Fantastyczna rozrywka


[Humor, dowcipy, zabawne historyjki]


Viennar - Pandemonium vol.3 czyli Wandzia

[blok]Ku swojemu zdumieniu, Rysmi zastał Jamę Smoczą zupełnie pustą. Spodziewał się tu tłumów Smoków. Dawniej było to ich ulubione legowisko. Ale w Jamie nie było nikogo.
A przynajmniej wyglądała na opustoszałą. Rysmi ruszył do źródełka, które znajdowało się w głębi niezmiennie od paru tysięcy lat. Po pięciu minutach w niczym nie przypominał już siebie sprzed pięciu minut. No, może tylko, jeżeli chodzi o wygląd zewnętrzny. Jego plany nie zmieniły się ani trochę. Nadal zamierzał przejąć władzę nad światem.
Wcale nie przypominał maga. Jego czyste, siwe włosy były dość krótko przystrzyżone (Zaklęcie Fryzjerskie jest jednym z niewielu zaklęć, które magowie omijają szerokim łukiem) Nie miał na sobie długiej szaty pokrytej runami i oktogramami. Ubrany był w modny, szary garnitur, idealnie odprasowany. Pod szyją zawiązany miał czarny krawat. Rysmi znał zwyczaje i upodobania smoków. Wiedział, jak im się przypodobać. Zresztą, dla kogoś, kto już raz zdołał tego dokonać to nie pierwszyzna, prawda?
Był też gładko ogolony. Smokom z reguły podobały się brody. Zawsze najlepiej się paliły. Tyle, że Rysmi wolał nie ryzykować.
Z zadowoleniem przyjrzał się swemu odbiciu w lustrze.
- Hm, przystojny, jak zawsze – mruknął. – Nawet lata gnicia w Czasoprzestrzeni nie zdołały zmienić mojej twarzy. I dobrze! Świat zapamięta mnie takim, jakim byłem kilkaset lat temu. Wyglądam dokładnie tak samo, jak w dniu mojej klęski. Niedługo zbliża się rocznica – zamyślił się – osiemset lat, od dnia, w którym zostałem usunięty z Gwiazdy... Ta sama data będzie datą mojego zwycięstwa!!!!! – wykrzyknął.
Coś poruszyło się w środku jaskini.
- Aaa! – ktoś tłumił ziewnięcie. – To ty, Stan?
- No, a kto ma być? To ty tak wrzeszczałeś?
Spod śpiworów, znajdujących się prawie na samym końcu jaskini wyczołgały się dwie postaci w nocnych koszulach i szlafmycach. Rysmi spojrzał na nie i... zdębiał. Obie były nie tylko zdumiewająco podobne do siebie, ale i do niego.
Rysmi sięgnął po nóż. Mag nie potrafi rzucać potężnych zaklęć bez swojego klejnotu (jak każdy mężczyzna, zresztą…:P). Rysmi swój klejnot upuścił gdzieś w tej okolicy. Bez niego nie mógł zabić nikogo za pomocą magii, chyba, że bardzo okrężnymi drogami. Nie chciał ryzykować. Dlatego wybrał nóż. Powoli zbliżał się w kierunku dwóch istot, które zdawały się go nie zauważać.
Każdy na miejscy Rysmiego zadałby najpierw jakiekolwiek pytanie. W przypadku Złodzieja brzmiałoby ono: Macie przy sobie coś cennego? Normalny człowiek zapytałby, dlaczego są identyczni z nim samym. Ale nie Rysmi. On miał przecież Plan. Nie jest wykluczone, że sam był nieco szalony.
- Chyba się starzeję, Natt – stęknął jeden z osobników i zrobił kilka przysiadów. – Co to my dzisiaj mamy do zrobienia?
Jego towarzysz rozwinął dość dużą kartkę.
- Jakiegoś samobójcę w Pddptk, nie wiem, jak to się wymawia, maga w Dannh, wdowę z Fouerenu, wrednego dzieciaka z Dannburgu – Natt stłumił ziewnięcie – a na początek jakiegoś szaleńca, który... o, szma, Stan!
Tuż za nim Rysmi uśmiechnął się złowieszczo, zajmując pozycję idealną do pchnięcia Natta nożem w serce. Drugi człowiek zdawał się go wcale nie zauważać. Zresztą całą swoją uwagę poświęcał na wysłuchanie tego, co Natt ma mu do powiedzenia.
- Słuchaj tego – zapiszczał bardzo wysokim głosem. Rysmi skrzywił się. Jego własny głos przybierał takie tony w chwilach podniecenia. Zważył nóż w dłoni i poprawił chwyt. – Znając przepowiednię o Smoczej Wojnie, pewien dureń próbuje...
Rysmi pchnął.
- ...przekonać Smoki do swojego punktu widzenia...
Mag spojrzał z niedowierzaniem na nóż tkwiący w ciele Natta. Cofnął się do miejsca, w którym miał schowany ekwipunek. Wybrał solidny, elfi łuk i dwie zatrute strzały. W górach należy być przygotowanym na wszystko.
- ... znaleźć Drzewo... – kontynuował jego sobowtór.
Rysmi naciągnął cięciwę.
- ... odzyskać wszystkie swoje siły...
Strzała pomknęła w kierunku pleców Natta.
- ... a następnie zaatakować Anatropeum... Co to było?
Strzała przeleciała przez jego ciało i odbiła się o tył jaskini. Rysmi nie wierzył własnym oczom. Ileż to strasznych stworzeń, nie mówiąc już o ludziach zostało zabitych tymi strzałami? W tych dwóch niewątpliwie było coś dziwnego.
Stan podszedł do strzały i podniósł ją. Natt odruchowo dotknął swoich pleców i wyciągnął z nich nóż i obejrzał go dokładnie.
- A co to? – zapytał z zainteresowaniem.
- Wydaje mi się, że broń tego szaleńca – mruknął drugi osobnik.
- Czyli, że zaspaliśmy? – ziewnął Natt.
Nadal zdawali się nie dostrzegać Rysmiego, który wpatrywał się w ich zdziwiony. Rzadko udawało się komukolwiek go przestraszyć. Delikwenci, którzy zdołali tego dokonać, po paru minutach sami doświadczali strachu. Śmiertelnego. Dosłownie.
Tych dwoje na pewno nie było duchami. W żadnym duchu nie utknąłby nóż. Na pewno nie byli też nieumarłymi, ponieważ wyglądali dokładnie jak on sam.
Rysmi nie bał się tych istot, czymkolwiek by byli. Bał się tylko, że może to pokrzyżować mu jego Plan.
- To bierzemy się do roboty, nie?
Stan odchrząknął.
W tej samej chwili w Jaskini Smoczej zapanowała ciemność absolutna.
- Ekhm... Ronald! – zabrzmiał głęboki, rozkazujący głos.
- On ma na imię Rysmi, Stan.
- A jakie to ma znaczenie?
- Podejrzewam, że jakieś tam ma. Zwłaszcza dla niego.
- Myślisz?
- Jestem tego pewien.
Zapadła chwila niezręcznej ciszy.
Rysmi niecierpliwie czekał na rozwój wydarzeń. Był pewien, że te dwie persony miały mu coś ważnego do przekonania. Był ciekawy, co to takiego. Mówi się, że ciekawość to pierwszy stopień do Piekła. Rysmiemu to nie przeszkadzało. Piekło było miejscem, do którego miał nadzieję trafić po śmierci. Oczywiście, o ile nie uzyska nieśmiertelności, czego nie wykluczał.
- Rysmi! – zagrzmiał ponownie głos. W ciemności zapłonęły dwie świece, oświetlając twarze mówiących.
Rysmi ziewnął.
- Czego chcecie? – zapytał wprost. – Nie mam zbyt wiele czasu. Wiecie – obniżył ton – ważne sprawy.
- E... – Stan wyraźnie stracił głowę – A nie spytasz, kim jesteśmy?
- Coś mi tu nie gra – oświadczył Natt – w podręczniku jest napisane, że powinien być przerażony, pytać, kim jesteśmy i czego chcemy i błagać, byśmy go nie zabijali. Ci z wczoraj tak robili.
