Kroniki Fantastyczne


[Krainy]


Drax-cz.1

[blok]Prolog cz.1 - Lord Nasher i prorokini
Miasto Neverwinter. Zamek Never. Komnata audiencyjna Lorda Nashera.
- Musisz mnie wysłuchać! - powiedziała prorokini zniecierpliwiona i zdesperowana.
- Przecież cały czas słucham. - odparł gospodarz lekko skrzypiącym głosem.
Dziewczyna rozejrzała się po pokoju, jakby szukając pomocy i zrozumienia. Nie udzieliły ich jednak ani kredens z różnorodnymi, bardzo cennymi księgami, ani stojak z magiczną bronią, ani rzeźbiony dębowy stół, wokół którego stały fotele obite drogocenną materią, ani też marmurowy posąg przedstawiający piękną elfkę. Wszystko było głuche na jej starania tak samo jak starszy, zmęczony życiem mężczyzna siedzący naprzeciw.
- Czego ode mnie oczekujesz? - spytał, gładząc sumiasty wąs i strzepując wyimaginowany pyłek ze swego kontusza.
- Wsparcia. Proroctwa mówią...
- Jakiego wsparcia? - mruknął Nasher i nerwowym ruchem poprawił te kilka kosmyków siwych włosów, jakie jeszcze pozostały na jego głowie – Jakiego wsparcia mielibyśmy ci udzielić? Po wojnie z Moragą i jej sojusznikami jesteśmy prawie bezbronni i bezsilni. Te resztki armii, którymi jeszcze dysponujemy, muszą zostać w mieście. W Luskanie władzę przejęli Lordowie Askaru. Nie zdziwiłoby mnie gdyby i Neverwinter chcieli włączyć do swego państwa.
- Ale jeśli czegoś nie zrobimy to w najbliższej przyszłości...
- Dopóki przyszłość nie stanie się teraźniejszością, nie będzie warta mej uwagi. Są aktualniejsze problemy.
- Wtedy będzie już za późno! Nie możesz...
- Mogę. A teraz wyjdź. Odejdź! - przerwał stanowczo władca Neverwinter.
- Widzisz tylko to co chcesz widzieć, dlatego po trzykroć jesteś ślepy! - wykrzyczała w gniewie prorokini, po czym opuściła komnatę energicznym krokiem. Nasher ukrył twarz w dłoniach, a marmurowa elfka uśmiechała się tak jak wcześniej...

- Generał Silvanus z Amnu prosi o posłuchanie. - odezwał się służbiście kapitan zamkowej straży, stojąc na baczność.
- Udzielę mu audiencji. Wprowadź go.
- Tak jest! - żołnierz stuknął obcasami i odmaszerował.
„Czemu mnie to spotyka? - zastanawiał się Nasher – Czy tak musi być...? Nic nie jest już tak proste jak za czasów mojej młodości. Nie mam już takich sił, ani takiego zdrowia jak kiedyś...”

