[Książki]


Foster, Alan Dean - \"Spellsinger\"

[blok]Po „Spellsingera”, Alana Deana Fostera sięgnęłam, gdy dowiedziałam się, że wielki autorytet Andrzej Sapkowski wypowiada się o nim wyjątkowo pochlebnie, przyrównując go nawet do twórczości Terry`ego Pratchetta. Przyznaję, że zdobycie tej książki, pierwszej z cyklu o spellsingerze, sprawiło mi niemałą trudność, przy okazji podbudowując moją wiarę w słuszność praw Murphy`ego. W końcu jednak nadszedł dzień, gdy trzymałam w dłoniach swój nowy nabytek. Pierwsze wrażenie? Niezbyt pozytywne: okładka jak z bajki dla dzieci, skonstruowana tak, aby na pierwszym planie znajdowało się nazwisko autora. Dopisek „NOWY WSPANIAŁY CYKL FANTASY” także nie wywarł na mnie zamierzonego wrażenia. Jedynym pozytywem było to, że na tylnej okładce nie znalazł się żaden tekst w stylu: „Nowa, fascynująca seria, która swoim geniuszem konkurować może jedynie z „Władcą Pierścieni” Tolkiena!!!” (wiecie, wtedy nie było jeszcze „Harry`ego Pottera”).
Tak czy inaczej, postanowiłam trzymać się zasady: „nie oceniaj książki po okładce” i wzięłam się za czytanie.
To może najpierw kilka słów o świecie, w którym umiejscowiona jest akcja. Jego geografia nie jest szczególnie urozmaicona: od zachodu niedostępne bagna; następnie pasmo lasu zawierające w sobie wszystkie miasta i w ogóle ważniejsze miejsca; później rozległy, nieciekawy step; a od wschodu niedostępne górskie pasmo, w którym czają się żądni krwi przeciwnicy. Ale o nich później.
Dalej: na świecie tym żyją ludzie. Między innymi. Tak właściwie, to są w mniejszości. Reszta społeczeństwa to psy, koty, króliki, chomiki, bobry, susły, szopy, łasice, żółwie, jaszczurki, rosomaki, nietoperze, ptaki i cała reszta znanych i nieznanych nam zwierząt. Rzecz w tym, że są większe, mówią (nierzadko przeklinają), noszą ubrania, posiadają inteligencję i ogólnie uznają się za ucywilizowane. Wizja ta jest, moim zdaniem, całkowicie pozbawiona sensu. Pewnie, w takim Neverlandzie teoretycznie wszystko jest możliwe, jednak z oczywistych, anatomicznych względów, nie ma takiej opcji, żeby wszystkie zwierzęta umiały np. wydawać takie same dźwięki, nie mówiąc już o tym, że wszystkie chodzą na dwóch nogach. W każdym szaleństwie musi być metoda, a w tym nie znajduję jej ani odrobiny.
Tamtejsze miasta po części wydają się sensowne. Ale tylko po części. Właściwie ogranicza się to tylko do jednego szczegółu: śmierdzą. Jest to nieuniknione i na szczęście zamieszczone w tekście. Za to największa nielogiczność jaka rzuciła mi się w oczy to fakt, że w podrzędnym lokalu, gdzie wszyscy oszukują się jak popadnie, a każda noc kończy się jedną gigantyczną bójką, nieuczciwy gospodarz przez cały czas podaje klientom dobre, ponad dziesięcioprocentowe piwo. O mało nie spadłam z krzesła ze śmiechu.
Na tym świecie działa również magia. Magia, którą z powodu nieznajomości odpowiedniego neologizmu nazwę „naukową”. Pomysł nawet niezły, ale wykonanie… Jakby rodem z „Harry`ego Pottera”. Wystarczy wymieszać kilka składników i wypowiedzieć kilka mądrych słów, aby bez żadnych dalszych trudności otrzymać żądany efekt. I to dosłownie „mądrych” słów, ponieważ chodzi tu o pojęcia naukowe. Bez sensu jest także to, że mimo znajomości zaklęć, jak je nazywają, „elektrycznych”, z pewnością tamtejsze „społeczeństwo” nie jest na zbyt wysokim poziomie zaawansowania technicznego.
Dobra, to teraz coś o akcji książki. Otóż główny bohater pochodzi z naszego świata, co samo w sobie sugeruje, że jest człowiekiem. Dokładniej studentem prawa. Na imię ma Jonathan Meriweather. Mag poszukujący bohatera, który uratuje ich świat, trafił na jego umysł szybujący sobie łagodnie w mentalnej pseudoprzestrzeni, czemu nie można się dziwić, jako że rzeczony bohater był wtedy po czubki uszu narajany marihuaną. W ten oto nieskomplikowany sposób chłopak, którego od tej pory nazywają Jon-Tom (bo prościej) trafia do innego świata. Wezwany przez maga – żółwia.
Po ciągu niefortunnych zdarzeń, w których Jon-Tom zmuszony był wziąć udział (dokładniej były to pijacka burda, obława policyjna, napad i kradzież) okazuje się, że stary żółw wcale się nie pomylił, bo nasz bohater naprawdę jest magiem. Wydało się, kiedy (oczywiście, przypadkiem) znalazł w środku lasu instrument. Jest on bowiem spellsingerem, którego moc opiera się na muzyce. Cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności, prawda?
Teraz razem z małą grupką przyjaciół muszą ostrzec wszystkie ludy (gatunki) tego świata, że zbliża się wojna. Agresorem mają być jedyni przedstawiciele fauny, których nie zaakceptowano powszechnie w społeczeństwie, tak więc żyją wśród niedostępnych gór. Noszą wdzięczną nazwę Chityniaki i są po prostu robakami i owadami, gustującymi w ludzkim (i nie tylko) mięsie i krwi.
Politycznie cała ta sytuacja wydaje się być nie do końca przemyślaną, ale przez wrodzoną skromność nie powiem, kto mógłby wymyślić to lepiej.
Mimo wszystko autor wciąż sprawia wrażenie, że posiada wiele ciekawych pomysłów. Szkoda tylko, że nie umie ich praktycznie wykorzystać. Taki na przykład smok – marksista to naprawdę ciekawa idea, godna poznania i zapamiętania, ale tchórzliwa wydra – złodziejaszek i elokwentny królik – erotoman, którzy są jednymi z towarzysz Jon-Toma, to naprawdę przesada, nawet jak dla mnie.
Podsumowując: jeżeli macie gorszy dzień, wyjątkowo się nudzicie i odczuwacie nieodpartą potrzebę, żeby przeczytać jakąkolwiek książkę, to sięgnijcie po coś innego. Radzę wam to z całego serca.
Pozdrawiam![/blok]##edit_byfrija 2006-01-07 12:10:04##ed_end####edit_bycuruni_nadira 2006-04-28 18:57:00##ed_end##


Autor: 280


Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.

ZAMKNIJ
Polityka prywatności