Fantastyczna rozrywka


[Humor, dowcipy, zabawne historyjki]


Dawno cz.III

[blok]Obudzili się w ciemnym wilgotnym pomieszczeniu, w którym panowała zatrważająca cisza. Pośród tej ciszy słychać było jedynie ich własne oddechy oraz miarowe kapanie. Kap… kap… kap… Gdzieś w na górze, powoli, bezustannie. Kap… kap… kap…
- Pić mi się chce – rzekł Krotus, przerywając milczenie. – Może byśmy poszukali tej wody, co?
- Świetnie, idź szukać. Ja tu nic w tej ciemności nie widzę. Nawet ciebie! – warknął Tidor.
- Za to ja widzę świetnie – usłyszeli cichutki głosik. Coś zaśmierdziało.
- Tidea, to ty? – zapytał zniesmaczony brat.
Nie usłyszał jednak odpowiedzi. Zaczął zatem chodzić po pomieszczeniu, ale w ciemności ciągle się przewracał, gdyż podłoże było niezwykle nierówne.
- Pieprzone stalagmity! – burknął wściekły.
- I kości – dodał cichy głosik.
- Ktoś ty?! – pytał Tidor, obracając się na wszystkie strony, co jednak nic nie dawało.
- Przyjaciel – odparł głosik.
- Ta, jasne, przyjaciel – prychnął Krotus. - Przyjaciele tak nie śmierdzą, zresztą, ja tam nie mam przyjaciół, więc to niemożliwe, nie no, teraz może i mam, bo Tidor i Tidea...
- No właśnie – przerwał chłopiec. – A gdzie moja siostra?

Tymczasem na górze zabawa trwała w najlepsze. W wielkiej izbie-jaskini o pięknych, półkolistych ścianach z freskami przedstawiającymi boginie płodności i miłości. Na niebieskich atłasowych szezlongach leżały piękne, roznegliżowane, obwieszone złotem kobiety, popijając białe wino. Część z nich śpiewała cudowną, melancholijną pieśń na głosy, w dziwnym, obco brzmiącym, a jednak melodyjnym języku.

przybądź więc tutaj z Krety, do świątyni
gdzie rośnie sławny, święty gaj jabłoni
i sprzed ołtarzy unoszą się w niebo
dymy kadzideł,

gdzie chłodna woda szumi przez gałęzie
i krzewy róż kwitnących przestrzeń całą
okryły gęsto, a z rozkołysanych
liści sen spływa,

gdzie konie pasą się na łące pełnej
wiosennych kwiatów, i łagodny powiew
słodyczą miodu pachnie...

przystrój więc głowę wieńcem, o Kiprydo,
i nie żałując porozlewaj nektar,
z upajającą zmieszany radością,
w czary złociste*

