Fantastyczna rozrywka


[Humor, dowcipy, zabawne historyjki]


(O)Błędny rycerz, czyli Prawda i Zmyślanie

[blok]Historia, którą zaraz usłyszycie, miała początek wiele wieków temu, gdy na świecie grupa Najwybitniejszych Architektów wprowadziła właśnie w życie najnowszy wynalazek – drewniany wychodek; w czasie gdy czary i magiczne bestie były równie popularne jak pojedynki, błędni rycerze, Chwilowe 100-letnie Bezkrólewie i wylewanie nieczystości z nocników przez okno na ulicę; gdy gospody były rozlokowane po świecie nierównomiernie i gdy nasz bohater z powodu braku takowej, a właściwie z braku najnowszego wynalazku Najwybitniejszych Architektów, był zmuszony zeskoczyć z szybkością pantery ze swego rumaka i pognać niczym rączy jeleń [czyt. drobnymi kroczkami] w krzaki. Gdy już ulżył sobie, pogwizdując wesoło i podziwiając łono natury, poprawił pedal… ekhem… pedantycznie czyste, obcisłe spodnie i wtem usłyszał niewieście wołanie:
-Na pomoc! Ratunku! Aaa! – ten głos, mimo że strwożony, brzmiał perliście niczym dźwięki harfy, niczym głos słowiczy! – Hilfe! Aiuto… Zjeżdżaj pędraku, bo jak ci kopa, do diabła, zasadzę…! Bhyhyhy! Bogowie! Ten zbój mnie zabije! Help…
Nasz bohater stanął w pół kroku, podkręcił w zamyśleniu wąsa, pas poprawił, chuchnął w rękę i… wzruszył ramionami, po czym wyszedł z krzaków i dosiadł swego białego rumaka.
Jednak nawoływanie stało się tak rozpaczliwe, a wrzaski tak wibrujące, że postanowił pójść w miejsce rozboju [rumak, nie bohater]. Dotarli do celu szybciej, niżby sobie tego nasz bohater życzył, akurat w momencie, gdy wołająca o pomoc niewiasta podnosiła gardę…
-Nawróć się, ty stara szkapo! Stój, do kroćset! Przema…
Nasz bohater urwał w pół słowa, spojrzał przed siebie i uśmiechnął się głupio. Na małej polance działa się rzecz straszliwa – piękna, cudowna niczym nimfa, smukła jak rusałka, olśniewająca niczym… [ehm – otrząsnął się nasz bohater] została napadnięta przez dwóch nieokrzesanych, wielkich jak trolle (i zapewne równie inteligentnych) łotrów. Zapanowała chwila ciszy…
-Ty, galancik w portkach w kancik, wynoś się, albo… - tu pierwszy zbir pogroził mu ostrzegawczo wekierą.
Nasz bohater przełknął głośno ślinę, ale gdy tylko spojrzał na piękną dziewczynę, natychmiast wyprostował się w siodle. Odrzucił z twarzy grzywę pięknych loków i powiedział, chociaż życie było mu jeszcze miłe:
-Ach nie, tak nie można, cni palantowie – wyćwiczony ton aroganckiego szlachcica nieco mu nie wyszedł, konsekwentnie przechodząc w skrzek. – Jam jest sir Kawain Szkarłatna Rękawica, błędny rycerz i obrońca do wynajęcia! Sacrebleu, toż to skandal! Nie… pozwolę wam skrzywdzić tej damy! – nie obnażył miecza, żeby nie przesadzić za bardzo, ale demonstracyjnie położył dłoń na rękojeści. Łotry równocześnie zmarszczyły brwi. – A t-teraz… bezzwłocznie… odejdźcie?
Wyraz desperackiego zamyślenia wystąpił na twarzach zbirów; Szkarłatna Rękawica skurczył się w siodle, czekając na werdykt. W pewnym momencie drugi łotr, który do tej pory milczał, zwrócił się płaczliwym tonem z pretensjami do wspólnika:
-No i co ja mam mu teraz powiedzieć, hę? Mówiłeś, że nie będzie problemów!
-Hmmm – zamyślił się z wysiłkiem pierwszy rzezimieszek, aż wąsy mu się nastroszyły. –Nie złość się, zaraz coś wymyślę… duplomatycznie… a, już mam – po czym zwrócił się do Kawaina: -Milcz, wypłoszu! Zadarłeś z nami, więc teraz musisz dokonać wyboru! My cię ograbimy, chlaśniemy ze dwa razy po mordzie i zabierzemy dziewkę, to jak?
Szkarłatna Rękawica chętnie zamieniłby się w tym momencie w wielki, stary dąb, których było tak wiele w okolicy… ale, że nie miał chwilowo takiej możliwości, tylko po prostu zdębiał. Łotry uśmiechały się, dumne z siebie, gładząc ostrza wekier…
Ciężki jest los bohatera do wynajęcia, bo rzeczami, które zarabia znacznie łatwiej od pieniędzy, są kopniaki i ciosy w zęby. Zupełnie jak Kawain – kilka godzin temu wyglądał jak młody bóg, a teraz wlókł się brudny z obitą rzycią i zębami w kieszeni, które pozbierał, gdy ocknął się na tej nieszczęsnej polanie. Na szczęście miał pieniądze. Ha! Jeszcze nikt nie odnalazł jego sprytnej kryjówki na monety… co prawda nieco uwierały go jak siadał, ale była to cena, którą gotów był zapłacić za ich bezpieczeństwo. Jego dzielny rumak uciekł, korzystając z okazji, a cud-niewiasta również rozpłynęła się niczym zjawa. Mało tego, po drodze Kawain wdepnął w łajno…
I właśnie w tym momencie – jak to zwykle w takich historiach o charakterze moralno-dydaktycznym bywa – powinna pojawić się Dobra Wróżka…
…ale ta właściwa chwilowo była niedysponowana, bo po koncercie zespołu Hairy Fairy obiecała sobie przeczekać w domu ze dwa-trzy dni, do końca wyczerpania zapasu wody z ogórków. A wszystkie cyganki się wycwaniły i biorą za nadgodziny…
No cóż… Kiedy to Kawain wycierał ze złością but o trawę i przeklinał pod nosem krowią paszę, na drodze pojawiła się owinięta w kolorowe chusty niczym proszalny dziad… Dobra Kurtyzana [w końcu one mają w sobie coś ze znachorki, coś z niańki, a czasem i coś z aktorki]. Zbliżyła się do błędnego rycerza wielkimi krokami i rzekła basem:
-Wiem co cię… echem! Echem! – zaniosła się kaszlem i zaczęła drugi raz, tym razem nieco zdartym falsetem: -Wiem, co cię trapi, o biedny rycerzu! Brak szczęścia… samotność… zmęczenie – wyliczała, pocierając niedogolony podbródek –bieda… Tak! Wiem, czego ci trzeba!
Po czym wyszeptała Kawainowi na ucho kilka wskazówek, poleciła się na przyszłość i zeszła z planu, zawadzając o jakiś kabel…
[Przerwa z powodów technicznych]

