.
- Takiego tam drobiazgu. Fakt, że go nie macie.
- A czemu do was strzelano?
- Bo oni myślą, że my już to znaleźliśmy, a to nieprawda – rzekła Sziga.
- To nie możecie im powiedzieć, że tego nie macie?
- Jeśli im powiemy, to się zbłaźnimy! – powiedział zdenerwowany czerwony.
- Ta, nie będziemy sobie siary robić – dodała żółta.
- Może zaproponować im przyłączenie się do grupy? – pomyślał Tidor. – Nie, ich ścigają jacyś niebezpieczni kolesie. Nie będziemy się narażać. – Po czym powiedział głośno – To nara. – I zwolnił uścisk.
Diolidy siedziały zdezorientowane, wlepiając wzrok w niedawnego napastnika.
- Nie zaproponujesz nam czegoś? – zasugerował Szigo.
- Nie – odparł krótko chłopak.
- Ale jesteś pewien?
- Tak.
- Ale tak na 100 procent jesteś pewien?
- No.
- I w ogóle nie masz wątpliwości?
- Wkurzasz mnie – odparł tym samym, spokojnym tonem, zdradzającym zniecierpliwienie.
- Ale czy nie przychodzi ci coś na myśl, że może...
- Nie.
- Sadysta.
- Wrażliwiec.
- Cham.
- Sierota.
- Co ja ci zrobiłem?
- Nic, dlatego puszczam cię wolno.
- Serca nie masz?
- No przecież cię nie zabiłem.
- I myślisz, że to załatwia sprawę?
- Myślałem, że nie ma bardziej upierdliwych stworzeń od tego kobolda... – westchnął. – Czego ty chcesz, mały?
- Oj, gdybym miał wymieniać, czego bym chciał, to do przyszłego tygodnia bym nie skończył!
- Ale do czego zmierzasz?
- Każdy zastanawia się, nad swoją drogą w życiu... Quo vadis – jak to ktoś kiedyś mądrze powiedział, tylko nie pamiętam w jakim kontekście...
- Jak nie zaczniesz mówić do rzeczy, to cię rozszarpię!!!
- No dobra, dobra... Myślałem, cobyś nas nie wziął do swojej świty... Dużo miejsca nie zajmujemy, jesteśmy ciche i miłe w dotyku...
- Jeśli spełniacie rolę poduszki, to się zastanowię.
- Nie no, co ty, takiego wyzysku być nie może, zresztą twoja moralność by tego nie zniosła, jestem przekonany.
- Spadaj.
- Ale...
- Żadnych ale. Słuchaj, jesteś niewidzialny, to sobie poradzisz. Ścigają cię jacyś mordercy, a ja nie chcę mieć z nimi do czynienia... My jesteśmy WIDZIALNI. Może nie zauważyłeś, ale to jednak prawda. Kiedyś się spotkamy i pogadamy przy piwie, a teraz zmykaj!
I w taki oto sposób dwa, małe, biedne, osierocone stworzonka, bez dachu nad głową i pomysłu na przyszłość musiały pójść sobie precz i uciekać przed krwiożerczymi mordercami. Nic, tylko iść się powiesić.

A nasza trzyosobowa drużyna szła dalej niestrudzenie i wszystko wskazywało na to, że niebawem się z Kolistej Puszczy wydostaną. Jedzenia już nie stało, więc zbierali jagody – Krotus po staremu owady, rzecz jasna. Tidei kończyły się ziółka, więc w czasie jednego z popasów wybrała się na poszukiwanie ich.
- Gdzie one mogą rosnąć? – zastanawiała się. – Przydałoby się znaleźć jakąś malutką polankę, ziółka lubią słoneczko... Ale ten las jest tak potwornie gęsty!
Istotnie, las nie należał do najjaśniejszych i o jakiekolwiek polany było trudno (z wyjątkiem Wielkiej Polany, do której nietrudno było trafić). Po kilkunastominutowych poszukiwaniach Tidea znalazła w końcu malutkie poletko trawy i krzewów.
