Fantastyczna rozrywka


[Filmy]


Król Artur

[blok]Król Artur to kolejny film, na który oczekiwałem z utęsknieniem. Nie ukrywam, że jestem zagorzałym zwolennikiem filmów, przez które przemawia historia, a szczególnie tych, które mają swoje podłoże w mojej ulubionej epoce, czyli starożytności. Dlatego kiedy tylko dowiedziałem się, że w nowej opowieści o rycerzach okrągłego stołu Artur będzie rzymskim dowódcą moja radość nie miała końca. Apetyt więc rósł, ale bałem się, że będzie zbyt duży.

Rzymski żołnierz Arturius ma pod komendą dzielnych i niezwyciężonych rycerzy z Sarmacji. Po piętnastu latach służby rycerze okrągłego stołu mają stać się wolnymi ludźmi, nieobarczonymi obowiązkami wojownika. Jednak zanim będą mieli takie prawo i otrzymają zwolnienia z rąk biskupa, będą musieli jeszcze raz walczyć dla Rzymu. Muszą ewakuować zagrożoną rodzinę papieskiego ulubieńca przed atakiem Sasów. Artur i jego kompania muszą się też zmagać z wojowniczym plemieniem Piktów, któremu przewodzi Merlin. Tak mniej więcej rysuje się fabuła "Króla Artura". Wielu uważa ten nowy pomysł za wielką stratę dla tej słynnej legendy. Ja uważam, że miała niezwykły potencjał, który został zresztą świetnie wykorzystany.

"Król Artur" to nie jest czysta super produkcja z krwi i kości, ponieważ takową cechuje jedynie chęć łatwego zarobienia pieniędzy, co tak na marginesie się raczej nie uda. Tutaj czegoś takiego nie widzę. Film ten, owszem, ma wiele cech kina "łatwego zarobku", bo jest spektakularny. Zatrudniono wielu świetnych specjalistów od strony technicznej, ale tak robią również twórcy perełek filmowych, bo chcą żeby obok dobrej i głębokiej treści film również cieszył oko. Tak właśnie jest w "Królu Arturze". Forma nie przerasta treści. Przesłanie filmu jest mocne, dobre i piękne oraz świetnie opowiedziane. Siedmiu wielkich rycerzy darzy się wielką przyjaźnią, która zniesie każde poświęcenie. Cała drużyna marzy też o wolności i to nie tylko ciała, ale również umysłu i ducha. Film pokazuje, że warto walczyć jedynie w słusznych sprawach i w imię dwóch już wymienionych wyżej przeze mnie rzeczy. Jednak to nie koniec tego, co w obrazie Antoine Fuqua można zobaczyć. Jest tam też miłość, może i ledwie zarysowana, ale prawdziwa, jest męska rywalizacja między Lancelotem i Arturem, jest też wszystko to, czego w legendach arturiańskich nie może zabraknąć: miecz Excalibur, okrągły stół oraz Merlin i Ginerwa. Pewnie fanatycy przygód rycerzy z Brytanii będą zawiedzieni brakiem czarodziejskich mocy u Merlina i sławnego miecza Artura, ale dla mnie nie miało to wielkiego znaczenia. Najważniejsze było, że nie zabrakło tych ikon i występują w filmie, choćby nawet symbolicznie. Cały film jest bardzo żywy, bo tętnią w nim żywe uczucia. Ten film naprawdę pozwala nam, choć przez dwie godziny, przenieść się do świata, do którego nigdy nie będziemy mieli okazji trafić. Jeżeli kiedyś żyli ludzie tak oddani swoim przyjaciołom i bliskim to szkoda, że możemy spędzić z nimi jedynie te krótkie sto dwadzieścia minut.

