Kroniki Fantastyczne


[Świat Mroku]


Za drzwiami pokoju numer 3

[blok]Odczuwaliście kiedyś strach tak wielki, że was paraliżował? Tak potężny, że obawialiście się ruszyć z obawy, aby wasz cień obudzony nagle ze snu was nie pożarł? Baliście się tak bardzo, że nie wychodziliście z domu z obawy przed czyhającym niebezpieczeństwem? Ja przekonałem się, że można się tak bać. Być obezwładniony strachem, czekając na nieuchronne mogące przyjść z każdym kolejnym oddechem. Znałem człowieka, który był przygotowany na to, co miało się z nim stać, ale zupełnie nie potrafił poradzić sobie z pożerającym go strachem. Nikt z nas tego nie potrafi – powiedział mi pewnej nocy.
Latem roku 1999 przez prawie dwa tygodnie mieszkałem w pewnym hotelu mieszczącym się przy drodze wylotowej niewielkiego miasteczka, którego nazwy nie mogę podać przez wzgląd na obietnicę, jaką złożyłem właścicielce tego przybytku. Kobieta obawiała się, może i słusznie, że wydarzenia tamtego lata przyczyniłyby złej sławy dla jej interesu i interesu miasta. Powód, dla którego przebywałem wtedy w tamtych stronach nie jest związany z całą historią, toteż jedynie wspomnę, że znalazłem się tam w sprawach służbowych, wypełniając pewne administracyjne papiery tamtego rejonu.
Miejsce, w którym się zatrzymałem nosiło nazwę Hotelik, co mniej więcej odpowiadało temu, czego się po tej nazwie spodziewałem. Nieduży budynek oferujący co najwyżej dwadzieścia pokoi (później dowiedziałem się, że było ich tylko dwanaście), skromną stołówkę oraz sklepik z prasą i słodyczami. Standard pokoi przypominał mi czasy studenckie i wygląd niejednego pokoju w akademiku. Plusem okazała się łazienka w każdym pokoju, co w miejscu takim jak to przyjemnie mnie zaskoczyło. Tego luksusu byłem pozbawiony przez cały okres studiów.
Otrzymałem klucz z wyrytą na metalowym breloczku czwórką. Pokój okazał się całkiem przyjemny. Jedno szerokie łóżko, szafa na ubrania, stolik, dwa krzesła oraz niewielka szafka przy łóżku, na której stał telefon i nocna lampka. Okno zasnute białą firanką wychodziło na parking i ulicę. Świetnie, pomyślałem, mam widok na swój samochód. Rano będę mógł sprawdzić, czy jeszcze stoi tam, gdzie go zaparkowałem.
Postanowiłem wziąć prysznic i odpocząć przed jutrzejszym dniem. Czekała mnie wyprawa do miasteczka z kilkukilogramowym plikiem papierów i odwiedzenie kilkuset mieszkań.
Jestem człowiekiem, który trudno przyzwyczaja się do nowych miejsc i zazwyczaj kiepsko sypiam pierwszej nocy w obcym łóżku. Dzięki temu doświadczyłem wtedy wstępu do tego, co miało się wydarzyć później.
Nie mam pojęcia w jaki sposób człowiek zapada w sen. Tamtej nocy wiele bym dał za taką informację. Przewracałem się z boku na bok, próbując choć odrobinę zażyć kojącego odpoczynku przed czekającym mnie dniem. Mijały kolejne godziny, a sen nie nadchodził. W każdych innych okolicznościach po prostu bym wstał i się czymś zajął, ale wtedy za wszelką cenę próbowałem odpocząć. Czekał mnie dzień żmudnej pracy i jedyne czego pragnąłem to obudzić się rano wypoczęty. Jednak wszystko wskazywało na to, że nie będzie mi to dane.
Gdy usłyszałem pierwszy chrobot aż poderwałem się do pozycji siedzącej. Był tak wyraźny jakby dochodził spod mojego łóżka. Serce na moment mi zamarło i wtedy na jedną chwilę zapomniałem o zmęczeniu. Czekałem w napięciu aż tajemniczy odgłos się powtórzy. Czerwone cyfry elektronicznego zegara na szafce wskazywały pięć po drugiej i były to jedyne obiekty, które wyraźnie widziałem w całym pokoju. Zasunięte zasłony skrywały pomieszczenie w mroku, broniąc przed bladym światłem latarni ulicznej. Przekląłem się w myślach za zasłonięcie okna.
Moje serce uspokoiło się. Doszedłem do przekonania, że odgłos był wymysłem mojego zmęczonego umysłu i po trzech minutach ciszy ponownie zamknąłem oczy. Chwilę później ponownie to usłyszałem. Tym razem dźwięk był dłuższy, dzięki czemu potrafiłem go dokładniej zlokalizować. Nie pochodził spod mojego łóżka, ani nawet z mojego pokoju. Tajemniczy odgłos przypominający przesuwanie ciężkiego mebla po gołej, drewnianej podłodze lub, co nie wiedzieć czemu przyszło mi do głowy, dźwięk skrobiących po szkolnej tablicy paznokci, pochodził z całą pewnością zza ściany, z pokoju numer trzy. Mógł trwać dwie, trzy a nawet pięć sekund, jednakże ze względu na to, że w nocy wszystko wygląda inaczej niż w rzeczywistości, mogę się mylić.
Po krótkiej przerwie, odgłos zza ściany powtórzył się po raz trzeci, trwał jakąś sekundę i urwał się nagle. Zaraz potem rozległo się głuche uderzenie a z nim do moich uszu dotarły ciche jęki, jakby łkanie. Wsłuchiwałem się uważnie w każdy dźwięk dochodzący z sąsiedniego pokoju, ale prócz płaczu i kilku cichych uderzeń nic już się nie wydarzyło. Około drugiej trzydzieści wszystko się skończyło i powróciła cisza.
Zachodziłem w głowę, co też mogło się tam stać, ale nic konkretnego nie przychodziło mi na myśl. Byłem zresztą zbyt zmęczony, aby przywiązywać do tego wydarzenia wagę. Reszta nocy upłynęła spokojnie i bez tajemniczych dźwięków. Nad ranem udało mi się nawet przespać trochę, jednak świdrujący uszy odgłos budzika uświadomił mi, że co prawda spałem, ale zdecydowanie nie na tyle długo, aby wypocząć.
Zaczęła się moja praca. Wychodziłem rano z hotelu i wracałem popołudniem zmęczony jak niewolnik na galerze. Całodzienne wypełnianie formularzy i poprawianie już wypełnionych stało się moją zmorą już pierwszego dnia.
Właścicielka Hoteliku, pani Irena, sympatyczna kobieta w średnim wieku z figurą zawodnika sumo widząc w jakim stanie wracam codziennie z miasteczka, zaproponowała, że będzie przynosić mi posiłki na górę, do pokoju. Zdobyłem się na uśmiech i odmówiłem. Podziękowałem jej za troskę i powiedziałem, że wizyta w stołówce zawsze podnosi mnie na duchu.
Podobno człowiek może przyzwyczaić się do wszystkiego. Coś w tym jest, gdyż już w następnym tygodniu szło mi dużo lepiej. Nawet pani Irena zauważyła, że wyglądam bardziej wesoło. Może cieszyłem się, że już niewiele zostało mi tych papierów do wypełnienia.
W nocy spałem jak niemowlak. Nawet jeśli zza ściany dochodziły jakieś szurania i jęki, były na tyle ciche, że nie zdołały sforsować grubej bariery mojego snu. Nawet wtedy, gdy je słyszałem tamtej pierwszej nocy nie były zbyt głośne. Gdybym wtedy spał z pewnością bym nic nie usłyszał.