Prolog cz.2 - Lord Nasher i generał Silvanus
Do pomieszczenia wszedł ciemnoskóry, dobrze zbudowany mężczyzna w galowym, czarnym, skórzanym pancerzu. Rozejrzał się po pokoju i usiadł na jednym z foteli tak, by mieć jak najlepszy widok na posąg. „To prawdziwe dzieło sztuki – pomyślał Silvanus – a pozująca elfka musiała być uważana za wybitną piękność nawet wśród swych współplemieńców. Rysy twarzy szlachetne, łagodne i pełne godności zarazem. Spojrzenie jednocześnie poważne i pełne czułości. Kształtny nosek, skromny uśmieszek na delikatnych usteczkach. Łabędzia szyja, krągłe piersi. Włosy i ozdobna tunika – dopracowane do najmniejszego szczegółu.
- Cudo. Arcydzieło. Dziewczyna wygląda jakby była żywa. Artysta musiał włożyć w to całe swoje serce... - powiedział na głos.
- Przybył pan tu, generale, z Athkatli, tylko po to by podziwiać moją rzeźbę?
- Nie, lordzie, przychodzę w bardzo ważnej sprawie, chociaż nieoficjalnie. Chodzi mi o askarczyków. Radzę panu, jak przyjaciel przyjacielowi, zawrzeć pokój i przestać nasyłać zabójców na agentów Askaru.
- Nie! Tych odszczepieńców trzeba zniszczyć póki są słabi!
- Na bogów! Zaklinam cię byś...
- Na bogów? Co ty możesz wiedzieć o bogach? Samo twoje imię jest bluźnierstwem! A w dodatku jesteś ateistą.
- Nie jestem, należę do Atar...
- Wasza sekta neguje istnienie mocy!
- Nie. Wierzymy tylko, że istoty nazywające się „bogami” wcale nimi nie są. Jeśli istnieje jakiś prawdziwy bóg, to nie jesteśmy w stanie poznać go czy pojąć naszymi wątłymi umysłami.
Nasher prychnął zniesmaczony.
- Wymówki! To tylko wymówki... nieważne zresztą. Sojusz antyaskarski został zawarty i nie zamierzam z niego występować. Zniszczymy ich!
- Wątpię. Mistrzowsko bronią swoich fortec, są mistrzami wojny podjazdowej, dyplomacji i potajemnych działań. Kierują dwiema trzecimi siatki przestępczej Wybrzeża Mieczy...
- Pokonamy ich! - warknął Nasher.
- Jacy wy? Calimshan interesują tylko zyski z handlu, mieszkańcy Amnu są przerażeni, ale Rada Sześciu tego nie zauważa... wątpię czy są w stanie zauważyć coś poza czubkiem własnego nosa!
- Jak możesz tak mówić?! - lord był oburzony – Przecież to twoi przełożeni!
- Mogę i będę mówił! Musisz znać prawdę! Elfowie z Suldanesselaru muszą walczyć z sojusznikami Askaru – drowami z Ust Nasha i duergarami Klanu Krwawego Topora, którymi rządzi Korgan – jeden z Lordów. Tethyrianie najchętniej stanęliby z boku, a Wrota Baldura nie chcą drażnić Państwa Wojowników, bo niedaleko ich granicy stoi silna armia pod wodzą Sardara – syna Aethernusa i jednej z jego arcykapłanek – Viconii... A może ty chcesz ich pokonać? Nie wystawiaj się na pośmiewisko, twoja młodość bezpowrotnie już minęła, przekaż władzę...
- Nie! Całe moje życie - mówił wolno Nasher – poświęciłem temu miastu. Nie pozwolę, by jakiś głupiec twojego pokroju zaprzepaścił to, co tak długo i z takim trudem budowałem...! - zadyszał się – Dopilnuję by Rada dowiedziała się o twoich poglądach i zdjęła cię z stanowiska głównodowodzącego... Więcej! Dopilnuję byś stanął przed sądem wojennym!
- Mam tego dość! - mruknął przez zaciśnięte zęby Silvanus – Mam dość tej maskarady... próbowałem, nikt mi nie powie, że nie próbowałem... ale ciebie po prostu nie da się przekonać!
Ledwie przebrzmiały te słowa, a czar iluzji przestał działać. Przed władcą Neverwinter stał przystojny, czarnowłosy elf o oczach szarych niby popiół.
- Ty nie jesteś Silvanusem... - szepnął pan na zamku Never, a jego serce ścisnął strach.
- Oczywiście, że nie. Generał Silvanus nigdy nie istniał... - elf wyciągnął rękę celując nią w pierś lorda.
- Wiem kim jesteś... jakim cudem wróciłeś z piekła... Jonie Iren... khaaa... - Nasher jęknął, kiedy dłoń maga zaczęła się zaciskać... po chwili upadł z głuchym łoskotem na ziemię.
-Wróciłem do dawnego imienia, jestem Joneleth – rzekł cicho elf do leżącego na podłodze martwego ciała...
-Straże! Służba! Lord Nasher ma zawał! - krzyknął odnawiając czar iluzji...

