Kroniki Fantastyczne


[Krainy]


Powstała z popiołów - prolog

[blok]Powstała z popiołów - prolog
Dawno, dawno temu, kiedy jeszcze Elfy żyły w zgodzie z Krasnoludami, a ludzie pełni obawy o śmierć swoją i najbliższych poszukiwali wiary i mądrości – zaczęli podążać do Państwa Środka. Choć wszyscy szukali urodzajnych ziem, gęstych lasów i szerokich rzek, nie znaleźli tam niczego, co by choć w najmniejszej części oddawało ich pragnienia – miasto było wielką lodową pustynią, pełną małych, drewnianych chałupek. Wszyscy, którzy zdołali tam dotrzeć umierali na zarazę lub padali z głodu. Przerażeni mieszkańcy Państwa Środka mieli dwa wyjścia: ucieczkę w nieznane lub męczarnie i pośmiertne więzienie dusz w tym „cudownym” miejscu. Starsi mieszkańcy tej okrutnej krainy wyganiali swe dzieci i wnuków z miejsca bogów. Brama Pokoju wysoka na 50 stóp, rzeźbiona w szlachetnym granicie stała się teraz miejscem pożegnań, płaczu i gorzkich łez, które i tak były lepsze niż uwięzienie w tym miejscu. Wiele młodych par uciekało do lepszego życia. Wśród nich był Virom – silny i krzepki drwal i jego piękna, o bardzo wydatnych, kobiecych kształtach żona Koralina. Coraz częściej można było słyszeć jak ludzie szepcą o innych miastach znajdujących się na ziemi.
Nikomu z młodych los nie pozostawił dużego wyboru, więc wszyscy opuszczali Państwo Środka, a gdy mijając Bramę Pokoju czuli silny skurcz w żołądku spowodowany strachem o gniew bogów, wracała do nich jeszcze silniejsza chęć bycia szczęśliwymi.
Wszyscy, choć znużeni podróżą, szli dalej. Nie wiedzieli dokąd idą, ani co ich czeka, ale wiedzieli, że to ma sens. Gdy opuścili lodowe pustynie, zaczęli podążać przez gęste lasy i małe zagajniki, przez wysokie góry i małe pagórki, przez rwące rzeki i małe strumyki i choć byli zmęczeni i chorzy szli dalej. Nadzieja, choć osłabła, wciąż była i tylko dzięki niej jeszcze byli w stanie iść do zamazanego celu. Mijały dni, tygodnie i miesiące, zanim zobaczyli brudny porośnięty zielonym mchem drogowskaz:


Ergorllo - 3 mile


Szli tak szybko jak na to pozwalały poranione nogi.
W wiosce przywitano ich z otwartymi ramionami. Wszyscy mieszkańcy pomagali budować dom dla Koraliny i Viroma. Mimo wielu osób chętnych do pomocy, prace posuwały się bardzo wolno. Chcieli by w ich nowym domu nie zabrakło niczego. Każdy z pomocników coś robił: Koralina plotła wraz ze swoja nową znajomą Remą wiklinowe kosze, Virom przygotowywał potrzebne drewno, a inni budowali chałupkę. Pierwsze noce we własnym domu spędzili dopiero po 6 pełniach.
W izbie jadalnej stało siedem rzeźbionych przez Viroma krzeseł, stół oraz wielka komoda o przepięknych, zaokrąglonych brzegach. Wielkie łoże z kolumnami oplecionymi drewnianą winoroślą miało swoje miejsce w sypialni, obok niego swoja powinność czyniły stoliki nocne, na których stały odlane z brązu lampy z kloszami wykonanymi z łusek ryb. Kuchnia sprawowała się jako środkowy pokój domu. Pełno w niej było szafek i szafeczek, misek, dzbanków, kubków, talerzy i łyżek.