- Fakt. – przytaknął Stan.
Znowu zrobiło się jasno.
- Ej, Ronaldzie – zwrócił się do Rysmiego Stan – oddaj nam tę przysługę i zachowuj się normalnie.
- Normalnie, czyli jak? – zdziwił się niczego nie rozumiejący Rysmi – I kim jesteście?
- No, lepiej – pochwalił go Natt – Ale, czy nie mógłbyś okazywać trochę więcej strachu?
- Strachu przed czym?
- Przed nami! – krzyknął Stan i westchnął – komplikujesz nam robotę, a zaczęliśmy dopiero wczoraj. Mógłbyś przestrzegać reguł.
- Jakich reguł? – zapytał Rysmi tłumiąc śmiech.
Jeden sobowtór rzucił mu opasłą książkę. Zerknął na tytuł: „Tajniak XXX -u krok po kroku – podręcznik dla początkujących”.
- Rozdział czternasty, „Zachowanie się delikwenta podczas przekazywania woli Tego, Którego Wysłannikami Jesteście bez uwzględnienia ludzi cierpiących na nadkwasotę i obdarzonych słabym sercem” – rzucił Natt. – Byłbym wdzięczny, gdybyś to sobie przeczytał i zastosował się do tego. My też nie mamy zbyt wiele czasu.
Rysmi przejrzał rozdział.
- Kim jesteście i po co przyszliście? – spytał.
Stan uśmiechnął się tajemniczo.
- Dowiesz się wszystkiego, jeżeli zastosujesz się do podręcznika. Gotowy?
Rysmi wzruszył ramionami.
Stan odchrząknął. Znowu zgasło światło.
- Rysmi! – huknął jeden z sobowtórów.
- Czego? – zapytał Rysmi.
Światło znowu się zapaliło.
- Koleś, my się chyba nie zrozumieliśmy – westchnął Natt – Masz być przerażony i tak dalej. Naprawdę komplikujesz nam pracę. Zrobisz to, czego się od ciebie oczekuje, my zrobimy to, co mamy do zrobienia, w sumie niecałe dziesięć minut i cześć. Podobno tobie też się spieszy. Naprawdę zależy nam na tej robocie. Byliśmy już banshi, ale nie wyszło nam z wyciem...
- Byliśmy wampirzymi sługami, ale zasypialiśmy w nocy, więc też nas wylali i jeszcze zagrozili słomczeniem... – wzdrygnął się Stan.
- A teraz jesteście? – podpuścił Rysmi.
Jeden z sobowtórów uśmiechnął się przebiegle.
- Wiesz, co masz robić, żeby się dowiedzieć.
- No dobrze.
Po raz trzeci zgasło światło.
- Rysmi!
Mag zadygotał sztucznie, powstrzymując wybuch histerycznego śmiechu.
- T-tak?
- No, już lepiej – szepnął Natt – Tak trzymaj.
- Rysmi!
- Zapytaj go, kim jest – podpowiedział sobowtór.
Rysmi uspokoił się.
- Kim jesteś i czego chcesz ode mnie? Uprzedzam, że nie możesz mnie zabić!
Grom zahuczał w Jamie.
- Co teraz? – zwrócił się do Natta.
- Udawaj przerażenie i błagaj o litość.
- Proszę, nie rób mi krzywdy! – jęknął sztucznie Rysmi. – Teraz dobrze?
Światło znowu się zapaliło.
- Nie moglibyście gadać trochę ciszej – zapytał Stan – To mnie rozprasza i psuje nastrój.
Ciemność ogarnęła Jamę kolejny raz.
Znów zapaliły się dwie świece oświetlające twarze sobowtórów.
- Jesteśmy Wysłannikami – zahuczał Stan przy akompaniamencie gromów – Nie możemy ci powiedzieć, czyimi, bo jest i będzie to tajemnicą.
- Powiemy tylko, że jest to potężna osobowość i że przysłała nas tu, po to...
- Nie, no. Tak, to się nie umawiałem! – krzyknął Rysmi.
Jaskinia znowu stała się jasna.
- Mieliście mi powiedzieć dokładnie, kim jesteście – wyjaśnił.
Natt jęknął.
- Dobrze, wyjaśnimy ci, ale dopiero, jak skończymy. Rozumiesz... Procedura. Dopóki światła nie ma, jesteśmy pod obserwacją i nie możemy ci powiedzieć. Błagam cię, zachowuj się jak normalny człowiek, to najlepsza fucha jaką kiedykolwiek mieliśmy...
Ponownie ogarnął ich mrok.
- Ten, Który Nas Wysłał, rozkazał przekazać ci następującą wiadomość – Natt rozwinął papier i przybliżył go do świecy. Rysmi wpatrywał się w nich z wyczekiwaniem – Zaraz, co tu pisze... „Ty podły...” Auć! – wrzasnął, gdy papier zajął się ogniem, parząc przy okazji jego dłonie. – Zaraz, zaraz, przecież mnie nic nie boli – uśmiechnął się.
- Ty idioto, spaliłeś wiadomość od Szefa! – wrzasnął Stan. – No to koniec z robotą! – jęknął. – Spadamy!
Wysłannicy znikli, a wraz z nimi ciemność. Rysmi zorientował się, że niczego się nie dowie. Prawdopodobnie było to z góry ukartowane. Wyładował swoją złość.
- Aaaaaaaaaaaa!!!!!! – rozniosło się po Górach Smoczych. – Wiem, że te istoty to twoja sprawka – rzucił, wychodząc z jamy i patrząc przed siebie. – Już niedługo ty i ta twoja boska ferajna będziecie totalnie zniszczeni. Zrobię sobie breloczki z waszych organów.
Nagle coś pyknęło. Tuż obok Jamy zmaterializował się Los. Rysmi spojrzał na niego kpiąco.
- Więc proszę, czasem jednak modlitwy śmiertelników zostają wysłuchane – uśmiechnął się drwiąco i zmierzył boga wzrokiem – Przybyłeś tu przyznać się do porażki, czy błagać o litość?
Los nadal stał nieruchomo. Rysmi wpadł w szał. Spodziewał się żywszej reakcji.
- Dlaczego milczysz?! Czyżbyś uważał, że zdołacie mnie powstrzymać?
Los trwał w miejscu.
- Bogowie – kontynuował Rysmi. – Nigdy nie przejmowaliście się dolą ludzi. Zadufani w sobie, zazdrośnie strzegliście swoich tajemnic. A tu, niespodzianka! Ktoś postanowił usunąć was ze Świata. Nie podoba wam się to, co?
Los nadal stał nieruchomo. Rysmi podszedł do niego i osłupiał. To był posąg. Kamienny Los, dokładna kopia oryginału, trzymał w ręku karteczkę. Mag wyjął ją.
„Ty podły szubrawco! Doskonale wiesz, że Wysłannicy odwiedzili cię z mojej woli. Mojej i innych bogów Viennaru, ale, bądźmy skromni, przede wszystkim z mojej. I co, myślisz może, że się ciebie boimy? Nic podobnego! Jesteś naszym najlepszym żartem tu, na Anatropeum. Mamy nawet takie powiedzenie: <Ty, uważaj, bo ci przypalę smokiem>. Kpimy sobie z ciebie! Możesz nam grozić stokroć razy, ale daleko z tym nie zajdziesz! O, przepraszam, nie zalecisz. Jeżeli znajdziesz Smoki, naturalnie i zmusisz je do posłuszeństwa. Chętnie byśmy popatrzyli, ale mamy lepsze rzeczy do roboty, na przykład wysłuchiwanie modlitw ludzi i takie tam. Rozumiesz. Jesteśmy istotami wyższymi. Byle co nas od roboty nie odciągnie. Nie trudź się z szukaniem Drzewa – zostanie wkrótce doszczętnie zniszczone. Tak więc widzisz, cały twój trud na marne. Niedługo cię odwiedzimy. Chcemy osobiście poznać naszego prywatnego komika. Powodzenia w życiu osobistym, bo kariery to ty raczej nie zrobisz. To pa, skarbie! Los.”
Rysmi zgniótł kartkę pokrytą ozdobnymi, złotymi literami.
- Zaraz zacznę przeklinać!!! – krzyknął.
Odpowiedziało mu tylko echo.

