Kroniki Fantastyczne


[Krainy]


Nie Przejdę?

[blok]Nie przejdę?
*
Huk. Był tak głośny, że na dość długą chwilę wszyscy ogłuchli. Gildianie wybałuszali oczy i rozglądali się na wszystkie strony, aby zlokalizować źródło niewyobrażalnego hałasu. Dziewka, która obsługiwała zgromadzonych, upuściła tacę z zamówionymi potrawami i zasłoniła otwarte usta ręką. Nagle pod sufitem zaczął otwierać się portal. Z teleportu zaczęła wyłaniać się powoli postać. W końcu ukazała się w całości i wylądowała na drewnianej podłodze. Wzięła pobliskie krzesło i zasiadła na nim.
- Sammael! – krzyknęła Dark Soul. – Czy ty chcesz, żebym tu ze strachu zmarła?
- Czego ty w ogóle chcesz? – odezwał się któryś z Gildian.
- Czy którykolwiek z was nie słyszał historii o Jedynym Pierścieniu? – spytał demon.
W głównej komnacie gospody zaległa cisza, jakiej nikt jeszcze nie słyszał w owym miejscu. Nikt się nie zgłosił.
- Co za durne pytania zadajesz? Przecież każdy z nas zna tą opowieść dokładnie! Jak własną kieszeń!
- Nie byłbym tego taki pewien, czy dokładnie...
*
Ciemna, wręcz czarna gleba. Wszystko wokół było spopielone. Na niebie zgromadzone były mroczne, ciężkie chmury, które od czasu do czasu ciskały potężnymi piorunami. Sammael szedł szeroką drogą gdzieś w środku Mordoru – Krainy Wszelkiego Zła. Jago celem była Orodruina. Chciał zdobyć odrobinę lawy ze Szczelin Zagłady, aby móc stworzyć artefakt, w którym ukryta byłaby moc ognia. Na horyzoncie rysował się delikatnie cel jego podróży. Olbrzymi stożek, wyrzucający ciągle miliony ton wulkanicznych pyłów. Demon podróżował już od kilku dni i nie zauważył jeszcze ani jednego drzewa. Nie widział nawet żadnych traw czy wód. Nie mógł powiedzieć, żeby pragnienie go nie gnębiło. Chciał znaleźć chociaż jeden mały strumyczek. Chociaż jeden... Powietrze było bardzo suche. Z każdym oddechem drapało nieprzyjemnie gardło wędrowca. Po kilkugodzinnej podróży, Sammael rozbił mały obóz i zasnął.
*
Obudził go odgłos tłuczonego szkła. Podniósł leniwie głowę i spojrzał w stronę swego ekwipunku. Koło jego pakunków kręciło się kilkunastu orków, którzy plądrowali rzeczy w poszukiwaniu jakichkolwiek cennych (błyszczących) przedmiotów. Sammael powstał, sięgnął do rękojeści półtoraręcznego miecza i wyciągnął go bezgłośnie ze skórzanej pochwy, z którą nie rozstawał się nawet na krok. Zbliżył się po cichu do nieprzyjaciół. Po wykonaniu kilku gestów dłonią, wyciągnął ją przed siebie i spomiędzy jego rozstawionych palców wystrzeliły ogniste płomienie. Wszyscy wrogowie spalili się żywcem. Demon podszedł jeszcze bliżej i stwierdził, że orkowie zbili kilka fiolek z magicznymi eliksirami. Niezbyt duża to była jednak strata. Nagle zza wielkiej, granitowej skały wyszło kilka uruk-hai. Od góry do dołu odziani byli w żelazo. W rękach dzierżyli miecze z charakterystycznymi ostrzami.
- Czego ode mnie chcecie? – zapytał Sammael.
- Wtargnąłeś na teren Saurona! – odparł dowódca oddziału. – Nie masz żadnego prawa, aby tutaj przebywać!
- Mam możliwość penetrowania Mordoru, tak samo jak wy!
- W takim razie... Twoja pene... To coś na ”p” się tutaj kończy!