Nasz bohater doszedł - za namową Dobrej Kurtyzany - do najbliższej gospody o nazwie „Karczma Royal Route Residence”. Był to drogi jak jasna cholera przybytek, co Kawain wywnioskował na podstawie stojącego na środku podwórza drewnianego wychodka, pilnowanego przez oddzialik zbrojnych. Szkarłatna Rękawica skierował się jednak do wnętrza gospody. Najadł się, napił i wyspał za wszystkie pieniądze, po czym rano (za dopłatą „Super De Lux”) wkroczył, pusząc się jak paw przed innymi gośćmi, do wychodka. Pomruk dezaprobaty i złowrogie krzyki rozległy się na podwórzu, gdy zazdrośni bywalcy kierowali się do pobliskiego gaiku.
Kawain rozsiadł się na drewnianym siedzisku niczym na pozłacanym tronie i rozejrzał w skupieniu. Na ścianach zobaczył mnóstwo napisów i dzieł sztuki malarzy, którzy byli tu za potrzebą. Odczytał m.in. „Chleb jedz, a prawdę rżnij” *, „Prawda jest córką Czasu”, „Prawda spoczywa na dnie studni”… było też jeszcze kilka sentencji wychodkowych filozofów, kilka zapowiedzi końca świata, ogłoszenie matrymonialne, hasło wyborcze niejakiego Palatyna [ktoś to skreślił i zamienił na „Palanta”] Wsi Lepperowice, zezwolenie i pieczątka od Gangów z Nowego Dworku, kilka inicjałów i… esej.
Ktoś tu musiał zjeść dużo na kolację, pomyślał Kawain, a że jeszcze mu się nie śpieszyło do wyjścia, zaczął czytać z uwagą… i skupieniem:
Kraina Cudów to zaiste cudowne miejsce;
(znajdziesz tam szczęście, towarzystwo, odpoczynek i bogactwo)**;
Tam drzewa jak bańki mydlane pękają,
Podczas gdy ptaki Vanishnu nad nimi latają
I umarłe pospólstwo sobie ożywiają;
Tam wyspy po jeziorach sobie zapieprza pływają…
Tam Księżyce porykują wieczorami,
Ludzie własnymi walczą żebrami
I mieczami kręcą w ranach, jak się kręci makowca…
[w tej części twórcy zabrakło widocznie już weny]
Tam się kieruj, Wędrowcze, idź po strzałach…
Spotkasz kompanów, bliźniaków Raz i Dwa.
Przygoda już na ciebie czeka…
Tajemniczy Poeta z Wychodka podpisał swe dzieło dziwnym imieniem… Og Eid, które wydawało się równie wątpliwe, jak jego talent…
-To straszne! C’est impossible! – wyszeptał nasz bohater, zerwał się z deski i podciągnął spodnie. Kawałkiem szarego papieru z tajemniczej rolki przetarł sobie buty z kurzu i wyszedł na świeższe powietrze. Jednak, mimo że nie była mu Kraina Cudów po drodze w czasie jego bezcelowej tułaczki, postanowił wpaść tam z wizytą, aby wreszcie nadać jakiś bieg tej historii…
[Przerwa na zmianę dekoracji]