Na Anatropeum bogowie pochylali się nad taflą Jeziora.
- Ale MU pojechałeś – stwierdziła Szalona Krowa. – Nie dziwię się, że się wkurzył. Też bym była zdenerwowana, gdyby ktoś w tak dobitny sposób poinformował mnie o tym, że jestem durniem.
- Niezły pomysł z tymi Wysłannikami – pochwalił Fermozjusz. – Szkoda tylko, że nie wyszkoliłeś ich wcześniej. Dwa dni to niezbyt długi okres czasu na nauczenie się fachu – czknął.
- Osobiście uważam, że bardzo zabawnie wyglądali próbując wytłumaczyć temu pawianowi, na czym polega jego rola w tym przedstawieniu. – uśmiechnął się Koranus, władca roślin – Chociaż on wcale się nie przestraszył. Wygląda na to, że nic a nic się nas nie boi. Nie przesadziłeś trochę z treścią tego listu?
Los wzruszył ramionami.
- To da nam trochę czasu. Rysmi zacznie się zastanawiać nad kwestią odnalezienia Drzewa, a dopiero potem nad zniszczeniem nas. Mamy czas na wykucie naszym Bohaterom zbroi doskonałej.
- A właśnie, co oni robią? – zaciekawił się Piękny Maniek – Ostatnio zostawiliśmy ich w Rezydencji Imperatora...
Bogowie pochylili się ponownie nad Jeziorem. Ich oczom ukazała się Główna Sala Imperatorska. Kubuś XI Litościwy siedział na tronie. Za nim czaiła się Konkubina, gotowa do ataku.
- Może powinniśmy powiedzieć Imperatorowi o niebezpieczeństwie i o Rysmim? – odezwała się nagle MU.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. – westchnął Los. – Nie ufam Wandzi. Nawet ja nie mogę jej przejrzeć.
Bogowie utkwili wzrok w krasnoludzie, człowieku i trollu, stojących obok najbardziej zaufanego człowieka Imperatora.
- Nie sądzisz, że ten Boruta też powinien dostać udział w tej przygodzie?
Los uśmiechnął się tajemniczo.
- Już Ci obiecałem, że czeka go ciekawa przyszłość.