Koralina i Virom wiedli cudowne życie, ale wiedzieli, że czegoś im brak. Mieli wszystko, co było im potrzebne względem majątku. Każdy z nich miał przyjaciół, więc i towarzystwo mieli. Brak im było dziecka. Smutek zaczął ogarniać dom, wszyscy chodzili przygnębieni. Na dworze wszędzie wiła się gęsta, szara mgła.
Każdy z nowych mieszkańców wioski zdobył już nawyki. Virom każdego wieczoru po wieczerzy szedł do lasu na spacer. Wędrował wzdłuż brzegu małego strumyka i oglądał swoje odbicie w tafli wody. Rozmyślał. Choć wyrwał się z Państwa Środka, tam było pewne, że dziecko w takich warunkach to głupota, ale tu? Czemu jest już taki stary ? Użalał się nad samym sobą.
Pewnego jesiennego dnia Virom nie poszedł na spacer, jakaś dziwna siła trzymała go w domu. Siedział na fotelu i mimo ciągłych upomnień Koraliny, że spali dom, pykał fajeczkę. Z zamyślenia wyrwało go pukanie do drzwi. Na odwiedziny znajomych było już za późno, więc przygotował toporek. Ledwo podniósł go, drzwi otworzyły się i wszedł Mag Don – straszliwy czarodziej i postrach wioski.
- Witam szanownych… gospodarzy. – przywitał ich ciepłym i spokojnym głosem. Koralina przyglądała mu się badawczo, a był on straszny. Jego twarzy nie było widać, była ukryta pod ciemno ufarbowaną szatą z lnu. Jego ręce były ciemne, pełne przejrzysto-żółtych liszai, budziły respekt i strach.
Czarodziej zasiadł do stołu jakby był u siebie w domu.
- Czego tu szukasz, magu ? – zapytał Virom wymachując toporkiem we wszystkie strony.
- Mam… yyy… określę to, że mam sprawę. Wiadomo mi, że pragniecie mieć dziecko…- zrobił teatralną przerwę - … ale nie macie. Czyż piękna córka nie byłaby nagrodą za cierpienia i krzywdy znoszone w Państwie Środka?
- To przez ciebie! To przez ciebie nie możemy mieć dzieci, tak ? Mów dalej, bo twa głowa mym toporkiem będzie strącona! – krzyczał rozzłoszczony Virom
- Nie wyciągaj pochopnych wniosków… Ja chce wam tylko pomóc. – nozdrza maga zadrgały – Już czas!!! – wykrzyknął.
Ostrze toporka Viromira błysnęło i opadło na ziemię wyszczerbione. Okna otworzyły się i w pokoju zapanowała gęsta mgła, ogień zgasł. Za chwilę gospodarze usłyszeli zamykanie drzwi i trzask okien. Gdy mgła zelżała całkowicie, ujrzeli na drzwiach przybity nożem list.

Drodzy rodzice !
Mam nadzieje, ze należycie zaopiekujecie się Irianą,
Spotkamy się na ukropieniu koło strumyka.
Mag Don

Virom przeczytał wiadomość kilka razy i nadal nic nie rozumiał.
- Na świętego Zii! Co to jest? – wykrzyknęła Koralina.
Na zimnym już popiele spoczywał tobołek z zielonego jedwabiu nie dostępnego w tej części świata.
Nie czekając na niczyje pozwolenie podbiegła do kominka i wyciągnęła pakuneczek.
- Viromie toż to jest dziecko! Pomóż mi trzeba się nim zająć! Zawołaj Remę i zagotuj wodę.
Drwal, na nic nie czekając, pobiegł do domu przyjaciółki Koraliny.
- Hej, hop! Rema! Jesteś tu? Koralina potrzebuje twej pomocy.
- Idę, idę, ale co tej kobiecie w mózgu zaczyna roić… - powiedziała obracając całą sytuacje w żart zawsze chętna do pomocy znajoma.

W ciągu kilku minut znaleźli się przed chałupką. Virom uchylił drzwi. Usłyszał słodki śpiew swojej żony i dopiero teraz zrozumiał, że wciąż trzyma w dłoni list od maga. Wszedł do domu. W izbie było już ciepło, w fotelu ze skóry siedziała Koralina i nuciła cichutko kołysankę, obok stała wanienka, z której unosiła się para.
Minęły cztery dni i tak jak wynikało z listu przyszedł czas na ukropienie czyli nadanie dziecku imienia użytkowego oraz prawdziwego, którego nikomu nie można zdradzić.
Virom i Koralina wzięli dzieciątko nad strumyk, przy którym drwal często rozmyślał. Nie czekali długo, w ciągu kilku sekund od przyjścia na umówione miejsce usłyszeli kroki - był to Mag Don.
- Ach, witajcie przyjaciele!
- Magu, magu nasz uwielbiony, wybacz nam te niegrzeczne podejście do Ciebie proszę wybacz…- błagała Koralina
- Wcale się nie gniewam, wszyscy mnie tak traktują.
Podszedł do kobiety i wziął od niej dziecko. Rozwinął je z zielonego jedwabiu i powiedział:
- Niech Zii pomoże jej w życiu, ratuje ją od niepowodzeń, krzywd i cierpień. Ja ci nadaje imię- tu podniósł dziewczynę do góry i wyszeptał jej imię – A znana będziesz jako Iriana!!! – wykrzyknął, wiatr wzmógł się, drzewa jak żywe pochyliły się nad magiem i dziewczynką. Znowu wszędzie zasnuła się mgła, usłyszeli głos jak echo:
- Żegnaj strażniczko lasu.
Pomiędzy drzewami ujrzeli trzepoczącą na wietrze, ciemną pelerynę znikającą w głębi lasu.[/blok]


Autor: 1845


Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.

ZAMKNIJ
Polityka prywatności