[Książki]


Thompson, Frank - „Król Artur”

[blok]Zazwyczaj jest tak, że to na podstawie książki powstaje film. W tym wypadku było odwrotnie. Najpierw powstał film „Król Artur” (jego recenzja z moją opinią pod spodem znajduje się w dziale filmy), a dopiero potem na jego podstawie napisano książka. Film ten był szumnie zapowiadany, jako odpowiedź choćby na „Mgły Avalonu” czy inne dzieła, przedstawiające historię króla Artura jako magiczną, opartą mniej lub bardziej dokładnie na najbardziej znanej wersji tej najsłynniejszej na świecie legendy.

Czy był taką odpowiedzią? Być może, ale chyba nie był dość dobry aby, przekonać widzów do swej wizji Artura i Rycerzy Okrągłego Stołu.

Tak samo jest i z tą książką. Ciężko mi „uciec” od tej najpowszechniejszej formy legendy o Arturze, więc przyjęcie rycerzy Okrągłego Stołu jako Sarmackich wojowników przychodzi mi z trudem. Powieść ta, jest prawie idealnym odbiciem filmu, zatem cierpi na te same wady co on.

Nie ma sensu opisywać całej fabuły, nakreślę ją zatem schematycznie. Artur jest szlachetnym i prawym( aż do wymiotów) rycerzem, pół Brytem, pół Sarmatą. Dowodzi garstką rycerzy, którzy jako obywatele terytorium podbitego przez Rzym muszą odsłużyć dla tego kraju obowiązkową służbę wojskową. Dla rycerzy Artura ten czas dobiega końca, niestety jednak okaże się, że Rzymianie nie dotrzymali danego słowa i Sarmaci muszą wypełnić ostatnią, szalenie niebezpieczną misję, aby móc stać się wolnymi ludźmi. Podczas wykonywania tego zadania Artur spotka na swej drodze Ginewrę, młodą Urzetyjską (czyli Piktońską? Piktyjską?) wojowniczkę z którą, połączy go uczucie.


Jest to mocno „przemielona” wersja legendy o królu Arturze i rycerzach Okrągłego Stołu. Niestety ta operacja „mielenia” nie wyszła jej na dobre. Książka nie wciąga, choć w sumie czyta się ją dość szybko. Denerwuje pewna schematyczność w nakreślaniu postaci. Są jednowymiarowe i nudne. Artur jest prawy i szlachetny, Lancelot też, tylko trochę mniej... Bors jest rubaszny i gruboskórny...W sumie o reszcie bohaterów (Tristranie, Galahadzie, Gawainie czy Dagonecie) nie dowiadujemy się prawie nic. A szkoda... Niestety tak kiepskie przedstawienie bohaterów drugoplanowych zubaża tło utworu.

Wszystkie wątki uległy poważnemu spłyceniu. Zupełnie niezrozumiałe jest na przykład jak między Lancelotem a Ginewrą mogłoby się nawiązać jakiekolwiek uczucie skoro, oni ze sobą prawie w ogóle nie rozmawiają?

Przebieg akcji jest schematyczny i dość łatwy do przewidzenia. Wiadomo, że Artur się „nawróci” i z wiernego rzymskiego poddanego stanie się wojownikiem o wolność Piktów i Brytanii.

Tak samo jak i w filmie, głównym zajęciem Artura jest odmienianie przez przypadki słów „wolność”, „odwaga” czy „honor”. To tworzy nadmiar patosu i pompatyczność, którymi książka aż ocieka.

Parę wątków jest mocno nieprawdopodobnych, jak ten gdy siedmiu wojowników sarmackich zabija podczas bitwy na lodzie 150 Sasów. Te liczby muszą być naprawdę mocno naciągane, bo jeśli nie to czego mogłoby dokonać 100 albo 200 Sarmatów?

Brak jest jedynego elementu, który naprawdę mi się podobał w filmie czyli rozmachu i efektowności wizualnej bitwy na zamarzniętym jeziorze. No, ale ciężko domagać się od tego od książki.

Niestety jest to kolejna hollywoodzka papka, a Artur został tu potraktowany jak komiksowy „super-hero”, zupełnie jak Superman czy Batman. Heroizm przyszłego króla Brytów i jego kompanów jest typowo hollywoodzki, pełen patosu i nieodmiennie efektowny, wydawać by się mogło nawet „pod publiczkę”.

Na plus może się liczyć książce to, iż naprawdę wnosi coś nowego w wydawałoby się mocno wyeksploatowany temat legend arturiańskich. Z taką interpretacją tychże jeszcze się nie spotkałam. A czy ten pomysł jest dobry, czy nie pozostawiam swobodnemu uznaniu czytelnika. Mnie osobiście on nie zadowala. Uważam, że pozbawienie tych, „chanson de geste” (chyba tak to się pisze ;-) ) wątków magicznych, jest usunięciem ich duszy.

Nie jest to książka, która mogę z czystym sumieniem polecić miłośnikom fantasy. Jest ona niestety pozycją mocno przeciętną. Każdego, kto chce zapoznać się z interesującą wersją mitu arturiańskiego(choć też nie do końca z taką, jak jej najpopularniejsza wersja) odsyłam choćby do powieści Marion Zimmer Bradley „Mgły Avalonu”.[/blok]##edit_bycuruni_nadira 2006-04-07 21:44:29##ed_end##


Autor: 75


Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.

ZAMKNIJ
Polityka prywatności