Usłyszałbym jednak na pewno krzyk, który jak mniemam postawił na nogi cały Hotelik pewnej nocy. Był to krzyk pełen bólu, przerażenia i totalnego obłędu. Trwał w mojej głowie jeszcze po tym jak wyskoczyłem z hotelowego łóżka, uderzając się boleśnie w nogę. Nie minęła chwila a byłem już rozbudzony i niemal równie przerażony, co krzyczący zza ściany człowiek. Wpatrywałem się w ścianę oddzielającą mnie od sąsiedniego pokoju jakby była to granica samego piekła, mająca runąć lada chwila. Krzyk stopniowo zanikał, by przejść w spazmatyczny szloch, który zamilkł po kilku minutach. Na korytarzu rozległy się pośpieszne kroki i ktoś zapukał do drzwi mojego sąsiada.
- Czy wszystko w porządku? Halo? Proszę pana – niewątpliwie sama właścicielka poczuła się zobowiązana na gorąco wyjaśnić sprawę. – Niech się pan odezwie. Proszę pana?
Z głębi pokoju numer trzy odpowiadała tylko cisza. Ktokolwiek tam był albo wolał się nie odzywać, albo był martwy. Trzecią możliwością było szaleństwo trawiące umysł pensjonariusza.
- Panie Warecki – głos właścicielki było słychać i u mnie a przecież starała się mówić na tyle cicho by nie obudzić innych lokatorów (jakby ktokolwiek jeszcze mógł spać). – Panie Warecki, czy wszystko w porządku? – jasne, pomyślałem, tak tylko sobie krzyczę po nocy. – Niech mnie pan wpuści, chciałabym z panem porozmawiać.
Przysunąłem się do ściany i nasłuchiwałem, ale z pokoju obok nie rozległ się żaden dźwięk.
- Panie Warecki, niech mi pan odpowie – pani Irena zdradzała pewne oznaki zniecierpliwienia.
Tak jak poprzednio jej słowa nie wywołały żadnego odzewu. Kobieta postała jeszcze jakąś chwilę na korytarzu po czym odezwała się po raz ostatni:
- Jeśli będzie pan czegoś potrzebował, proszę do mnie zadzwonić.
Zaraz potem usłyszałem jej oddalające się kroki. Sterczałem jeszcze jakieś pięć minut starając się wyłapać najdrobniejszy szmer ale po drugiej stronie ściany panowała cisza. Wreszcie zdecydowałem się powrócić do łóżka.
Rano, jak każdy normalny człowiek mający własne sprawy nie zaprzątałem sobie głowy minioną nocą. Zszedłem na dół, zjadłem śniadanie i z papierami pod pachą ruszyłem do pracy. Dopiero popołudniu przyszło mi powrócić do owego incydentu. Zaraz przy wejściu dorwała mnie pani Irena.
- Dzień dobry panu – zagadnęła.
Uśmiechnąłem się i skinąłem głową.
- Czy możemy chwilkę porozmawiać? – zapytała gdy już zamierzałem ją minąć.
- Oczywiście – odparłem zachodząc w głowę, o co może jej chodzić.
- Proszę do mojego biura.
Zaprowadziła mnie do swojego gabinetu a ja poczułem się nagle jak dzieciak poproszony na rozmowę do dyrektora za malowanie wulgaryzmów na murach szkoły. Biuro pani Ireny zajmowało powierzchnię połowy mojego pokoju i oprócz stylowego dębowego biurka znajdował tam się stolik z elektrycznym czajnikiem i kompletem szklanek, kanapa w jaskrawym zielonym kolorze oraz regały wypełnione grubymi segregatorami.
Właścicielka wskazała mi miejsce na kanapie i zaproponowała kawę.
- Chciałam pana przeprosić za te nocne hałasy – rzekła. – Wiem, że jest to dla pana bardzo męczące. Ciężko pan pracuje i chciałby pan wypocząć. Przepraszam. Mamy tutaj trochę kłopotliwego gościa. Mieszka u nas już trzeci miesiąc. Wielu gości skarży się na hałasy dobiegające z jego pokoju. To, co się wydarzyło dziś w nocy zdarzało się już wcześniej. Pan Warecki jest chory. Odkąd umarła mu żona, dręczą go koszmary i nie potrafi dojść do siebie. To bardzo nieszczęśliwy człowiek.
Mówiła to wszystko takim tonem jakby usprawiedliwiając fakt zameldowania owego kłopotliwego gościa w swoim hotelu. Siedziałem naprzeciwko niej zachodząc w głowę po co mi to wszystko mówi, skoro nawet słowem się nie poskarżyłem na minioną noc.
- Wielu ludzi mi mówi, że powinnam wyrzucić stąd tego człowieka lub zadzwonić po pogotowie. To straszne. Oni chcieliby, żeby zamknęli tego biednego człowieka w szpitalu dla umysłowo chorych. Ale ja nie mogę się na to zgodzić. Nie mogę go stąd wyrzucić. Nikt się nim przecież nie zajmie, a on potrzebuje teraz opieki. Sam by sobie nie poradził. Należy mu pomóc. Zająć się nim, dopóki nie stanie jakoś na nogi. Czy pan mnie rozumie?
Skinąłem głową. Niewiele interesował mnie facet w sąsiednim pokoju, a jeszcze mniej troska pani Ireny o jego samopoczucie, ale chciałem wreszcie pójść na górę i się odświeżyć. Dochodziła siedemnasta a ja od rana byłem na nogach.
- Przepraszam pana za niego – mówiła dalej, - wiem, że on sam mógłby to zrobić, ale nigdy nie opuszcza swojego pokoju. Biedak, tak bardzo pogrążony jest w żałobie, tak wielki przeżywa ból, że jeszcze teraz, po tylu dniach opłakuje swoją zmarłą żonę.
- To rzeczywiście smutne – mruknąłem.
- Jeśliby pan chciał, przepiszę pana do innego pokoju. Zamieszkałby pan na parterze. Tam krzyki pana Wareckiego nie są tak dokuczliwe. Nie powinnam pana meldować w pokoju tuż obok niego. Przepraszam. Powinnam była wiedzieć...
- Nic się nie stało – uniosłem uspokajająco rękę, żeby kobieta zbytnio się nie rozpędziła. – Naprawdę, nie ma o czym mówić. Zostanę w czwórce, proszę sobie nie robić kłopotów.
- Ależ to żaden kłopot – wtrąciła pośpiesznie.
- Zostanę w czwórce – powtórzyłem. – Te krzyki nie są aż tak kłopotliwe. Jeśli będzie pani z nim rozmawiała, proszę mu przekazać najszczersze wyrazy współczucia z powodu żony.
- Tak zrobię, dziękuję.
Uznałem, że rozmowa jest zakończona. Wstałem i odwróciłem się do wyjścia. Przy drzwiach zatrzymał mnie jej głos.
- Jest pan bardzo dobrym człowiekiem. Życzyłabym sobie, aby było więcej takich ludzi na świecie.
Zakłopotany opuściłem jej biuro w milczeniu i poszedłem na górę. Już u szczytu schodów zauważyłem, że coś jest nie tak. Codzienna rutyna nauczyła mnie, że wszystko tutaj zawsze wygląda tak samo. Od wielu dni wracając po pracy zastawałem granatowy chodnik ciągnący się korytarzem, bukiet kwiatów w wazonie stojącym na stole po lewej, trzy obrazy zdobiące ściany między drzwiami pokoi. Tym razem po raz pierwszy odkąd tu zamieszkałem coś uległo zmianie. To coś, co spostrzegłem niemal natychmiast, to były uchylone drzwi do pokoju numer trzy i wisząca na nich kartka. Nigdy przedtem nie widziałem otwartych drzwi tego pokoju, nie widziałem jego mieszkańca, zresztą pani Irena wspominała przed chwilą, że on nigdy nie opuszcza pokoju i absolutnie nigdy nie spotkałem się z wywieszaniem jakichkolwiek kartek na zewnątrz.
