Kroniki Fantastyczne


[Świat Mroku]


Maski

[blok]Przed gębą nie ma ucieczki…
Ferdydurke, Witold Gombrowicz

Przebudzenie

Otworzyła oczy. Nie pojmowała gdzie jest, co się z nią stało, ani nie miała pojęcia, kim właściwie jest. Wyciągnęła przed siebie drobną, jasną dłoń i przez chwilę zastanawiała się, czy faktycznie do niej należy. Zacisnęła palce i wyprostowała. Bez wątpienia była to jej ręka. Dotknęła twarzy. Szybkim ruchem zerwała z siebie kołdrę i zwinnie zeskoczyła z łóżka. Zaczęła się rozglądać po mieszkaniu. Choć małe, było dobrze urządzone. W szafie znalazła rzeczy, które, o dziwo pasowały na nią jak ulał. Zauważyła też męskie ubrania, więc zaczęła się zastanawiać, do kogo mogą należeć. Z zaciekawieniem zaczęła się rozglądać po mieszkaniu, które wedle wszelkiego prawdopodobieństwa należało do niej. Znalazła wreszcie łazienkę. Spojrzała w lustro – spoglądała na nią młoda kobieta przeciętnej urody, w wielu około dwudziestu kilku lat; średniej długości miedziano-złote włosy okalały jej twarz a w kocich zielonych oczach czaiły się dziwne błyski.
Zeszła schodami w dół. Była noc. Księżyc w pełni oświetlał drogę tak, że nawet uliczne lampy były zbędne; na niebie nie widać było ani jednej chmurki.
Skręciła w najbliższą uliczkę. Jej kroki odbijały się głośnym echem, burząc nocną ciszę. Nie poznawała niczego, nie poznawała nawet samej siebie.
Nagle stojący nieopodal kosz na śmieci przewrócił się z głośnym trzaskiem a echo zwielokrotniło ten odgłos, niosąc go długo po opustoszałej ulicy. Serce zaczęło jej bić jak oszalałe a ciałem wstrząsnął dziwny dreszcz. Czuła, że ktoś ją obserwuje...
Nagle zza śmietnika z dzikim wrzaskiem wyskoczył przerażony kot. Odetchnęła głęboko i zaśmiała się sama z siebie. To pewnie sen. Znajduje się pewnie teraz na pograniczu jawy i snu, dlatego to wszystko wydaje się takie realne, pewnie jej chory umysł płata jej figle. Poszła dalej.
Kątem oka zauważyła, że w bocznej uliczce przemknął jakiś cień. Zamarła w bezruchu. Z duszą na ramieniu postąpiła kilka kroków i zajrzała w nieszczęsną uliczkę. Pusto. Znów ma jakieś zwidy. Coś jednak ją ciągnęło w tamtą stronę. Nie potrafiła tego wytłumaczyć... Po prostu czuła, że musi tam pójść, że coś ją woła...
Mimowolnie przyspieszyła kroku. Wtem zatrzymała się. Teraz już wyraźnie czuła czyjąś obecność. Oblał ją zimny pot. Każda sekunda wyczekiwania dłużyła jej się niemiłosiernie długo. Nagle, jakby znikąd, w półmroku pojawiły się trzy sylwetki. Nie wiedziała, czy ma większą ochotę dać się ponieść swojej ciekawości, czy też uciekać jak najdalej stąd. Poczuła lekki zawrót głowy, świat zawirował jej przed oczami, dziwny ból zaczął rozsadzać czaszkę.
Usłyszała w swojej głowie dziwne głosy, w języku, którego nie znała, którego nie potrafiła zrozumieć. Stała lekko zamroczona, gdy stwory zaczęły się zbliżać - jakby płynęły w powietrzu tuż nad powierzchnią ziemi.
Dziewczyna niewiele myśląc odwróciła się na pięcie i rzuciła się do ucieczki w kierunku, z którego przybyła. Biegła właściwie na oślep, nie pamiętając nawet domu, z którego wyszła. Jej szybkie kroki raz po raz odbijały się głośnym echem po opustoszałej okolicy. Przerażona biegła przed siebie, co chwilę oglądając się za siebie, lecz nikogo nie zobaczyła. Nie widziała nikogo, lecz mimo to czuła, że *Oni* są w pobliżu, że gdyby tylko chcieli, bez trudu by ją dopadli.
Poczuła uderzenie, jakby wpadła na coś twardego, co omalże nie spowodowało, że upadła, lecz na szczęście przytrzymały ją mocne, męskie dłonie...
Spojrzała na człowieka, z którym się zderzyła. Młody, przystojny, dobrze zbudowany. Na jego piersi widniała policyjna odznaka.
- Gdzieś ty była?! Myślałem, że oszaleję ze zdenerwowania, gdy zobaczyłem, że drzwi są otwarte na oścież a ciebie nie ma w środku! – mówiąc to potrząsał nią gwałtownie a gdy skończył, mocno ją przytulił.
- Ja... – próbowała coś powiedzieć, lecz zamilkła znów *Ich* widząc.
Puścił ją i natychmiast się odwrócił w ich stronę. Też ich zobaczył. Ciarki przeszły mu po plecach. Przerażenie sięgnęło zenitu, gdy zauważyła, że oczy całej trójki jarzą się czerwonym blaskiem. Powoli, wciąż sprawiając wrażenie jakby płynęli w powietrzu, zaczęli się zbliżać.
Wreszcie światło latarni nieco ich oświetliło – dwóch mężczyzn i kobieta; skórę mieli tak jasną, że prawie przeźroczystą. Porozumiewali się. Wiedziała, że coś do siebie mówią, chociaż nie wydali z siebie żadnego dźwięku.
Znów to łaskotanie u podstawy czaszki, ten dziwny ból rosnący z każdą chwilą. Te głosy... Mówią... Nakazują... Nie rozumie ich, ale czuje, co chcą jej powiedzieć... Ból... Mocny, pulsujący ból, rozprzestrzeniający się po całym ciele, sięgający aż koniuszków palców... Oni coraz bliżej i bliżej... Policjant podnoszący broń... Głosy... Nakaz... Wołanie... Pistolet sam wyrywający się z jego rąk i upadający tuż pod jej stopami... Ból... Ból nie do wytrzymania...
Gdy postaci zaczęły się zbliżać, wyciągnął broń i skierował ją w stronę najbliższego stwora. Stwora, bo nie wiedział kim do jasnej cholery oni są. Wiedział tylko jedno – to na pewno się są ludzie.
Mimo tylu lat spędzonych w policji, tylu niebezpiecznych akcji, mimo swojego doświadczenia w ekstremalnych sytuacjach, nie potrafił opanować drżenia rąk.
- Stać, bo strzelam! – krzyknął głosem, który zabrzmiał mniej pewnie aniżeliby chciał.
Stwory nic sobie z tego nie robiły. Co gorsza, jak zauważył, z dziewczyną zaczęło się dziać coś dziwnego: zbladła, stała nieruchomo, bezgłośnie poruszała ustami.
Nagle przycisnęła mocno dłonie do uszu i wydała z siebie przeraźliwy krzyk. W tym momencie broń jakby na rozkaz istot po prostu wyleciała mu z rąk! Jak ogłupiały patrzył, gdy poleciała w stronę dziewczyny, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Trójka stworów była już niebezpiecznie blisko.
Dziewczyna szybkim ruchem schyliła się po broń leżącą u jej stóp.
- Tak, zabij je!
Nie wahając się ani chwili celnymi strzałami opróżniła cały magazynek, po czym niedbale odrzuciła broń gdzieś w bok.
Podeszła bliżej i przez chwilę przyglądała się swojemu dziełu. Zmasakrowany mężczyzna nie dawał znaku życia. Jej oczy zaczęły się jarzyć czerwonawym blaskiem...