1. Klątwa demona
Po rozstaniu się z Ansą, Siloe i Grimgrawem ruszyliśmy na północny zachód, bo uznaliśmy, że nie warto wracać do Portu Llast. Sharwyn często podśpiewywała sobie fragmenty „Pieśni o niespełnionej miłości”. Głos, choć łagodny jak aksamit, przejmował mnie dreszczem. Ach, wspomnienia – żal za tym co odeszło... Gdy tak szliśmy obok siebie - niemal ramię w ramię, czułem się zupełnie tak jak wtedy... Nawet gdy odwracałem wzrok, stawała mi przed oczami jej piękna i łagodna, owalna twarz... prosty, szlachetny nos i słodkie usta... długie, brązowe włosy, którym igrające w nich promienie słoneczne nadawały miedziany odcień...
- Pamiętasz te wspaniałe dni? Cztery lata już minęły... - W oczach bardki ujrzałem łzy, których nie zdołała ukryć.
- Tak. To był jeden z najwspanialszych okresów w moim życiu. - odpowiedziałem. Przez jej twarz przemknął bolesny grymas. Zamilkliśmy i pogrążyliśmy się w zadumie. Obrazy przeszłości wciąż były tak żywe...
Przedzieraliśmy się przez gęste, poplątane krzaki. Ubranie nie zapewniało dostatecznej ochrony przed kilkucentymetrowymi, ostrymi jak brzytwa kolcami.
- Ach te twoje skróty! - Sharwyn głośno wyrażała swoje niezadowolenie często-gęsto obrzucając mnie niepochlebnymi epitetami...
W końcu jednak udało się! Zmęczeni i podrapani, spoceni i wściekli przedarliśmy się wreszcie przez ostatnią ścianę krzewów. Wyszliśmy na otwartą przestrzeń. Nie dano nam było jednak cieszyć się wolnością i przygrzewającym lekko słoneczkiem. Powitało nas tam gardłowe warczenie... „Wilk! Olbrzymi czarny wilk! Na Dziewięć Piekieł! Czemu akurat nas to spotyka?!” - pomyślałem. Ze swego legowiska wyszedł dostojnym krokiem potężny basior-samotnik nadal warcząc złowrogo. Chwyciliśmy za broń. Sharwyn od razu rzuciła się do szaleńczego ataku. Sejmitary przecięły ze świstem powietrze, ale o włos minęły cel. Bestia zdążyła odskoczyć. Obnażyła żółtawe kły, sprężyła się i rzuciła na swego adwersarza. Uderzenie wielkiego ciała przewróciło bardkę na plecy. Wilcze kły wbiły się w przedramię, którym się zasłoniła. Przeszywający krzyk bólu i wściekłości sprawił, że przeszedł mnie dreszcz. Jeszcze nigdy nie słyszałem ludzkiego głosu tak przepełnionego agresją...
Bardka cięła w tylną łapę. Cios był słaby, ale zadał ból – wilk puścił dziewczynę i odsunął się na bezpieczną odległość. Sharwyn szybko podniosła się i niezważając na ranę znów natarła na swego przeciwnika. Jej broń była jedynie jasną smugą tnącą ze świstem powietrze. I choć wilk śmigał jak błyskawica to i tak był za wolny. Ostrze trafiło go dwa razy: w bok i w ucho. Ta ostatnia rana była niegroźna, ale futro na lewym boku zwierzęcia zaczęło nasiąkać krwią...
Stanęli naprzeciw siebie – dwaj śmiertelni wrogowie... Basior szczerzył kły i zachowywał maksymalną czujność – nie mógł sobie pozwolić na kolejny błąd. Był jednak zdeterminowany i wiedziałem, że będzie walczył do samego końca. Krew zlepiała jego czarną niczym węgiel sierść i kapała na ziemię barwiąc na czerwono trawę oraz żółte kwiaty mlecznika. Dziewczyna zaś wyglądała na ziemskie wcielenie dzikiej furii. Włos rozwiany, błysk szaleństwa w oku i sejmitar wzniesiony do ciosu. Zastygli w tych pozach na czas krótszy od sześciu uderzeń serca, a potem znów zwarli się w bezpardonowej walce...
W końcu wilk uległ. Ostrze wbiło się głęboko, śmiertelnie go raniąc. Czując nadchodzącą śmierć, postąpił parę kroków, odwrócił się do nas i przybrał dumną pozę, jakby mówiąc: „Przegrałem, ale ginę z honorem.” Potem zachwiał się i padł na trawę barwiąc ją szkarłatem. Oczy zasnuła mu mgła. Skonał...
- Sharwyn... - zacząłem podszedłszy do dziewczyny.
Nie pozwoliła mi dokończyć. Ledwie uniknąłem zabójczego ciosu skierowanego w moją pierś. „Co u licha?” - pomyślałem uskakując przed kolejnym atakiem... Wtedy w mej głowie zrodziło się straszne podejrzenie. Demon Archimonde zadrwił sobie ze swej wybawczyni dając jej w nagrodę przeklętą broń wywołującą straszliwy szał berserkera! Nie chciałem zranić Sharwyn, ale wiedziałem, że jeśli czegoś nie zrobię to zginę!

