Fantastyczna rozrywka


[Humor, dowcipy, zabawne historyjki]


Kot Kata

[blok]Wszystkie moje plany wzięły w łeb. A zaczęło się do tego, że to ja wziąłem w łeb. Ot, tak po prostu. Idę sobie, widzę, podchodzi do mnie jakiś gość i łup mnie w czerep. Poświeciło, podźwięczało i zgasło. A tak na marginesie. Mój plan polegał na tym, aby udać się do jakiejś karczmy, po czym schlać się najtańszym winiaczem. No i nic z tego. Nie to, żeby świat miał ucierpieć na tym, ale ja z pewnością. Ból głowy taki sam, przyjemności zero, nieprzyjemności mnóstwo. I to już zaraz na samym początku. Od przebudzenia.
Podnoszę powiekę. Zamykam ją z głuchym trzaskiem. Aż iskry sypnęły. O wszyscy bogowie miejcie mnie w swej opiece! Żeby to tylko nie była prawda. Otwieram drugie oko. A jednak. Niestety. Może będę udawał, że jeszcze śpię?
- Cześć!
Huk odbił się echem w mojej głowie. Głos, który swoją siłą jest wstanie powalić solidny budynek, mógł należeć tylko do Idelona - największego półgłówka, jaki kiedykolwiek chodził po ziemi. I to największego w dwójnasób, ale o tym za momencik.
- Nie krzycz Idi! - jęknąłem - Głowa mnie boli.
- Może ci pomasować? - zaproponował.
- Nie! Nie! Już mi przestaje! Widzisz? Już wstaję. Przeszło mi zupełnie. Jestem zdrów!
Idi uśmiechnął się głupkowato. Zresztą jakby inaczej mógł? Czy wspominałem wam, że waży jakieś sto pięćdziesiąt kilo, ma ponad dwa metry wzrostu i delikatność niedźwiedzia? Tu właśnie kryje się owa dwoistość słowa „największy”. Imbecyl jakich mało to raz, pieprzona góra mięśni dwa. No właśnie, bo warto dodać, że przy swojej stu pięćdziesiątce to on ani grama tłuszczu nie ma.
- Co się stało?
- Jakiś pan prasnął ci w głowę! - odpowiedział rezolutnie.
- Tyle wiem! Co się potem stało?
- Akurat byłem w pobliżu. Podchodzę i pytam grzecznie, jak mamusia uczyła, o co chodzi. A on na to popchnął mnie i powiedział spadaj. To znaczy powiedział gorzej - zafrasował się Idi - Ale mamusia pouczała, żebym nie przeklinał. Nawet jeżeli opowiadam co inni mówili, bo to zawsze można zmienić, prawda? Prawda?
- Prawda, prawda. A ty co wtedy zrobiłeś?
- Ja zrobiłem to, co mamusia uczyła.
- Czyli?
- Zawsze powtarzała: „Pamiętaj Idelon! Nigdy nie pozwól, żeby ktoś nazwał cię debilem. A jak ktoś cię będzie zaczepiał, to mu oddaj”
Poczułem dziwną wdzięczność do szanownej matki Idiego. W sumie całkiem porządna z niej babka, wliczając nawet fakt, że nadała swojemu synowi imię Idelon. Nie wiem jak wam, ale mi to imię zawsze kojarzy się z małym, rozkosznym kocurkiem. Takim do głaskania i drapania za uszkiem. Idi stanowczo się do tego nie nadaje. No chyba, że grabiami. Ale czas pomyśleć o czymś ważniejszym. Ten, który mnie trzasnął nie jest stąd, bo miejscowi wiedzą, co nieco o tym, czego nauczała Idiego jego mać. Hmm… zdaje się, że popełniłem błąd. Powinienem był powiedzieć „…nie był stąd.” Nikt nie jest wstanie przeżyć U.I. Pytacie co to znaczy? Powiem wam, bo lepiej to usłyszeć od obcego niż przekonać się na własnej skórze. Skórze, kościach, mózgu, mięśniach... Idi ma działanie kompleksowe. O czym to ja? Ach no tak. U.I. Urażony Idi. Wyśmienity skrót. Bo widząc Idelona w akcji można żałować ofiary jękami „Uuuuuu.... iiiiiii”. Całe miasto się tym bawi. Wyłączając tylko tego, kto miał nieszczęście urazić Idiego.
- Gdzie jest ten gość?
- Śpi na ulicy. Ciekawe czemu, nie?