W jednej z wnęk izby stała wielka, marmurowa, bogato zdobiona okrągła wanna. W środku, w pianie, siedziała dziewczynka. Nad nią unosił się dymek.
- Aleś ty brudna... Gdzie ty chodziłaś tak długo? I kto cię nauczył palić? – pytała jedna z kobiet myjących dziewczynkę. Tidea nic a nic nie rozumiała w obcej mowie, zrobiła tylko głupią minę i starała się odprężyć. Kobieta zauważyła to, więc powtórzyła wszystko we wspólnym.
- Od końca: palę odkąd pamiętam, chodziłam po Kolistej Puszczy, pobrudziłam się w drodze.
- Ubierz się, tutaj masz szaty – rzekła kobieta do dziewczyny, wytarłszy ją, po czym poszła w odległy kąt sali, z którego dochodził piękny śpiew.
- To nie ona – rzekła. – Albo jej pranie mózgu zrobili i zgłupiała do reszty.
- To dlaczego wygląda jak ona?
Spojrzały po sobie. Wszystkie miały czarne włosy i zielone oczy. Dobrze pamiętały Dea-Itę, towarzyszkę ich wieczności, zawsze małą, zawsze mądrą, która miała objąć rządy po tym, jak czas Arwe-Iny przeminie.
- Nie wiem, Fea-Ilo. Musimy ją zatrzymać na obserwacji.
- Jak długo, Eo-Eno?
- Jak będzie trzeba, to całą wieczność – odparła, po czym zaniosła dziewczynce pucharek lodów winogronowych z polewą spirytusową.
Tymczasem na dole humor był coraz gorszy. Tidor zastanawiał się, gdzie może być Tidea, Krotus mruczał jakąś ohydną koboldzką piosenkę, a coś ciągle śmierdziało.
- Hmm, jak stąd wyjść? Może by zrobić podkop – myślał na głos chłopiec.
- Siekiera, motyka, piłka, ziemia
Nikt nie wyjdzie z nas z więzienia
Siekiera, motyka, piłka, brud
Kopać tunel – próżny trud!
- Przestałbyś śpiewać, zacząłbyś myśleć! – wrzasnął Tidor i zamachnął się w ciemności. Nie ma co ukrywać, sytuacja była beznadziejna. Do fałszywego śpiewu kobolda dołączyła symfonia głodnych żołądków. Trzech żołądków.
- No, ja wiem, jak stąd wyjść – odezwał się cichy głosik.
- To nas oświeć!- burknął chłopiec.
- Mówisz i masz – odparł głosik i stało się światło. Więźniowie mogli teraz ujrzeć swoje miejsce kaźni. Było to niewielkie pomieszczenie, bardzo brudne, bardzo wilgotne, bardzo zabałaganione. – Witajcie w skromnych progach Awr-Iwr-Ewra. – Wypowiadający te słowa był niewielkim, podobnym trochę do kreta (łapy), trochę do nietoperza (uszy) stworzeniem o humanoidalnych kształtach, jednakże pokryty krótką, czarną sierścią wszędzie, oprócz twarzy. Oczy miał małe, ale przenikliwe. Uśmiechał się szeroko, patrząc na osłupiałych „gości” – widocznie nie pierwszy raz udał mu się ten kawał.


Tymczasem na górze atmosfera zrobiła się nerwowa. Co począć z tą dziewczynką, która wygląda, a nie jest?
- Czy wy jesteście tymi złymi wróżkami? – zapytała Tidea.
- Że jak? – Eo-Ena zakrztusiła się jabłkiem, Tidea wyrozumiale poklepała ją po plecach. – Dziękuję – westchnęła. – Ty naprawdę nie wiesz, kim jesteśmy?
- Wcale a wcale – pokręciła głową dziewczynka.
- To świetnie – rzekła do siebie Eo-Ena z ironią. – Jesteśmy społecznością, jakby ci to powiedzieć, wyemancypowanych elfek.
- Że feministek?
- Dokładnie. Dawno, dawno temu, elfy żyły szczęśliwie w swoim królestwie. Ale komu było dobrze, temu było. Elfowie śpiewali pieśni, wypatrywali wrogów i pili na umór, a my, elfki, prałyśmy, sprzątałyśmy, gotowałyśmy... Nie masz pojęcia jak śmierdzą elfie skarpetki po powrocie z tygodniowej leśnej delegacji! – Skrzywiła się. - Nasza przywódczyni Arwe-Ina wyprowadziła nas z tego domu niewoli tu, do Kolistej Puszczy, w której iloraz inteligencji wszystkich stworzeń razem wziętych jest niższy od elfiego noworodka. Wzięłyśmy ze sobą także elfiątka płci pięknej, żeby się biedne nie musiały męczyć w przyszłości. Raz do roku jedna z nas wychodziła z naszej oazy spokoju, by odszukać przystojnego, zdrowego elfa, który by ją zapłodnił. Musimy przecież utrzymywać ciągłość, bo co jakiś czas zdarzają się załamki i... no, nieważne. Córka Arwe-Iny, Dea-Ita, wyszła 11 lat temu i nie wróciła do tej pory...
- Aha... I wy pewnie myślicie, że to ja? – zapytała bez ogródek dziewczynka, jak to miała w zwyczaju, po czym roześmiała się głośno.
- No, na początku tak – odrzekła zbita z tropu elfka. – Teraz trochę mniej. Fakt jest taki, że wyglądasz identycznie jak ona, tylko jesteś może nieco mniejsza.
- No to świetnie. Ale ja mam jeszcze brata... Fajnie tu się u was siedzi, ale my mamy robotę do zrobienia, czas nagli, rozumiecie, trzeba się pożegnać i iść...
- O nie, moja droga. Na to nie pozwolimy. Tylko jedna z nas w ciągu roku może znajdować się poza społecznością. Od 10 lat żadna nie poszła, gdyż czekałyśmy na Dea-Itę. – rzekła stanowczo. – Teraz ja pójdę – dodała, nie potrafiąc ukryć szelmowskiego uśmiechu i oddaliła się, zostawiając Tideę z trzecią porcją lodów winogronowych z (obfitą) polewą spirytusową.