Zaniepokoiło mnie to na tyle, że przystanąłem przed pokojem pana Wareckiego i spojrzałem na szeroką na około dziesięć centymetrów szparę w uchylonych drzwiach. Cokolwiek znajdowało się za progiem, tonęło w mroku. Zasłony w oknie musiały być zasunięte, stąd skąpe światło padające z korytarza odsłaniało tylko kawałek brązowej wykładziny.
Dopiero po chwili skierowałem wzrok na przypiętą obok klamki kartkę. Początkowo uznałem ją za całkowicie czystą, jednak drugi rzut oka przekonał mnie, że widnieją na niej dwa słowa, spisane pewnie drżącą ręką, jako że litery były zdeformowane i nie utrzymywały się na stałym poziomie. Blady napis, powstały najprawdopodobniej wypisującym się długopisem brzmiał:

P O M Ó Ż M I

Przez moment myślałem, aby pobiec po właścicielkę hotelu, w końcu to ona utrzymywała kontakt z tym mężczyzną. Doszedłem jednak do przekonania, że uniknę jej ględzenia jeśli nic jej nie powiem. Przez myśl mi przeszło aby zerwać kartkę, zamknąć drzwi i pójść do swojego pokoju, lecz sumienie skutecznie wyparło mi z głowy ten pomysł.
Pchnąłem drzwi i wszedłem do środka. W pokoju było ciemno. Tak jak myślałem, zasłony w oknach były zasunięte, a poza tym na stylowy karnisz narzucony był koc, który dodatkowo chronił wnętrze przed promieniami słońca. Już od progu zaatakował mnie nieprzyjemny zapach potu i czegoś jeszcze, czego nie byłem w stanie zidentyfikować. Pomyślałem, że dobrym pomysłem byłoby przewietrzenie pokoju.
Kątem oka wyłowiłem jakiś ruch po prawej i spojrzałem w tę stronę. W rogu pokoju, osłonięty szafką stojącą przy łóżku siedział skulony mężczyzna. Zobaczyłem go tylko dlatego, że jego jasna piżama wyróżniała się na tle ciemności wokół, zupełnie jakby świeciła w mroku. Był w wieku pięćdziesięciu lub sześćdziesięciu lat. Siwe włosy, potargane na głowie układały się każdy w innym kierunku. Podłużna, zarośnięta twarz, porysowana siecią zmarszczek wpatrywała się we mnie dużymi, podkrążonymi oczyma. Nie wiem, czy widniał w nich strach, czy błaganie; możliwe, że były obie te rzeczy. Człowiek dygotał cały, jak gdyby z zimna, chociaż w pokoju było duszno.
Dłuższą chwilę wpatrywaliśmy się w siebie. Ciarki przeszły mi po plecach, mimo że nie potrafię powiedzieć co tak naprawdę mnie przestraszyło. Na jego twarzy pojawił się nieokreślony grymas, usta kilkakrotnie otworzyły się, aby zaraz się zamknąć, ale wreszcie z jego gardła wydobył się starczy, schrypnięty głos.
- Pomóż mi.
To wyrwało mnie z otępienia, z jakim się w niego wpatrywałem. Podszedłem do starca i zanim się nad nim pochyliłem, zapaliłem nocną lampkę stojącą na szafce. Mężczyzna zmrużył oczy pod wpływem nagłego blasku światła, ale nie zaprotestował na moje posunięcie. Zignorowałem nieprzyjemną woń, która go otaczała i zapytałem:
- Co panu jest?
Drżał na całym ciele. Jego skóra miała nienaturalnie jasny kolor, jak gdyby od dawna nie przebywał na słońcu. Kiedy położyłem mu dłoń na ramieniu, poczułem chłód emanujący z jego ciała i wyczuwalny nawet przez grubą flanelową piżamę. Wydawało się jakby mężczyzna dopiero co wyszedł z zamrażarki.
- Pomóż mi, proszę – wykrztusił ponownie. Zrozumiałem, że to coś w jego oczach to błaganie o pomoc.
- Ale jak? Jak mam panu pomóc? Wezwać lekarza?
- Nie – szepnął, - lekarz mi nie pomoże.
- Więc co mogę zrobić?
- Zostań ze mną – powiedział tak nagle, że aż zamarłem. – Zostań ze mną tej nocy. Proszę. Po prostu nie mogę zostać sam.
Z trudem składał słowa. Zmarznięte wargi nie potrafiły ułożyć się w odpowiedni kształt, przez co mówił niewyraźnie, połykając trudniejsze sylaby. Ochrypnięty, drżący głos nie ułatwiał wcale zrozumienia jego wypowiedzi.
- Pójdę po panią Irenę – zaproponowałem. – Ona się panem zajmie.
- Nie! – jego dłoń, zimna jak lód zacisnęła się na moim nadgarstku. – Ona nie zrozumie. To pan musi mi pomóc. Proszę. Niech pan nie odchodzi. Ja... Ja mogę nie przeżyć dzisiejszej nocy. Czuję to.
Starzec wydawał się pomylony. Niewątpliwie powinni nim się zająć specjaliści. Przypominałem sobie to, co powiedziała mi właścicielka hotelu o jego żonie i stwierdziłem, że jej śmierć musiała wpędzić tego człowieka w zbyt głęboką rozpacz. Odizolowani od społeczeństwa często tracą kontakt z rzeczywistością, a on przebywał sam zdecydowanie za długo.
- Potrzebna panu pomoc specjalisty. Pomówię o tym z panią Ireną. Zajmiemy się panem.
- Proszę – jego zimne palce zacisnęły się mocniej na mojej ręce. – Niech pan zostanie. Tylko na tę jedną noc. To ważne. Chcę się przekonać, czy nie zwariowałem. Pan musi mi pomóc.
- Ale ja nie wiem, co mam robić.
- Po prostu niech pan zostanie ze mną w pokoju do świtu. Potem pan odejdzie. Chcę tylko wiedzieć czy to prawda. Niedługo i tak umrę. Ona po mnie przyjdzie.
- Śmierć? – zapytałem.
Na jego twarzy pojawił się nikły uśmiech, jakby było coś zabawnego w tym co powiedziałem. Pomarszczone wargi odsłoniły na moment pożółkłe od papierosów i kawy resztki zębów.
- Śmierć – powtórzył jakby sam do siebie, - to dobre określenie. Rzeczywiście, to będzie śmierć.
- Więc po prostu muszę przeczekać z panem całą noc? Dlaczego? W czym to może panu pomóc?
- Może pozwoli mi zachować zdrowe zmysły – odparł. – Pewnie już uważa mnie pan za szaleńca, a jeśli nie, to na pewno by pan to zrobił, gdybym panu teraz powiedział. Może jestem szalony, może wszystko to sobie uroiłem. To jest możliwe i dlatego potrzebuję pana obecności, aby się o tym przekonać. Chcę wiedzieć, czy już straciłem swe zmysły.
- I sama moja obecność ma panu w tym pomóc?
- Tak, to wystarczy. Jeśli ujrzy pan to, co ja, będzie to znaczyć, że nie zwariowałem, że to dzieje się naprawdę, a moje dni są policzone.
- Jeśli ujrzę co? – zapytałem.
- Moją żonę – powiedział. – Moją zmarłą żonę.
Nie wiem, czy takiej odpowiedzi się spodziewałem, ale nawet jeśli tak było, to jego słowa całkowicie mnie zaskoczyły. Nie mogłem nic z siebie wydusić i Warecki to widział.
- Tak, widzę swoją żonę. Pojawia się co noc, aby mnie dręczyć. Jeśli to tylko moja wyobraźnia, to pan niczego nie zobaczy. Ale ja muszę to wiedzieć. Słyszy pan? Muszę wiedzieć, że nie zwariowałem.