Przywódca zaryczał i sześcioro uruk-hai zaczęło kroczyć w stronę Upadłego. Demoniasty przyjął postawę defensywną i czekał na atak. Zimny wiatr pieścił ze świstem kark oraz inne części ciała. Jeden z przeciwników zaszarżował. Daleko nie zaszedł, gdyż broń demona wbiła się w potwora i zgasiła płomień jego życia. Dowódca orków w odpowiedzi na to, zaatakował Sammaela. Stal uderzała o żelazo. Każdy atak spotykał się z obroną, która następnie przemieniała się w kontratak. Uruk-hai był bardzo wymagającym przeciwnikiem. Jego ruchy były szybkie i zwinne, dzięki czemu unikał niebezpiecznych cięć. Dysponował ogromną siła, którą wlewał w swoje ofensywne zagrania. Jego długie, brązowe włosy kreśliły w powietrzu krzywe linie. Spomiędzy żółtych kłów wydobywała się ślina i odór zgnilizny, który omal nie powalił Sammaela na ziemię. Demon próbował co pewien czas pokonać oponenta z pomocą sztuk magicznych. Niestety, uzbrojenie wroga okazało się całkowicie odporne na magię, wszelkiego rodzaju.
Krew. Trysnęła ciemnoczerwona ciecz. Sługa Saurona rozciął policzek Chwały Pana. Cienkie strużki spływały po bladej skórze ludzkiego wcielenia Upadłego. Odpowiedź była natychmiastowa. Po szerokim zamachnięciu się, dłoń humanoida wylądowała na nieurodzajnej powierzchni. W oczach poszkodowanego pojawiła się wściekłość i żądza krwi jednocześnie. Ponownie zaryczał i naparł. Sammaelowi coraz ciężej było odpierać szaleńcze ataki. Wydawało mu się, że walczy z ogromnym trollem jaskiniowym, który wyposażony jest w nabijaną kolcami maczugę. Siły witalne powoli opuszczały go. Był coraz słabszy. Świat zaczął się rozmazywać przed nim. Nie poddawał się jednak. Próbował wykrzesać z siebie resztki energii, niezbędnej do dalszej walki. Niespodziewanie przyszedł mu do głowy interesujący pomysł. Po uniknięciu ciosu, sięgnął do sakwy i wyciągnął z niej fiolkę wypełnioną zielonym płynem.
„Dobrze, że tego nie znaleźli.” – pomyślał, po czym otworzył naczynie i chlusnął zawartością w twarz wroga.
Uruk-hai upuścił swój oręż i złapał się za głowę z głośnym rykiem. Demon zaatakował, lecz jego ostrze nie dotknęło ciała przeciwnika. Fala mroku oplotła go i ciągnęła ze sobą. W ciemności. Coraz głębiej, głębiej...
*
Ocknął się w niewielkim pomieszczeniu, słabo oświetlonym. Jego ręce i nogi skrępowane były przez grube sznury. Nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich potężny uruk-hai. Za nim kroczyła istota jeszcze straszniejsza. Ubrana była w zbroję, której żaden miecz by nie zarysował, ani żadna strzała by nie przebiła. Na głowie założony miała hełm, najeżony metalowymi szpikulcami. Na palcu wskazującym lewej dłoni widniał złoty pierścień, zwany Jedynym. Sauron niespiesznie wszedł do celi. Rozejrzał się i jego przenikliwy wzrok spoczął na Sammaelu.
- Ale tu śmierdzi. Opuść nas! – sługa posłusznie wykonał rozkaz. – Od razu lepiej!
Władca Ciemności machnął ręką i więzy ograniczające możliwość ruchu demona, znikły. Sammael pomacał swoje nadgarstki i kostki, a następnie spojrzał na towarzysza. Tamten rzekł:
- Powiedz mi, co nakłoniło cię do wtargnięcia do Mordoru? Nie przypominam sobie, abym ciebie zapraszał do mojej krainy. Mów!
- Przybyłem tutaj, gdyż chciałem zdobyć odrobinę lawy z Orodruiny...
- W jakim celu? – wtrącił Gorthaur.
- Chciałem stworzyć potężny artefakt, w którym zaklęty byłby ogień ze Szczelin Zagłady.
- Jesteś głupcem, skoro sądziłeś, że przejdziesz tędy niezauważonym!
- Byłem świadom spotkania z twymi sługami, mości Sauronie. – rzekł Upadły.
Cisza. Majar zbliżył się nieco do Sammaela i powiedział:
- Mam dla ciebie pewną propozycję.
- Czego ode mnie chcesz?!
- Grzeczniej! – krzyknął Sauron. – Pamiętaj, że w każdej chwili możesz tutaj umrzeć! A co do mej propozycji... Chcę, abyś zamieszkał w Morii, Królestwie Krasnoludów...
- Po co?
- Otóż, pragnę poszerzyć swoje wpływy w Śródziemiu. Jeżeli rozmieszczę moich podwładnych...
- Nie jestem niczyim sługą!