Świt magii

Księżyc w pełni raz po raz wyglądał zza chmur. Gdzieś w lesie, z dala od ciekawskich oczu płonęło ognisko. Kilka postaci stojących wokół niego, wykonywało dziwne ruchy, jakby tańczyło do nie słyszanej przez nikogo, z wyjątkiem ich samych, melodii. W powietrzu unosił się zapach ziół znanych tylko nielicznym i tylko przez nielicznych mogących zostać znalezionymi. Ciszy nie przerywało nic z wyjątkiem szumu wiatru i pohukiwania sowy. Istoty tańczące przy ognisku nie wydawały z siebie najmniejszego dźwięku. Nawet szelest ich ubrań zdawał się wtapiać w tchnienie nocy i miarowy oddech lasu.
Tak… To była ta noc. Jedna na sto lat, podczas której świat ludzi i duchów prawie przenikał się i pozwalał na kontakt ze stworzeniami z zaświatów. Stworzeniami, które mogły zdradzić najbardziej strzeżone sekrety świata lub też zabić, skazując duszę na wieczną tułaczkę między światami.
Dzisiaj Matka Natura obdarzała Mocą szczodrze jak nigdy….
Noc… Jedna na 100 lat… Ale tylko nieliczni wiedzieli, że to właśnie dzisiaj. Większość zwykłych śmiertelników spała, tylko ci, posiadający tak zwany szósty zmysł - zmysł magii, czuli zaniepokojenie, a tylko ci, którzy posiadali Moc, potrafili skorzystać z nadarzającej się okazji.
Tańczący nic sobie nie robili z cieni, które przemykały obok nich. To jeszcze nie czas… To jeszcze nie czas… To tylko zwidy, rządne krwi demony, ogarnięte wściekłością upiory. Ale na nich nie można zwracać uwagi… Kolejna garść skruszonych ziół rzucona na pastwę płomieni, ogień chciwie pożerający okruszyny, kolory, pachnący lasem dym…