- Tutaj gdzieś powinno być... Są maliny... Auć! – Ukłuła się jedną z gałązek – i jeżyny, niestety, też! Swoją drogą niezłe... – Zjadła kilka. – O, nie może być! Ziółka!!!
Dziewczynka rzuciła się uradowana i zaczęła zrywać do worka zieleniznę.
- Co robisz?! – Powiedział nieznajomy a zdenerwowany głos i wyrwał Tidei worek z rąk. – To moje!
- Te, czekaj, jakie twoje?! Zerwałam sobie, to są moje! – Oburzyła się.
Wtem wysunął się z krzaków skrzat, wielkości mniej więcej Tidei, ale strasznie chudy, z wielkimi zielonymi oczami i jasnozieloną cerą oraz włosami trawiastej barwy o równie trawiastym wyglądzie i do tego w całkiem gustownym zielonym wdzianku.
Stali naprzeciwko siebie i patrzyli zawzięcie.
- Kim jesteś? – zapytała ona.
- A ty, kim?
- Pierwsza zadałam pytanie, więc odpowiadaj!
- Ale jesteś na moim terenie! – syknął ze złością.
- Dobra, skoro tak, to przepraszam. Jestem Tidea z Walei. A ty?
- Krzewik z Kolistej Puszczy – odparł już bardziej pokojowym tonem. – Czemu kradniesz moje zioła?
- Nie chciałam ich kraść, po prostu znalazłam i chciałam zerwać. Nie wiedziałam, że są twoje.
- Gdybyś je zabrała, pozbawiłabyś mnie sensu życia...
- No nie gadaj, że ty też je palisz!
- Nie palę, ale żuję... Dzięki temu jakoś się trzymam. Żyję sam w tym lesie...
- A dlaczego nie mieszkasz na Wielkiej Polanie?
- Skrzaty nigdy nie zakładały wiosek, tylko żyły w lesie. Każdy niby żył na własną rękę, ale kiedy przyszło co do czego, to sobie pomagaliśmy.
- A co się stało z resztą skrzatów?
- Nie wiem dokładnie. Kiedyś chodził tu pewien czarownik i mówił, że potrzebuje skrzatów, by urzeczywistnić swoje plany... Ponoć była przepowiednia, że ma spaść jakaś gwiazda i wtedy ma nastąpić jego czas, że niby ma powstać nowa rasa...
- Ta gwiazda już spadła...
- Serio? No to sama widzisz... Ja wtedy leżałem tu w krzakach i żułem zioło, straciłem kontakt ze światem i wszystko mnie ominęło i najwyraźniej ów czarodziej mnie nie zauważył.
- A jak wyglądał ten czarodziej?
- Czarodziej jak czarodziej... Miał długą czarną brodę, czerwoną sukienkę i taki sam kapelusz.
- Czerwony czarodziej... Ja widziałam niebieskiego.
- Ja tam żadnego innego nie widziałem, ale jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś więcej o czarodziejach, to idź do Mlecznej Zatoki, tam mieszka taki elf, co się na wszystkim zna.
- A może byś poszedł z nami? Tak tu sam siedzisz, pewnie czujesz się samotny...
- Nie, to chyba nie jest dobry pomysł. Ja tu siedzę całe życie. Jestem uzależniony od tej puszczy... Siedzę sobie w krzakach i żuję zioła, to mnie uspokaja, wtedy czuję się bezpieczny... Trafiłaś akurat na moment, kiedy miałem znowu wziąć do ust moje lekarstwo, dlatego miałaś szansę ze mną pogadać, inaczej by ci się to nie udało.
- Jesteś pewien, że nie chcesz iść?
- Nie wiem... zastanowię się jeszcze...
