Kroniki Fantastyczne


[Świat Mroku]


Alicja w krainie koszmarów

[blok]- Obudź się, Alicjo.
- Nie mam na imię Alicja.
- Teraz już masz. Czy wiesz, że kiedy nastaje noc, budzą się demony?
- Wiem.
- Wierzysz w demony?
- Wierze.
- Boisz się ich?
- A jest już noc?
- Kochana…obudź się i otwórz oczy. Już zawsze będzie noc.
Zebrała całą siłę, którą jeszcze w sobie miała i otworzyła oczy…

***

Obudziła się nagle, spocona, rozpalona, z trudem łapiąc oddech. Spadanie? Krzyk? Nie, to był tylko sen, kolejny sen. Nic więcej. Odetchnęła głębiej i odgarnęła włosy opadające jej na twarz. Wstała i poszła do kuchni, nogi trzęsły jej się jeszcze lekko. Wypiła szklankę zimnej wody i od razu poczuła się lepiej. Usiadła na parapecie i zaczęła przyglądać się nocnemu życiu podwórka, w którym, choć pozornie pustym, działo się wiele ciekawych rzeczy. Dzikie koty zaczęły walczyć i miauczeć rozdzierająco, tak głośno, że z pewnością pobudziłyby wszystkich sąsiadów, otworzyła więc okno i wylała na podwórko resztę zawartości szklanki. Koty rozbiegły się natychmiast. Odstawiła naczynie do zlewu, po czym wróciła do łóżka. Kto to widział, żeby bać się spać we własnym pokoju…
Przewracała się z boku na bok, wierciła się cały czas, próbowała się jakoś ułożyć, jednak za nic nie udawało jej się zasnąć. Zrezygnowana położyła się na wznak, podciągnęła kołdrę pod brodę i zaczęła wpatrywać się w zwierciadło, które wisiało dokładnie naprzeciw niej. Skrupulatnie zaciągnięte zasłony sprawiały, że do pomieszczenia nie wpadał ani jeden promień księżycowego światła, z tego właśnie powodu panowały w nim niemal nieprzeniknione ciemności.
Minuty mijały, a sen ciągle nie chciał przyjść. Znużona, powoli przestawała myśleć, umysł miała coraz bardziej czysty i wolny, niezaśmiecany zbędnymi wspomnieniami czy odczuciami. Traciła kontakt z otaczającą ją rzeczywistością, wszystko stało się jeszcze bardziej czarna, zamazane. Gdyby była w stanie wyciągnąć przed siebie dłoń, pewnie nie dałaby rady jej dostrzec. Ale nawet nie próbowała tego zrobić, nie mogła. Jedynym, co ją interesowało i zdawało się być wyraźnym, było lustro. Jego gładka z pozoru tafla zaczęła drgać, falować, wyglądała, jakby nie była stała, lecz płynna, jakby cały czas się poruszała pod jakąś dziwną, ograniczającą ją materią. Lustro zdawało się skupiać w sobie całą energię. Nieświadoma tego, co się działo, nadal się w nie wpatrywała, niezdolna odwrócić wzroku czy choćby zamrugać powiekami.
Nie zauważała tego, że słabnie. Nie wiedziała, że zwierciadło ją przyciąga, że używa jej woli i jej sił, by przełamać tą dziwną barierę dzielącą ich od siebie. Nie zdawała sobie sprawy, że ona sama tego pragnie, że za wszelką cenę chce się dowiedzieć, co się wydarzy, kiedy tej bariery już nie będzie. Kiedy lustro, nieustannie falujące, będzie wolne, i będzie mogło popłynąć, ogarnąć wszystko, meble, ciemność, ją samą…
Kiedy to się końcu stało, mogła jedynie szerzej otworzyć oczy ze zdziwienia. Tafla zwierciadła pękła na tysiące malutkich odłamków, które roztrysnęły się po całym pokoju. W ostatniej chwili ocknęła się i osłoniła twarz, nie była jednak dość szybka. Lustrzane odłamki poraniły jej ręce, boleśnie pokaleczyły twarz, wpadały do ust i do oczu. Zaczęła potrząsać głową, pluć i kaszleć, oczy łzawiły, skaleczenia piekły i lekko krwawiły.
- Kochana… jakaś ty głupia.
Uniosła głowę i napotkała krwisto-czerwone spojrzenie nieznanego mężczyzny. Zerwała się, potknęła i poleciła do tyłu. Wyciągnęła rękę by oprzeć się o ścianę, ale dłoń natrafiła jedynie na pustkę. Upadła na twarde podłoże, usłyszała trzask łamanej kości. Załkała cicho, z bólu, ze strachu i niezrozumienia. Mężczyzna podszedł do niej, przyklęknął, ujął za podbródek i zmusił, by na niego spojrzała. Po raz kolejny zobaczyła koszmarne, nieludzkie oczy, czerwone białka i tęczówki, tak czarne, że nie można było dostrzec źrenic. Zobaczyła również bladą, całkiem przystojną twarz i włosy, tak samo czarne jak tęczówki, niedbale okalające głowę, opadające na ramiona.