***

A wtedy on, który przez kilka godzin motał się na posłaniu, nie mogąc zmrużyć oka, wyszedł przed swój dom, wdychając głęboko nocne powietrze. Woń lasu nasycona pierwiastkami Mocy zawróciła mu w głowie tak, że omalże nie upadł. Przytrzymał się drzewa i przez chwilę oddychał ciężko, próbując opanować zamroczenie. Z niedowierzaniem otrząsnął się, odganiając senne mary, które pojawiły się w na skraju jego pola widzenia. Postanowił się przejść. To wszystko przez zmęczenie. Wciąż tylko praca, powrót do domu i sen... Wciąż to samo, niekończące się koło... Niemożliwe, by tylko na tym skupiało się życie. Przecież musi być coś więcej, prawda? Kiedyś miał marzenia, nawet do nich dążył, ale rozpłynęły się w wichrze upływających lat i wzrastającej ilości obowiązków. Nagle z zamyślenia wyrwała go dziwna woń. Była przyjemna, o nieco korzennym zapachu. Poszedł w stronę, z której, jak mu się wydawało, dochodził zapach.
Przedzierał się przez dzikie zarośla, co chwilę odwracając się zaniepokojony. Raz za razem wydawało mu się, że coś czai się na niego tuż za polem jego widzenia, lecz gdy się odwracał, nikogo nie widział. Pierwsze co ujrzał, to blask ogniska, następnie usłyszał cichy śpiew, czy może mamrotanie w nieznanym języku. Przeraziły go dziwne postaci odziane w dym i świetlistą powłokę. Przeraziły go ruchy tak zwinne, że nie mogły należeć do zwykłego człowieka. Wtedy także ujrzał postaci utkane z cienia, które snuły się rozdrażnione wokół ogniska, unikając jednak jego światła i dymu.
Nagle jedna z postaci zatrzymała się i spojrzała w jego kierunku. Jej oczy rozbłysły niczym gwiazdy. Reszta istot przestała tańczyć i również wpatrywała się w niego świetlistymi oczyma. Wieśniak zaczął drżeć jak osika i wydawać z siebie nieartykułowane odgłosy. To było jak dla niego zbyt wiele. Drżącymi rękoma zaczął rozgarniać gałęzie i biec na oślep. Postaci rzuciły się za nim, lecz przerażony mężczyzna był już daleko.

***

Był już świt. Dzieci Magii zacierały ślady swojej nocnej obecności i delektowali się Mocą, którą otrzymali. Nowe, niezwykłe zdolności, wszechogarniające drobiny magicznej energii, rozpływające się rozkosznie po całym ciele. W milczeniu szli przez las, by na kolejne sto lat rozejść się i w samotności rozwijać swoje zdolności. Może, gdy znajdą kogoś odpowiednio uzdolnionego, którego upodobała sobie Moc, podzielą się z nim swoimi umiejętnościami?
Jedna z kobiet gwałtownie się zatrzymała i patrzyła na leżące pod liśćmi zmasakrowane zwłoki młodego mężczyzny.
- Uciekł zbyt daleko od ogniska... Nie mogliśmy go ochronić – jasnowłosy mężczyzna objął ją ramieniem i odsunął od ciała powyginanego w nienaturalnych pozycjach i całego pooranego ogromnymi szponami. – Czuły, że miał Dar i chciały pozostać tutaj na zawsze...



Czarownica

Jak w każdy czwartek przyszła do miasta po sprawunki. Ludzie, których mijała na ulicy, gdy tylko ją zauważyli, odsuwali się i patrzyli niepewnie. Uważali ją za inną, niebezpieczną. Krążyły nawet pogłoski, że zawarła przymierze z diabłem i posiada moce, dzięki którym może sprawić, że krowa nie daje mleka a pole nie obradza jak należy. Podobno podczas pełni widziano ją, gdy zbierała zioła a czasami, gdy zdawało jej się, że nikt nie widzi, mamrotała do siebie pod nosem. Trzymała się z dala od małej społeczności, ba! Nawet nie chodziła do kościoła! Ale to jeszcze nic! Ta kobieta ośmielała się mieć własne zdanie i dyskutować z mężczyznami! W ogóle, gdy była w pobliżu, zdarzały się różne, dziwne rzeczy, szczególnie, gdy była mała. Gdy raz mała dziewczynka wyśmiewała się z jej podniszczonej, starej sukienki, następnego dnia zachorowała na dziwną chorobę - przez dwie doby nikt nie mógł jej dobudzić a gdy wreszcie sama odzyskała przytomność, nie mogła wyrzec ani słowa. Straciła mowę. A co się stało ostatnio? Gdy stary sklepikarz odmówił jej sprzedaży czegokolwiek, tłumacząc się, że dziwaków nie obsługuje, jeszcze tego samego dnia w jego sklepie pojawiły się szczury! U Glauberta, który słynie z zamiłowania do czystości i u którego nikomu jeszcze nie udało się odnaleźć żadnego gryzonia!
Nic dziwnego, że wszyscy patrzyli na nią ze strachem. Każdy przechodzień napotykający jej wzrok, zaczynał uporczywie patrzeć pod nogi, jakby bojąc się, że nagle w tym właśnie momencie, droga uczęszczana od niego przez dziesiątki lat wywinie mu psikusa i się na niej wyłoży.
Kobieta, która na oko mogła mieć trzydziestu lat, ze zdumieniem zauważyła, że na niewielkim placu pośrodku miasteczka, zgromadzili się prawie wszyscy mieszkańcy. Nie mogąc powstrzymać wrodzonej ciekawości, mimo niechęci do zbyt wielkiej ilości ludzi, zbliżyła się, by dowiedzieć się co takiego wzbudziło takie zainteresowanie.
Społeczność miasteczka ciasnym kołem otoczyła kilku przyjezdnych. Bogato odziani panowie, dumnie siedzieli na swych rasowych rumakach. Gdy ich zobaczyła, nogi ugięły się przed nią ugięły a świat zawirował przed oczami... Byłaby upadła, lecz zdążyła odruchowo wymruczeć kilka słów i uspokoiła się nieco. Nie być wątpliwości. To byli inkwizytorzy. Ostrożnie zaczęła się wycofywać.