Czas na słowo o grze aktorskiej. Nie zobaczymy w "Królu Arturze" gwiazd Hollywood, ani nawet kina europejskiego. Najbardziej znana była, chyba wciąż jeszcze mało doświadczona, Keira Knightley, która zdążyła się widzą spodobać w "Piratach z Karaibów" oraz "To właśnie miłość". Ta zdolna dziewiętnastolatka, o niezwykłej figurze i o mocnych rysach twarzy, która poraża swą pięknością, właśnie w roli Ginerwy mogła dotąd najbardziej wykazać się z wszystkich swoich dotychczasowych ról. Jej bohaterka to jedna z wojowniczych członkiń Piktów. Keira połączyła w tej roli delikatność, kobiecą subtelność z szaleństwem i złością. Z jej oczu raz biła żądza krwi, a drugi raz miłość. Potrafiła być dzika i oswojona. Moim zdaniem z tej aktorki może kiedyś być wielka indywidualność, ale powinna częściej skłaniać się do produkcji o charakterze artystycznym, a rzadziej pchać się do super produkcji. Inną sprawą jest, że jak na razie widziałem ją w niezwykle udanych hitach, mimo to może nadejść czas, że noga się jej powinie. Zostawiając jednak karierę Knightley w spokoju trzeba przyznać, że w „Królu Arturze” odegrała kawał dobrej roli. Nic nie brakowało też odtwórcy tytułowej roli Clivenowi Owenowi. Było mu niezwykle do twarzy z tą jego "królewską" powagą. Mądre zdania, których nie szczędził, były mówione ze zrozumieniem, za co mu chwała, bo wielkie zdania, wymagają wielkiego talentu aktorskiego. Po za tym bardzo barwną mozaikę osobowości tworzą inni rycerze okrągłego stołu. Ciekawie wyglądający Lancelot, śmieszny Bors oraz inni. Poza tym dobrze zagrane zostały role biskupa Germaniusa oraz wodza Saksów i jego syna.

Jak już pisałem w "Królu Arturze" nie zabrakło dbałości o techniczną stronę filmu. Genialne zdjęcia, które przyćmiewają prawie wszystko, co dotąd widziałem w kinie. Jest to powód do dumy dla każdego Polaka, ponieważ autorem zdjęć jest Sławomir Idziak. Oszałamia ich ogrom, ale także wartość artystyczna, piękne poranki, kroki stawiane na lodzie z podwodnej perspektywy oraz zapalone strzały przecinające powietrze. Nic nie ustępuje zdjęciom scenografia, szczególnie niezwykle ciekawie wygląda okrągły stół, atrakcyjności dodały też budowle w stylu rzymskim. Bardzo dobre są też kostiumy zarówno kompani Artura jak i Saksów i Piktów. Po za tym mocnym punktem są też efekty specjalne, dźwięk czy charakteryzacja. Nie można zapomnieć również o muzyce stworzonej przez mistrza Hansa Zimmera, która dodaje obrazowi spektakularności. Mogę mieć tylko do kompozytora drobne pretensje za praktyczny brak umieszczenia w kompozycjach nurtów celtyckich, ale jest to fakt do wybaczenia. Wszystkie te elementy pomagają i uwydatniają świetną stronę batalistyczną filmu. Co najważniejsze, walki są bardzo dobrze skonstruowane, ale nie porażają swoją brutalnością.

Moja ostateczna ocena wychodzi filmowi na dobre, filmowi, którego producentem był Jerry Bruckheimer. To wielki film, mogący konkurować z "Gladiatorem" czy "Walecznym sercem", a takie produkcje jak "Troja" zostawiając daleko w tyle. Poza efektami wizualnymi, nie brak tu również głębi i to nie takiej, która znajduję się pod zamarzniętym jeziorem, (kto obejrzy film zrozumie aluzje). Po wyjściu z kina prawdziwy kinoman i człowiek, który potrafi zastanowić się nad filmem będzie miał, o czym myśleć, a wrażliwsi może puszczą i z oka jakąś pojedynczą łezkę.




[/blok]


Autor: 80


Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.

ZAMKNIJ
Polityka prywatności