Fantastyczna rozrywka


[Filmy]


Charakteryzacja we Władcy Pierścieni

[blok]Chyba najbardziej wyczerpującym dla aktora czy statysty elementem roli jest charakteryzacja. W szczególności, jeśli chodzi o taką produkcję, jak Władca Pierścieni. Dla statystów, grających orków sprawa była „nieco” utrudniona. Ich twarze trzeba odlewać w piance, bądź specjalnych rodzaju wosku. Potem stopniowo dokleja się ich elementy. Np. sztuczny nos, dla aktora wydaje się przedsięwzięciem ze wszech miar ryzykownym: po zamocowaniu na klej do protez, należy jego krawędzie połączyć w resztą twarzy, delikatnie je podtapiając, a raczej „przypalając”. Jeśli zrobi się to dokładnie, nie trzeba używać makijażu nawet przy łączeniach, ponieważ wtedy tylko podkreśla się różnicę powierzchni pomiędzy skórą a żelatyną.
Po zdjęciu odlewów głów wszystkich aktorów – głównych oraz dublerów – stworzono komplet przypominający podstawy pod peruki i służący podobnym celom. Ułożone do snu głowy stanowią osobiste miejsce spoczynku odlewów różnych części twarzy – nosów, podbródków, policzków, brwi i powiek – każdej z postaci, co zapobiega odkształceniom.
- A tu na przykład – mówi Richard Talyor z WETY – mamy podbródek Clinta Ulyatta, naszego głównego orka nr 2.
Podbródek Clinta jest tylko jednym z zawrotnej liczby 10 000 pojedynczych elementów charakteryzacji z gąbki lateksowej, wykonanych na potrzeby trzech filmów! Oprócz mniej więcej 10 głównych orków, których można obejrzeć w zbliżeniach, potrzebowano około 50 orków drugoplanowych, noszących po prostu nakładane pełne maski z pianki lateksowej. Richard pokazuje jedną z nich: może tego nie będzie widać tego na ekranie, ale wyrzeźbiono ją z zadziwiająca dokładnością, w przypadku tej postaci nie pomijając nawet głębokich blizn trądzikowych we wnętrzu.
Orkowie to jednak nie tylko banda paskudnych pysków, – lecz również banda paskudnych ciał. A otóż i one, wieszak za wieszakiem, wiszą niczym rzędy wielkich strojów płetwonurków w nieprzyjemnym kolorze, który można by nazwać ziemistobrązowym – lub po prostu błotnistym. To Uruk-hai – beczkowate tułowia i długie, zwisające, ale mocno umięśnione ramiona, połączone czymś w rodzaju bikini z lycry, które nie tylko łączy je w całość, lecz również dokładnie przylega do ciała aktora.
Czas na demonstrację.
- Najpierw ramiona… potem korpus – Richard ma teraz monstrualne ramiona ciężarowca. Z korpusu – interesujące! – zwisają podwiązki z klipsami.
- Dzięki nim – wyjaśnia Richard – możemy połączyć górną część ciała z nogami tak, żeby nie było fałd…