***

- To ona! – krzyknęła stara kobieta, wskazując brudnym paluchem wycofującą się czarownicę. -Przez nią moja córka straciła mowę!
- A ja widziałem, jak rozmawiała z kimś, choć w pobliżu nie było żywej duszy! Pewnie był to sam Zły!
- Ona chodzi nocami po lesie zbiera trujące albo zupełnie nie nadające się do niczego wykorzystać rośliny!
- Ja ją widziałam, jak w czasie pełni kąpała się w *Tamtym Jeziorze*!
Przez tłum przemknęły pomruki niedowierzania. Mało kto odważył się zbliżyć do *Tamtego Jeziora* a cóż to dopiero się w nim kąpać! Od zawsze tamto miejsce napełniało ludzi niewytłumaczalnym strachem… To coś czuło się w powietrzu. Oczywiście byli tacy, którzy nie wierzyli. Wyśmiewali zabobonnych ludzi i szli nad *Tamto Jezioro*. Zazwyczaj nie wracali...
Próbowała uciec, lecz ludzie zastąpili jej drogę. Potknęła się. Chciała wymruczeć jakieś zaklęcie, ale po chwili zobaczyła już tylko ciemność...

***

Leżała w jakiejś brudnej, śmierdzącej stęchlizną piwnicy. Słyszała kapanie wody i pisk szczurów. Chłód przeniknął ją do szpiku kości. Nie wiedząc o tym, szczękała zębami. Ból głowy pulsował nieznośnie, nie dając o sobie zapomnieć. Próbowała się skulić, co poskutkowało kolejną falą bólu. Nie czuła nawet sznura, który otarł jej zziębnięte nadgarstki i kostki do krwi.
Leżała tak przez dłuższy czas otępiała. Słyszała odgłosy za drzwiami i szept rozmów. Nagle zamek skrzypnął i ktoś wszedł do środka. Ostrożnie podniosła głowę, która natychmiast opadła z powrotem na posadzkę. Jęknęła. Po raz kolejny zalała ją fala bólu.
- Wiesz kim jestem. – stwierdził niskim głosem potężnie zbudowany mężczyzna z mieczem przypasanym do pasa.
- A idź do diabła – jęknęła.
- Posłuchaj - przykucnął i złapał ją za nadgarstek, by zwrócić jej uwagę. - Powiedz prawdę a jeśli jesteś czarownicą, powiedz kto jeszcze jest z tobą. Unikniesz bólu.
- Nic nie wiem...
- Przestań kłamać. Żaden czarodziej ani czarownica nie działają w pojedynkę. Spotykają się co jakiś czas i wymieniają doświadczeniami. Jest was zbyt mało, byście działali w samotności. Pomyśl o tym, co może cię spotkać, ile cierpienia sobie zaoszczędzisz.
- Znasz nas z tego, co widzę - uśmiechnęła się. - Skoro tak, to wiesz także, że tacy jak my się nie przyznają. Nie robię tego, bo wiedzą, że to nic im nie da. Nie wydam ci swoich towarzyszy. nie zdradzę naszych tajemnic i nie zostanę twoją marionetką. W twoich oczach widzę, że nie jestem pierwszą, którą posyłasz na stos... i nie ostatnią. Ty żyjesz tylko po to, by nas odnaleźć. Odnaleźć i wysłać na śmierć.
Spojrzał na nią zaskoczony. Tak... Ona ma wielka Moc. Po to został inkwizytorem, by odnajdywać takich, jak ona.
- Zaczynamy! - krzyknął a w tej samej chwili pojawili się jego towarzysze oraz kilku ciekawskich z miasteczka.

***

Przez wiele godzin okrzyki bólu roznosiły się echem po okolicy. Tylko nieliczni byli w stanie zobaczyć tortury na własne oczy. Nawet zatwardziali przeciwnicy czarownicy poczuli przynajmniej lekkie ukłucie wyrzutów sumienia. Za co spotkał ją taki los? Za to, że starej kobiecie krowa nie daje mleka? Choć wielu życzy innym zła, nie zdaje sobie później konsekwencji, jakie to przynosi. Jeśli nawet dziewczyna jest czarownicą, to czy oni od dzieciństwa nie dawali jej powodów, by była tak wrogo nastawiona? Teraz już było zbyt późno. Nikt nie śmiał się narażać inkwizytorom. Jeszcze zostałby oskarżony o próbę pomocy czarownicy...
Następnego dnia dziewczynę postanowiono wreszcie spalić na stosie. Inkwizytor wykazał tyle serca, widząc jej zmasakrowane ciało, że powiedział, iż niepotrzebne jest przyznanie się oskarżonej do winy - żaden zwykły człowiek bowiem nie wytrzymałby takich tortur.

***

Inkwizytorzy osobiście przywiązali czarownicę do pala, nie pozwalając jej nikomu dotknąć. Jedynie ksiądz mógł się zbliżyć na kilka kroków, próbując ją nakłonić do wyznania grzechów przed śmiercią i powrotu na ścieżkę Pana. Dziewczyna nawet się nie poruszyła. Ludzi, którzy mimo wszystko gotowali się na przedstawienie, ustawiono w znacznie większej odległości, niż to bywa zazwyczaj, ponieważ, jak mówiono, jej widok sprawiał tak makabryczne wrażenie, że inkwizytorzy woleli tego zaoszczędzić ludziom o słabszych nerwach.
Inkwizytor, który próbował nakłonić dziewczynę do przyznania się do winy, osobiście podłożył ogień. Wokół panowała cisza. Nikt nawet nie śmiał odezwać się słowem. Czarownica nawet nie krzyczała. Po wszystkim ludzie w grobowym milczeniu oraz z posępnymi minami rozeszli się do domów.