- Dobrze – odparłem wreszcie. – W porządku. Zostanę tu na noc.
Pożałowałem tych słów ledwie je wymówiłem. Mężczyzna za to widocznie się uspokoił. Jego ciało drżało już jakby mniej.
- Dziękuję – powiedział.
- Chciałbym się teraz odświeżyć i coś zjeść. Przyjdę do pana o ósmej.
- Dobrze. Będę na pana czekał.
Wziąłem prysznic i zszedłem na dół, żeby zjeść obiad. W jadalni kręciła się pani Irena ale na szczęście nie podeszła do mnie. Zjadłem w samotności i wróciłem na górę. Postanowiłem zdrzemnąć się trochę. Był to pomysł o tyle dobry, że miałem przed sobą całą noc czuwania. Położyłem się do łóżka i zasnąłem.
Obudził mnie głuchy łomot zza ściany. Ktoś walił w ścianę w sąsiednim pokoju. Zapewne aby przypomnieć mi, że już czas. Spojrzałem na zegarek. Było dwadzieścia cztery po dwudziestej. Wyszedłem na korytarz i bez pukania wszedłem do pokoju obok. Ponownie uderzył mnie panujący tu zaduch i unoszący się w powietrzu fetor.
Warecki siedział na łóżku w tej samej piżamie co poprzednio, lampka nocna dalej była zapalona, świecąc sześćdziesięciowatową żarówką w przygarbione plecy starca. Spojrzał na mnie zmęczonymi oczyma i wskazał na krzesło.
Usiadłem.
- Mamy jeszcze trochę czasu – powiedział. Jego głos przypominał człowieka cierpiącego na gruźlicę lub kogoś z rakiem krtani. Ciężki i chrapliwy powodował, że pod jego brzmieniem przechodziły mi ciarki. – Ona nie pojawia się tak wcześnie. Czasem przychodzi po północy, czasem później, a czasem wcześniej. Jeszcze ani razu nie zjawiła się przed jedenastą.
Mówiąc to wpatrywał się z uwagą w tarczę zegarka na swoim przegubie. Potem ponownie spojrzał na mnie.
- Mamy więc czas. Parę godzin powinno w zupełności wystarczyć. Zapewne chciałby się pan dowiedzieć jak umarła moja żona, prawda? Pewnie ciekawi pana dlaczego jej duch pojawia się nocami i czemu jest to takie przerażające.
Prawdę powiedziawszy zachodziłem w głowę, jak mam dać mu do zrozumienia, że w takim razie przyjdę o jedenastej, ale nie wyglądał na kogoś, kogo taki argument by przekonał.
- Więc powiem panu – kontynuował. – Opowiem panu wszystko. Mój koniec jest bliski, umierający człowiek czuje, że śmierć jest tuż obok. Ja wiem, że najdalej za kilka dni nie będzie mnie na tym świecie i potrzebuję kogoś, kto mógłby mnie wysłuchać przed śmiercią. Nie księdza, on mimo całej swojej mądrości nie potrafiłby tego zrozumieć. Muszę wyznać komuś swoje grzechy, nie oczekuję rozgrzeszenia, bo wiem, że na nie nie zasługuję. Jeśli istnieje gdzieś piekło, to ja na pewno tam trafię. Dlatego ksiądz byłby tu zbędny.
Przerwał na moment jakby rozważał, czy rzeczywiście chce to ciągnąć dalej. A może szukał odpowiednich słów. Może nie wiedział od czego zacząć.
- To ja zabiłem swoją żonę – powiedział tym chrapliwym głosem, od którego włos jeżył się na głowie. – Ja ją zabiłem. To dlatego teraz ona mnie dręczy. Pojawia się nocami, próbując wyrwać mi duszę. Mści się za wszystko, co przeze mnie wycierpiała. Bo widzi pan – głos załamał mu się nagle, - nigdy nie byłem mężem jakiego by chciała mieć. Może i była dobrą kobietą, ale jej nie kochałem. Przez całe życie była dla mnie obca. Nienawidziłem jej i nienawidzę jej. Zmusiła mnie, żebym się z nią ożenił. Zaszła w ciążę, nie chciała usunąć dziecka, więc musieliśmy się pobrać. Gdyby nie mój ojciec, zostawiłbym ją z tym bachorem i wyjechał gdzieś. Gdziekolwiek. Byłem młody, miałem duże możliwości. Ale ojca bałem się jak zarazy. Musiałem posłuchać. No i wzięliśmy ślub. Przysiągłem sobie jednak, że suka pożałuje, że mnie do tego zmusiła. Jak tylko przenieśliśmy się na swoje sprałem ją tak, że dwa tygodnie z domu nie wychodziła. Oczywiście dziecko zmarło zanim się urodziło, a ona miała na swoje. Chciała mieć męża, to miała, ale musiała wiedzieć, że przyjdzie jej za to zapłacić.
Starzec mówił a oczy iskrzyły mu się nienawiścią. Widać powracał całym sobą w minione lata. Słuchałem osłupiały. Nie mogłem uwierzyć, że człowiek, który jeszcze dwie godziny temu trząsł się ze strachu jak galareta może być takim potworem.
- Ożeniłem się mając dwadzieścia jeden lat. Dla mnie było to jak wyrok śmierci. Byłem młody, przystojny, dziewczyny za mną szalały. Nie mogłem znieść myśli, że odtąd muszę zrezygnować ze wszystkich tych swobód. Na pewno mnie pan rozumie, jest pan młody, pewnie nie ma pan żony, nie widzę obrączki na pana palcu. Kiedy się ożeniłem, było to tak jakby ktoś grzmotnął mnie twardą pałką w głowę. Zostałem upokorzony i ktoś musiał za to zapłacić. Mojego ojca bałem się najbardziej, chociaż jemu też chętnie bym przyłożył. Ale na szczęście miałem kogoś tuż pod swoją ręką. Kogoś, kto zasłużył na mój gniew dużo bardziej niż ojciec. Kiedy tylko moja żoneczka wydobrzała, sprałem ją znowu, tak aby nie było widać siniaków. Jej widok napełniał mnie wstrętem. Nienawidziłem jej jak robaka, którego nagle dostrzegasz w swoim jedzeniu. Chciałem, żeby wiedziała jak wielki popełniła błąd, ciągnąc mnie do ołtarza. Nie zamierzałem rezygnować z dotychczasowego życia. Długie wieczory w gronie znajomych, tańce, alkohol i kobiety. Korzystałem z życia i ona musiała to zaakceptować. Nauczyła się, cholera, unikać mnie, zwłaszcza po nocnych imprezach. Gotowała jak mistrz kuchni w najlepszej restauracji, żeby tylko mi nie podpaść, ale to wszystko było na nic. Mojej nienawiści nic nie było w stanie stępić. Przez trzydzieści cztery lata naszego małżeństwa to uczucie narastało we mnie jak rozprzestrzeniający się ogień. Cokolwiek by nie robiła, budziła we mnie wstręt. Gdy tylko miałem na to ochotę, brałem ją jak najgorszą dziwkę, prałem tak, że nowe siniaki pojawiały się na miejscu innych, jeszcze nie zagojonych. Sprowadzałem do domu inne kobiety, żeby wiedziała jakim jest nędznym ścierwem. Zamieniłem jej życie w piekło, bo ona zmarnowała moje.
Przewracało mi się w żołądku, gdy tego słuchałem. Na mojej twarzy musiał pojawić się grymas obrzydzenia, bo Warecki tylko uśmiechnął się napotykając mój wzrok.