- Idi! Przy twoim ciosie uderzenie młota kowalskiego to zabawka!
- Ale ja nigdy nie byłem kowalem - zdezorientowany zaoponował.
- I dobrze! Kowadła by popękały! Idziemy!
- A przypadkiem nie stoimy? - zaryzykował niepewnie.
- No to rusz się i wtedy będziemy iść!
- A gdzie? - zapytał ciekawie.
- Do domu. Do mojego domu - sprecyzowałem pospiesznie.
Nie wiem czym sobie zasłużyłem, ale Idi traktuje mnie jako swojego najlepszego przyjaciela. Kiedyś długo się nad tym zastanawiałem no i doszedłem do wniosku (bystrzak ze mnie, nie?), że chyba jako jedyny go nie unikam. Kpić z niego nikt nie ma odwagi, ale mamusia uczyła go, żeby nie wpraszał się tam, gdzie go nie chcą. Mi zawsze było go żal. A właściwie to nawet nie chodzi o żal, bo jakbym był w stosunku do niego nienaturalny to by to wyczuł. Ja po prostu nie ignorowałem go, a i nie rzadko zapraszałem do swojego domu, rozmawiałem, jadłem, piłem. Tak właściwie to czemu on winien? Człowiek jak każdy inny, ot co. No i z tego powodu jest mi bardzo wdzięczny, choć słowami tego wyrazić nie potrafi. Tak czy owak słucha wszystkiego, co mu powiem. Naturalnie nie mam szans wyperswadować niczego, co onegdaj powiedziała mu mamusia, ale ponieważ, jak sądzę, kobiecina już dawno się rozsypała, dlatego teraz ja jestem wyrocznią. Czasami jest to dobre, bo kto ci podskoczy, widząc przy tobie górę bezmózgich, posłusznych mięśni? Ma to naturalnie swoje wady. Dłuższe przebywanie z nim jest bardzo męczące. Zmartwiłem się. Wygląda na to, że teraz jakiś czas będę narażony na brak jego inteligencji. Ktoś obcy, bez ostrzeżenia trzaska mnie w czerep, co oznacza, że coś jest źle. Dla własnego bezpieczeństwa warto być w towarzystwie kogoś takiego jak Idi. A niech mnie...
- Coś się jara - zawołał radośnie Idi.
A mówiłem wam już, że ogień jest jego pasją? Nie? To też lepiej wiedzieć zawczasu. Weźcie kamień i, żeby było trudniej, wymoczcie w wiadrze wody i dajcie Idiemu z poleceniem, żeby spalił. Spali. Nie wyciągając go z wiadra naturalnie. Efekt uboczny jest taki, że spłonie również najbliższe otoczenie. No, ale kto by tam dbał o takie szczegóły, prawda?
- Tak Idi, jara się. A nie wiesz przypadkiem co? - zapytałem zniechęcony.
- Yyyyyy... ogień?
- Nie Idi. To moja chata się jara.
- Naprawdę? - Stropił się - Trzeba było mnie zawołać, pomógłbym ci w tym - dodał trochę rozczarowany.
Ktoś daje mi po łbie, mam przed sobą perspektywę dłuższej obecności osoby, od której stół byłby wdzięczniejszym konwersantem a teraz jeszcze ktoś pali mi chatę. Ładny początek. Bo jak znam moje szczęście, alibo raczej jego brak, to jest to jedynie łagodny wstęp. Zaraz pojawi się jakiś demon i będzie nastawał na moją... no wiecie... duszę naturalnie, rozgorzeje kolejna walka pomiędzy magami i technologami (a o tym parę słów za chwilę) albo może jeszcze przeleci smok. Aha! I nie pomyliłem się. Tam nie ma „y”. Nie przyleci a przeleci. I też nie chodzi o to, że przeleci po nieboskłonie. Za łatwo by było. Ale tu już, pozwolicie, nie będę się wdawał w dalsze szczegóły. O! A może jeszcze Dziewice Z Prastarego Kręgu Dziewic wyruszą na krucjatę. Żartuję naturalnie. W tym mieście nie ma dziewic. Ja to bym się nawet nie zdziwił, gdyby tutaj się nawet takie nie rodziły. No ale dobra, jednak się myliłem. Smok nie przeleciał ani inna klęska się nie wydarzyła (bo jak smok przeleci to jest to klęska jakich mało!) Coś jednak się objawiło. A tym czymś a raczej kimś była kobieta. I to nie taka zwyczajna, bo należąca do gatunku babek, której nigdy nie będzie ci dane podziwiać w całości. Dlaczego? A to całkiem proste. Już tłumaczę. Wszystko zależy od tego jak na nią spojrzeć. No bo jeżeli zaczniesz lustrować ją od stóp, omieciesz wzrokiem jej nogi, pokiwasz z uznaniem nad jej płaskim brzuchem to wtedy już nigdy nie przekonasz się jaką ma twarz. Ja z kolei zdołałem zobaczyć, że jest ruda, ma kręcone loczki, śliczne ramiona, ale zabijcie mnie nie powiem wam, czy w ogóle ma brzuch i nogi. A jeżeli ma to jakie. No jakby nie było całej jej postaci za chorobę ciężką nie ujrzysz.