Otworzyła oczy. Bolało ją całe ciało, lecz było to niczym, w porównaniu z tym, co czuła wcześniej. Wszystkie rany zniknęły.
- Gdzie jestem?
- Wśród swoich, siostro - odparł inkwizytor. - Długo cię szukaliśmy. Teraz już nic ci nie grozi...


Ona

Ciepła, letnia noc. Księżyc w pełni odbijał się w tafli jeziora. Na jego brzegu siedziała dziewczyna, która wpatrywała się w bezchmurne, rozgwieżdżone niebo i śpiewała pięknym głosem w nieznanym języku. Melodia rozchodziła się po pobliskim lesie i płynęła w dal, niezakłócana niepożądanym odgłosem. Jej śpiew był tak piękny i słodki, że serce mimo największego smutku niezmiernie się radowało a łzy same napływały do oczu. Każda żywa istota w zasięgu jej głosu milkła zachwycona, niczym zahipnotyzowana, nie chcąc przerwać tego jakże cudownego koncertu.
Delikatny nocny wietrzyk bawił się kosmykami jej włosów, pieszcząc je niczym dłoń kochanka. Jej półprz4ezroczysta, zwiewna sukienka barwy jeziora nieco marszczyła się na wietrze. Dziewczyna jednak nie zwracała uwagi na to, co działo się wokół niej. Zamknęła oczy a melodia zmieniła się w inną, jeszcze piękniejszą i jeszcze bardziej chwytającą za serce.
Nagle usłyszała trzask łamanych gałązek, lecz to o dziwo nie zwróciło jej większej uwagi. Uśmiechnęła się tylko ledwo zauważalnie. Znała te kroki. Nie mógł to być nikt inny. Już czwartą pełnię przysłuchiwał się jej śpiewowi, za każdym razem podchodząc coraz bliżej i bliżej. Tak… Dzisiaj już chyba odważy się jej pokazać…
Przypomniała sobie jego dzieciństwa. Lubił wymykać się tutaj nocą, chociaż wszyscy inni bali się tego miejsca. Wszakże od zawsze nad tym jeziorem działy się tajemnicze rzeczy… Ilu ludzi zaginęło w tej okolicy? W szczególności młodzi mężczyźni musieli się mieć na baczności. Ludzie z pobliskich wiosek mówili, że to ulubione miejsce złych mocy a w czasie pełni odbywają się tutaj nawet sabaty, ale co oni wiedzą?
Pamiętała, jak wpatrywała się w niego z ukrycia. Nigdy nie zamienili ze sobą słowa, lecz on wiedział, że ktoś mu się stale przypatruje. Mimo to nie mógł tutaj nie przychodzić. To miejsce ma w sobie… magię, tak, to odpowiednie słowo. On był jednym z nielicznych, którzy wyczuwali wibracje Mocy. Może dlatego powstała między nimi więź, której w żaden sposób nie potrafiła wytłumaczyć? Już wtedy wiedziała, że on pozostanie jej na wieki. Wiedziała, że nie zechce już żadnego ze swoich. Dokonała już wyboru. Przecież takie przypadki już zdarzały się w przeszłości – boginka wodna i człowiek… Co prawda w ciągu ostatnich kilku setek lat każdy tonął w czasie inicjacji, lecz było to zapewne spowodowane brakiem prawdziwej więzi, o której mówią legendy. Była pewna, że im się powiedzie, ale pewnej pełni… Nie przyszedł. Ptaki powiedziały jej, że jego nocne ucieczki zostały odkryte…
Tęskniła. Jej serce rwało się w głąb lądu, lecz woda była jej życiem. Czekała… Tym razem to ona przesiadywała co pełnię w miejscu, w którym on zwykł siadywać i śpiewała swą tęskną piosenkę.