Tymczasem Krzewik poczęstował Tideę ziołami. On je żuł, ona wolała po swojemu zapalić. I tak siedzieli razem, zanurzeni we własnych myślach. Ani się spostrzegli, a już trzymali się za ręce. Patrzyli sobie głęboko w oczy... Tidei ów skrzat bardzo przypadł do gustu, bo faktycznie był ładny, tylko że zielony... Przytulili się do siebie, tonąc w marzeniach... A co by było, gdyby Tidea została z Krzewikiem? Leżeliby razem w krzakach i hodowali zioła... Tidea po raz pierwszy w życiu się zakochała. Nie myślała, że można się zakochać ot tak, po kilku minutach rozmowy. Chciała zostać z nim na wieki.
Tymczasem Tidor i Krotus zaczęli się denerwować. Dziewczyna nie wracała już od kilku godzin, a oni musieli już iść w dalszą drogę. Zaczęli jej szukać, co długo nie dawało rezultatu. Usiedli z rezygnacją na pniu.
- No to nasza wyprawa straciła sens – rzekł zrozpaczony chłopiec. – Bez Tidei nie mamy po co szukać gwiazdy.
- Ty, no, facet, no, nie załamuj się, hej, przecież ona musi gdzieś być, no... – Pocieszał go Krotus. - Tutaj w lesie nie ma szczególnie groźnych stworzeń... raczej... Hej, no, szukajmy jej jeszcze, co?
Nagle Tidor zauważył dymek, unoszący się ponad drzewami...
- Ciekawe co tam jest... – zastanawiał się.
- Ty, wiesz, ja bym nie szedł, bo zdaje się, że ktoś tu obozuje, a nie wiadomo, czy ma dobre zamiary, wiesz i może dojść do jakiej bitki i... Hm, bitki... – zamyślił się. – Idziemy zobaczyć! – dodał śpiesznie, zacierając ręce.
- Mam was! – krzyknął Tidor niespodziewanie. Tidea nie zareagowała, poznając od razu głos brata – zresztą, mało co potrafiło ją w ostatnim czasie poruszyć. Brat stał nad nią kilka chwil, a ponieważ dziewczynka nie dawała znaku życia (właśnie się zaciągnęła, a dym trzymała raczej długo, czasem nawet do godziny), zaczął ją tarmosić we wszystkie strony. – Siostro, słyszysz mnie? Co on ci zrobił? Zaraz się z nim rozprawię!!! – Co rzekł, to zrobił i postawił Krzewika na równe nogi, co nie przyszło mu z łatwością, gdyż ten nogi miał jak z waty.
- Mów, co zrobiłeś z moją siostrą!
- Jest piękna… - bredził nie całkiem przytomnie skrzat.
- Nie no, ja zaraz zabiję tego zielonego kurdupla!
- Tak, ja byłbym naprawdę za tym. Skrzaty złe stworzenia, złe i podstępne… Mama opowiadała kiedyś o nich bajki, że żyją w Kolistej Puszczy i robią dużo złego i nie lubią koboldów i w ogóle, ja w ogóle nie wiem, jak można nie lubić koboldów. No właśnie, jak można nie lubić koboldów, co?
- Uratował mi życie – odpowiedziała niespodziewanie Tidea na z dawna zadane pytanie.
- Byłaś w niebezpieczeństwie? – zapytał Tidor, rozluźniając trochę uścisk, dzięki któremu trzymał skrzata w pionie.
- Nie, niemożliwie, w ogóle niemożliwe, skrzat i ratowanie życia? Niedorzeczność po prostu, no – rozważał Krotus. – Mama mówiła, że skrzaty są złośliwe, powodują, że kwaśnieje mleko, zamieniają sól z cukrem i dokarmiają myszy…
- B-z-dura! – Ocknął się Krzewik. – Kto ci takich bajek, głupi koboldzie, naopowiadał? Skrzaty dbają o las, żyją samotnie, ale w razie zagrożenia współpracują ze sobą. Opiekują się drzewami, zbierają leśne jagody, dokarmiają zwierzęta. Nie chodzimy do waszej wioski, ale obserwujemy was. Jestem pewien, że od razu strzelilibyście któremuś z nas prosto w serce, gdybyście byli dobrymi łucznikami, jakby się tylko w waszej wiosce pojawił. Zresztą, cała Wielka Polana jest zamieszkiwana przez wrogo nastawione istoty.