- Czy mam przyjemność z panem Któren Dla Swej Aparycji Szczurko Bywa Zwany? - zapytała dźwięcznie.
Jak by kto pytał, to ona przywitała mnie całym mym mianem. Żeby nie było nieporozumień. Któren Dla Swej Aparycji Szczurko Bywa Zwany to moja godność. Jasne? I bez ironicznych uśmiechów proszę.
- Aha.
Tylko tyle byłem wstanie wystękać. Bądź co bądź, większość mojego mózgu pracowała nad arcytrudnym zadaniem aby powstrzymać narastającą strużkę śliny. I to tej z gatunku tych sięgających ziemi. O matko! Skąd ona je wzięła?
- Czy zechciałby pan pójść ze mną?
Bogini! Gdzie tylko chcesz! Ale wtedy właśnie włączyła się w mojej głowie czerwona lampka. Coś tu nie gra. Muszę się koniecznie o czymś przekonać a Idi może mi w tym pomóc.
- Momencik ślicznotko. Chciałbym na słówko z przyjacielem.
Oburzyła się i gniew iskrami posypał się jej z oczu. Skąd wiem, pytacie, skoro nie w te oczy co trzeba się gapię? Zrazu widać, że jesteście amatorami. Po kącie i sprężystości falowania frajerzy. Po tym można wszystko rozpoznać. Poćwiczcie trochę i wam się uda. To jest właśnie dla mnie największe nieporozumienie świata. No bo tak: kobiety narzekają, że ich nie rozumiemy, prawda? Oczywiście, że prawda! No ba! A z drugiej strony zabraniają nam patrzeć na swój (i nie tylko swój) biust. No i to największy paradoks jaki ziemia zrodziła! Zgroza! Jak można wydawać dwa, tak sprzeczne polecenia?! Wprawne oko wszystko z kobiecych piersi wyczyta. Ale właśnie w tym przychodzą nam z pomocą technolodzy. Jakem już wspominał ta kasta nieustannie walczy z wyznawcami magii. Krew (i nie tylko!) leje się gęsto. Obiecałem powiedzieć coś więcej o tym, nie? No to powiem tak: nigdy nie wierzcie moim obietnicom. W takim razie chcecie chociaż wiedzieć z kim ja trzymam? Z tymi, którzy w danej chwili mają lepszą ofertę. Obecnie zdecydowanie są to technolodzy i ich najwspanialszy wynalazek świata, który właśnie w kontaktach z kobietami bywa nad wyraz pomocny. Bez tego cudu techniki nie ruszam się z domu. Przyciemniane okulary.
- Ależ proszę bardzo, niech panowie porozmawiają.
O matulu! Ale się nastroszyły! Musi być wściekła. Cofnąłem się kilka kroków. I żeby nie było, że jestem frajer! Umiejętność chodzenia tyłem jest bardzo przydatna. Ćwiczcie, nie pożałujecie.
- Słuchaj Idi ta cała sprawa śmierdzi jak, jak...
- Jak twoja koszula? - podsunął.
Dodam jeszcze, że gdyby powiedział to ktokolwiek inny byłaby to podszyta ironią obraza. Nie w przypadku Idiego. On zwyczajnie taki jest. Dosłowny do bólu.
- Tak, jak moja koszula. Słuchaj, nim cokolwiek zrobię muszę poznać odpowiedź na bardzo ważne pytanie! Od tego zależy moje życie! Ale sam tego nie zrobię. Pomożesz mi?
- No przecież!
- Widzisz ją? To powiedz mi jakie ma nogi.
- Yyyyyy... nożne? - zaryzykował.
- No przecież wiem, że nie kopytne! Ale jakie? Długie, smukłe czy krótkie i zwaliste.