***

Mijały lata… Pewnej nocy wyczuła wreszcie jego obecność. Teraz to on, jak mu się wydawało siedział ukryty, upajał się jej widokiem i chłonął każdą nutę, wypływającą z jej ust.
Wreszcie się zdecydował. Powoli wstał i pozwolił się jej zobaczyć. Skierowała wzrok w jego stronę, nie przestawiając śpiewać. Tak. Zmienił się bardzo od tamtego czasu, gdy właściwie był dzieckiem, choć ona rozpoznała go bez trudu. Krótkie, ciemne włosy, pociągła twarz, szerokie ramiona i potężna sylwetka.
Powoli zaczął się zbliżać, starając się, aby jej nie spłoszyć. Wtem dziewczyna odwróciła się gwałtownie. On jednak tego nie zauważył i zbliżył się na kilka kroków. Zatrzymał się urzeczony jej widokiem. Po raz pierwszy mógł się jej przyjrzeć.
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak. Teraz i on słyszał kroki przerywające nocną ciszę…
Z lasu wyłonili się dwaj mężczyźni. Musieli to być podróżni, którzy przypadkowo zabłąkali się w te strony i usłyszeli śpiew pięknej boginki wodnej. Podróżni… To chyba jednak złe słowo… Gdy księżyc wyszedł zza chmur okazało się, że bardziej przypominają włóczęgów lub przydrożnych rzezimieszków.
Zbliżyli się do pary kochanków. Jeden z nich spojrzał na dziewczynę, szturchnął drugiego łokciem i zaśmiał się obleśnie, ukazując niepełne, sczerniałe uzębienie. W świetle księżyca mignął blask stali. Mężczyzna patrzył na przybyłych z przerażeniem w oczach..
- Odejdźcie stąd, proszę – wyszeptała błagalnym głosem dziewczyna.
Słysząc to, obaj się zaśmiali. Nie… Oni nie zamierzają odejść. Przynajmniej dopóty, dopóki sami nie będą mieli na to ochoty.
Jeden rzucił się na chłopaka i uderzył tak mocno, że ten upadł na ziemię. Wtedy stało się coś dziwnego…
Boginka wydała z siebie przerażający krzyk. Momentalnie wyrosły jej ostre, zakrzywione szpony i rzuciła się na oprawcę. Jednym cięciem rozpruła mu gardło tak gwałtownie, że gęsta, lepka ciecz trysnęła na jej ciało. Cięła jeszcze raz – tym razem rozpruła mu brzuch. Wnętrzności z cichym pluśnięciem wypłynęły na ziemię. Rozwścieczona ruszyła na tego, który zaatakował jej ukochanego i w biegu uderzyła go w klatkę piersiową, uszkadzając oba płuca. Przygwoździła go do drzewa i patrzyła w jego przerażone oczy, gdy każdy oddech stawał się dla niego coraz większą męką. Wreszcie wyciągnęła rękę z jego jamy brzusznej i skręciła mu kark. Bezwładne ciało osunęło się bezgłośnie na zroszoną rosą trawę.
Dziewczyna odwróciła się do ukochanego i uśmiechnęła się radośnie. Teraz już nikt nie przeszkodzi ich szczęściu. Otarła zroszone potem jasne czoło, zostawiając na nim smugę krwi.
Spojrzał na nią. Przerażenie jeszcze nie minęło. Śmiała się tak radośnie… Spojrzał na trupa leżącego pod drzewem. Jej sukienka, jeszcze przed paroma minutami błękitna, byłe teraz koloru szkarłatnego. Podeszła do niego tak miękko, jakby płynęła w powietrzu i wyciągnęła drobną, kształtną rękę, do łokcia pokrytą krwią, by pomóc mu wstać…

***

Z rozpaczą patrzyła za kochankiem, który uciekł i zniknął w gąszczu. Łza wyżłobiła bruzdę w zakrzepłej krwi pokrywającej policzki. Uciekł… Dlaczego? Co zrobiła nie tak?
Wracała każdej pełni i śpiewała żałosnym głosem swą piosnkę, w której było tyle rozpaczy i bólu jak nigdy dotąd… Śpiewała, chociaż wiedziała, że go tam nie ma i nie może usłyszeć… Wiedziała, że już nigdy nie wróci. Więź została zerwana.


Dar

Kolejny bezczynny wieczór przed telewizorem z pilotem w jednej i piwem w drugiej ręce. W małym mieszkaniu starego bloku przy którejś z bocznych ulic panował, najdelikatniej jak to można ująć, bałagan. Po całym mieszkaniu walały się nie umyte naczynia z całego tygodnia, puste puszki po piwie, zaśmierdziała pizza sprzed kilku dni, puste opakowania po chipsach, dzisiejsze skarpetki oraz wiele tym podobnych rzeczy.
Po raz kolejny oglądał powtórki tej samej argentyńskiej telenoweli, bo niczego lepszego nie było. Niczego, przy czym nie musiałby myśleć a myślenie było właśnie ostatnią rzeczą, którą chciałby robić. Od wielu dni starał się zatrzeć męczące go wspomnienia - wspomnienia, które nie pozwalały mu normalnie żyć, od których nie potrafił się uwolnić. Tamtego wieczoru cały jego światopogląd uległ już nie tylko zachwianiu, ale nawet załamaniu - do tej pory był twardo stąpającym po ziemi realista a teraz? Kim, lub czym stał się teraz? Boi się własnego cienia, nie wychodzi z domu, nie odpowiada na telefony. Początkowo sekretarka odzywała się raz po raz a znajomi co chwilę zadawali pytania, co takiego się z nim dzieje, dzwoniła rodzina, pracownicy a on nic; później coraz rzadziej, by w końcu całkowicie umilknąć. Od wielu nocy nie zmrużył oka. Bał się spać. Gdy tylko zasnął zaczynały go dręczyć koszmary i budził się wtedy z krzykiem, pobladły, roztrzęsiony i oblany zimnym potem. Teraz pił litrami kawę pilnując się na każdym kroku, by tylko nie zasnąć. Wiedział, że po niego przyjdą, czuł to, słyszał, co mówili. Właściwie, co mógł zrobić? Jedno wielkie NIC. Zostało mu tylko czekanie. I to dlaczego? Znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Na swoje nieszczęście wszystko widział i słyszał. A oni go zauważyli i o dziwo nie zabili od razu. Po prostu rozpłynęli się w powietrzu.
Sięgnął drżącymi rękoma po papierosa, ponieważ wspomnienia znów zaczynały powracać...