Imperator był zadowolony. Wyglądał właśnie na człowieka, który był zadowolony. To nie ulegało wątpliwości. Percival jęknął. Imperator, który tak się uśmiecha na pewno ma do przekazania jakąś niebywale trudną i niebezpieczną misję i z ulgą powierza ją doświadczonym Bohaterom. Szkoda, że Rębacz ma taki długi język... W przeciwnym razie Imperator może zastanowiłby się dwa razy, zanim powierzyłby im jakieś zadanie.
- Ach, więc to jest to sławne Trójtrio, o którym tyle słyszałem! – zawołał z uśmiechem.
„Akurat” – pomyślał Percival – „Nie mógł pan nic o nas słyszeć, bo dopiero zaczynamy działać. Czyli w ten sposób Bohaterowie zdobywają sławę – jedno zadanie, a potem narasta mit. Niech to Cholera weźmie!”
(Na Anatropeum Mała Cholera gniewnie potrząsnął swoimi długimi włosami.
- Też coś. Zawsze wszystko na mnie! Może byś tak dla odmiany poskarżył się na Rząd? Albo na anarchistów? Wielu tak robi.)
- Jest mi niezmiernie miło, że zechcieliście podjąć się tej ważnej i szlachetnej misji. – kontynuował Imperator – Zwłaszcza, że z tego, co słyszałem, nie wiecie jeszcze, jakiego zadania się podejmujecie.
Konkubina prychnęła. Rębacz uśmiechnął się.
- Niebezpieczeństwo to żywioł każdego Bohatera – oznajmił wesoło. – Za godziwą zapłatę jesteśmy w stanie dokonać wszystkiego.
- Cieszę się. Zwłaszcza, że dla ratowania Świata jestem w stanie poświęcić WSZYSTKO – dodał z naciskiem Kubuś. „Dlaczegóż by nie was?” – zdawał się mówić ten uśmiech.
Boruta podszedł do Imperatora i coś szepnął mu do ucha. Na twarzy władcy przebiegł cień znużenia.
- Ach, tak? – szepnął. Coś trzeba będzie z tym zrobić.
- P-panie – zaczął Percival – powiedz nam...
Kubuś uciszył go ruchem dłoni.
- Dowiecie się niebawem – oznajmił. – Ja mam na razie na głowie pilne sprawy, których, niestety nie mogę przełożyć – westchnął. – Boruta wskaże wam pokoje, w których możecie odpocząć. Do jutra możecie robić co chcecie.
„Nic, co zaczyna się tak miło, nie wróży nic dobrego” – jęknął w duchu Percival. – „Zazwyczaj ma to związek z walką z Minotaurami, hydrami i różnymi im podobnymi. Aua! Na samą myśl czuję dotkliwy ból”

Leo i Nidas rozbili obóz w lesie Goetfahren, leżącym na północno – zachodnim ramieniu Pentagrammonu. Dzień powoli chylił się ku końcowi. Trzeba było pomyśleć o jakimś drewnie na opał. Młodzieńcy udali się w głąb lasu. Leo pierwszy znalazł stare, suche drzewo, które stało samotnie, jakby zesłane im przez bogów.
- Nidas, chodź tu! – wrzasnął. – To drzewo ma jakieś dziwne znaki na pniu!
Nidas był najwyraźniej tą bardziej wykształconą połową ich „drużyny”. Podszedł do drzewa i ze zdumieniem skonstatował, iż nie jest ono drzewem, ale Drzewem.
- Stary, to nie jest drzewo, ale Drzewo.
- A co oznaczają te dziwne robaczki na pniu?
Jego kompan ponownie zerknął na pień dębu. Pokrywały go stare Walejańskie runy:

Chcesz być li żywym faszystą? –
– Nie wchodźże w drogę anarchistom!
Yeżeli yednak chcesz nad Gwyazdą panować,
To tego Drzewa nie dajże wykarczować.
Na tym Drzewie sen Twój się ziści:
Tu wisieć będą Anarchiści!

Drzewo miało widocznie pecha. Trafiło na dwóch zagorzałych anarchistów.
- I co z tym robimy? – zapytał Leo, obracając się dookoła. Kto wie, dlaczego Drzewo znalazło się w tym miejscu? Może nie całkiem przypadkiem.
- Jak to, co? – zdziwił się Nidas. – Jesteśmy anarchistami, nie? Nie mam zamiaru kiedyś na nim zawisnąć. Spalimy je!
Na Anatropeum Los uśmiechnął się do innych bóstw. To załatwiło sprawę egzystencji Gwiazdy. Co do dalszych jej perypetii, Los nadal był niepewny.
To źle.
Bardzo źle.
A nawet jeszcze gorzej niż bardzo źle.
To wręcz potwornie.