2.Łapcie ich!
Ciosy bardki były szybkie i nieprzewidywalne. Bardzo trudne do zablokowania. Kilka razy o włos uniknąłem śmierci. Ostrze dosięgnęło mnie wprawdzie kilka razy, ale były to tylko powierzchowne rany. Mimo wszystko ciągłe uniki i upływ krwi osłabiły mnie znacznie, natomiast po dziewczynie nie było widać nawet śladu zmęczenia. Kolejny jej atak: cios z półobrotu, potem pchnięcie w prawe podżebrze. Kolejny mój unik. Pot sklejał mi włosy i zalewał oczy...
Nie mogłem przez wieczność się bronić. Mobilizując resztki sił zamarkowałem cięcie. Kiedy bardka zasłoniła się sejmitarem, wytrąciłem jej go z ręki. Rozbroiłem ją, ale moc, która ją opętała nie zniknęła. Shrwyn rzuciła się na mnie z paznokciami i rozdrapała mi do krwi lewy policzek. Prawie automatycznie odpowiedziałem ciosem – uderzyłem ją pięścią w brzuch. Jęknęła z bólu i upadła. Przykucnąłem przy niej i spojrzałem jej w oczy – były pełne smutku i cierpienia, ale wolne od zaklęcia. Zalśniły w nich łzy...
- Prze... przepraszam... - zdołała wyszeptać nim straciła przytomność.

Opatrzyłem rękę bardki a potem wszystkie swoje rany. Byłem nieludzko zmęczony, wszystko mnie bolało, mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Położyłem się na trawie. Po jakimś czasie siły wróciły mi na tyle, bym mógł wstać i podejść do dziewczyny.
- Drax? - szepnęła słabo.
- Wstawaj. - rozkazałem – Nie możemy tu zostać na noc. Musimy iść.
Westchnęła boleśnie, ale potaknęła. Zamknęła na moment oczy. Potem otworzyła je i wstała. Zrobiła kilka chwiejnych kroków...
- A co z nimi? - wskazałem sejmitary – Nie weźmiesz ich?
- Nie dotknę ich już nigdy więcej. - powiedziała z mieszaniną strachu i obrzydzenia.
Westchnąłem. Ostrożnie zawinąłem bronie w płaszcz i schowałem do torby. Zaproponowałem Sharwyn pomoc, ale ona ją odrzuciła, mimo że poruszanie się sprawiało jej ból. A w przeciwieństwie do mnie nie potrafiła tego ukryć...

Ledwie wyszliśmy na trakt, a już spotkała nas nowa przygoda. Wpadliśmy na wielce malowniczą grupę awanturników. Rudy, niski, krępy i solidnie umięśniony krasnolud z szramą na twarzy i brodą zaplecioną zwyczajem ich ludu w warkoczyki, w kolczudze i toporkiem przy pasie, stał obok wysokiego półorka o zielonkawej skórze odzianego w nabijaną ćwiekami zbroję skórzaną i z mieczem dwuręcznym przewieszonym przez plecy, który szczerzył swoje, nieprzeciętnej wielkości, kły. Widząc to towarzyszący im brzuchaty gnom w szacie czarodzieja odsunął się na bezpieczną odległość. Na jego prawie dziecięcej twarzy malował się strach. Najbliżej stał człowiek. Blondyn w lekkiej kolczudze uzbrojony w miecz. Był silny i przystojny. Musiał przewodzić całej grupie, bo jak tylko nas zobaczył to krzyknął:
- Łapcie ich, idioci!

3.Honor
Od razu poczuliśmy przypływ nowych sił – rzuciliśmy się do ucieczki. Oni pognali za nami klnąc szpetnie. W biegu wydobyłem broń. Gdy doganiał nas krasnolud, odwróciłem się, a nieszczęśnik nadział się wprost na Ostrze Cienia... Wyszarpnąłem klingę i rudzielec padł na ziemię w drgawkach agonii i z krwawą pianą na ustach... Widząc co się dzieje, Sharwyn również się odwróciła i wyszeptała formułkę „trującej chmury”. Pomarańczowy i toksyczny obłok zawisł nad ziemią... Dopiero po dłuższej chwili nasi przeciwnicy zdołali się z niego wydostać. Łzawili i kaszleli niemiłosiernie. My tymczasem biegliśmy ile sił w nogach...
Bardka coraz bardziej zostawała w tyle. Klątwa musiała ją wyjątkowo osłabić, bo dyszała ciężko i ledwie już trzymała się na nogach. Kazałem jej schować się we wgłębieniu otoczonym ze wszystkich stron bujnymi krzakami...
- To jedyna szansa. Jeśli pobiegniemy dalej to złapią nas! Jesteś zbyt wycieńczona.
- A czemu ty nie chcesz się ukryć?
- Zrozumieją co się stało i zaczną przeszukiwać teren. W końcu by nas znaleźli, bo wymknąć się ni ma jak... Nie ma czasu! Chowaj się! - prawie siłą wepchnąłem ją do kryjówki.
Pobiegłem dalej. Nagle kilka metrów przede mną zmaterializował się gnom. Zakląłem i rzuciłem się w bok. Potknąłem się jednak i upadłem. Chciałem wstać, ale nie czułem całej lewej nogi. Spojrzałem – wbiła się w nią strzałka obezwładniająca...