- Tak – powiedział, - byłem dla niej potworem. Prawdziwym diabłem, przed którym chowała się w najdalszy kąt. I słusznie, bo potrafiłem przyłożyć jej z samego przyzwyczajenia. Dla wszystkich innych byłem kochającym mężem. Kiedy ktoś nas odwiedzał, widział normalną rodzinę, męża i żonę. Bała się poskarżyć komukolwiek, bo wiedziała, że zaraz potem rozpętam jej takie piekło, jakiego jeszcze nie zaznała. Wszyscy w okolicy uważali mnie za spokojnego i wzorowego obywatela i tak było w istocie. W pewnym momencie skończyłem z nocnymi szaleństwami. Wódeczkę piłem jeszcze, jak każdy, to przecież normalne. A kobiety? Czasami się zdarzało. Nie byłem już taki młody, zrozumiałem, że nie jestem w stanie naprawić tego, co mi się w życiu spieprzyło. Wszystkie swoje niepowodzenia, frustracje wyładowywałem na niej. Używałem czego tylko mogłem, co się nawinęło pod rękę. Pasek, sznur od żelazka, łyżka do opon. Gdy byłem pijany przypalałem jej skórę papierosami. W wieku trzydziestu dwóch lat, suka nie miała już żadnego z przednich zębów, a ja nienawidziłem ją każdego dnia bardziej.
- Dlaczego mi pan to opowiada? – przerwałem. Zbierało mi się na wymioty. Czułem, że jeszcze moment a zapaskudzę wykładzinę przed sobą.
- Muszę komuś o tym powiedzieć. Nie chcę umrzeć nie wyjawiając nikomu, co zrobiłem. Byłem łotrem, prawdziwym skurwysynem i za to będę się smażył w piekle. Bóg nie przebacza takim jak ja. Wiem to i nie oczekuję Jego łaski. Ale chcę, aby ktoś wiedział. Nie mogę tego zabrać ze sobą do grobu. Nie mogę.
- Już mi pan wszystko powiedział. Już wystarczy.
- Nie – odparł, - to jeszcze nie wszystko. Nie powiedziałem panu najważniejszego. Tego jak ją zabiłem.
- A to, co pan z nią robił przez te wszystkie lata czym było? Zabawą? Ona musiała umierać już wtedy! Dlaczego ja w ogóle pana słucham? Jest pan szalony!
Chciałem wybiec z pokoju. Zostawić tego człowieka z zżerającą go przeszłością i pozwolić, aby duch jego żony, jeśli rzeczywiście go nawiedzał odpłacił ma za te wszystkie lata mąk i upokorzeń. Wystarczyło bym wstał i wyszedł. Dwie proste czynności. Nie mogłem ich wykonać. Siedziałem dalej na krześle jakbym był związany. Czułem odrazę do tego człowieka i chciałem od niego uciec, ale jakaś cząstka mnie czekała na ciąg dalszy. Coś we mnie chciało się dowiedzieć jak zginęła ta biedna kobieta i jak miała na imię. Chciałem przekonać się, czy ona pojawi się tej nocy i widzieć cierpienie na twarzy tego starego, schorowanego człowieka.
- Zarąbałem ją siekierą, gdy spała – powiedział po długiej przerwie. – Nie byłem wtedy pijany i nawet tego nie planowałem. Po prostu tamtej nocy miałem jej już dość. To było jak kropla, która spadając do pełnego kieliszka rozlewa jego zawartość. Moja nienawiść nie mogła już być większa. Przez głowę przeszło mi całe życie spędzone z tą kobietą. Uświadomiło mi to, że to przez nią jestem nieszczęśliwy. Mogłem dojść do czegoś w życiu. Mogłem być kimś. Ale ona stanęła mi na drodze i wszystko zepsuła. Wyciągnąłem z komórki siekierę i poszedłem do sypialni. Suka miała lekki sen. Nauczyła się tego odkąd się pobraliśmy. Wiedziała, że gdy wchodzę do sypialni to ona może oberwać i spała jak gotowy do ucieczki zając. Tamtej nocy również, widziałem że się obudziła ledwie wszedłem. Przypatrywała mi się spod pół przymkniętych powiek. Gdy podszedłem bliżej, ujrzała co trzymam w ręce i zerwała się z łóżka.
Głos starca nie zdradzał teraz ani podniecenia, ani dawnej nienawiści, ani też skruchy po popełnieniu tej zbrodni. Po prostu opowiadał, jakby to nie on mordował swoją żonę.
- Nie zdążyła się uchylić. Pierwszy cios powalił ją z powrotem na łóżko. Dostała w głowę. Ostrze weszło głęboko w czaszkę. Nawet nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Nie było potrzeby powtarzać. Nie żyła. Ale mnie opanował gniew. Młóciłem siekierą tak długo, dopóki z jej twarzy nie pozostała krwawa miazga, z której nie mogłem już rozpoznać tej wiedźmy. Dopiero wtedy przestałem. Przez pół nocy siedziałem z siekierą w ręku przy jej zwłokach. Ubranie przesiąkło krwią. Nie wiem, o czym mogłem wtedy myśleć, ale gdy wstałem, wiedziałem co mam robić. Wytarłem trzonek siekiery, żeby nie zostawić odcisków palców i rzuciłem ją na łóżko obok ciała. Spaliłem swoje ciuchy i wykąpałem się. Włożyłem piżamę, podszedłem do drzwi i od zewnątrz wyłamałem zamek śrubokrętem. Potem wsunąłem lewą rękę między futrynę a drzwi i uderzyłem, aż pękła kość. Waliłem głową w ścianę dopóki nie zacząłem krwawić. Pozostało tylko zadzwonić na policję i opowiedzieć historyjkę o włamywaczu, który zabił moją żonę.
Nie wiedziałem, czy rzucić się na niego i zatłuc na śmierć, czy wybiec z pokoju. Panujący tu zaduch i fetor unoszący się od tego człowieka powodowały, że żołądek podchodził mi do gardła. To, co usłyszałem było jednak zbyt szokujące, abym potrafił uczynić cokolwiek. Mogłem tylko siedzieć i słuchać dalej.
- Mam pięćdziesiąt pięć lat. Nikt nie pomyślał nawet, że mógłbym to zrobić. Policja zaczęła szukać nieistniejącego człowieka, który włamał się do naszego domu, zabił moją żonę siekierą z komórki a mnie dotkliwie poturbował. Nie ukradł niczego, bo i nic wartościowego nie posiadaliśmy. Zostawili mnie w spokoju. Wszyscy, tylko nie ona.
Zakaszlał nieprzyjemnym, suchym kaszlem, jakby zbyt długa opowieść męczyła jego starczy organizm.
- Pojawiła się pewnej nocy, niedługo po pogrzebie. Była... była taka... jak sam szatan powstający z piekieł. Przyszła do mnie we śnie. Tylko, że to nie był sen, bo gdy się obudziłem, ona wciąż była. Unosiła się nad łóżkiem. Nie powiedziała ani słowa. Ani wtedy, ani nigdy potem. Wisiała tak tylko nade mną i wpatrywała się we mnie tymi oczami. Te oczy... One były najgorsze. Nie potrafię ich zapomnieć... Tego nie da się opisać. Wpatrywała się we mnie , w mój umysł. Czułem jak sięga do moich myśli. Serce zamierało mi ze strachu. Nigdy w życiu nie bałem się tak bardzo jak wtedy. I myślałem, że nigdy potem też nie będę się tak bał. Ale się myliłem, bo ona przyszła znowu. Parę nocy później, potem znowu i znowu. Przeniosłem się tutaj, żeby nie być sam. Myślałem, że tu będę bezpieczny, ale teraz wiem, że nie zdołam przed nią uciec. Ona mnie znajdzie dokąd bym nie poszedł. Nie wiem jak długo będzie się nade mną pastwić, ale w końcu mnie zabije. Te jej oczy, potrafią zobaczyć wszystko. Każdą myśl, obecną i taką, którą ty sam dawno zapomniałeś. Wyciąga ją z ciebie razem z duszą. Po kawałku, malutkim kawałku, tak abyś jak najwięcej wycierpiał. Ona chce, żebym się bał. Chce, żebym cierpiał i umierał powoli. Tak jak ona, przez trzydzieści cztery lata. Tyle, że ja nie mam tyle czasu. Ja umrę już wkrótce. Jestem stary i moje serce nie wytrzyma tego napięcia długo. Mogę umrzeć tej nocy albo następnej. Nie wiem.