Około północy Konkubina wymknęła się z Rezydencji. Przeszła tunelami poza miasto i... przepadła. Właściwie niezupełnie. Po prostu straciła swoją dawną postać i stała się nietoperzem. Była NIM. Znaczy się, wampirem. I tak naprawdę nie nazywała się Wanda. Trudno jest być krwiożerczym upiorem z takim imieniem. Ale jednocześnie trudno jest być Konkubiną będąc nieumarłym. I wyglądać przy tym mrocznie, aczkolwiek świeżo i młodo. Bo Wanda, na razie nazywajmy ją w ten sposób, miała już kilkaset lat. To była jej wielka tajemnica. Tajemnica, dla której wolałaby umrzeć (1), niż powierzyć ją komukolwiek.
Znowu poczuła zew. Ostatnio zdarzyło się jej to dwieście lat temu, gdy gdzieś w Czasoprzestrzeni konał jej stary przyjaciel, Derryl, wilkołak.
Zdarzyło się to setki lat temu. Pakt Siedmiu był paktem zawartym między siedmioma istotami rządnymi władzy nad Viennarem. Istotami, bo nie można było ich nazwać ludźmi. Wandzia pamiętała ich dobrze.
Derryl był wilkołakiem, prześladowanym za swoją inność. Gatunkoizm dwieście lat temu był rzeczą często spotykaną. Co dziwniejsze, likwidowani byli tylko nieumarli. Krasnoludy, hobbici, elfy i wszystkie stworzenia innych ras miały zapewnione bezpieczeństwo. Tylko wszelkiego rodzaju wilkołaki, zombie, wampiry i inne stworzenia „po przejściach” skazane były na wieczny strach przed Likwidatorami. Dosłownie „wieczny”. Derryl był właśnie jednym z prześladowanych. Pragnął on władać Viennarem, uciskać tych, którzy gnębili jego, uczynić wilkołaki pełnoprawnymi istotami. Nawet, jeżeli miałby tego dokonać dzieląc władzę z innymi.
Hertha była elfką, a właściwie drowką. Została wygnana ze swego rodu przez świętokradztwo, którego dopuściła się w Świątyni. Nienawidziła wszystkich bogów Pentagrammonu, z MU, Mańkiem i Losem na czele. Przez nich wyrzucono z rodu ją, która zapowiadała się na przyszłą głowę rodu (matriarchat wśród drowów jest powszechnie znanym faktem). Uciekając do lasu Denn natknęła się na Derryla i odtąd razem planowali przejęcie władzy i napadali na przechodniów.
Po mniej więcej roku dołączył do nich Fachesca, zbuntowany fanatyk religijny. MU obraziła go osobiście przy wszystkich kapłanach, za co serdecznie ją znienawidził. Derryl planował więc przejęcie władzy, a Hertha i Fachesca zemstę na bogach.
Thytlena była strzygą, na którą zawziął się jeden z ówczesnych Bohaterów i, oczywiście, Likwidatorzy. Dołączyła do grupy parę dni po fanatyku. Nigdy nie zapomniała o krzywdach i planowała krwawy odwet.
Bitea był bestią zamkniętą w ciele człowieka. Na dodatek człowieka ukąszonego przez wilkołaka. Do niego też dobierali się Likwidatorzy, a jakże by inaczej? Mieli jednak nie lada kłopot, bo w chwilach szału bestia wychodziła na zewnątrz. Stawał się olbrzymem o gwałtowności wilkołaka, wyglądzie brukołaka i wampirzym apetytem na krew. Tylko w lesie odnajdywał równowagę i uspokajał się. Derryl widział jego atak szału podczas jednego ze swoich licznych zwiadów i zaprosił do grupy.
Konkubina odzyskała swoje własne kształty na mrocznej polanie. Dobrze pamiętała to miejsce.
Ona była szóstym członkiem. Również prześladowano ją i wytykano palcami. Była wampirzą wiedźmą. Dlatego, kiedy uznawała, że życie ją nudzi, sporządzała eliksir by umrzeć i narodzić się ponownie. I znowu dążyć do władzy.
Ale to było teraz. Kiedyś zagubiona przypadkowo, uciekając przed Likwidatorami trafiła tu, na tą polanę w lesie Denn. Wspomnienia wróciły. Pięcioro par oczu wpatrujących się w nią z zaciekawieniem. Wilk, a właściwie nie wilk – coś większego. Coś, co podeszło do niej i zajrzało jej głęboko w oczy. Później dowiedziała się, że był to Derryl i sprawdzał, kim ona jest naprawdę. Wilkołak spojrzał potem na pozostałą czwórkę. Młoda drowka podeszła do niej i opowiedziała ich historię.
Tak stała się jedną z nich.
Ale... potem dołączył do nich ktoś jeszcze. Ktoś, kto był pełnoprawnym człowiekiem, ale miał dość życia między „idiotami” – jak sam ich określał. Ktoś, kto władał dużą mocą i miał ochotę jej użyć. Oni mieli cel, a on znał sposób. Był magiem. Na imię miał Rysmi.
Błyskawica przeszyła niebo. Konkubina uśmiechnęła się.
Podczas realizowania planu stało się wiele rzeczy, które nie powinny mieć miejsca. Ona sama zauważyła w magu pokrewną jej duszę. Uknuli spisek. Wszak lepiej dzielić władzę z jedną osobą, niż z sześcioma. Zdrada.
O mały włos, a zginęliby wszyscy. Bitea został znienacka zrzucony przez Rysmiego ze skały, gdy wspinali się po Górach Smoczych. Fachescę dopadł Los. Thytlenę zabił Eligiusz Smokopogromca. Hertha i Derryl zostali odesłani w Czasoprzestrzeń. Ona sama została porażona odłamkiem kuli Losu i zahibernowana na dziesięć lat. Z tego, co dowiedziała się później, Rysmi przekonał do zamachu Smoki i skierował je w stronę Anatropeum. Był blisko zwycięstwa, ale wtedy do akcji wkroczyli jacyś potężniejsi od niego magowie. Zrobiło się okropne zamieszanie i w końcu Rysmi został pokonany. Odesłano go gdzieś w Czasoprzestrzeń.
Ona przeżyła. I żyła do tej pory dzięki swoim wiedźmim praktykom. Rzadko kiedy przybierała postać wampira. Nie musiała.
Ciągle knuła nowe plany przejęcia władzy. Wtedy byli tak blisko...
Zrozumiała, co to był za zew.
Któryś z jej dawnych współbraci wrócił z Czasoprzestrzeni. Derryl nie żył od dwustu lat, a Hertha nie miała tyle mocy, by wrócić samodzielnie.
On wrócił. I szukał jej. Wołał ją wśród mroku.
Zamierzała odpowiedzieć.
Znowu zmieniła postać. Odleciała w stronę gór.