Kawain patrzył ze zdumieniem, jak drzewo pęka przed nimi i spada w przepaść, by zatrzymać się 5 km poniżej dna. Widział też szybujące po niebie ptaki Vanishnu, które okazyjnie wybielały przechodzącym ożywieńcom szaty. Wiele już widział błędny rycerz w swoim życiu, ale Kraina Cudów zrobiła na nim ogromne wrażenie.
Najpierw, gdy był zmuszony iść po strzałkach, które okazały się zwykłymi strzałami z łuku, potem, gdy przechodził przez dość płytką, ale za to szeroką rzeczkę i przysiadł sobie na piaszczystej wysepce, a ta zaczęła pędzić nie wiadomo gdzie. Ale w końcu dotarł.
Przeniósł wzrok na budkę z piwem leszczynowym. Obok stał dziwaczny, pomalowany na niebiesko wychodek z niespotykanego, obślizgłego drewna. Pod daszkiem budki stało tylko dwóch klientów. To pewnie te bliźniaki, przebiegło Kawainowi przez myśl i ruszył śmiało w ich kierunku. Zatrzymał się i zapytał głośno, dziwiąc się nieco w duchu, bo mężczyźni nie byli do siebie w ogóle podobni:
-Czy to wy zwiecie się Raz i Dwa i jesteście bliźniakami? – głupie pytanie, w końcu to prosta i niezbyt długa historia, ale Szkarłatna Rękawica zdaje się nie był człowiekiem zbyt wydolnym umysłowo.
-A co, nie widać? – zapytał ryży młodzieniec i zaśmiał się, biorąc pod boki. – A to dobre, Raz, że nas nie poznał! – zwrócił się do szpakowatego męża o nieco zamglonym wejrzeniu, ogromnych muskułach, przylepionym do twarzy umięśnionym uśmiechu i wieku koło czterdziestki. –Jesteśmy przyrodnimi bliźniakami z nieprawego łoża. Jego matka jest cioteczną siostrą babci kuzyna bękarta od strony mojego ojca. Proste, nie?
-Ee… - wypowiedział się na ten temat Kawain.
-Ale dość już tych głupot! Ruszajmy w drogę! – zakrzyknął ryży Dwa i zaczął zbierać swoją broń. Zanim Szkarłatna Rękawica zdążył zapytać, o co właściwie chodzi, bliźniak zasypywał go informacjami. –Szykuj się. Nasza przygoda będzie bardzo niebezpieczna – tu założył na plecy miecz samurajski, do pokrowca włożył wielofunkcyjny nóż typu Rumbo™, przeładował kałasznikowa i wziął małą torbę, którą wykonał znany wówczas krawiec: Rybuk…czy Rajsbuk... –Przewiduję walkę ze stoma żukami gnojownikami, potworami, postój pod bramą Opuszczonego Miasta… kto wie, jak będziemy mili, to może ktoś nam otworzy… przeprawę przez puszczę i na koniec: uwolnienie pięknej księżniczki!
Raz zaśmiał się wolno i głupawo. Kawain myślał… do wieczora…
Następnego dnia rozważał te żuki…
[Nie trzeba dodawać, czym był zajęty przez kolejną dobę i w czasie, gdy Dwa wcisnął go do taczek ogrodowych i zaczął wieźć drogą ku przeznaczeniu…]