- Ładniejsze niż ma Eulalia - ocenił.
Nie mam więcej pytań. Jakby kto o mnie pytał to jestem w raju.
- Możemy iść.
- A mógłby pan najpierw łaskawie przestać gapić się na mój biust?
O bogowie! Zaczerwieniła się! Na pewno się zaczerwieniła. Widzę to całkiem wyraźnie.
- O? Jesteś czarodziejką?
Magowie zasadniczo widzą przez każdą zasłonę. Mam na myśli KAŻDĄ zasłonę. Cholera dlaczego nie jestem magiem?
- Nie, wypalił pan dziury w swoich okularach.
Pieprzeni technologowie! Znów opchnęli mi jakiegoś bubla. Wyrzuciłem bryle w krzaki. Ale gałki oczne nie drgnęłyby nawet gdybym chciał. A naturalnie ani mi się to śniło!
- Czy zechciałby pan uprawiać ze mną miłość we wszystkich znanych i nieznanych pozycjach w każdym dogodnym i niedogodnym do tego miejscu?
- Ależ oczywiście bogini!
- To bardzo dobrze.
Cholera! Tak teraz sobie myślę, że to pytanie chyba brzmiało „Czy zechciałby pan udać się wraz ze mną do wieży maga Organa.”. Cholera, cholera, cholera. A było tak blisko!
- Pan wybaczy, że się nie przedstawiłam. Nazywam się Mirianna Westchnienie Nocy.
Aha. Rozumiem. Westchnienie Nocy! Z radością sobie powzdycham i to nie tylko nocną porą. To jakby co... raj, najwyższe piętro. W dziale rozkosz.

*

- A ten tu co?
- Jaśnie wielmożny panie to kompan pana Któren Dla Swej Aparycji Szczurko Bywa Zwany. Myślałam...
- Dobra, niech zostanie. - Mag machnął lekceważąco ręką.
No, no, no. Jaka pokorna się ta moja dziewka zrobiła. Ciekawe kimże jest ten mag Organ. Imię, trzeba mu to szczerze oddać, nosi nad wyraz głupie. Ciekawe o jaki organ chodzi. A może jednak lepiej nie wiedzieć. Oczywiście gdybym onegdaj (choć do tej pory się to nie zmieniło) nie był tak zapatrzony na to i owo (dla jasności: lewego nazwałem „to”, prawego „owo”) usłyszałbym, że mag nazywa się Orgen. A gdybym był krzynkę bystrzejszy to wiedziałbym, że jest on najwyższym magiem w naszym podłym mieście. Ta wiedza, z dzisiejszej perspektywy mówię, mogłaby okazać się wielce pomocna. Ale cóż, mówi się trudno.
- Pan Któren Dla Swej Aparycji Szczurko Bywa Zwany?
- No. A pan się Organ zwie, tak?
Widzieliście kiedyś maga, który zapala się żywym ogniem i to bez użycia magii? Nie? Ja też nie, bo ciągle zezowałem w kierunku piersi panny (miejmy nadzieję, że jeszcze panny! A zresztą, co za różnica) Mirianny Westchnienie Nocy. Ale jednak mag owy zapłonął żywym ogniem. Idi mi później opowiadał. Dlaczego tak się stało chyba nie muszę tłumaczyć. Zdaje się, że miał jakiś kompleks.
- O ty! Ty szczurze jeden! Ja cię każę! Ty...
- Tatko, nie!
No i to by było na tyle. Reszty już nie słyszałem. Właściwie to żałowałem, że i tyle usłyszałem. Co tu dużo mówić, mój klejnot ma skazę. Ojciec, który ma na imię Organ nigdy nic dobrego nie wróży.
Za to przebudzenie... palce lizać! No dobra, nie koniecznie palce. Otwieram oczy i co widzę? Prawie trzeszczący pod tak cudownym naporem materiał. I to z odległości najwyżej kilku centymetrów. Ale oczywiście jak na złość w takiej sytuacji nie ma się władzy w rękach. Leżą po boku ciała jak kłody. Jak zwykle, cholera, gdy są potrzebne. To tak jak po tym ostatnim tęgim piciu pęcherz rwał niemiłosiernie a moje durne ręce... ale zresztą, kogo to obchodzi. Wracając do tematu, to tak poza tym wszystkim czuję jak czyjeś smukłe ręce zmieniają mi okład, ale to już sprawa, sami przyznacie, drugorzędna.