- Dobrze, postawmy sytuację w innym świetle. – powiedział spokojnie Pan Ciemności. – Jako mój wspólnik będziesz kontrolował Morię. Nie pozwolisz, aby ktokolwiek tamtędy podróżował...
*
Wszędzie wokół panowała nieprzenikniona ciemność. Sammael razem z legionem orków dotarł do Morii po tygodniu od wyruszenia z Mordoru. Królestwo Krasnoludów zrobiło na nim duże wrażenie. Kroczył razem z podwładnymi z pochodniami w rękach i podziwiał cudowne dzieła. Wysokie korytarze z licznymi kolumnami. Znajdowała się tam ogromna liczba komnat bogato zdobionych, w których niejeden by się zgubił. Posadzka wykonana była z drogocennych kamieni. Mrok napawał niektórych strachem, gdyż niewiadomo było, co się w nim czai. Po tylu latach, jakie minęły od opuszczenia Morii przez krasnoludy, mogło zagnieździć się tutaj zło, którego do tej pory nikt nie widział. Może to się wydawać dziwne, ale towarzysze demona trzęśli się jak osiki na wietrze i śledzili otoczenie ze strachem w oczach. Sammael odprawił większość oddziału i z pozostałymi udał się na poszukiwanie odpowiedniego pomieszczenia, w którym mógłby założyć kwaterę główną. Błąkali się w labiryncie szerokich korytarzy. Ich kroki były powolne. Nie chcieli, aby gwałtowny gest zwrócił uwagę jakiegoś tajemniczego stworzenia. Wkraczali do wielu pokojów i dokładnie je oglądali. W większości z nich zgromadzone były bogactwa, których część znajdowała się po chwili w kieszeniach orków. Po kilkugodzinnej wędrówce po Morii, znaleźli w końcu miejsce idealnie nadające się dla Upadłego. Sufit znajdował się na wysokości około dwudziestu metrów. Na całej jego powierzchni namalowane były przeróżne sceny z kronik krasnoludzkich. Szerokie topory, tumany kurzu, rozwścieczeni dowódcy, wielkie armie, niespotykane potwory – wszystko to było tam wymalowane. Na ścianach wyryte były napisy runiczne, które z pewnością chroniły tą komnatę przed działaniem sił nieczystych. Naprzeciw głównego wejścia stał tron wykonany z czarnego diamentu. Dookoła niego widniały góry złota, srebra oraz innych kosztowności. Sammael gestem ręki odprawił swoich towarzyszy, po czym zasiadł na pięknym krześle.
*
Demon wiele lat spędził w czeluściach Morii. Przez ten czas zdążył już zapoznać się z układem pomieszczeń i korytarzy. Poruszał się już swobodnie po Królestwie Krasnoludów. Do tej pory miał mało pracy, szczerze mówiąc. Bardzo rzadko zdarzało się, aby ktoś zapuścił się w aktualną siedzibę Sammaela. Nieszczęśnik taki szybko żegnał się ze swoim życiem, gdyż dosięgała go orcza strzała. Pewnego dnia nuda została zakłócona. Do komnaty wpadł zaufany podwładny z krzykiem:
- Panie! – w jego głosie wyczuć można było podniecenie. – Intruzi!
- Co?! – Sammael wstał z tronu. – Ilu ich jest?
- Dziewięciu. Dwóch ludzi, czterech hobbitów, elf, krasnolud i czarodziej! Wszyscy orkowie rzucili się w pościg za nimi.
- Gdzie są teraz?
- Zbliżają się do mostu Khazad – Dum.
Sammael wyszedł pospiesznie z pokoju i ruszył w stronę obiektu wskazanego przez służącego. Po drodze przyjął postać Balroga. Jego nowe wcielenie miało około dziesięciu metrów wysokości. Na głowie miał dwa mocne rogi zakrzywione podobnie jak u muflona. Posiadał potężne nietoperze skrzydła z poszarpaną błoną rozpostartą między długimi, kościanymi wypustkami wyrastającymi z pleców. Cały płonął i poruszając się, rozsiewał dookoła kłęby dymu. Każdemu jego krokowi towarzyszyło lekkie trzęsienie ziemi oraz tynk odpadający ze ścian i sufitu. Zbliżał się do swego celu z wielką szybkością i po niedługim spacerze ujrzał dziewiątkę podróżników biegnących w stronę mostu.
- Uciekajcie! – krzyknął czarodziej, gdy zobaczył Balroga.