Półork zaniósł mnie z powrotem na trakt. Nie mogę powiedzieć, że był delikatny... traktował mnie raczej jak worek ziemniaków... Zdjęto ze mnie zbroję i koszulę. Nim odzyskałem czucie byłem już związany. Lewą rękę przywiązali do sporego świerku, drugą do klonu napinając liny tak, że moje ręce również były naciągnięte do granic możliwości... Bardzo nieprzyjemne, jakby mnie ktoś pytał...
- Teraz powiesz mi gdzie jest dziewczyna – odezwał się przesłodzonym głosem blondyn – i wtedy puścimy cię wolno. Zależy nam tylko na niej. Nie musisz przez nią cierpieć...
- Niczego się ode mnie nie dowiesz. - powiedziałem cicho, ale wyraźnie.
Miałbym zdradzić towarzysza podróży? Nie, nigdy! Nie wierzyłem nawet w słowo bandziora, a poza tym mam swój honor!
- Jeszcze zobaczymy – mruknął zza zaciśniętych zębów i wyciągnął z pochwy krótki miecz. Po jego lśniącym ostrzu pełgał mały, żółty płomyk. Poczułem na skórze bijące od niego gorąco...
- Nic nie powiesz? - spytał znowu herszt bandy.
- Nie.
Ostrze zaczęło się zbliżać nieubłagane do mojej nagiej skóry...

4.Krzyk
Chciałem krzyczeć, wyć z bólu, ale nie wydałem najcichszego nawet dźwięku. Honor wojownika Kara-Tur nie pozwalał mi na to. Zacisnąłem tylko zęby... Tymczasem herszt bandy przypalał mi po kolei ramiona, klatkę piersiową i brzuch. Powietrze wypełnił smród palonego mięsa... Gnom dostał mdłości. Ukrył się w krzakach i wymiotował. Mój spokój i opanowanie bólu tak rozwścieczyło mojego oprawcę, że z wielką satysfakcją uderzył mnie z całej siły w nos. Usłyszałem nieprzyjemne chrupnięcie...
Kiedy ogniste ostrze zaczęło się zbliżać do mojego policzka na trakt wyszła Sharwyn w towarzystwie dwóch nie znanych mi mężczyzn. Pierwszy był niski, ubrany w nieco za duży i wytarty habit. Twarz ukrył pod kapturem. Drugi był wyższy, ciemnooki i czarnowłosy. Spodnie, koszula, płaszcz oraz kapelusz z rondem również były czarne i wykonane z dziwnego materiału. Całość sprawiała co najmniej niepokojące wrażenie...
- Zobaczcie – blondyn zwrócił się do swoich kompanów – ci panowie przyprowadzili naszą zgubę...
- Dobra. - warknął do przybyszów – Dawać dziewczynę i zjeżdżać, albo skończycie tak jak on. - wskazał na mnie.
- Chyba żartujesz! - odezwał się spokojnie czarnowłosy – Widać jako dziecko musiałeś się mocno uderzyć w głowę.
Blondyn, czerwony z wściekłości, ryknął:
- Zginiesz psie!
- Musisz być nie tylko głupi, ale też ślepy – przybysz nadal mówił spokojnym głosem - skoro nie odróżniasz psa od... wilkołaka.
Zmienił postać w ciągu kilku sekund i rzucił się bandycie do gardła. Po chwili mój oprawca leżał już w szybko się powiększającej kałuży własnej krwi. Półork był tak zdumiony i przerażony, że dopiero w tym momencie zaczął uciekać... nie miał jednak szans. Czarny wilkołak dogonił go dwoma wielkimi skokami i powalił na ziemię. Przeraźliwy krzyk zmroził mnie do szpiku kości...
Walka była skończona...