- Widzę, że raczył się pan obudzić. Mistrz ORGEN bardzo nie lubi, jak przekręca się jego imię.
- Tatko? - wyjęczałem.
A wtedy moja piękna rudowłosa rozejrzała się ukradkiem po całej sali. Wspaniałego widoku falowania towarzyszącemu tym ruchom to słowami nie opisać. Pochyla się nade mną... aj, jeszcze centymetr i by się nimi otarła. No niech to szlag. Biednemu zawsze wiatr w oczy.
- To tylko jemu się wydaje, że jest moim ojcem - wyszeptała konspiracyjnie - Głupi buc, któremu jaja urżnęli.
Aj, aj, aj. Klejnot powraca do swej krasy. Panie i panowie! Niebezpieczeństwo zażegnane. Nie ma skazy.
- Pomóż mi!
O matko, dla tej błagalnej minki to mógłbym nawet na lewą stronę się wykręcić. Ale czy ona zaraz musi o tym wiedzieć? Dlatego z niewzruszoną i obojętną miną zapytałem:
- A gdzie Idi? Znaczy się mój kompan.
- Z ojcem. Dyskutują na temat szeroko rozumianej nauki.
O ja pier... czytają to jakieś dzieci? A bo nie wiem czy wolno. A zresztą... nawet jeżeli to i tak zgorszyły się już moim seksizmem, więc co mi tam. O ja pierdolę, kurwa w dupę mać! Idi dyskutuje na temat szeroko rozumianej nauki?! Świat się kończy moi państwo. Świat się kończy.
- Rozumiem. To co mam zrobić?
- W katakumbach kota kata kupisz kule - wyrecytowała jednym tchem.
Aha. No dobra. To, że się przy tym nie popluła przypisuję działaniu magii. Bo tego się inaczej wyjaśnić nie da.
- Więcej powiedzieć nie mogę, ale niech pan to dobrze zapamięta. W katakumbach kota kata kupisz kule.
Jestem pod wrażeniem. Ponownie nie zostałem zbryzgany śliną. Może i trochę szkoda. Dziewczę odwróciło się i pędem wybiegło z komnaty. A ponieważ straciłem mój zwykły punkt zainteresowania mogę wam powiedzieć, że Idi miał rację. Powabne nogi Eulalii nie umywają się do nóg Mirianny. A i tyłeczkiem potrafi nader ponętnie zakręcić. No, no, no!
- Widzę, że już się obudziłeś. - Do pokoju wszedł godny pożałowania mag.
- Organ... y mi jakby w głowie grają - dopowiedziałem szybko - Mów głośniej bo nie słyszę.
- OBUDZIŁEŚ SIĘ - ryknął z całych sił. No dobra, może to nie to, co głos Idiego, ale chociaż mógłby bez hańby stanąć z nim w zawody.
- No... nie da się ukryć.
- Chcę, żebyś zdobył dla mnie kryształ Blasku Dnia. I bez żadnego ale!
- Ale...
Co było dalej, żal wspominać. Zresztą czy was to w jakimkolwiek stopniu obchodzi? Tak myślałem. Dość dodać, że mag wysłał mnie do jakiegoś lochu abym zdobył dla niego kryształ. Podaruję wam opis całej podróży i przedzierania się przez loch. Odpuścimy sobie te wszystkie pułapki, albo inne debilne zrywające-się-do-lotu-nietoperze-co-budzą-w-sercu-grozę-a-gdy-już-emocje-opadną-wyskakujące-zza-rogu-bestie. Pominę to i wiele innych bzdur bo pierwej: wcale nie tak było a po wtóre to o tego typu bzdetach to możecie sobie gdzie indziej przeczytać. A co, może nie? Pewno, że tak! Przejdę zatem do finału.
Z mieczem na ramieniu i duszą w dłoni (alibo i jakoś tak) wkroczyłem wąskim wejściem do obszernej komnaty. Ponad jej połowę (oczywiście przesadzam) zajmował wielki i obrzydliwy stwór. Teraz już się przyznam, że to wyłącznie z czystego lenistwa opisywał go nie będę.
- Łaaaaaa! - Rozpaczliwy krzyk uderzył w me uszu. No i niestety chyba był mój.
- No i czego ryja drzesz? - zapytała grzecznie bestia.
Używała właśnie swojego pazura jako otwieracza do konserw. Nie wiedziałem, że tak łatwo da się przeciąć zbroję rycerza.