Sammael przyspieszył i po chwili znalazł się tuż za intruzami. Zrobił krok i stanął na Khazad – Dum. Mag odwrócił się i uniósł swoją laskę. Następnie uderzył nią o most z krzykiem:
- Nie przejdziesz!
Demon zaryczał i ruszył przed siebie. Konstrukcja nie wytrzymała jednak jego ciężaru i zawaliła się. Upadły zaczął spadać. Podczas lotu wyciągnął ognisty bicz i uderzył nim. Końcówka bata obwiązała się wokół kostki czarodzieja i sprawiła, że stracił równowagę. Obydwaj lecieli w dół, nie wiedząc, co ich czeka na dnie przepaści. Gandalf dorwał Sammaela i wbił mu miecz w kark. Nie zrobiło to na demonie większego wrażenia. Dzięki grubej skórze nie odczuł ciosu tak, jak powinien. W końcu dotarli do kresu lotu...
*
Znaleźli się na szczycie góry pokrytej śniegiem i lodem. Nie wiadomo skąd i kiedy? Bez chwili wytchnienia rozpoczęli zażartą walkę pośrodku olbrzymiego pasma górskiego. Sammael przyjmując nową postać stracił swoją zwinność, ale za to zyskał na sile. Jego zamachy rozrywały powietrze niczym miecz pajęczą sieć. Dzierżył w dłoni długie ostrze, któremu z każdym atakiem towarzyszył głośny świst. Gandalf, ubrany w szarą szatę oraz kapelusz,, zręcznie unikał demonich ciosów. W walce wykorzystywał przede wszystkim swoją inteligencję stojącą na wysokim poziomie. Starał się podejść jak najbliżej przeciwnika i uderzyć go w brzuch. Niestety zadanie to nie należało do najłatwiejszych, gdyż Upadły bronił się najlepiej, jak potrafił. Czarodziej co pewien czas, strzelał ze swojej laski magicznymi pociskami. Większość z nich chybiła, zaś te, które trafiły, pozostawiały po sobie jedynie niewielkie blizny. Nie oznaczało to łatwej walki, wręcz przeciwnie. Demon rozłożył skrzydła i zaczął nimi machać. Chciał w ten sposób zepchnąć maga ze szczytu. W powietrzu zatańczyła spora ilość białego śniegu oraz kryształków lodu. Uderzenia skrzydeł były bardzo silne i Gandalf z ledwością utrzymywał się na nogach. Płatki śniegu wpadały mu w oczy i oślepiały na jakiś czas. Zamarznięta woda biła niemiłosiernie po całym ciele. Rozcinał skórę i była przyczyną rzek krwi, spływających w dół. Demon zaczął atakować jeszcze mocniej. Tym razem w powietrzu znalazły się odłamki skalne, których uderzenia nie należały do delikatnych. Czarodziej próbował unikać ich i całkiem dobrze mu szło. Opierając się podmuchom, podniósł swoją magiczną laskę do góry i odmówił inkantacje. Kiedy zakończył tą czynność, z nieba spadł piorun, który uderzył w Balroga i zwalił go z nóg. Gandalf natychmiast ruszył do ataku. Wyciągnął pospiesznie miecz z pochwy i puścił się biegiem w stronę przeciwnika. Poruszał się z kocią gracją. Jego włosy i szata falowały gwałtownie. Kiedy był już koło demona, zamachnął się i wbił ostrze w jego klatkę piersiową. Sammael otworzył oczy, a z jego paszczy buchnął ogień. Wziął maga w rękę i cisnął nim o skałę. Powstał z ukrywanym wysiłkiem i spojrzał na ranę. Krwawiła.
„Niedobrze.” - pomyślał. – „Nie wróży to nic dobrego!”
Sięgnął po swoją broń i zaczął kroczyć powoli, aby zakończyć życie Gandalfa. Śnieg i lód topiły się pod jego stopami błyskawicznie, tworząc kałuże dość sporej wielkości. Nagle coś przyszło mu do głowy. Postanowił, że zajrzy w głąb duszy wroga. Odrzucił oręż, po czym zamknął oczy i splótł ręce.
Błysk.
Zobaczył dzieci bawiące się nad strumieniem. Biegały po łące udekorowanej kwiatami. Na ich twarzach wymalowane było szczęście. Nagle z północy nadleciały smoki, które w szale spaliły całą wioskę. Przeżył tylko jeden dzieciak.
Błysk.
Chłopiec został przyjęty na nauki do wędrownego maga.
Błysk.