Nastała godzina 13:07…


Droga Ku Księżniczce była długa i Szkarłatna Rękawica szybko zatęsknił do wygodnego łóżka, smacznej strawy i wybornego wina, pochodzącego z Francy… i do drewnianych wychodków (tym niebieskim z Krainy Cudów opatrzonym napisem Lei Lei  jakoś nie ufał). Na mijanym zegarze słonecznym nastała godzina 13:08…
Podczas podróży okazało się, że Raz został niemową za radą swego brata bliźniaka („Lepiej milczeć i wyglądać jak kretyn, niż się odezwać i rozwiać wszelkie wątpliwości” mawiał Dwa), że koń, na którym jechał, pochodził z drogiej stadniny o nazwie „Szmelcedes” oraz, że Dwa ma niekontrolowany pociąg do ożywieńców i zombie.
Wtem, podczas sielankowej i przyjemnej rozmowy nastąpił pierwszy atak na Trio Herosów. Niespodziewanie ponad setka tłustych i wyjątkowo wyrośniętych żuków gnojowników postanowiła boleśnie odesłać bohaterów na drugą stronę tęczy bez biletu powrotnego. Rozpętała się krwawa bitwa. Kawain obnażył miecz i zaczął nim machać na wszystkie strony, aż wyrobił sobie wąziutką ścieżkę w szeregach wroga i bohatersko czmychnął na drzewo. Raz siał pogrom w stadzie tłustych żuków, a soki ciekły z pokonanych, jak krew z zarżniętego byka… Tymczasem Dwa cofnął się nieco, przysiadł na pieńku i zaczął konstruować jakiś przedziwny mechanizm. Sklejał, stukał, obwiązywał trawą, aż… wymyślił! Zamachnął się i rzucił dziwaczne urządzenie w sam środek oddziałów gnojowników. Wynik tego działania można porównać do wybuchu czegoś w rodzaju małej bomby atomowej, która wysadziła w powietrze połowę Krainy Cudów wraz z fragmentem rzeki TiBiDiBi. Ciepły deszcz ochłodził rozgrzanych walką bohaterów, siedzących sobie aktualnie pośrodku ogromnego leja, świętujących zwycięstwo.
Dobra Kurtyzana, która cały czas miała oko na Szkarłatną Rękawicę, w nagrodę podrzuciła zwycięzcom kilka butelek gorzałki, w tym „Kłódkę Bol’s” i „Miernoffa” oraz nieco tytoniu marki „Pal&Chwal”. Widać, że znała się cudotwórczyni na rzeczy.
Kawain musiał przyznać z uznaniem, że Raz i Dwa poradzili sobie z plagą żuków raz-dwa. Jednak dostawał gęsiej skórki, gdy pomyślał o tym, co może jeszcze ich czekać. Będąc spostrzegawczym zauważył nagle, że zrobiło się ciemno… Rozgarnął więc butem upieczone gnojowniki, podreptał chwilę w miejscu i zasnął z flaszką w dłoni.
[W następnej części opowiadania możesz, Drogi Czytelniku, zauważyć brak kropek – jest to działalność pewnego Chochlika Redakcyjnego znanego pod ksywą „Książę”]
Wyprawa Tria Herosów trwała dalej; coby wydłużyć swoją wędrówkę [i opowiadanie] poszli ratować księżniczkę okrężną drogą Pokonali tabuny potworów, przenocowali pod bramą Opuszczonego Miasta [dziwne, ale nikt im nie otworzył, chociaż byli naprawdę mili…], zniszczyli kilka podejrzanych Lei Leji , a trup się słał gęsto Ale jak to w mądrych bajkach bywa, nie wygrali od razu – latające wszędzie ptaki Vanishnu ożywiały wrogów i zachęcały do powtórnej walki praniem gratis Bohaterowie słabli, a wrogów wcale nie ubywało Miarka się przebrała, gdy jedno z nieznośnych ptaszysk narobiło Kawainowi na „trwałą”…