- Łaaaaaa! - kontynuowałem poprzedni wątek.
- Morda w kubeł i nie bulgocz! Łeb mi zaraz pęknie! Czego tu chcesz?
- Ja?
Moja panika nigdy nie trwała za długo. Do tego, żeby się bać trzeba mieć wyobraźnie. A to wymaga chyba choć odrobinę zdrowego rozsądku, a takowego ci u mnie nie uświadczysz.
- Nie kurwa, moja babcia! - Potwór wykazał się iście rynsztokową elokwencją.
- No więc... - Przestąpiłem z nogi na nogę - Ja tu po kryształ Brzasku Dnia przyszedłem.
- Blasku Dnia, idioto! I to wszystko?
- No...
- No to zabieraj i wynocha.
Zerwał ze swej szyi wisior z kryształem i rzucił mi pod nogi. Nie drgnąłem. Coś tu mi się nie podobało, choć tak do końca nie wiedziałem co.
- I to wszystko? - zaryzykowałem.
- A co, mam cię jeszcze w dupę może pocałować?
- No nie, ale...
- Ale co?
- No ale skoro to takie łatwe to dlaczego jeszcze nikt nie zdobył tego kryształu? - zapytałem podejrzliwie i zaraz dodałem dobitnie - I skąd te wszystkie trupy?! Aha?!
- Popatrz.
Podniósł jakieś świeże zwłoki. Do złudzenia przypominały one kapłana, którego spotkałem przed wejściem do lochu. Ale to jednak nie mógł być on. Tamten był bardzo ruchliwy. Może to jego powolny brat bliźniak, którego tamten przyszedł szukać? Jakbym go jeszcze raz spotkał to powiem mu gdzie go może znaleźć. A może jednak lepiej zamilknę, bo... co by tu nie mówić potwór jednym kłapnięciem odgryzł mu głowę. Z szyi poczęła lać się krew a potwór użył tego jako swoistego pióra i zaczął pisać po ścianie. Na początku nabazgrał duży napis „Ludzie”. Wziął go w kółko i pociągnął w dół dwie grube kreski. Rysował jakieś drzewko tłumacząc mi przy tym.
- Ludzie dzielą się na milczków i wyjców. - To właśnie napisał poniżej - Milczki dzielą się na zawałowców, spierdalaczy i napierdalaczy. Zawałowcy dostają zwału, spierdalacze spierdalają a napierdalacze...
- Napierdalają? - wpadłem mu w słowo z nadzieją w głosie.
- Nie. Są napierdalani. Przeze mnie znaczy się. No bo co mam niby zrobić jak się taki rzuci na mnie z mieczem? Jakby nie było, żaden milczek kryształu nie dostanie.
- A co z wyjcami?
- Wyjce - naukowym tonem ciągnął potwór - dzielą się na zawałowców, spierdalaczy i napierdalaczy. Zawałowcy dostają zwału, spierdalacze spierdalają a napierdalacze...
- Są napierdalani.
- Dokładnie.
- A ja kim jestem?
- Wyjcem.
- A do której podgrupy należę?
- No tu właśnie jest problem. Dlatego muszę stworzyć nową podgrupę.
To mówiąc potwór pociągnął dodatkową kreskę z grupy wyjców i napisał „Któren Dla Swej Aparycji Szczurko Bywa Zwany”
- Rozumiesz? To zabieraj kryształ i won stąd.
- A co ty tu w takim razie robisz?
- Nudzę się niemiłosiernie.
- A nie możesz stąd wyjść?
- Którędy mądralo?
Rzeczywiście, wejściem ja ledwo się przecisnąłem. Kilka klepek w moim mózgu zaiskrzyło. Bystry jestem, nie ma co!
- To w takim razie jak się tu znalazłeś?
- Też sobie znalazłeś czas na zadawanie rozsądnych pytań. Zabieraj co nie twoje i won.
- Aha, no dobra.
Podniosłem z ziemi kryształ. O dziwo nie trzepnęła mną żadna błyskawica a potwór nie rzucił się na mnie z rykiem, żeby odgryźć mi głowę. Byłem prawie zawiedziony. Ale wtedy moje klepki zaiskrzyły raz jeszcze. Dwa razy pod kolej to się rzadko zdarza.
- A ktoś mi coś wspominał o katakumbach, jakimś kocie?
- Aaaa! Zagadka! - Potwór uśmiechnął się paskudnie - A to w drugą stronę korytarza jest. Ale tam uważaj, bo jak ci się nie uda to smok przeleci.