Tymczasem na dole oczy zaczęły przyzwyczajać się do światła. Krotus, niewiele się zastanawiając, doskoczył do „gospodarza” w celu uduszenia go tak szybko, jak się da. Przeliczył się jednak, bo owo stworzenie błyskawicznie zrobiło unik, w rezultacie czego kobold potknął się o leżącą na podłodze połamaną beczkę i wpadł na stertę desek.
- Szybki jesteś – burknął Krotus.
- Raczej przyzwyczajony – zaśmiał się Awr. – Swoją drogą zastanawiające jest, że kobold nie widzi w ciemnościach. Ostatni, który tu był, wydostał się bez problemu, więc wydawało mi się, że wasza rasa jest do tego przyzwyczajona.
Tidor zmierzył towarzysza wzrokiem. Nie było to miłe spojrzenie.
- Ta, jasne, jednego widziałeś, to osądzasz wszystkich, no świetnie – rzekł Krotus urażony. – Jakbyś chciał wiedzieć, to ten, ja jestem innym koboldem, no, takim z tych polanowych. Kopalnie traktujemy jako źródło utrzymania, a nie jako dom – podkreślił dumnie. – Tym koboldem musiał być któryś z naszych górników.
- A być może, być może. Dawno stąd nie wychodziłem, może dlatego.
- No, a propos wychodzenia – wtrącił Tidor. – To my byśmy chętnie wyszli.
- Wierzę, wierzę – zaśmiał się złośliwie Awr.
- To może pokażesz nam drogę do wyjścia?
- Nie ma tak dobrze – powiedział stanowczo, z lekkim wyrzutem. - Od kilku lat te pieprzone feministki nikogo nie więziły. Nudzę się jak jasna cholera albo jeszcze gorzej.
- Hej, no to co, nie wypuścisz nas? – zapytał wystraszony kobold.
- To będzie zależało od was. Będziecie mieli do wykonania 12 prac, wiem, nie jestem oryginalny, to już kiedyś było, rozumiem, ale nie macie nic do gadania.