5.Piekielny zaśpiew
Tymczasem mężczyzna w wytartym i wypłowiałym już nieco habicie rozwiązał mnie i kazał położyć się na plecach. Wypełniłem polecenie bez szemrania, choć każde poruszenie sprawiało mi ból. Sharwyn i nieznajomy zaczęli mi sparować skórę specjalną, strasznie cuchnącą maścią. Mimo iż starali się być delikatni to kilkukrotnie syknąłem z bólu...
- Nawet nie jęknąłeś jak cię przypalali, a teraz syczysz niczym wąż albo jaszczurka.
- Bo teraz mogę. Wcześniej honor mi nie pozwalał.
- Honor. - prychnęła – Ty wiesz co to słowo w ogóle znaczy? - warknęła darowując sobie wszelką delikatność.
Nie odpowiedziałem jej. Nie miałem siły się kłócić. Zamiast tego zapytałem zakapturzonego:
- Czy mogę poznać imiona moich wybawców?
- Eee... hmm... mów mi... Mellon.
- Masz imię po owocu? - zdumiała się bardka.
- W jednym z elfickich dialektów „mellon” znaczy przyjaciel. - wyjaśniłem – Nie jest to twoje prawdziwe imię, prawda?
- Nie.
- Zatem dobrze, uszanujemy to... A twój towarzysz? Któż to taki?
- Gabriel Piekielny Zaśpiew.
Po kilku minutach wrócił wilkołak noszący anielskie, koniec końców, imię. Trzymał szatę gnoma za kołnierz w taki sposób, że jej właściciel nie mógł dosięgnąć nogami ziemi – mógł co najwyżej majtać nimi w powietrzu i wić się pociesznie, daremnie próbując się wyswobodzić. Gdy Gabriel stanął obok nas, rzucił swego jeńca na ziemię, po czym wrócił do swej ludzkiej postaci...
- Dziękujemy panu, panie Gabrielu – zaczęła Sharwyn – gdyby nie pan...
- Nie ma sprawy. - przerwał jej – I przestań mówić do mnie „pan”.
- To ja powinienem podziękować. – odezwałem się – Macie moją dozgonną wdzięczność.
- O ile ta jest cokolwiek warta. – dodała cierpko bardka.
Likanin roześmiał się i odrzekł:
- Nie dziękujcie. To była moja powinność. Teraz odeskortuję was i tego gnoma do Luskanu. Edwin się ucieszy. Zaczął się niepokoić, kiedy się rozdzieliliście...
- Skąd o tym wiedział? - spytałem.
- No cóż... w bransoletach są ukryte małe, magiczne nadajniki.

Luskan bardzo zmienił się od naszego ostatniego w nim pobytu. Odbudowano bramę. Usunięto z ulic większość gruzu i śmieci. Wszędzie krzątali się robotnicy – naprawiali drogi, mosty, domy i latarnie... Co najbardziej mnie zaciekawiło, razem i zgodnie pracowały niziołki, krasnoludy, ludzie, elfowie a nawet kilku półorków! Większość z nich nosiła fioletowe stroje z wyszytymi na lewych rękawach srebrnymi mieczami. „Żołnierze – pomyślałem od razu – tylko czyi?”
- Hej! Gdzie kapitan? - Piekielny Zaśpiew spytał jednego z półorków.
- Hę? Nami dowodzi Białowłosy. O, tamten!
Podeszliśmy do wskazanego wojownika. Nosił on czarną, skórzaną zbroję. Przez plecy miał przewieszone dwa miecze. Jego sięgające ramion włosy były całkowicie białe...
- Niech Słońce oświetla ścieżki, po których kroczysz, a Cień niech udziela Ci schronienia, Srebrny Orle. - odezwał się likanin.
- Niech Jedyny czuwa nad Tobą, Czarny Kle. - odpowiedział mężczyzna.
- Kim jesteś? - spytałem.
-Wiedźmin Geralt , dowódca Wilków a obecnie również tych askarskich żołnierzy.
-Cóż to za imię, „Geralt”.
-Dobre imię, jest całym moim spadkiem po ojcu. - nachmurzył się białowłosy.
-Znacie się, prawda? Cóż znaczą wasze przydomki?
-„Srebrny Orzeł” i „Czarny Kieł”? To nasze imiona klanowe. Bo widzisz... jesteśmy w pewien sposób... spokrewnieni. Braterstwo krwi.
Jednocześnie mrugnęli. Zauważyłem, że ich oczy zmieniły kolor! Przybrały niezwykły, fioletowy odcień... Potem znów zamrugali i tęczówki wróciły do normalności. Zszokowało mnie to. Sam fakt może nie zrobiłby na mnie takiego wrażenia, gdyby nie świadomość, że takie oczy już gdzieś widziałem... U Siloe... raz... zaraz po tym jak się przebudziła... Widząc moje zdumienie obaj szeroko się uśmiechnęli ukazując nieskazitelnie białe zęby. Wzdrygnąłem się – kły były nienaturalnie długie...