Bosko. Nie ma co. Ale czego to się nie robi dla... cholera! Jasnowłosej? Czarnowłosej? Brązowa? Ruda? Zabijcie, ale nie pamiętam. Ale to, o czym z niej pamiętam to moje. Nie dosłownie niestety, ale cóż. Jeszcze tylko jedna głupia zgaduj zgadula i może i to się odmieni. Tak czy owak czuję niesmak, bo nie wiem jak się o niej wyrażać. No bo to tak zawsze miło odwołać się do pigmentu owłosienia. A tak to co? Ogromnocycej mam powiedzieć? Słowo daję, jakbym się w rynsztoku wychował. Nie odbiega to daleko od prawdy, ale mniejsza z tym. Poszedłem natomiast tam, gdzie wskazał potwór. Trafiłem do komnaty pełnej klocków. Tak, nie śmiejcie się. Klocków. Były dość duże i każdy opatrzony jakimś rysunkiem. A na piedestale widniało pięć zagłębień, do których, co prawda jeszcze nie sprawdzałem, idealnie pasowały klocki. Wiem, to wszystko rozpaczliwie wyło aż do niebios z prośbą o zlitowanie. Jaki kretyn umieszczałby kupę klocków w środku lochu?! Tak jednak było. Swoją drogą, to niektóre malowidła były bardzo ciekawe. Tak ciekawe, że postanowiłem sobie kilka z nich zachować. No co? A myślicie, że często zdarza się znaleźć obrazki przedstawiające nimfy? No więc właśnie! I to jeszcze nimfy podczas... a psia jucha, moje obrazki, moja sprawa co akurat robiły. Ale do rzeczy. To wszystko było tak kretyńskie, że bez trudu przypomniałem sobie słowa rudej... aha! No tak jasne! Jakże mogłem zapomnieć! Ruda była! I lokowana. No, ale to i tak nieważne. Wiedziałem jakich klocków użyć. Rozsypujący się budynek, futrzak, topór, pieniądze, piłki. No i oczywiście miałem rację. Jęki o litość przybrały na sile. W ich akompaniamencie coś błysnęło, huknęło i na piedestale pojawił się kryształ. Identycznie taki sam jaki już miałem, tyle że fałszywy. No to teraz się popisałem elokwencją, że ho, ho. Czyli jednym słowem jak podłożę ten kropnięty kryształ to Organ pewnie wykituje. Nic prostszego. Skąd to wiem? No jak to skąd, to przecież jest OCZYWISTE! Po co inaczej byłby tutaj ten falsyfikat? Ale wiecie co? W tej chwili zrobiło mi się żal. Absolutnie nie Organa (Organu?!). Potwora. No bo siedzi tu sam bidulek, nudzi się, a jak ja mu zabiorę kryształ to przestaną tu do niego przychodzić. I nie będzie mógł zbierać dowodów na potwierdzenie swej śmiałej teorii klasyfikacji ludzi. No powiedzcie sami, czemu on winny? Postanowiłem do niego wrócić. Leżał w kącie sali. Taki jakiś dziwny, osowiały.
- Hej, ty, brzydki... - zacząłem delikatnie, żeby zwrócić jego uwagę.
- Czochraj szczura! - ryknął na mnie.
O matulu! On tym krzykiem usiłował zamaskować płacz. I przyznam wam szczerze, że i mnie łezka w oku się zakręciła.
- Przyszedłem oddać ci kryształ Brzasku Dnia. Nie potrzebuję go, mam podróbkę.
O bogowie! Do dziś dzień jak o tym pomyślę to mnie w kościach łupie. Nie wierzyłem, że kiedykolwiek to powiem, ale wolę jak mnie Idi ściska.

*

No i to by na tyle było, jeżeli chodzi o lochy. O losach Organa też się rozpisywał nie będę. Dałem mu kryształ i uciekłem prędziutko. I to się okazało zbawienne. Ledwo opuściłem wieżę jak coś nie pierdyknęło, błysnęło i po siedlisku maga, o nim samym nie wspominając, nie pozostał nawet pyłek. A wdzięczny cech technologów dał mi za to okulary najnowszej generacji. Nieprzepalalne. Niestety nie posiadałem biegłości Mirianny i poplułem się wypowiadając ten wyraz, więc sami tego nie próbujcie. Mówiąc już o boskiej rudej. Co z nią? Ano postanowiłem ją odszukać. Dużo czasu mi to zajęło, więc skorzystajmy zeń i odpowiedzmy sobie na poważne pytania: kto dał mi w łeb, kto spalił mi chatę, dlaczego mag wybrał mnie, dlaczego posłał przyszywaną córkę, po co był mu kryształ Brzasku Dnia? Pewnie chcecie wiedzieć, co? To ja wam powiem tak: ja też bym chciał. Tak, nie mam najmniejszego pojęcia. A co, myślicie, że we wszystkich opowieściach wszystkie wątki muszą być logicznie powiązane ze sobą? O nie ma tak łatwo! Moje życie nigdy takie nie jest.