Richard chwyta parę nóg – grube, muskularne uda, – ale ogranicza się do słownego wyjaśnienia:
- W zasadzie wygląda to tak: wkładasz najpierw jedną nogę, potem drugą, a potem – wsuwa ramię pomiędzy uda – pochylasz się, sięgasz do zamka, który znajduje się mniej więcej na wysokości krzyża i zasuwasz do przez krocze! Możesz sobie wyobrazić, jak jest w nich gorąco… Wciskanie ludzi w te kostiumy wymaga ogromnej ilości talku.
Nawet, kiedy już ork zostanie ubrany, pozapinany i pozasuwany, musi jeszcze maskę i rękawice, żeby nie wspominać o zbroi i służbowych łachmanach, w jakie Saruman łaskawie odziewa swoją armię.
- Wygląda to jak „przed” i „po” w reklamach metod stymulujących rozwój mięśni – śmieje się Richard. – Średniego wzrostu, chuderlawy facet zmienia się w ogromnego, groźnego Uruk-hai!
WETA odpowiadała również za wszystkie „rany” odniesione przez bohaterów w filmie – od tych, które otrzymał Frodo na Wichrowym Czubie, aż po całkowite odcięcie głowy.
- Kocham to! – chichocze Richard. – Nie zapominaj, że mieliśmy najlepszy z możliwych treningów przy Martwicy Mózgu!
Wydział ran i krwi pod kierownictwem Dominica Taylora podążał własną ciężarówką za ekipami filmowymi wyczarowując realistyczne efekty – od ciosów mieczem po odcięte członki ciała.
- Udało nam się parę niezłych sztuczek! – entuzjazmuje się Richard. – Zrobiliśmy i nałożyliśmy setki fałszywych ran. Musieliśmy się ograniczać ze względu na klasyfikację filmu (dlatego orkowa krew jest taka ciemna, by nie przypominała ludzkiej), ale za każdym razem, kiedy udało nam się przemycić jakiś krwawy efekt, robiliśmy z tego jatkę!
Nagły widok twarzy Bilba oszalałego z pożądania Pierścienia w Rivendell, kiedy stary hobbit rzuca się na swą byłą własność, przyprawia o bicie serca.
Richard podnosi głowę kukiełki i wyjaśnia:
- Zrobiliśmy kilkanaście zdjęć Iana Holma robiącego groźne miny, a potem rzeźbiarz Jamie Beswarick stworzył tę karykaturę, którą zastąpiliśmy twarz Iana w kilku klatkach filmu.
Obok Bilba – jeszcze bardziej przerażająca – maska Czarnoksiężnika, widmowego Wodza Nazguli. Umieszczona na podstawce do peruk maska przypomina dawno ściętą głowę jakiegoś monarchy.
- Ciężko pracowaliśmy nad tym upiornym wyglądem – mówi Richard – a jednak nie stworzyliśmy standardowego zombi. Chyba najlepiej jego ostateczny wygląd opisuje zdanie, ze wygląda tak, jakby przez ostatnie 1000 lat ssał cytryny!
Najbardziej skomplikowane są maski noszone przez dublerów hobbitów: z zewnątrz pomniejsze lub powiększone podobizny Elijaha Wooda i innych głównych bohaterów hobbickich, od wewnątrz odlewy twarzy Kirana Shaha i innych dublerów, zaś pomiędzy tymi dwoma powierzchniami, cieniutka kieszeń powietrzna zawierająca sieć przewodów, które sterują mechanicznymi ruchami brwi, oczu, powiek i ust, zasilana z baterii ukrytej pod peruką aktora.
Wzdłuż jednej ze ścian zwisają pęki cienkich, szarych włosów, które przygotowuje się dla masek noszonych przez armię Umarłych w Powrocie Króla.
- A skoro już mowa o armiach – mówi Richard – mieliśmy taką malutką armię, – dziewięć kobiet i jeden mężczyzna – która splatała te wszystkie kudły dla goblinów i Uruk-hai, setki peruk i bród Gimlego oraz potężne ilości włosów na stopy hobbitów!
Cała operacja nazywa się wentylowaniem i stanowi serię skomplikowanych, wymagających skupienia czynności: „splatasz włosów” bierze pojedynczy kosmyk włosia, wcześniej przeżutego, aby je zmiękczyć, przewleka przez oczko haczyka mniej więcej wielości małej igły, po czym wszywa w płat cieniutkiej siateczki, pilnując, aby każdy kosmyk układał się w tym samym kierunku. Wykwalifikowani pracownicy mogą wiązać włosy bardzo szybko i sprawnie, ale stworzenie jednej krasnoludzkie brody wymaga aż ośmiu do dziewięciu dni wytężonej pracy!
- A jak sądzisz skąd pochodzą te wszystkie włosy? – pyta Richard, choć ja raczej wolałabym nie wiedzieć.
- Z jaków! – szczerzy zęby. – Sierść z brzucha jaków, hodowana na sprzedaż! Gdybyś nie wiedział, przypadkiem ma takie same sprężyste właściwości jak ludzki zarost! Fascynujące czego można się dowiedzieć w takiej pracy.