Na widok jej wystraszonych, szeroko otwartych oczu pełnych łez, zagryzionych ze strachu warg i drżących dłoni nieznajomy uśmiechnął się drwiąco. Zbliżył się do niej jeszcze bardziej i zapytał:
- Czy wiesz, że kiedy nastaje noc, budzą się demony?
Nie mogła wydobyć z siebie głosu, jedyne, na co było ją stać, to przeczące pokręcenie głową.
- Wierzysz w demony?
- N-nie – wyszeptała cichym, łamiącym się głosem.
Demon w jednej chwili znalazł się za nią, unieruchomił ręce i przyłożył do gardła połyskujący w mroku nóż. Dziewczyna nie umiała już hamować głośnego łkania, trzęsła się cała, nieznajomy to czuł, wiedziała o tym.
- Boisz się?
W odpowiedzi zapłakała tylko jeszcze głośniej. Mężczyzna puścił ją i rzucił na ziemię jakby brzydził się czegoś tak żałosnego, przerażonego do granic możliwości, płaczącego u jego stóp. Ona skuliła się na ziemi i zasłoniła głowę rękoma. Słyszała bicie własnego serca, czuła, jak tłukło się w piersi, w uszach szumiało. Nie mogła myśleć, nie mogła się nawet poruszyć, chciała uciekać od tego miejsca jak najdalej, do siebie, do domu, ale ciało odmawiało posłuszeństwa. Czuła, jak demon przechodzi blisko niej, niemal widziała, jak się zatrzymuje, wiedziała, że na nią patrzy, jego wzrok przepalał na wskroś, przenikał ciało i duszę, a ona nic nie mogła zrobić.
Złapał ją za włosy i podniósł do góry. Po raz kolejny błysnął nóż, ładny, długi, z ozdobna rękojeścią ozdobioną kamieniem o barwie równie krwistej, co oczy demona. Dziewczyna spojrzała na niego błagalnie, licząc na litość. Nie chciała umierać, nie teraz, jeszcze nie…
Tym razem zbliżył się do niej tak bardzo, że widziała własne odbicie w koszmarnych oczach. Twarz miał poważną, napiętą, jeszcze bledszą, o ile to było możliwe.
- Boisz się?- zapytał jeszcze raz, a jego niski, zimny głos odbijał się echem w jej głowie.
- Boje się…
Po raz kolejny rzucił nią o ziemię, poczuła przeszywający ból w niedawno złamanej ręce.
Nagły rozbłysk światła zakłuł w oczy, nos drażnił okropny, specyficzny smród… smród szpitala. Wstała i rozejrzała się po białym korytarzu. Dostrzegła uchylone drzwi sali, do której właśnie zmierzała. Serce jej zamarło, kiedy zobaczyła salową zmieniającą pościel na łóżku, na którym jeszcze wczoraj leżała jej babcia…
Dym dusił i gryzł w oczy. W pomieszczeniu nic nie było widać, ogień zamazywał kształty, sypiący się z sufitu tynk pokrywał wszystko i wszystkich. Współlokatorki krzyczały i płakały, któraś uczepiła się jej ramienia i ciągnęła w stronę okna. Wyrwała jej swoje ramię, upadła… w oknie coś mignęło, ktoś krzyknął jeszcze głośniej, ktoś inny ją podniósł…
- Twoja kolej Ewa! Skacz!
Ewa weszła na parapet, przytrzymała się framugi, ale nie chciała skoczyć, zamknęła oczy.
- Szybciej! Skacz, Ewa!
Spojrzała w dół, zobaczyła sznur pędzących samochodów, zachwiała się, barierka była wąska, zachowanie równowagi utrudniał wiatr i włosy sypiące się na twarz.
- Nie rób tego, dziewczyno!
Obejrzała się by spojrzeć na młodego mężczyznę, podchodzącego do niej powoli. Zacisnęła pięści i skoczyła. Gruchnęła o ziemię.
Powoli próbowała się podnieść. Chodniki są zawsze takie śliskie zimną, nikt nie odgarnia śniegu. Otrzepała płaszczyk ze śniegu.
- Ewa! Ewa! Patrz, co dostałam od mikołaja w szkole!
Nagle wszystko sobie przypomniała. Jak Ula wbiegła na ulice, jak sąsiad nie mógł wyhamować na lodzie, jak jej mała siostrzyczka leżała na bruku, a krew wsiąka w świeży śnieg…
- Patrz, Ewa! Widzisz?
- Zostań tam, Złotko!
Ale dziecko nie chciało słuchać, cały czas biegło prosto pod koła samochodu. Ewa wybiegła na ulice i ostatnie, co zdążyła zrobić, to pchnąć małą z całych sił…
Potem krzyk, pisk opon, ból… Mrok.
Znowu wszystko było czarne, wszystko było obce. Leżała z rozrzuconymi rekami, tępym wzrokiem wpatrywała się w pustkę. Łzy spływały po policzkach, obłoczki pary unosiły się z półotwartych ust. Każdy milimetr kwadratowy ciała przeszywał rozdzierający ból, ale Ewa nie miała siły krzyczeć. Chciała tylko, żeby wszystko się skończyło. Łzy, ból, pustka, ona…