-NIE! To jest już koniec! Kopnijcie ode mnie w rzyć tę księżniczkę, jak ją znajdziecie! Odchodzę!!! – wrzeszczał, zbierając kupsko z głowy.
Każdy miewa chwile zwątpienia, nawet dzielny sir Kawain Szkarłatna Rękawica Jednakowoż autor historii wie z pewnych źródeł informacji, że błędny rycerz sam z tego dołka nie wyjdzie, więc posyła za kulisy po promyk nadziei…
-Ach nie trap się, mości rycerzu – zaintonowała basikiem Dobra Kurtyzana i schowała rozdwojoną różdżkę do szukania cieków wodnych między swoje chusty –Tylko głupiec porzuca zadanie, gdy stoi u celu! – potarła w lekkim zamyśleniu paluchami po drapiącym wąsiku i zakręciła się w kółko w ciężkim pląsie –Spójrz przed siebie!
Kawain uniósł lekko głowę i spojrzał spode łba tam, gdzie wskazała Dobra Kurtyzana Istotnie, zobaczył zamek A właściwie jego ruiny Westchnął ciężko, podkręcił wąsa czystą ręką i spojrzał na towarzyszy… ale ich już nie było W miejscu, gdzie przed chwilą stali, opadała prostokątna karteczka. Szkarłatna Rękawica złapał świstek w powietrzu i przeczytał na głos:
-„Jesteśmy w saloonie Bordeaux [wym. Bor-DO]”… co? – zdziwił się i wyrzucił natychmiast papier –Ich strata. Idę po królewnę.
-Powodzenia! – zaszczebiotała Dobra Kurtyzana i pognała niczym galopujący ogier za kulisy
Szkarłatna Rękawica również gnał Biegł ile sił w nogach po szerokich, zniszczonych schodach, by wreszcie ujrzeć księżniczkę Klamka antycznych, zbutwiałych drzwi od jej komnaty została mu w dłoni, a gdy wszedł do pomieszczenia, zawaliła się ta część dachu, która jeszcze zdołała zostać na swoim miejscu Rozejrzał się jednak i zamarł… Była – cudna księżniczka z opowieści, blada, zimna… śmiertelnie.
-Wybornie – pomyślał z przekąsem dzielny Kawain i odrzucił na bok starą klamkę. Nie to, żeby wybrzydzał; i tak najbardziej lubił kobiety wtedy, kiedy spały albo kiedy ich nie było w pobliżu [kobiety w tej części świata są wyjątkowo zrzędliwe], ale teraz… poczuł się oszukany
Dobra Kurtyzana nie mogła jednak pozwolić, żeby jej podopieczny czuł się źle Tak więc wyciągnęła z kieszeni różdżkę do wykrywania cieków wodnych, zamachała nią dziko i wyskandowała w powietrze złożone zaklęcie, które pomknęło zielonym, zygzakowatym promieniem za węgieł…
[Napisy końcowe + niewykorzystana scena gratis]
-Nie umiemy opowiadać bajek – zagrzmiał głos narratora, a czarny ekran rozbłysnął aksamitnymi, ciemnymi kolorami. Zaległa cisza…
Sir Kawain Szkarłatna Rękawica zmrużył oczy i w skupieniu odczytał wykonany kredą napis:
„Poświęć życie dla prawdy!”
* Autentyczne przysłowie staropol. ;)
** Dopisek małym druczkiem
[/blok]


Autor: 229


Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.

ZAMKNIJ
Polityka prywatności