***

Była noc a on, zataczając się, próbował wrócić do domu. Zasiedział się z kumplami w barze i chyba wypił nieco za dużo. Coś mu odwaliło i nie chciał, by ktokolwiek odprowadzał go do domu. Gdy był już kilka przecznic od ulicy, na której mieszkał, usłyszał dziwne odgłosy. Szybko się odwrócił, a że zakręciło mu się w głowie, upadł na ziemię z cichym stęknięciem.
Przez chwilę mgła przesłaniała mu wzrok, lecz potrząsnął głowa i świat od razu wydał mu się wyraźniejszy, oczywiście na tyle wyraźny, na ile może być u nieźle podchmielonego człowieka. Zobaczył mężczyznę przypartego do muru, patrzącego przerażonym wzrokiem na demoniczną parę. Tamtych dwojga nie widział dokładnie - byli ukryci w cieniu. Zdążył tylko zauważyć, że kobieta była drobna i ma długie spięte wysoko blond włosy a mężczyzna obejmujący ją ramieniem, był dosyć potężnie zbudowany i miał ciemne, krótkie włosy. Nieopodal leżała dziwnie powyginana kusza, na którą załadowany był drewniany bełt. Podczołgał się bliżej. Ciemnowłosy mężczyzna złapał drugiego za gardło i podniósł wysoko nad ziemię. Oczy tamtego szeroko się otworzyły, zaczął charczeć i rozpaczliwie machać rękoma. Czarnowłosy rzucił nim nadludzką siłą o ścianę tak, że wylądował tuż obok niego samego, ukrytego za śmietnikiem.
- A więc doszedłeś do wniosku, że sam dasz rade nas zabić? Nas? - syknął ciemnowłosy.
Kobieta cicho się zaśmiała. Poturbowany splunął krwią.
- Ubzduraliście sobie, że nas zabijecie, bo jesteście naszym pożywieniem. Musimy zabijać, żeby żyć - powiedziała bezbarwnym głosem.
- Idź do diabła, suko!
Jej oczy zwęziły się z gniewu, uniosła górną wargę i obnażyła długie kły. Kły, jakich nie mógłby mieć żaden człowiek.
Leżał oniemiały, oddychając szybko. To musi mu się śnić. Pewnie leży pijany w jakiejś uliczce i śnią mu się koszmary. Albo to jakieś zwidy spowodowane nadmierną ilością wypitego alkoholu.
Nie zdążyła zareagować, bowiem ciemnowłosy błyskawicznie dopadł łowcę i wbił mu swe kły w szyję. Po chwili podniósł głowę i otarł ręko krew z ust.
- To już trzeci w tym tygodniu... Czy my nie zaznamy już spokoju? - spytała smutnym głosem.
- Nie. Przynajmniej dopóty, dopóki nie zginą wszyscy, którzy o nas wiedza.
Mężczyzna pobladł jeszcze bardziej i tak szybko, jak na to pozwalał mu jego stan, zerwał się na nogi, by czym prędzej uciec w stronę swojego domu. Nagła zmiana pozycji spowodowała, że po raz wtóry zakręciło mu się w głowie i niefortunnie przewrócił stojący obok śmietnik. Para natychmiast spojrzała w jego stronę. On sam zamknął oczy, czekając na najgorsze, które o dziwo nie chciało nastąpić. Po dłuższej chwili otworzył je, lecz ich już nie było. Zniknęli.

***

- Cholera! - warknął, bo znów skończyły mu się papierosy i będzie zmuszony wyjść z domu.
Był już wyczerpany tą niepewnością o jutro, jeśli będzie jakiekolwiek jutro... Ale co on może zrobić? - zadawał sobie po raz setny to samo pytanie. Iść na policję? Wyśmieją go i wyślą do psychiatry.
Z zamyślenia wyrwało go delikatne stukanie do okna. Zobaczył ją. Długie blond włosy opadały falami na ramiona. Spoglądała na niego tymi swoimi dziwnie niebieskimi oczami i uśmiechała się z zakłopotaniem. - Boże, jaka ona piękna - pomyślał. Po chwili za nią pojawił się ciemnowłosy. Trwała cisza. Wpatrywali się w siebie w milczeniu.
- Wejdźcie - powiedział w końcu zachrypniętym głosem. - Lepsza śmierć niż życie, jakie miałem przez te kilkanaście ostatnich dni.
Delikatnie popchnęła okno a te bez trudu ustąpiło.
- Śmierć? O nie... My dla ciebie mamy coś innego - dar - szepnęła mu do ucha, po czym wgryzła się w jego szyję.


Zły
Jam jest częścią tej siły, która zło czyniąc, wiecznie dobra pragnie
Faust, J. W. Goethe

Wiatr rozwiewał jej włosy a deszcz siekł po twarzy. Niebo raz po raz przecinały błyskawice. Uniosła ręce do góry i krzyknęła głośno, lecz słowa porwał potężny grzmot. Piorun uderzył w pobliskie drzewo, rozrywając je na dwie części. Jedna zaczęła się palić a ogień powoli zaczął trawić drugą.
W świetle kolejnej błyskawicy pojawiła się sylwetka. Mężczyzna miał na sobie długi, czarny płaszcz, który targany przez żywioł, sprawiał wrażenie trzepoczących na wietrze skrzydeł. Gdy podszedł bliżej, mogła mu się dokładnie przyjrzeć. Wyglądał dokładnie tak, jak sobie go wyobrażała: czarne włosy, które nie były ani długie, ani krótkie - wręcz wydawały się być odpowiedniej długości; orzechowe oczy, które patrzyły na nią przenikliwie, jakby penetrowały jej duszę. Czegóż innego mogłaby się spodziewać?
- Wiesz, czego chcę? – spytała, odgarniając kosmyk ciemnych włosów, który przykleił się jej do twarzy.
- Wiem. A czy ty wiesz, jaką cenę za to zapłacisz?
Skinęła głową.
Wyciągnął z kieszeni fiolkę, powieszoną na srebrnym łańcuszku, która zaczęła nieposłusznie miotać się na wietrze. Podał jej cenną miksturę, która była barwy ni to błękitnej, ni to fioletowej. Wydawała się jarzyć jasną poświatą.
Mężczyzna odwrócił się i już miał odejść, gdy dziewczyna ocknęła się z oszołomienia i spytała:
- A cyrograf?
- A… Tak… Cyrograf… - mruknął.
Natychmiast przestało padać. Mężczyzna wyciągnął zza pazuchy pergamin i krucze pióro a następnie podał jej. Dziewczyna, tak jak powinna, przekłuła palec lewej ręki, żeby było bliżej serca, i podpisała imieniem i nazwiskiem w wykropkowanym miejscu.
Mężczyzna schował cyrograf, odwrócił się i odszedł. Gdy błyskawica rozświetliła niebo, już go nie było.