Rębacz wyciągnął się wygodnie w wielkim łóżku. Już dawno nie doświadczał takich wygód. Naprawdę, chciałby kiedyś dopaść Badden – Boddena i tą jego komisję. Przeklęte Minotaury!
Billy chrapał. Percival i Rębacz już się do tego przyzwyczaili, po szeregach nieprzespanych nocy.
Percival przekręcił się na bok.
- Zastanawiam się – oświadczył nagle – co robi ciotka Lue.
- I żesz&#8217; dwa – mruknął troll przez sen.
- Stary, daj spokój, na pewno bawi się idealnie. Prawdopodobnie nawet lepiej niż my.
- I &#8216;ufel piwa.
Perciv usiadł na łóżku.
- W to nie wątpię – rzucił oschle – W porównaniu do osób, które DOBROWOLNIE idą na pewną śmierć, na pewno jej perspektywa rozrywek jest o wiele ciekawsza.
(- Co on gada?! – wytrzeszczyła oczy MU.
- On nie zna swojego losu, moja droga – uśmiechnął się Los.
- Taki beznadziejny pesymista ma być naszym Bohaterem?!
- Uspokój się, może być zabawnie – wtrącił się Maniek.)
Rębacz zamrugał powiekami.
- Perciv, ja naprawdę nie rozumiem, o co ci chodzi.
Młodzieniec stracił panowanie nad sobą.
- Nie wiesz? NIE WIESZ? Przecież to jasne jak słońce, że polegniemy na samym początku tej wyprawy. Mamy zero wprawy, rozumiesz? ZERO! A na dodatek to jest zadanie dotyczące ratowania Świata! Świata! Całego Viennaru, a nie jakiejś tam damulki, czy nawet wioski!
- Stary, ty nie łapiesz, o co tu biega. Znasz historie wielkich Bohaterów?
- Jasne, że znam. Gildia Bohaterów, pierwsza klasa – teoria. Ale co to ma do rzeczy?
Krasnolud uśmiechnął się.
- Posłuchaj. Bohaterowie zaczynają zazwyczaj od zera. Potem spotykają na swojej drodze SM.
„Stary” pokiwał głową. Rzeczywiście, Bohaterowie często spotykali na początku swojej kariery jakąś SM, czyli Siłę Magiczną, która kierowała ich na dobrą drogę do sławy.
- Nadchodzi czas, kiedy Bohater dostaje swoje PBNZ (Pierwsze Bardzo Niebezpieczne zadanie), które przekracza jego możliwości. I co robi SM?
- Pomaga Bohaterowi pokonać PBNZ – wyrecytował Percival bez entuzjazmu.
- Właśnie. Bohater zabija ratuje Świat, zabijając przy okazji jakiegoś OZIBPPP, czyli...?
- Okropnie Złego i Budzącego Postrach Potwora – odparł Perciv.
- Właśnie. I zdobywa sławę i KK.
- KK? A co to takiego? Tego nie było na kursie – zdziwił się Percival.
- KK to Kupa Kasy. Tego rzeczywiście nie było, ale takie jest życie. – westchnął Rębacz. – Nadal nie widzisz? Los jest po naszej stronie. MUsi nam się udać. Tak zawsze się działo i dziać się będzie.
(- Ten krasnolud mi się podoba. Umie trzeźwo myśleć – stwierdził Fermozjusz.
- W przeciwieństwie do niektórych innych – mruknął Maniek patrząc na niego znacząco.
- To przecież zrozumiałe, że im pomożemy.
- Nie zapominaj, że on oczekuje jakiejś Siły Magicznej.
- Zobaczę, może coś da się zrobić – obiecał Los).
Percival położył się z powrotem.
- Niech ci będzie. Mam tylko nadzieję, że SM pojawi się zanim zrobią z nas MM.
- MM?
- Mokrą Miazgę.
- Mniam – chrapnął Billy.

