Kroniki Fantastyczne


[Krainy]


Dusza Smoka: Czarodziej, demon i Biała Wieża

[blok]Dusza smoka: Czarodziej, demon i Biała Wieża


Pośród rozległych, dzikich wzgórz północnego krańca świata, na najwyżej położonym punkcie tej mało gościnnej krainy, stała legendarna Biała Wieża. Kraj wiecznie spętany okowami zimy był wymarzonym domem dla każdego, kto stronił od towarzystwa. Majestatyczna budowla sterczała w niebo niczym palec boży. Charakteryzowała się dość mało oryginalnym kształtem – idealnym owalem, oraz – co mogłoby się wydać osobliwe – brakiem wrót i okien. Budulcem, z którego wydaje się być wykonana na pierwszy rzut oka, jest marmur. Idealnie biała i gładka powierzchnia z bliska przypomina jednak kryształ. Nieliczni tylko zdają sobie sprawę z niezwykłych właściwości wieży, która wchłania energię słoneczną, ogrzewając pomieszczenia w jej wnętrzu. Większa część ciepła zwracana jest jednak na zewnątrz, co rozmraża ziemię i umożliwia uprawę roślin, nieprzywykłych do panujących tu warunków. Pierwotny dach zniszczony został wiele wieków wcześniej. Obecnym panem i odnowicielem wieży jest mag, nazywany w tej części globu Ismmanirem.