Mało mnie interesowało to, kiedy umrze. Dla mnie był już martwy. Cokolwiek miało się wydarzyć w ciągu najbliższych godzin nie miało znaczenia. Postanowiłem, że z samego rana pójdę na policję i powtórzę tam jego opowieść.
- Boi się pan śmierci? – zapytał nagle, a nie doczekawszy się odpowiedzi sam podjął wątek. – Ja właśnie teraz zacząłem się bać. Zawsze myślałem, że jak umrę to umrę i koniec. Że tam nic już nie ma. Odkąd ona się pojawia, wiem, że czeka mnie piekło. Nie takie jakie przedstawiają w telewizji czy książkach. Czeka na mnie coś, czego nie jestem w stanie sobie wyobrazić. Widzę w jej spojrzeniu, że ona o tym wie. Może już to widziała i nie może się doczekać, żebym tam trafił. Boję się tego, co ze mną będzie po śmierci i nie chcę umierać. A z drugiej strony jestem przerażony myślą, że mógłbym żyć tak jak teraz. Nie potrafię zasnąć, wiedząc, że ona przyjdzie. Nie mogę się uspokoić na długo po tym jak odejdzie. To koszmar. I najgorsza jest wiedza, że jak umrę, to będzie jeszcze gorzej. Właściwie już czuję się jakbym nie żył. Zresztą, wszystko już teraz jest bez znaczenia.
Ponownie zaniósł się kaszlem. Jego ciałem wstrząsały torsje i dłuższą chwilę nie mógł ich opanować. Potem, gdy doszedł już do siebie, siedział w milczeniu wwiercając się wzrokiem w podłogę.
Jego opowieść wciąż tłukła się w moim mózgu jak przerażone zwierzę w klatce. Nie potrafiłem jej wyrzucić z głowy, była tak potworna, że wypalała piętno w umyśle, które miało pozostać tam już na zawsze.
O podobnych historiach dowiadujemy się z gazet, czasem z telewizji. Nigdy jednak nie jest to relacja z pierwszej ręki. Siedziałem na krześle jak zahipnotyzowany. Nie mogłem się ruszyć, mimo że coś w mojej głowie wrzeszczało, abym wybiegł z tego pokoju. Potrafiłem tylko patrzeć, słuchać i wciąż na nowo powtarzać w myślach słowa, które usłyszałem. Być może trwałem tak pięć minut, być może godzinę czy dwie. Nie docierało do mnie nic prócz jego słów, które raz za razem łomotały mi w umęczonej głowie.
Ocknąłem się dopiero na jego wyraźny, charczący głos:
- Ona nadchodzi.
Rozejrzałem się po pokoju. Nocna lampka dawała niewiele światła, lecz i tak pewnie bym nic nie zauważył. Skierowałem spojrzenie z powrotem na Wareckiego.
- Nadchodzi – powtórzył drżącym głosem i skulił się na łóżku. – Niedługo tu będzie.
- Skąd wiesz?
- Nie czujesz? – objął kolana ramionami, a jego ciało zaczęło się trząść jak w gorączce. – Nie czujesz tego zimna?
Rzeczywiście, zrobiło się chłodniej. Zauważyłem to dopiero, gdy o tym wspomniał. Temperatura w pokoju spadała gwałtownie i z każdą minutą robiło się zimniej. Starzec leżał skulony w pozycji embrionalnej na łóżku. Dygotał cały, nie wiem czy z zimna, czy ze strachu. Z jego ust z każdym oddechem unosiły się obłoczki pary.
Sam ubrany byłem w letni T-shirt i zacząłem odczuwać skutki spadku temperatury. Moje ramiona pokryły się gęsią skórką, zęby zaczęły dzwonić, a z ust unosiły się szare obłoczki. Moje serce zaczęło bić szybciej, jakby świadome, że lada moment coś się wydarzy.
- Nie! – jęczał Warecki. – Nie podchodź… nie zbliżaj się do mnie… Odejdź…
Nie mówił tego do mnie, ale także do nikogo innego. Jego rozszerzone obłąkanym strachem oczy obracały się po pokoju jakby w poszukiwaniu kogoś.
- Proszę… - jęczał, - zostaw mnie… w spokoju… Odejdź… ode mnie…
Wił się na łóżku jak schwytany węgorz. Jego głowa w jednej chwili skierowana na drzwi, w następnej wykonywała niepojęty obrót zarzucając całym ciałem, jakby wyczuwała za plecami jakieś zagrożenie. Trząsłem się z zimna, ale nie mogłem oderwać od niego wzroku. Wydawało się, że bał się każdej cząsteczki powietrza zawartego w pomieszczeniu. Jego oczy niemal wyłaziły mu z twarzy, rozbiegane we wszystkich kierunkach jak u szaleńca.
Żarówka nocnej lampki pękła z głośnym hukiem, a ja krzyknąłem ze strachu równocześnie ze starcem. Przez zdającą się trwać wieczność sekundę, rozżarzone kawałki spadały na szafkę, łóżko i dywan. Potem zapadły ciemności.
Krzyk starca umilkł, ale jego jęki nasiliły się. Ja sam umierałem ze strachu. Ciemność, w której nic nie mogłem dojrzeć i przebijające się przez szalony łomot serca chrapliwy bełkot Wareckiego, zdawały się bardziej przerażające niż wcześniejszy spadek temperatury. Teraz wszystko mogło się wydarzyć, a ja zdałem sobie sprawę, że cokolwiek to będzie, nie będę na to przygotowany. W powietrzu wyczuwałem pomimo mrozu zamykającego mi wszystkie pory skóry jakieś niemożliwe do opisania napięcie. Coś jakby obecność jakiejś trzeciej osoby, która stopniowo pojawiała się w pokoju, materializując się powoli, przez cały czas poza zasięgiem widzenia.
- Odejdź… odejdź… - głos mężczyzny zawodził boleśnie w moich uszach. – Proszę, zostaw mnie w spokoju.
I nagle ją zobaczyłem. Pojawiła się nie wiadomo skąd. W jednej sekundzie jej nie było, w następnej już unosiła się w mroźnym powietrzu nad kulącym się nad łóżkiem starcem. Serce zamarło; gwałtownie odchyliłem się do tyłu i runąłem plecami na podłogę. Głośny trzask uderzenia został zagłuszony przez krzyk mężczyzny.
- Nieeee!!!
Zerwałem się z podłogi i ukryty za stołem obserwowałem scenę rozgrywającą się na łóżku.
Z unoszącej się nad Wareckim postaci wylewało się jasne, błękitne światło, niby wyładowania elektryczne, dzięki czemu mogłem widzieć, co się dzieje. Kobieca postać całkowicie mnie zignorowała, zupełnie jakbym nie istniał i całą swoją uwagę skoncentrowała na swoim oprawcy. Ubrana była w długą suknię, która przez to tajemnicze światło wydawała się raz biała, raz błękitna i falowała razem z długimi, czarnymi włosami jak gdyby targana porywistym wiatrem. Wiatrem, którego ja w ogóle nie odczuwałem, mimo że byłem oddalony nie więcej niż trzy metry w zamkniętym pomieszczeniu.