John Rhys-Davies jako Gimli musiał codziennie znosić niekończące się sesje charakteryzacji. – Gdybyśmy po prostu przedstawili Gimlego jako faceta w peruce peruce peruce brodą, nie przypominał by on postaci tolkienowskiej. Musieliśmy trochę pozbawić się fizjonomią Johna, aby zrobić z niego krasnoluda. Dzięku zbroi i odpowiedniemu makijażowi udało nam się stworzyć wrażenie, że jego ręce i nogi SA znacznie krótsze, a głowa o wiele większa.
Dla aktora, który musiał codziennie spędzać sześć godzin przed lustrem, zaczynając od 4:00 rano, nie było to przyjemne doświadczenie.
- Zastosowaliśmy pełne nakładki silikonowe na twarz i głowę – wyjaśnia Richard – wiec jedynymi widocznymi kawałkami Johna są oczy i wnętrze ust. Sadzę, że wytrzymywał to wszystko tylko dla tego, że zdawał sobie sprawę, iż tylko w ten sposób wspólnie stworzymy bardzo przekonującą postać. John był naprawdę kochany. Często mawiał:, „Jeśli kiedykolwiek jeszcze wpakuje się w robotę wymagającą maski, możecie mnie zastrzelić!”
Najbardziej jednak skomplikowaną charakteryzacja powstawała dla sekwencji scen „narodzin” Uruk-hai w sztolniach u stóp Orthanku.
- Jak Saruman hodował swoją armię? – pyta Richard. – Tolkien nic na ten temat nie mówi, dlatego uznaliśmy, że te stworzenia niezdolne do indywidualnego myślenia działające wyłącznie grupowo, doskonałe w oczach Sarumana, ale podatne na starzenie i rozkład, w istocie powstawały z ziemi. Rozwijały się w worku embrionalnym wypełnionym błotem i śluzem, i były wykopywane przez orków… jak żywe ziemniaki!
Dla orków zaprojektowano specjalne narzędzia „porodowe”, przypominające urządzenia stosowane do wycinania tłuszczu na tran z wielorybów.
- Uruk-hai jest tak wielu, że orkowie nie przejmowali się, gdy podczas wyrywania z ziemi część z nich została okaleczona lub zabita.
Bardzo skomplikowana i pracochłonna sekwencja przedstawia narodzony szczególnie potwornego Uruk-hai, którego później filmowcy obdarzyli imieniem lurtz. Była to naprawdę dziwaczna sekwencja, w scenerii jak z sennego koszmaru. Dla kaskadera, który w niej grał, była to próba wytrzymałości: dziewięcioipółgodzinna sesja charakteryzacji, po niej 14 godzin zdjęć i, na koniec dnia, dwie godziny pozbywania się makijażu.
- Zaczęliśmy o północy – wspomina Richard. – Każdy milimetr jego ciała, z wyjątkiem języka, należało pokryć sztuczną skórą: całą pierś, krocze, uda, dłonie i stopy – nawet wnętrze uszu. Na koniec nałożyliśmy ślepą maskę z zamkniętymi, podpuchniętymi oczami. Nie mógł zamknąć ust, rozepchanych przez sztuczne zęby.
Aktor nie tylko stracił możliwość widzenia, lecz również był całkowicie pozbawiony czucia.
- Przez wiele godzin był zamknięty w wypełnionym cieczą worku embrionalnym, jak w macicy – wspomina Richard – i pogrzebany pod stosem ziemi. Po każdym ujęciu wyciągaliśmy go z worka, prowadziliśmy na oślep pod prysznic, myliśmy, poprawialiśmy charakteryzację, prowadziliśmy z powrotem, wsadzaliśmy do worka, wypełnialiśmy worek mazią i śluzem i wszystko od nowa. Miesiące przygotowania, ponad 24 godziny piekła dla ej jednej sekwencji, która i tak w końcu została wycięta z filmu… No cóż, taki już nasz los!

Nadszedł czas, aby uwolnić Moo…
Bander narysował linię na gipsie wzdłuż ramion i głowy. Teraz zaokrągloną szpatułką rozcina powłokę i – niemałym nakładem sił, szarpiąc i cisnąć – wraz z Jasonem mogą już zdjąć gips.

Wrszecie tylna część odchodzi i Jason może już ciąć znajdujący się pod spodem aliant, wsuwając dłoń pod gumiastą substancję, aby ostrze nie dotarło do skóry Moo. Po przecięciu powłoki ąz do czubka głowy Bander i Jason zaczynają ją zdejmować. Moo pochyla się w przód i podtrzymuje dłonmi cieżką część twarzową.
- OK, Moo – woła Jason. – Zrób parę głupich min!
Moo posłusznie zaczyna wykrzywiać twarz, co pozwala na poluzowanie maski. Nareszcie wolny! Rozgląda się wokół, mrugając oczami, wypluwa sztuczną szczękę i przyjmuje od Bandera powitalnego drinka. Jason tymczasem wpycha materiał do nozdrzy aby uzupełnić odlew.

Wszyscy wreszcie mogą odetchnąć. Technicy Wety mogą już rozpocząć tworzenie syntetycznych nakładek, które Moo przywdzieje, gdy nadejdzie czas dołączyć do Uruk-hai i ruszyć na podbój Śródziemia.






*** Tekst pochodzi z książki Briana Sibley'a "Jak powstawała filmowa trylogia"
[/blok]


Autor: 70


Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.

ZAMKNIJ
Polityka prywatności