6.U Edwina
- Wampiry? Drax, co ty chcesz mi wmówić?! To chyba początki jakiejś manii prześladowczej.
- Mówię ci przecież...
- To niemożliwe! Siloe, Geralt, Gabriel... nie za dużo naraz? A słońce? Czemu ich nie zabija w takim razie? A poza tym, czy słyszałeś kiedyś o wilkołaku-wampirze? Śmiechu warte!
- Ale...
- Żadnych „ale”. Mam dość wysłuchiwania tych bzdur. Mam ciekawsze zajęcia...
Sharwyn odeszła. Nie uwierzyła mi, wyśmiała mnie! Bezczelna... ja mimo wszystko będę się miał na baczności...

Choć żadne z nas nie miało na to specjalnej ochoty, musieliśmy udać się do wieży. Wyremontowano ją: wstawiono nowe drzwi i naprawiono metalowe ogrodzenie. Klucznik – młody czarodziej w zielonej, magicznej szacie – wyglądał na znudzonego. Ze stanu apatii nie wyrwało go nawet nasze przybycie. Dokonały tego dopiero silny kopniak prosto w dupę i okazanie bransolet. Od razu zrobił się energiczny i bardzo usłużny. Wpuścił nas do środka i zaprowadził do „biura” Edwina. W tym pomieszczeniu praktycznie nic się od ostatniego razu nie zmieniło. Jednak do tego wniosku doszedłem dopiero później, jako że pierwszą rzeczą jaka rzuciła mi się w oczy był jeden z eleganckich foteli. Wyobraźcie sobie moją złość i zdumienie...
Na fotelu siedział Nax! Tego było mi za wiele! Rzuciłbym się na tą kreaturę, gdyby nie obecność Edwina i zielonowłosego, elfiego maga.
- Ty...! - warknąłem wściekle – Dałeś Sharwyn przeklętą broń! O mało nie przypłaciliśmy tego życiem!
- Cisza! - krzyknął Edwin – Żadnych kłótni! Doszedłem z Xanem – wskazał na zielonowłosego - do wniosku, że w dalszą drogę ruszycie w trójkę. Ty, bardka i Nax.
- Nie będę podróżować z demonem. - wybuchnęła Sharwyn – Towarzystwo Draxa też zresztą nie jest mi najmilsze!
- Powody?
- Osobiste.
- Zdradzę ci wielką, uniwersalną prawdę. – zaczął Czerwony Mag spokojnym, wręcz przymilnym głosem – Gówno mnie to obchodzi! Rozumiesz?! Nie mam czasu na takie głupstwa! Wyruszacie w trójkę, to już postanowione. Jutro dostaniecie nowy ekwipunek... a teraz idźcie już. Precz!
Tak więc zachęceni przez obietnice potęgi, władzy i bogactwa, oraz wizje tego, co nam się stanie, jeśli odmówimy, obiecaliśmy przygotować się do drogi. Po zakończeniu niezbędnych zakupów, udałem się do przygotowanej dla mnie komnaty. Urządzona była skromnie: szafka, kufer, krzesło, biurko i łóżko – wygodne łóżko zasłane czystą pościelą. Bardzo przyjemna odmiana dla strudzonego poszukiwacza przygód...
Kiedy tak się rozglądałem po pokoju, w drzwiach pojawił się gliniany golem niosąc smoliście czarną, skórzaną zbroję i krótki, ostry jak brzytwa miecz. Wszedł do pokoju, lekko mnie odpychając, i położył swój bagaż na biurku. Potem skierował w moją stronę swoje oczodoły, w których migotało czerwone światło, i odezwał się głuchym głosem:
- Czy przy-go-to-wać go-rą-cą ką-piel?
- Oczywiście. - odpowiedziałem natychmiast.
- Tak czy nie?
- Tak.
Po uzyskaniu zadowalającej go odpowiedzi stwór odszedł. „Gorąca kąpiel! - ucieszyłem się – Toż to w tych stronach prawdziwy luksus!”