Jednocześnie pojawił się ten dźwięk. Odgłos, który słyszałem już pierwszej nocy w hotelu. Coś, co wtedy wziąłem za niewyraźny chrobot, przypominający dźwięk przesuwania mebli po podłodze towarzyszyło jaśniejącej zjawie. Teraz, gdy miałem ją przed swoimi oczami, odgłos wydawał się bardziej wyładowaniami elektrycznymi i szumem pracującego bez wizji telewizora.
Starzec zakrywał w dziecinnym geście oczy dłońmi zawodził poprzez łzy.
- Przepraszam! Boże, przepraszam… Proszę, odejdź… Zostaw mnie już… Zostaw mnie…
Kobieta unosiła się nad nim dalej, głucha na błagania. Wydawała się płynąć w powietrzu z rękoma swobodnie unoszącymi się wzdłuż ciała. Ze swojego miejsca nie widziałem jej twarzy. Zdobyłem się na odwagę, mimo że serce tłukło oszalałe o żebra i przesunąłem się w kierunku okna. Zjawa nadal nie zwracała na mnie uwagi. Przybliżyłem się do niej na dwa, może na półtora metra. Jej biała twarz, lśniąca nieziemskim światłem maska, wyrażała gniew. Dziką nienawiść skierowaną ku mężczyźnie leżącym zaledwie kilkanaście centymetrów poniżej. Oczy lśniły zwierzęcą furią i przypuszczam, że gdyby spojrzała nimi na mnie, pozostałbym w tamtym pokoju na zawsze.
Jak długo to trwało? Jak długo kobieta o przezroczystobiałej twarzy unosiła się w powietrzu? Nie wydobyła z siebie żadnego dźwięku, nie wypowiedziała ani jednego słowa, do moich uszu dochodził tylko niesamowity szum elektrycznych wyładowań, generowany przez falującą suknię. Pływała, zawieszona pół metra nad łóżkiem, wlepiając te swoje nieludzkie oczy w swojego męża, jakby sondując jego umysł. Warecki wił się pod jej wzrokiem, lecz był skrępowany jakimiś niewidzialnymi więzami i mógł tylko jęczeć bezradnie.
Nagle wszystko się skończyło. Znikła tak samo szybko jak się pojawiła. W jednej chwili była, w następnej już zalegała ciemność, tym czarniejsza, że jedyne światło, elektryczna zjawa zgasła tak nagle. To, co po sobie zostawiła to przejmujący do szpiku kości chłód oraz głębokie pokłady strachu, zmuszające serce do nadzwyczajnego wysiłku.
Dopiero teraz usłyszałem głośne pukanie do drzwi. To była pani Irena. Zaalarmowana krzykami, pojawiła się pod drzwiami pokoju Wareckiego.
- Panie Warecki, proszę odpowiedzieć. Czy nic panu nie jest? Panie Warecki?
Ani ja, ani starzec nie byliśmy w stanie odpowiedzieć. Zęby dzwoniły mi z zimna. Warecki pewnie czuł się jeszcze gorzej. Słyszałem ciche szlochanie dochodzące z łóżka. Tak jak i poprzedniej nocy, nie doczekawszy się żadnego odzewu, właścicielka wkrótce opuściła swój posterunek przed drzwiami.
Temperatura w pokoju powoli powracała do normalnego poziomu. Lecz nawet gdy obłoczki pary przestały być widoczne przed moimi oczyma, nadal trząsłem się z zimna.
Przytłumione łkania mężczyzny dobiegały do mnie z ciemności dopóki nie wstałem i nie zapaliłem górnego światła. Warecki leżał ciężko dysząc na materacu blady jak kreda. Jego twarz, ściągnięta strachem i wewnętrznym cierpieniem była twarzą osiemdziesięcioletniego starca, zupełnie jakby przez ten czas przybyło mu co najmniej trzydzieści lat. Postawiłem przewrócone krzesło i usiadłem.
Minęło jeszcze jakieś dziesięć minut, zanim Warecki uspokoił się na tyle, aby coś powiedzieć.
- Widziałeś ją? Powiedz, że ją widziałeś.
Wpatrywał się we mnie błagalnym spojrzeniem. Długie cienie pod oczami wydłużyły się jeszcze bardziej. Pokiwałem twierdząco głową.
- Jezu – w jego głosie nie potrafiłem dostrzec cienia ulgi. – Ona mnie pożera, rozumie pan? Pożera mnie wzrokiem. Widział pan jej oczy? Widział pan? To wrażenie, jakbym czuł jej lodowatą rękę w swojej głowie, w swoim umyśle. Ona mnie zabija. Kawałek po kawałku, noc po nocy. Zabiera mi coś z głowy. Kradnie mi myśli…
Trząsł się tak samo jak ja. Był przerażony, choć wiedział, że ona tej nocy się już nie pojawi.
- Ja już nie mogę. Nie mogę dłużej. To ponad moje siły.
Ukrył twarz w dłoniach i zaniósł się nową falą płaczu.
- Ona się mści – powiedziałem to, co pewnie i tak dobrze wiedział. – Bierze odwet za wszystkie lata udręki, doznane z pańskiej ręki. Nie przestanie, dopóki nie uzna, że poniósł pan wystarczającą karę.
- Nie – jęknął. – Ona nie przestanie. Nienawidzi mnie i chce, żebym zdechł. Zabije mnie. Moje serce nie wytrzyma tego napięcia. Ja nie mogę… nie mogę…
- Boisz się jej.
Powiedziałem to z nutką zadowolenia w głosie. Nie potrafiłem ukryć jak bardzo budził we mnie wstręt. Sam trząsłem się na wspomnienie niedawnego zdarzenia, ale odczuwałem złośliwą satysfakcję z obserwowania lęku człowieka, który zamienił życie swojej żony w piekło.
- Ty też się jej boisz – odparł. – Widzę, że tak. Trzęsiesz się z zimna, ale ze strachu również. Ona cię przeraziła, przyznaj to. Widziałeś ją po raz pierwszy, ja widuję ją od kilku miesięcy. I mój strach wcale nie jest mniejszy niż wtedy, gdy odwiedziła mnie pierwszy raz. Ani odrobinę mniejszy. Po tylu nocach. To nie jest uczucie, do którego można przywyknąć. Nikt tego nie potrafi. To niemożliwe. Mój strach nie mija nawet na chwilę. Spójrz na mnie. Jestem wrakiem. Boję się spać, bo każdy sen przeradza się w koszmar. Nie wychodzę z pokoju, żeby nie widzieć jej twarzy w każdej napotkanej osobie. Dręczą mnie halucynacje. Słyszę jej głos, szepty spod łóżka, z głębi szafy, z korytarza. Odchodzę od zmysłów. Boję się, tak, to prawda. Jestem przerażony i wiem, że już nie zaznam spokoju. Ona będzie mnie dręczyć tak długo, dopóki nie umrę. Moje błagania i przeprosiny nie zdadzą się na nic. Tylko moja śmierć ją przekona.
- Wszyscy musimy ponosić konsekwencje swoich czynów.
- Tak, ale niekiedy przekraczają one granice ludzkiej wytrzymałości.
Najwyraźniej zamierzał użalać się nad sobą. Nie miałem zamiaru tego wysłuchiwać. Wystarczająco dużo wrażeń zaznałem tej nocy. Prowadzenie rozmowy, która wiodła donikąd z człowiekiem, który budził we mnie odrazę nie miało sensu. Wstałem i skierowałem się do drzwi.
- Niech się pan prześpi – rzuciłem przez ramię w formie pożegnania.
- Nie odchodź – prosił, ale jego szept urwał się wraz z zamknięciem drzwi. Jeśli potrzebował towarzystwa, to źle trafił. Nie zamierzałem ułatwiać mu życia. Nawet jeśli nie zostało mu go zbyt wiele. Był najpotworniejszym zbrodniarzem i postanowiłem trzymać się od niego z daleka.