Rysmi rozpalił ognisko. Zastanawiał się, gdzie może się podziewać jego klejnot mocy. Musi być gdzieś niedaleko. A kiedy go znajdzie...
- Witaj, Hrysmi. – usłyszał za sobą melodyjny, lecz upiorny głos. – Wiele wieków minęło.
Mag uśmiechnął się i podniósł głowę.
- Artura Wampiura! – krzyknął podchodząc do niej – wiedziałem, że nie dałaś się zlikwidować.
Wampirzyca uśmiechnęła się, demonstrując swe ostre, okazałe zęby. Już nie wyglądała jak Konkubina. Była blada. Trupio blada. Jej gładkie, czarne włosy wiły się do pasa. Była smukła i wysoka. W czarnych oczach igrały czerwone płomienie. Płomienie mordu. Płomienie rządnego krwi upiora.
- Jak ci się udało vhrócić z Czasoprzestrzeni? – zapytała z typowym wampirzym akcentem.
- To długa historia – stwierdził Rysmi, gasząc płomień.
- Mamy dużo czasu do świtu. Nie będą mnie szukać.
Usiedli.
- Wiesz o tym, że nasz plan się nie powiódł i, że wszyscy wpadliśmy w zasadzkę. Bitea został zrzucony przeze mnie ze skały, podczas wspinaczki. Fachescę zabił Los, ciskając w niego lodowymi kulami. Thytlenę zabił Eligiusz Smokopogromca. Jakby nie mógł zachować energii na później. – dodał z goryczą. – Najwyraźniej bogowie i mieszkańcy Gwiazdy nie wierzyli, że komukolwiek z nas uda się dostać do Smoków. Hertha i Derryl zostali odesłani w Czasoprzestrzeń przez magów z Uniwersytetów miast Viennaru.
Artura skinęła głową.
- To wiem. Mnie trafił odłamek kuli Losu. Z miejsca zamroził mnie na dziesięć lat, w jednej z najniższych jam Gór Smoczych. A co się działo z tobą?
- Mi udało się dotrzeć aż tutaj, do Jamy Smoczej – oznajmił z dumą i rozejrzał się dookoła. – Wszystko się zmienia. Smoki już stąd odeszły. Będziemy musieli ich poszukać. Wtedy naprawdę niewiele brakowało. – zacisnął zęby. – Przeklęci magowie! – dodał. – Gdyby nie oni...
Wampirzyca uspokoiła go skinieniem swojej trupiobladej dłoni.
- A co się działo od tego czasu z tobą?
- Wiesz, że zagłębiałam się v tajniki alchemii. Otrzymałam eliksihr, który pozvalał mi na odradzanie się na novo. Oczywiście z zachovaniem dotychczasowej pamięci.
- A co robisz teraz?
- Jestem Konkubiną Kubusia XI Litościwego, Imphehratohra Dannh. Imphehratohr jest osobą sphravującą władzę w każdym mieście bądź krainie na Gvieździe. – wyjaśniła.
Mag zamyślił się.
- Wszystko się zmienia – westchnął – za naszych czasów nie było żadnych Imperatorów, tylko przyzwoici królowie. Świat schodzi na dno. Niedługo zaczęłyby nim rządzić krasnoludy.
- Oczyviście, gdyby nie było nas.
- Ma się rozumieć – Rysmi zajrzał Konkubinie głęboko w oczy – Teraz ty i ja jesteśmy w stanie zapanować nad całym Pentagrammonem. Z pomocą Smoków jesteśmy w stanie obalić bogów. Ale...
Wstał.
- Ale co?
- Ale najpierw musimy odnaleźć mój klejnot.
Artura również wstała i położyła mu dłoń na ramieniu.
- Niestety, to będziesz musiał zrobić sam. – stwierdziła ze smutkiem. – Ja muszę vhrócić do Hrezydencji. Wiesz, Imphehratohr hrozmaviał z magami. Ludzie jeszcze nie viedzą, kim jesteś, ale Kubuś wysyła swych ludzi, by cię zdemaskovać i zabić.
- Jakich ludzi?
Artura zaśmiała się krótko i ostro.
- Błaznóv, początkujących Bohatehrów. Nie musisz się obawiać niczego z ich sthrony. Volałam jednak cię o tym poinfohrmovać.
Upiorzyca zmieniła się w nietoperza i odleciała. Miała przed sobą kawał drogi.
- Więc do szybkiego zobaczenia – szepnął za nią Rysmi. – Konkubina... ona zawsze miała dobre pomysły.

Bogowie zebrali się ponownie w Kuźni Veloniusa, boga ognia. Omawiali sprawę wykucia zbroi i oręża dla przyszłych być – może – Bohaterów Pentagrammonu. Z powodu podziału zdań doszło do okropnej kłótni. Na przykład oręż krasnoluda: miecz, czy topór? Topór bardziej pasowałby do krasnoluda, z kolei miecz jest bardziej klasyczny. Z kolei Historia pierwszy raz oglądała Bohatera – trolla. Po długich namowach zdecydowano się w końcu na magiczną maczugę i pewną dozę inteligencji. Percival nie sprawiał kłopotów – standardowe wyposażenie Bohatera: Hełm Sprytu, Tarcza Męstwa, Zbroja Odwagi i Miecz numer 11987 – nazwa do ustalenia.
- Myślę, że jednak z toporem Rębaczowi będzie wygodniej – podsunęła Modenne, bogini mądrości. – Krasnoludowi nie łatwo przerzucić się na nowy rodzaj broni, zwłaszcza, że mamy niewiele czasu.
Po dłuższej chwili bogowie przyznali jej rację. Czasu było naprawdę mało. Nie mogli ryzykować.
- Słuchajcie, proponuję, żeby jakoś podnieść ich morale – odezwała się nagle MU. – No wiecie: Historia z wyciągnięciem broni z kamienia i takie tam.
- I oczywiście próby odwagi – dodał Fermozjusz. – Hik! Uwielbiam to.
- Pamiętajcie, że oni dopiero zaczynają – hamował ich Los, ponieważ z wszystkich stron zaczęły napływać propozycje prób.
- Tylko kilka – błagał go Koranus, władca roślin. – Żeby ich przekonać do tego, że są naprawdę dobrzy w tym, co robią.
- No, dobrze. Jak ci idzie? – zwrócił się do Veloniusa.
- Już kończę. Będzie topór jak marzenie.
Los wyszedł do Ogrodu i spojrzał w taflę Jeziora Widzenia.
„Spokojnie. Za spokojnie” – pomyślał.
Ktoś położył mu rękę na ramieniu. To był Maniek. Piękny był jedynym bogiem, który nie udał się do Kuźni. Jak wielokrotnie powtarzał, żar szkodzi jego cerze. Złośliwie utrzymywano, że bał się Smoczej Wojny wyłącznie z tego powodu.
- Chyba musimy porozmawiać – oznajmił cicho swoim głębokim, smutnym głosem.
Usiedli ma trawie. Maniek spojrzał na swego rozmówcę.
Los nie był podobny do żadnego z bogów. Nawet wizualnie. Wyglądał tak, jak śmiertelnicy wyobrażali sobie Śmierć. Był kościotrupem spowitym od góry do dołu w czarny, jedwabny płaszcz. Oczodoły nie były puste. Jarzyły się jak dwie czerwone gwiazdy (2).
Mimo tego, Los przybierał ludzkie postaci, chociażby po to, by głębiej okazać swoje uczucia. Czynił to jednak tylko na Anatropeum. Śmiertelnicy nie byli godni oglądania żadnej z ludzkich twarzy Losu. Bóg przybierał więc cielesne kształty wyłącznie wśród bogów. Gdy zstępował na Pentagrammon zostawał przy budowie kostnej.
Teraz był widocznie bardzo smutny i przygnębiony. Rzadko był Śmiercią wśród nieśmiertelnych.
- O czym chciałeś rozmawiać? – spytał Pięknego Mańka.
Bóstwo zaczerpnęło powietrza. Metaforycznie, oczywiście. Bogowie nie oddychają.
- Jaka jest szansa na to, że przeżyjemy? – zapytał wprost. – I ilu śmiertelników zginie?
Los spuścił głowę.
- Szansa – jego głos zrobił się tajemniczy i mglisty – jest jedna na milion. Co do przyszłych trupów...
- To?
Los westchnął.
- Obawiam się, że będę musiał zatrudnić wiele, ale to wiele demonów do sprzątania ich ciał. Jeżeli przeżyjemy. – dodał.
Maniek westchnął.
- A co, jeżeli Bohaterom uda się szybko opanować tajniki zawodu i pokonać Rysmiego?
Los pokręcił głową pod kapturem.
- I tak będzie dużo ofiar. Nie są w stanie zapobiec temu, co nieuniknione. A to, że Rysmi dotrze do Smoków jest już pewne.
Dłuższą chwilę milczeli obaj. Nadeszła MU. Najwyżsi bogowie zazwyczaj przebywali razem.
- Wymyśliłeś już jakąś Siłę Magiczną, która mogłaby im pomóc? – zapytała.
Los wstał powoli.
- I tu leży pies pogrzebany, jak to mawiał jeden z twoich proroków. – mruknął. – Niestety, nie mam zbyt wielu sił magicznych do dyspozycji. Musimy skontaktować się z magami i wspólnie sprowadzić kogoś z jednego z Sąsiednich Wymiarów.
- Kogo masz na myśli, mówiąc o magach? – spytał Maniek, pełny złych przeczuć. – Chyba nie...
- Owszem, tak – odparł Los bez cienia nadziei w głosie – Radę Starszych Ośmiu Kolorów.
- Nie! – ryknęła MU desperacko.
Los i Piękny zwiesili głowy.