Wróćmy do Mirianny Westchnie Nocy. Znalazłem ją wreszcie. Nie uwierzycie z kim. Z Idim. (człowiek nie czuje jak mu się rymuje) Szli po parku za rączkę, ona trzymała w ręku kwiaty. To pewno od niego. Przysiedli sobie na ławeczce... to znaczy usiadł na niej Idi prawie ją łamiąc, a ona usiadła mu na kolanach. Całowali się długo i namiętnie. I co, myślicie, że chciałem mu ją odbić, albo że, nie będąc aż tak głupi, pożarty smutkiem poszedłem się uchlać? Tedy wam powiem, że wcale mnie nie znacie. (to znaczy chlanie to nic złego, ale nie ze smutku!) Na ten widok błogo mi się zrobiło na sercu i duszy. Bo wreszcie się okazało, że jest jakaś sprawiedliwość na świecie. Przecież Idi to tak naprawdę poczciwy chłop. I co z tego, że głupi okrutnie? A co to wszyscy muszą być geniuszami? Bardzo dobrze mu się trafiło. A wiecie dlaczego Mirianna zakochała się w naszym Idim? Nie? A ja wiem. Czasem każdemu człowiekowi zdarzy się przebłysk geniuszu. W tej chwili przytrafił się mi, więc uszanujcie to i w skupieniu przeczytajcie te słowa. To trochę tak jak z moją przyjaźnią z Idim. Inni ludzie boją się go, ale i nim gardzą. A ja byłem inny, nie unikałem go. I mimo iż niezły ze mnie wywijas, swoje za uszami mam to jednak Idi widząc to jedno, że odróżniam się od innych ludzi, wiedział, że tak naprawdę równy ze mnie gość. I właśnie ten jeden szczegół wystarcza. A potem poznając mnie coraz bardziej utwierdził się w tym przekonaniu. Tak samo było z Mirianną. Szybko zauważyła, że Idi jest inny od wszystkich, dlatego pragnęła go poznać. A kto pozna Idiegi (a niestety mało takich jest) szybko się zorientuje, że naprawdę dobry z niego człowiek. Tak i oto zakochała się w nim bez pamięci i to do tego z wzajemnością. A co było tym odróżniającym szczegółem? Aj, aj, aj głupi jesteście, jeżeli jeszcze się nie zorientowaliście! Idi był jedynym, absolutnie jedynym mężczyzną na świecie, który palącym wzrokiem nie wpatrywał się w biust Mirianny. I dlatego jak mówiłem jest sprawiedliwość na tym świecie. Bo o tym rozumieniu kobiet z obserwacji biustu to oczywiście wam nałgałem. Mam nadzieję, że mi nie wierzyliście. Podły to zwyczaj i dlatego Idi, który na ową chorobę nie cierpi (a choroba to okrutna i zaraźliwa) został za to sowicie i sprawiedliwie nagrodzony. I bardzo dobrze, życzę im jak najwięcej szczęścia. Ze swojej strony mogę mieć tylko nadzieję, że nie nazwą swojego dziecka Grydkał albo (uwaga, ślinopędne!) Kscanablichizjanna. Co jednak znając Idelona i płynące w jego rodzinie tradycje wcale nie jest takie pewne.
A co ze mną? Ano nic. Postanowiłem powrócić do moich pierwotnych planów upicia się tanim winem. Siedzę więc w jakiejś spelunie i chleję. Mam nawet do kogo ryja otworzyć. Mój rozmówca co prawda jeszcze nie zabrał głosu w tej uroczej konwersacji, a tylko siedzi na stole i wpatruje się we mnie olbrzymimi zielonymi ślepiami. Kto to jest? A któż inny mógłby to być?! Kot kata![/blok]


Autor: 6533


Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.

ZAMKNIJ
Polityka prywatności