Późnym rankiem, odświeżony i wypoczęty, udałem się na śniadanie. Przykryty białym obrusem mały stolik wyglądał zachęcająco. Usiadłem na jednym z dwóch wygodnych krzeseł. Równocześnie z bardką do sali wbiegła grupa skrzatów niosąc talerze, noże i jedzenie. A czego tam nie było! Kilka rodzajów kiełbas, parę warzyw, świeży, biały chleb, masło a nawet konfitury! Gdy zaspokoiliśmy juz głód, zacząłem rozmowę:
- Sharwyn, ta misja będzie trudna i niebezpieczna zwłaszcza, że towarzyszyć nam będzie demon. Musimy nawzajem się pilnować i bezgranicznie sobie ufać...
- Ufać?! - przerwała mi – Chyba żartujesz! Jak mam ci zaufać po tym co mi wtedy zrobiłeś?!
- Posłuchaj...
- Nie! To ty mnie teraz posłuchaj. Zaufałam ci wtedy, jak to mówisz, bezgranicznie. Kochałam cię! - głos się jej załamał – A ty... ty mnie wykorzystałeś by zdobyć informacje o Harfiarzach. Myślałam, że coś do mnie czułeś, a tymczasem zdradziłeś mnie!
- Ja naprawdę...
- Nie kłam! Nie mów, że naprawdę coś czułeś, bo i tak ci nie uwierzę! Ty nie masz serca! Na wszystko patrzysz w kategoriach interesów i zysku... Przez ciebie wyrzucono mnie z organizacji Harfiarzy, straciłam przyjaciół, majątek. Okryłam się niesławą i musiałam zacząć awanturnicze życie, ale to właśnie fakt, że ty mnie zdradziłeś zabolał mnie najbardziej... I jeszcze jedno, ta harfiarka, którą zamordowałeś, była moją przyjaciółką!
- ...
- Sam powiedz, jak mam ci teraz wybaczyć, nie mówiąc już o zaufaniu...?

7.Zaułek Tańczących Cieni
Dręczony przez przeszłość postanowiłem spędzić resztę tego dnia na porównywaniu obecnego wyglądu Luskanu z moimi, nie zawsze przyjemnymi, wspomnieniami. Najpierw karczma „Pod czerwonym żurawiem”. Spędziłem w niej wiele wieczorów... i nocy. Bardzo przyjemnie zresztą. Z wesołym uśmiechem stwierdziłem, że szlachetny ten przybytek wznowił już swoją działalność...
Dom, który był moją kryjówką i magazynem leżał teraz w gruzach. Ekskluzywny zaś dom schadzek „Czerwona Latarnia” nie ucierpiał za bardzo, ale i tak był odnawiany. Nie dziwiło mnie to, jego właścicielka zawsze była bardzo przedsiębiorcza... hmm... w każdej dziedzinie życia...
Na miejscu starego targu rybnego stały teraz baraki, w których mieszkali stacjonujący w mieście żołnierze. Były proste i brzydkie, miałem nadzieję, że są tylko rozwiązaniem tymczasowym... Cała dzielnica portowa, którą niegdyś znałem na wylot, bardzo się zmieniła: na miejscu starych, zniszczonych domów budowano teraz nowoczesne, schludne kamieniczki. Same zaś budynki portowe przechodziły gruntowny remont...
Zaułek Tańczących Cieni – tu znajdowała się gildia zabójców, tutaj też zostałem prawie na śmierć pobity przez sługusów Wielkich Kapitanów. Budynek, choć zniszczony przez pożar, nadal emanował aurą mocy i niebezpieczeństwa. Wszedłem do środka, zostawiając otwarte drzwi i przyczaiłem się pod ścianą. Instynkt mnie nie zawiódł. Śledzący mnie blondyn pozostał najpierw na zewnątrz, ale po dłuższej chwili, zaniepokojony ciszą, wszedł ostrożnie do środka...
Ja zaś tylko na to czekałem! Rzuciłem się na mężczyznę, próbując go obezwładnić. Udałoby mi się to, gdyby nie magiczna siła, która odepchnęła mnie potężnie. Straciłem element zaskoczenia a w dodatku byłem nieco zdezorientowany uderzeniem. Nim zdołałem wydobyć broń, mag wysłał w moją stronę strumień zielonkawej energii, która powaliła mnie na ziemię. Kolejne zaklęcie przywołało kilka fioletowych kul. Kiedy czarodziej machnął ręką pomknęły one w moją stronę z dźwiękiem tak charakterystycznym dla wyładować elektrycznych, po czym uderzyły we mnie z hukiem. Hałas i przeraźliwy ból ogłuszyły mnie. Zamroczony i obolały próbowałem utrzymać równowagę. Bezskutecznie jednak – upadłem bezsilnie na ziemię... Z uśmiechu mojego przeciwnika przebijało zwierzęce okrucieństwo. Straciłem nadzieję, zamknąłem oczy i szykowałem się na spotkanie z Tamoko...[/blok]##edit_bykovaal 2006-05-14 10:47:21##ed_end##


Autor: 601


Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.

ZAMKNIJ
Polityka prywatności