Młody mężczyzna wyczarował małego feniksa. Pierwszy raz w życiu udała mu się sztuczka magiczna. Mistrz go jednak złajał. Stwierdził, że jeżeli będzie poddawał się emocjom, to daleko nie zajdzie.
Błysk.
Wędrowny czarodziej został zabity przez trolla górskiego. Chłopiec został sam.
Błysk.
Ciemność.
Błysk.
Demon nie ujrzał już nic więcej. Reszta duszy Gandalfa została przed nim zamknięta. Otworzył oczy i na jego twarzy zagościł jadowity uśmiech. Rozłożył skrzydła i wzbił się w powietrze. Otworzył paszczę i zionął ogniem. Wszystko zaczęło się topić. Zeszła lawina. Kiedy skończył, zobaczył, że czarodzieja nigdzie nie ma. Wylądował z powrotem na szczycie. Nagle na jego plecy ktoś wskoczył i po chwili wbił miecz w potylicę. Sammael zaryczał i zaczął się rzucać. Gandalf zeskoczył z niego i wystrzelił w kierunku wroga kulę naładowaną energią magiczną. Demon zrobił krok do tyłu i spadł z góry. Po chwili wylądował na twardej półce skalnej. Płomienie oplatające jego ciało zgasły.
*
Ciało się oddalało. Powoli się rozpływało. Stawało się coraz bardziej niewyraźne. Było już przeszłością. Dusza Sammaela, która jeszcze przed chwilą była wewnątrz postaci Balroga, teraz stała się nic nie znaczącym pierwiastkiem. Opuściła skorupę demonią przez liczne rany, które pojawiły się na niej na przestrzeni wieków. Wzniosła się wysoko nad ziemię, aby po chwili zanurkować. Spadała z ogromną szybkością i po uderzeniu o glebę znalazła się w nowym miejscu. Niebo było tutaj czerwone niczym płatki róży. Wiał tutaj bardzo silny wiatr, który nie pozwalał włosom pozostać w jakimkolwiek ładzie. Wszędzie słychać było przeraźliwy krzyk rozpaczy. Wydawali go nieszczęśnicy, którzy po ciężkim i wyczerpującym życiu trafiali do Piekła, Duch Sammaela ruszył przez krainę płaczu i przyglądał się swym włościom. Otaczały go demony, które na jego widok padały na kolana z okrzykiem uwielbienia. Pełno było męczenników wykonujących trudne prace pod nadzorem najeżonych kolcami i zaklętych ogniem batów. Co chwilę słyszeć dało się świst powietrza, po którym następował cichy szloch ukaranego. Demoniasty oglądał to wszystko na co dzień, więc zdążył przywyknąć do tego, co się w Piekle dzieje. Bez przerwy skazywał grzeszników na odbywanie strasznych kar trwających nieskończenie. Samobójcy musieli przez cały czas oglądać chwilę, która zdecydowała o ich śmierci. Ci, którzy nie znali umiarkowania w jedzeniu i piciu byli zakuwani w kajdany, a następnie prowadzeni na wielkie uczty, gdzie patrzyli jak inni rozkoszują się smakiem przeróżnych potraw i napojów. Leniwi zaś, otrzymywali narzędzia i wysyłani byli do kopalń, w których mieli szukać cennych kruszców. Sammael tak zagłębił się w swoich rozmyślaniach, że nawet nie zauważył kiedy znalazł się u kresu swej wędrówki. Przed nim znajdował się Ołtarz Dusz. Kula zawieszona w powietrzu, wokół której krążyło wiele bliżej nie rozpoznanych duchów. Demon dotknął przedmiotu i przyjemna fala energii przetoczyła się przez niego. Zaczął odzyskiwać swoje dawne siły. Poczuł się o wiele lepiej. Znowu miał swoje ciało. Wyglądał tak samo, jak podczas wędrówki przez Mordor.
*
- Więc to jest ten mały szczegół, którego nie znaliśmy do tej pory? – zapytała Nott, gdy Sammael skończył opowieść.
- Dokładnie, moja droga! Tym Balrogiem byłem ja. Walczyłem z Gandalfem, ale okazałem się niezbyt doświadczonym, aby go pokonać. – odparł demon. – Czas na mnie! Muszę już iść. Dziękuję, żeście mnie wysłuchali!
Upadły powstał i wyszedł z karczmy mówiąc do Gildian na do widzenia:
- Do zobaczenia, mili przyjaciele!
- Do zobaczenia, Sammaelu! – rzekli zgromadzeni w gospodzie.[/blok]


Autor: 619


Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.

ZAMKNIJ
Polityka prywatności