- Uratował mnie nie dosłownie – kontynuowała powoli Tidea. – Wiesz, moje lekarstwa się skończyły, a Krzewik był uprzejmy poczęstować mnie swoimi…
Tidor położył chwiejnego skrzata z powrotem na ziemię, teraz już z szacunkiem.
- Zwracam honor – rzekł z powagą. Przyjaciel mojej siostry jest także moim przyjacielem. Tidor, do twych usług!
- Dzięki, Krzewik z tej strony… - odrzekł skrzat, drapiąc się po ramieniu i położył głowę nieprzytomnie na trawie. Próbowano go wielokrotnie obudzić, ale bez rezultatu. Po żuciu ziółka Krzewik zasypiał zazwyczaj na kilka lub kilkanaście dni, po czym budził się o głodzie i wkładał do ust następną porcję. Zostawiając go w spokoju, podróżni zauważyli, że jest on w krzakach całkowicie niewidoczny, dlatego byli pewni, że będzie bezpieczny.

Szli dalej puszczą, która niezmiennie wyglądała jakoś znajomo. Zielone drzewa, bujne krzaki, twarda ściółka. Czasem przeleciał ptak, czasem przemknęła wiewiórka. Wędrowcy zauważyli, że zwierząt jest coraz więcej, a wiatr stał się przyjemnie chłodny jak nad morzem.
- Coś się nam klimat zmienił – rzekła Tidea. – Tak świeżego powietrza w życiu nie czułam.
- Fakt, coś jest w powietrzu… I pachnie tak ładnie, już nie zwierzęcymi szczątkami.
I w tym momencie ukazał się ich oczom piękny wodospad. Co dziwne, woda leciała z wysoka, jednakże nie wpadała do jeziora, lecz znikała pod ziemią. Woda wydawała się krystalicznie czysta, jednakże nie było widać nic za wodospadem. Spragniona drużyna postanowiła się napoić, woda nie musiałaby nawet wyglądać szczególnie kusząco, żeby ich do tego skłonić. Tidor jako pierwszy zanurzył rękę, jednakże nie mógł uchwycić spadających kropelek. Kilkakrotnie łapał przejrzyste kryształki, lecz za każdym razem wyjmował suchą dłoń.
- To musi być jakaś zaczarowana woda – stwierdził, krzywiąc się z niezadowolenia.
- Zaczarowana albo wyczarowana – zauważyła Tidea z równym niesmakiem. – Może jej tu wcale nie być.
- Kotus słyszał o tej wodzie. Mama mówiła, że mieszkają tu takie strasznie złe wróżki, które każdego, kogo zobaczą, zamieniają w kroplę wody, która potem spada razem z resztą tym wodospadem. No i jak tylko spadnie, to znowu jest na górze i tak całe życie, ba, całą wieczność. No, serio, co się tak na mnie jak na przygłupa patrzycie? Mama dobrze wiedziała, co mówi, no naprawdę wiedziała.
- Już coś kiedyś mówiłeś o skrzatach… - upomniała go Tidea, nadal chowała urazę za tak niegodne potraktowanie Krzewika.
- No tak, Tidea zawsze będzie to już Krotusowi wypominać, wiem, popełniłem błąd, ale co tam, przecież kto tam będzie słuchał Krotusa, to tylko kobold, nie?
- Cicho! – szepnął Tidor. – Ktoś tu jest. Słyszy nas.[/blok]##edit_byrolland 2006-12-29 11:06:46##ed_end##


Autor: 881


Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.

ZAMKNIJ
Polityka prywatności