Tymczasem na górze przygnębiona Tidea postanowiła zwiedzić swoje więzienie. Do tej pory myślała, że jest to tylko wielka izba, okazało się jednak, iż znajduje się tam kilkanaście podobnych pomieszczeń połączonych siecią korytarzy.
Idąc, podziwiała cudowne freski. Im dalej, tym ich tematyka stawała się mniej idylliczna. Na żadnym nie było ani jednego mężczyzny, jednakże ze sposobu przedstawienia kobiet można było wywnioskować przebieg wydarzeń. I tak oto jej oczom ukazała się piękna jasnowłosa kobieta w podartej sukni, dzierżąca w ręku zakrwawiony sztylet, uśmiechająca się złowieszczo. Inna, czarnowłosa, siedziała naga i brudna, zalana łzami. Jeszcze inna trzymała w ręku dziecko i przyglądała mu się z nienawiścią. Na ten fresk Tidea zwróciła szczególną uwagę. Dziecko uśmiechało się do matki, która go nie kochała. Dlaczego? – pomyślała. Wtem usłyszała radosny śmiech, dobiegający z kolejnego pomieszczenia. Poszła tam z ciekawością.
Nie mogła uwierzyć własnym oczom – piękna, kolorowa sala pomalowana w kwiaty, a w niej kilkanaścioro dzieci. W jednej części pomieszczenia kilkoro maluchów siedziało w kojcu, w drugiej kilkuletnie dzieci bawiły się drewnianymi klockami, w trzeciej zaś starsze dzieci odrabiały lekcje. Do nich podeszła.
- Cześć – przywitała się. – Co robicie?
- Matmę – odpowiedziała znudzona rudowłosa dziewczynka. – A ty już skończyłaś? Może dasz odpisać?
- Nie, ja tutaj jestem pierwszy raz w życiu i nie miałam nigdy lekcji...
- To radzę się przygotować, bo Saru-Ana będzie jutro sprawdzać, a jak ktoś nie odrobi, to idzie do Wielkiej Matki i musi śpiewać jej przez całą noc bez przerwy. I nie ma, że głodna jesteś, nogi cię bolą, czy spać ci się chce... Masz śpiewać. I to jeszcze to, co ona sobie zażyczy, a jak zafałszujesz, to marny twój los.
- Yyyy... No to faktycznie nieciekawie. Ale wiesz, ja nie mam zamiaru zabawić tu zbyt długo. Tak w ogóle to jestem Tidea.
- Ata-Ea, miło mi.
- Mam takie niedyskretne pytanie... Mój brat został chyba tu gdzieś uwięziony. Czy nie orientujesz się może gdzie?
- To ty masz brata?! – Zdziwiła się Ata. – Kłamiesz.
- Nie kłamię. Ma na imię Tidor. Bardzo chciałabym się z nim zobaczyć.
- Ale po co?! Chłopacy to zło w czystej postaci! Niewolą kobiety, zmuszają je do ciężkiej pracy, a jak im się zachce, to mogą nawet zabić. Naprawdę, Fea-Ila tak mówiła – Dziewczynka pokiwała poważnie głową.
- Gdzie tam, nonsens. Nie no, niektórzy może i mają odpały, ale to nie jest reguła.
- Ja tam bym się bała na twoim miejscu. Co prawda nigdy nie widziałam żadnego z nich, ale ponoć są strasznie brzydcy, śmierdzą, i mają włosy na całym ciele.
- No Tidor jeszcze nie ma – zaśmiała się na to wspomnienie, kiedy weszła chłopcu do łazienki, kiedy się mył i zamiast grzecznie wyjść, stała tak dziesięć minut, dopóki nie zorientował się, że go obserwuje. Zakrył się wtedy i zaczął wrzeszczeć, co ona sobie w ogóle wyobraża, zrobił się purpurowy i wyglądał tak śmiesznie. – W ogóle jestem pewna, ze byś go polubiła, bo jego nie da się nie lubić...
Młoda elfka nigdy wcześniej nie myślała o chłopakach jako o czymś, co warto poznać. Wręcz przeciwnie, od urodzenia wpajano jej, że to wcielenie zła i nie ma dla kobiety nic gorszego niż spotkać mężczyznę, bo wtedy jest tak, jakby dobrowolnie oddać się do niewoli. Słyszała, że niektórzy przedstawiciele płci brzydkiej znają takie czary, które sprawiają, że kobieta zaczyna postrzegać ich jako coś pięknego i chce z tym być.
- To co, nie orientujesz się, gdzie może być przetrzymywany?
- Szczerze, to nie. Ale mogę pomóc ci się stąd wydostać, jeśli tylko chcesz.
- Jasne, że chcę – potwierdziła Tidea i natychmiast humor jej się poprawił. Była nadzieja.