***

Zobaczyła przed sobą tego samego demona, który całe wieki temu przykładał jej do szyi nóż. Patrzył na nią obojętnie tymi upiornymi oczami… ale tym razem jego wzrok już nie palił, nie przenikał na wskroś… nie miał już przez co przenikać.
- Zostaw mnie.
Demon podszedł do niej, złapał za rękę i postawił na nogi. Spojrzał w oczy… oczy tak czarne, że nie mógł rozróżnić nawet źrenic, tak czarne, że widział w nich swoje własne odbicie…
Bez słowa wskazał jej odłamki połamanego lustra leżące obok nich. Spojrzała… w każdym w tysiąca odłamków widziała swój własny pokój oświetlony nielicznymi promieniami słońca, które nieśmiało przebijały się przez skrupulatnie zaciągnięte zasłony. Widziała samą siebie leżącą na łóżku, swoją bezwładnie zwisającą dłoń… Sanitariusza zamykającego jej szeroko otarte oczy…
Zwróciła wzrok na demona, badała go przez chwilę. Swoim zwyczajem odgarnęła włosy opadające na czoło i zapytała.
- Tak właśnie wygląda śmierć?
- Nie wiem.- odpowiedział szczerze demon.- Można i tak interpretować.
- A to co jest? Piekło? Bo chyba nie niebo?
- To jest Kraina Koszmarów.
- A kim ty tutaj jesteś?
Demon zamyślił się na chwilę. Przyjrzał się jej, a w jego oczach dostrzegła nutkę sympatii, a może rozbawienia…
- Ja jestem Lewis Carroll.
- A kim ja jestem?
Tym razem nie dało już się pomylić rozbawienia z czymkolwiek innym.
- Ty? Ty jesteś Alicją, kochana.[/blok]


Autor: 435


Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.

ZAMKNIJ
Polityka prywatności