Sillon patrzył osłupiały na bogów. Szturchnął zasypiającego Legitymistę.
- Nie myślisz chyba, że naprawdę zamierzają poprosić ich o pomoc w czymkolwiek, prawda?
- Obawiam się, że nie mają innego wyjścia.
Felio przyglądał się ich rozmowie z zaciekawieniem.
- A dlaczego nie? – zapytał. – Przecież Rada Starszych Ośmiu Kolorów to najlepsi magowie na Gwieździe!
Magrektor westchnął.
- Może kiedyś rzeczywiście byli najpotężniejsi – przyznał. – Teraz są chyba tylko najstarsi i najgłupsi.
- I najbardziej niedołężni. – dodał Legitymista. – Po przekroczeniu setnego roku życia nie umieją myśleć o niczym innym, jak o herbacie ze starymi znajomymi i grze w Porąbać MU.
Dziekan zachrapał.
- Słuchajcie, czy on przypadkiem nie śpi za długo? – zmienił temat Magrektor. – Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś tyle spał.
- Podobno w Geronth jakaś dziewczyna śpi już od pięćdziesięciu lat. A spać ma w sumie sto, dopóki nie obudzi jej pocałunek ukochanego. – wtrącił krasnolud.
- To ile ten ukochany będzie musiał mieć lat? – zdziwił się Sillon. – Przecież ta kobieta już teraz jest dawno po pięćdziesiątce...
- Dziekan śpi tyle, bo śpiąc zapomina o tym, że jest głodny – przerwał pospiesznie wywód Legitymista. Wiedział, jak długie potrafią być monologi Magrektora. Na Gwieździe przynajmniej można było się wymigać jakąś pilną robotą i wyjść z sali. Tu, niestety nie było takiej możliwości. – To taki jego mechanizm obronny.
- Bardzo rozsądne – przyznał Felio. – Kiedy ja mam jakiś problem też wolę iść spać.
- To chyba jedyna mądra decyzja Dziekana w tym dziesięcioleciu. – skwitował Sillon. – Posuńcie go trochę, też się chętnie zdrzemnę.
Magowie ułożyli się ciasno na tej części czegoś, co miało im służyć za podłoże, której nie zajmowało wielkie cielsko Dziekana. Po chwili zasnęli.

W lesie Denn Artura zamieniła się z powrotem w Wandzię. Nie chciała powrócić do miasta w swojej prawdziwej postaci. Lepiej nawet nie myśleć, jak zareagowaliby słudzy na widok upiorzycy wędrującej korytarzem.
Wzięła głęboki oddech. Rysmi wrócił. Teraz na pewno im się uda. Razem dokonają tego, co nie udało się jeszcze nikomu – uśmiercą bogów i podzielą się władzą absolutną na Viennarze. Nic ich nie powstrzyma. Już niedługo nie będzie musiała wcielać się w żadną inną postać. Będzie sobą. Świat zapamięta ją jako wampirzycę stojącą u boku władcy Gwiazdy.
Ruszyła w stronę Rezydencji.
Na razie nikt nie może się domyślić prawdy. To tajemnica.
Trzeba się dowiedzieć, co to za ciamajdy wybierają się w długą i niebezpieczną wyprawę, by powstrzymać maga przed tym, co nieuniknione.



PRZYPISY
(1) oczywiście w metaforycznym sensie. Nieumarły nie może umrzeć. No, owszem, jest ta kwestia kołka wbijanego w serce, ale ona sprawdza się w dziesięciu przypadkach na tysiąc. Zazwyczaj śmiałkowie po prostu nie mają czasu na nic. Są po prostu zęby i... Gildia Grabarzy „Happy Life”. Wampiry nie zostawiają swoich zamachowców przy życiu.
(2) Niewielu śmiertelników miało możliwość widzenia Losu. Gdyby wielu go widziało, na pewno nikt nigdy nie nazwałby szczęścia „uśmiechem Losu”. Ten uśmiech kojarzyłby się raczej z rychłą śmiercią.[/blok]


Autor: 612


Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.

ZAMKNIJ
Polityka prywatności