Tymczasem na dole rozpoczął się dwunastobój Tidora i Krotusa. Awr sporządził im listę, aby niczego nie zapomnieli.
1. Posprzątać cały ten bałagan.
2. Schwytać wszystkie robale.
3. Pomnożyć 3456,1235 przez 8767,9093.
4. Zrobić mi porządny masaż ze szczególnym uwzględnieniem łapek.
5. Zrobić potrójne salto.
6. Rozśmieszyć mnie.
7. Zaciekawić mnie.
8. Nauczyć mnie czegoś.
9. Doprowadzić mnie do łez.
10. Przestraszyć mnie.
11. Rozwiązać zagadkę.
12. Zadać mi taką zagadkę, której nie potrafiłbym rozwiązać.
Więźniowie postanowili podzielić się zadaniami, bo zależało im na czasie. Toteż Tidor sprzątał, podczas gdy Krotus zajadał się robalami. Kiedy z kolei chłopiec mnożył, kobold masował, bo nie umiał liczyć (wynik: 30302977,37759855). Z potrójnym saltem Tidor właściwie nie miałby problemu, gdyby nie to, że był wykończony, a pomieszczenie strasznie małe. Co do rozśmieszania, kobold opowiedział kawał:
Przychodzi facet z gadającym kotem do łowcy talentów. Gość musi zademonstrować zdolności kota, więc zadaje mu pytanie:
- Jak się nazywa drobny węgiel?
Kot odpowiada:
- Miał!!!
Potem facet pyta:
- Jaka jest forma czasu przeszłego czasownika \"mieć\" w trzeciej osobie rodzaju męskiego?
Kot znowu odpowiada:
- Miał!!!
Łowca talentów wyrzuca obu na ulice. Na ulicy kot wstaje, otrzepuje się i mówi:
- Może ja, cholera, mówiłem niewyraźnie?
Niestety, Awr nie roześmiał się, powiedział tylko:
- Mój kot też miał wadę wymowy. Nic śmiesznego.
No to Krotus próbuje jeszcze raz, tym razem o krasnoludach.
Przyjeżdża na stację benzynowa krasnoludek swoim malutkim samochodzikiem i mówi:
- Poproszę dwie kropelki benzyny.
A na to sprzedawca:
- I co, może jeszcze pierdnąć w oponki.
Dalej nic, ale do trzech razy sztuka
Wywiad z krasnoludem:
- Jak wygląda wasz dzień pracy?
- Rano idę do kopalni, wyciągam flaszkę i piję...
- Ten wywiad będą czytać dzieci. Zamiast flaszka mówcie książka.
- Dobra. Rano idę do kopalni, wyciągam książkę i czytam. W południe przychodzi Balin ze swoją książką i razem czytamy jego książkę. Po południu idziemy do księgarni i kupujemy dwie książki, które czytamy do wieczora. A wieczorem idziemy do Dwalina i tam czytamy jego rękopisy.
Awr roześmiał się - zadanie wykonane. Teraz trzeba było klawisza zaciekawić, ale to już była gorsza robota. Tidor zdenerwował się, stwierdził, że nie mają już tyle czasu, żeby wymyślać. Zawołał Krotusa i szepnął mu parę słów na ucho.
Po chwili kobold zaczął grzebać w ziemi przy ścianie i strasznie się dziwić:
- O, no niemożliwie, ja-cie, co za numer, no kto by pomyślał, nikt mi nie uwierzy – mówił do siebie. Awr odruchowo do niego podszedł i zapytał:
- Co tam masz?
- Nie mogę pokazać.
- No co? – dopytywał się „gospodarz”. Wtem Tidor, który czaił się za jego plecami, chwycił go od tyłu za szyję.
- No to dokończmy zadania – rzekł spokojnie. – Widzę, że się teraz boisz, punkt 10. – Ścisnął go mocno za szyję tak, że oczy mu zawilgotniały. - Do łez też cię doprowadziłem, punkt 9. Teraz masz nauczkę, żeby z nami tak nie pogrywać, punkt 8.
- Puść mnie! Słyszysz?
- Na tę zagadkę odpowiem, że słyszę. A teraz zadam ci moją: wiesz, co ci zrobimy, jeśli nie pokażesz nam wyjścia? Nie? To módl się, żebyś nie miał okazji się dowiedzieć!
I w taki oto sposób, całkiem uczciwie udało im się wydostać na zewnątrz.

Była ciemna noc. Krotus i Tidor chodzili po lesie i zastanawiali się, gdzie może być Tidea.
- Te niecne wróżki pewnie ją zjadły, ja słyszałem, że tak robią, mama opowiadała... – domyślał się kobold.
- Tak uważasz? – usłyszeli znajomy, cienki głosik. Ich oczom ukazała się Tidea – nie sama. Tidor stanął jak wryty, nie mogąc oderwać oczu od towarzyszki swojej siostry. Zakochał się od pierwszego wejrzenia i ze wzajemnością, co można tłumaczyć także tym, że biedna dziewczyna nigdy wcześniej żadnego chłopaka nie widziała. Nie zamienił z nią ani słowa, bo ta uciekła speszona, z wypiekami na twarzy.
- No, to teraz możemy iść dalej – rzekła Tidea.
I poszli.

________________________________________________________________________________
*Safona „Z niebios”[/blok]##edit_byrolland 2006-12-30 18:14:24##ed_end##


Autor: 881


Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.

ZAMKNIJ
Polityka prywatności