***

Dziewczyna wróciła do mieszkania. Było już po pierwszej a go wciąż nie było. Wzięła szybki prysznic, przebrała się w piżamę, schowała cenną fiolkę do szafki stojącej koło łóżka i zasnęła.
Nie obudziła się, gdy wrócił przed świtem a jak szykowała się do pracy, spał jak zabity. Wyszła na palcach z mieszkania i cichutko zamknęła drzwi, uprzednio włożywszy fiolkę do torebki.
W pracy chodziła zamyślona, uśmiechała się do siebie i pieszczotliwie gładziła torebkę. Tam był jej skarb. Skarb, za który zapłaciła najwyższą cenę – duszę.
Do biura weszła jej koleżanka. Właściwie nie znała jej nawet zbyt dobrze, ale były na „cześć”. Po wymianie grzeczności, kobieta odważyła się wyznać:
- Wiesz… Jest chyba coś, o czym powinnaś wiedzieć…

***

Po powrocie z pracy miotała się bezcelowo po mieszkaniu, rozpaczliwie poszukując rozwiązania. Gdy jej chłopak po pół nocy wciąż nie wracał, już wiedziała, co zrobi…

***

Po raz kolejny wrócił nad ranem. Nie włączył, co prawda światła, ale nie starał się zachowywać specjalnie cicho. Zresztą… Ona i tak mu wybaczy. Jak zawsze.
Szedł po omacku do łóżka, gdy nagle potknął się o coś i wyłożył, jak długi, na ziemi.
- Co do cholery?!
Ktoś włączył światło.
Siedziała w fotelu, ubrana, i trzymała coś w ręku.
- Wyjdź stąd i nigdy nie wracaj… - powiedziała zimnym głosem, ze stanowczością, jakiej nigdy wcześniej u niej nie widział.
- Ależ kochanie, ty chyba żartujesz…
- Już cię spakowałam – stwierdziła, wskazując walizki, o które się potknął.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- Kochanie, ja się poprawię, tylko mnie nie wyrzucaj. Przecież wiesz, że bardzo cię kocham – uśmiechnął się do niej w taki sposób, że widząc to, zawsze mu przebaczała.
Diabeł widząc, co się święci, pojawił się znikąd, stanął po jej lewej stronie i zaczął szeptać do ucha:
- Nie wyrzucaj go… Daj mu wypić eliksir i na zawsze pozostanie twój. Albo, jeśli chcesz się zemścić, przywiąż do siebie i dopiero później go wyrzuć… Niech cierpi, tak jak ty cierpiałaś. Nie po to poświęciłaś duszę, żeby teraz zmarnować fiolkę.
- Idź do diabła – syknęła przez zęby

***

Lucyfer patrzył, jak były mieszkaniec, niczym zbity pies, zbiera manatki wychodzi. Nagle, obok niego pojawił się chłopak. Właściwie nie wyróżniał się niczym szczególnym i w ulicznym tłoku pewnie nikt nie zwróciłby na niego uwagi.
- Wiesz, że jeśli nie wykorzysta eliksiru, wszystko przepadnie? – spytał Pana Piekła.
- Wiem – odparł Szatan.
- Luciu, mogę ci zadać pytanie?
- Mhm…
- Po co to wszystko?
Lucyfer spojrzał na niego pytająco.
- Burza, cyrograf, płaszcz, kapelusz… fiolka… Przecież to wszystko…
- Widzisz… Ja jestem taki, jakim chcą mnie widzieć ludzie. Jak zareagowaliby na Szatana, Pana Piekła, Upadłego Anioła, który wyglądałby jak staruszek i lubiłby sobie popykać fajkę przy kominku? Ludzie dostają takiego diabła, jakiego chcą. Ona chciała mężczyzny w czarnym płaszczu, kapeluszu, z cyrografem i fiolką… Tak samo, jak ciebie ubierają w lśniące szaty, nad głową widzą aureolę a w rękę wkładają miecz, Gabrielu…

***

Wyszła z mieszkania, żeby przejść się po mieście. Które powoli zaczęło oświetlać wschodzące słońce. O dziwo była spokojna i całkowicie panowała nad sobą. Weszła na most, wzięła zamach i cisnęła cenną fiolką daleko… daleko… I poszła. Rozpocząć nowe życie.
Stojący nieopodal staruszek wyjął z ust fajkę i mruknął do siebie pod białym wąsem:
- Dobra dziewczynka…[/blok]


Autor: 28


Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.

ZAMKNIJ
Polityka prywatności