Wróciłem do swojego pokoju. W uszach wciąż dźwięczały mi słowa Wareckiego: „To ja zabiłem swoją żonę”. Jego wyznanie było najbardziej szokującą historią, jaką kiedykolwiek słyszałem. A pojawienie się ducha jego zmarłej żony tylko potwierdziło autentyczność jego słów. Położyłem się do łóżka, ale mimo późnej pory nie mogłem zasnąć. Przed moimi oczami po raz kolejny rozgrywała się scena z pokoju numer trzy, której byłem świadkiem. Potworne zimno, eksplozja żarówki i pojawienie się zjawy. Przeżywałem wszystko od nowa, nie mogąc zapomnieć uczucia strachu, jakie mnie wówczas nawiedziło. Świadomość, że żona Wareckiego całkowicie mnie ignorowała wcale nie polepszała sytuacji. Gdyby jej wzrok spoczął choć na moment na mnie, być może wpadłbym w taki sam obłęd jak starzec za ścianą. Ta myśl prześladowała mnie jeszcze przez długi czas.
Przez całą noc, a przynajmniej tą jej część, która jeszcze pozostała do świtu, nie zmrużyłem oka. Kiedy poprzez grube zasłony zaczęły przebijać się pierwsze promienie wschodzącego słońca, pomyślałem, że nie ma sensu dłużej leżeć w łóżku. Natłok myśli, który nieprzerwanie zalewał mi umysł przez ostatnie godziny spowodował, że zacząłem się zastanawiać, czy wydarzenia ostatniej nocy rzeczywiście miały miejsce. Może wszystko tylko mi się przywidziało, może to był tylko sen.
W blasku dnia nawet wizyta na policji z tą niesamowitą historią wydawała się niestosowna. Gdyby mi ktoś opowiedział coś takiego, w ogóle bym mu nie uwierzył. Sprawa z niewyjaśnionym spadkiem temperatury i duchami przybywającymi zza grobu, aby pomścić swoją śmierć musiała brzmieć zbyt fantastycznie, żeby okazała się prawdą. I chociaż coś we mnie krzyczało, że to rzeczywiście miało miejsce i wcale nie jest wymysłem wyobraźni, musiałem porzucić chęć zameldowania o wszystkim policji.
Jak co dzień wyszedłem do pracy z samego rana. Zapowiadał się ciężki dzień. Nie przespana noc już dawała mi się we znaki, a przecież nie dotarłem jeszcze do pierwszego mieszkania. Mimo wszystko nie zamierzałem rezygnować. Zajęcie się swoimi obowiązkami mogło wyzwolić mnie od prześladujących myśli.
Dzień rzeczywiście był potwornie ciężki i wlókł się jak kulawy ślimak. Kiedy wreszcie skończyłem pracę, byłem wyczerpany i marzyłem o kąpieli i ciepłym łóżku. Tuż przy wejściu do Hoteliku spostrzegłem zaparkowany wóz policyjny. Jeśli jakaś podejrzana myśl przeszła mi wtedy przez głowę, to nie potrafię jej teraz przytoczyć. Mój umysł pracował na zbyt wolnych obrotach. Dopiero na recepcji dowiedziałem się o przyczynach pojawienia się radiowozu na podjeździe.
Pani Irena dopadła mnie, ledwo przekroczyłem próg. Gdzieś za jej plecami policjant rozmawiał z recepcjonistką.
- Dobrze, że już pan jest – na jej twarzy malowało się coś na kształt strachu, paniki lub obu tych rzeczy na raz. – Pan Warecki nie żyje. Powiesił się dziś w swoim pokoju.
Mimo zmęczenia dotarło do mnie z całą wyrazistością to, co mi powiedziała. Warecki się powiesił. Nie zniósł przygniatającego go napięcia. Strach, osamotnienie i być może wyrzuty sumienia okazały się zbyt wielkim ciężarem i postanowił z tym wszystkim skończyć. Nie czułem ani smutku, ani radości z faktu, że ten człowiek nie żyje.
- Chcą z panem porozmawiać – powiedziała właścicielka, wskazując na policjanta za sobą. Drugi funkcjonariusz właśnie wyłaniał się z jadalni.
Skinąłem jej głową i ruszyłem ku policjantom. Byłem zmęczony, ale z drugiej strony chciałem im wszystko opowiedzieć. Odpoczynek mógł poczekać. Musiałem wyrzucić z siebie całą historię.
I wyrzuciłem. Opowiedziałem im o szokującym wyznaniu mężczyzny spod trójki, a także o duchu jego żony. Nie pominąłem żadnego szczegółu minionej nocy. Wszystko było jeszcze zbyt wyraźne, aby móc cokolwiek zapomnieć. Nie wiem, czy mi uwierzyli. Z pewnością moja opowieść zrobiła na nich wrażenie. Siedzieli osłupiali, kiedy mówiłem o tajemniczych zjawiskach za drzwiami pokoju numer trzy. Nie powiedzieli ani słowa, pozwalając mi mówić, a gdy skończyłem podziękowali i odeszli.
Dwa dni później, gdy zbierałem się już do domu, wezwano mnie na posterunek. Musiałem powtórzyć wszystko jeszcze raz. Pewne elementy mojej historii wzbudziły czyjeś zainteresowanie, bowiem pytali szczegółowo o opis zamordowania żony Wareckiego. Może wciąż nie wierzyli w całą opowieść, ale pewne jej elementy zgadzały się z tym, do czego zaprowadziło ich śledztwo.
Warecki nie pozostawił po sobie żadnego listu pożegnalnego i nie okazał skruchy. Moje zeznania utwierdziły jednak śledczych, ze to on mógł stać za zabójstwem żony. A skoro on sam już nie żył, sprawę uznano za zamkniętą.
Pani Irena nie mogła pogodzić się z faktem, że Warecki katował swoją żonę i zarąbał ją siekierą. Zawsze uważała go za miłego, porządnego człowieka, toteż kiedy poznała jego prawdziwe oblicze, przeżyła szok. Długo nie mogła znieść myśli, że trzymała pod swoim dachem mordercę.
Ja sam z ulgą powitałem chwilę, kiedy mogłem wreszcie stamtąd wyjechać. Skończyłem swoją żmudną pracę i wróciłem do domu. Wydarzenia, których byłem świadkiem przysporzyły mi kilku bezsennych nocy i choć teraz, po upływie kilku lat wydają się odległym wspomnieniem, nie potrafię wyrzucić ich ze swojej pamięci. Strach, który wówczas poznałem zapewne pozostanie we mnie na zawsze. Nauczyłem się, że nie jest to uczucie, które można zapomnieć i że potrafi ono powrócić w każdej chwili. Bez względu na to jak bardzo staramy się być przygotowani na jego atak, nigdy nie można go tak do końca poskromić.
Tamto lato zmieniło mnie. Nie tylko jeśli chodzi o stosunek do spraw nadprzyrodzonych. Wcześniej, podobnie jak większość ludzi traktowałem opowieści o zjawach jak wymyślone fantazje a duchy kojarzyły mi się z animowaną historią o przyjaznym duchu Kacprze. Teraz wiem, że nie powinienem być tak bardzo lekkomyślny. Wokół nas istnieją istoty, które nie zawsze życzą nam dobrze a ich zamiary mogą odzwierciedlać nasze własne czyny. I to jest to na co również zwracam szczególną uwagę. Bo w końcu jakiekolwiek zło, które wyrządzimy, wcześniej czy później do nas wróci. Na tym lub na tamtym świecie. Tak jak wróciło do mieszkańca pokoju nr 3 w niewielkim pensjonacie latem 1999 roku.

10.10.2003[/blok]


Autor: 3850


Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.

ZAMKNIJ
Polityka prywatności