***

Delikatny płaszcz ciemności już dawno okrył swymi połami śnieżną krainę. Księżyc wydawał się tutaj większy niż w każdym innym miejscu na ziemi, toteż jego blask, połączony ze światłem gwiazd i bielą śniegu, czynił noc nad zwyczaj jasną. Dodatkowy element, rozpraszający mrok, stanowiła samotna postać podążająca w stronę siedziby maga. Ślady jej przejścia znaczył rozpuszczony śnieg, spalona ziemia i płonące drzewa, które miały nieszczęście znaleźć się w zasięgu jej niezwykłej aury. Tajemniczym wędrowcem była kobieta, odziana jedynie w żywy, niegasnący i siejący spustoszenie ogień. Jej wielodniową wędrówkę zdradzało skrajne wyczerpanie i ciągnący się aż po horyzont pas zniszczeń. Parła zawzięcie przed siebie nie zważając na zmęczenie, czy głód, aż w końcu osiągnęła swój cel. Stanęła przed gładką ścianą wieży, przypominając sobie, w którym miejscu powinny znajdować się ukryte drzwi. Wspomnienia zgadzały się z prawdą w zupełności. Gdy tylko języki ognia zetknęły się z kryształową powierzchnią, czar trzymający wrota w ukryciu się rozproszył. Kobieta nie uczyniła żadnego ruchu w kierunku drzwi, czekając aż nieokiełznany żywioł zajmie się i nimi. Szybko uległy pod jego naporem, zamieniając się w stertę płonącego drewna. Zanim przekroczyła próg, ukazał się gospodarz budowli. Nie wyglądał na zadowolonego z wizyty. W każdej innej sytuacji widok starca mógłby wzbudzić odrazę. Jego wiekowa twarz pokryta była niezliczoną ilością zmarszczek, a długie, przetłuszczone i potargane włosy sprawiały wrażenie równie zaniedbanych, co dawno niestrzyżona broda. Wszystko to, w połączeniu ze zużytą szatą starca, tworzyło obraz bezdomnego dziadka od lat bytującego w najgorszych rynsztokach dużych miast. Jedynie wyraz jego twarzy oddawał prawdziwy charakter tego człowieka. A szczególnie oczy - przenikliwe, inteligentne i jakże niepasujące do całej reszty. Doskonale skupiona twarz Ismmanira zastygła w oczekiwaniu. W rękach trzymał mocno swoją magiczną laskę.
- Witaj Soen’alisie Szalony. – odezwała się nagle ledwo zrozumiałym głosem kobieta. - Natychmiast potrzebuję twojej pomocy.
Mag, o ile to było możliwe, skupił się jeszcze bardziej na postaci przybysza. Mimo zamazanego przez ogień zarysu jej ciała, dostrzegł w kobiecie nieprzeciętne piękno. Burza jej ciemnych włosów falowała nieustannie.
- Ha! – starzec rozluźnił się i uśmiechnął od uch do ucha. - Jedyną osobą, znającą moją prawdziwą tożsamość, było wielkie, tłuste, czerwone smoczysko, które...
- Twoje poczucie humoru jest tak samo marne jak sto lat temu. Proszę oszczędź mi go. Przybyłem, gdyż winien mi jesteś przysługę.
- A więc to rzeczywiście ty, Vaenhyrze Szkarłatny. Witam w mojej skromnej siedzibie. – starzec mówiąc to ukłonił się dworsko. - Wyładniałeś na stare lata, czy to mój wzrok mnie oszukuje? Nie musisz na to odpowiadać. – dodał, widząc ciągle niewzruszoną minę dawnego znajomego. - Wejdź proszę. Postaram się pomóc ci najlepiej jak umiem. Ja zawsze spłacam długi wdzięczności.
Vanir przestąpił próg wieży na chwiejnych nogach, niemal się przewracając. Oczywiście nie umknęło to uwadze Ismmanira, który podświadomie zrobił krok w kierunku gościa.
- Nie zbliżaj się do mnie, Soen’alisie! Poradzę sobie. Nie przyzwyczaiłem się jeszcze do chodzenia jak człowiek.
Dumny jak każdy smok. – pomyślał Ismmanir. – Za nic na świecie nie przyznałby się do żadnej słabości, a zwłaszcza do skrajnego wyczerpania. Nawet teraz, gdy jest to tak widoczne.
- Nie martw się o mnie. – rzekł zaś na głos. – Nie miałem zamiaru ginąć w płomieniach twojego ducha. Mógłbyś używać mojego nowego imienia? Chciałbym aby stare pozostało tajemnicą.
- Jak sobie życzysz. Jest mi to zupełnie obojętne.
- Zejdźmy do piwnicy. Na początek proponuję opanować moc twojego ducha. Nie chcielibyśmy chyba, abyś puścił z dymem moją wieżę, prawda?
Vaenhyr zaakceptował propozycję lekkim skinieniem głowy. Podążył za magiem w kierunku spiralnych schodów, znajdujących się w przeciwległym końcu pustego pomieszczenia. Jedynym wyposażeniem tego poziomu wieży było kilka kul, zawieszonych wysoko na ścianach w równych odstępach i świecących niebieskim światłem. Zarówno mag, jak i smok sporo wiedzieli o niezwykłości materiału, z którego zbudowano tą wspaniałą budowlę. Nie zdziwili się więc, gdy nienasycone płomienie liżące chciwie posadzkę pozostawiły ją niewzruszoną. Pomieszczenie poniżej tonęło w ciemności dopóki Ismmanir nie pokonał kilku pierwszych schodów. Delikatne, aczkolwiek stanowcze światło rozbłysło we wszystkich magicznych kulach.
- Wybacz bałagan – rzekł mag, stojąc już na dole. – ale wiesz jak to mówią: porządek w domu czarodzieja świadczy o pustce w jego głowie. – Jego szeroki uśmiech trochę zelżał, gdy zauważył wielką nieporadność gościa w pokonywaniu kolejnych stopni. – Jeszcze nigdy nie musiałeś męczyć się ze schodami, prawda? Teraz lepiej usiądź i odpocznij. Ja zajmę się resztą. Muszę znaleźć coś, do czego będziesz mógł przelać nadmiar swojej energii.
- Chcesz pozbawić mnie części mojej duszy?
- Tylko na pewien czas. – odpowiedział szybko mag. – W dodatku będziesz posiadał nad nią pełną kontrolę. Miałeś sporo szczęścia. Dusze smoków pochodzą przecież od samych żywiołów, a ludzkie ciała nie są do nich przystosowane. Zakładam, że przejąłeś ciało magicznie wzmocnione i tylko dzięki temu stoisz tu teraz przede mną. Powrót twojego ducha do wiecznego ognia w trzewiach matki ziemi jest mimo wszystko tylko kwestią czasu. Mój plan pozwoli utrzymać cię w całości.
Vaenhyr musiał przyznać słuszność rozumowaniu Ismmanira. Zajął miejsce w połowie spiralnych schodów. Bałagan, to zbyt małe słowo, aby opisać to, co zobaczył smok rozglądając się po pomieszczeniu. Piwnica wyglądała tak, jakby stoczono tutaj bitwę. Bezcenna, magiczna broń, gromadzona wiekami przez maga porozrzucana była na całej długości pomieszczenia. Wiele egzemplarzy okazało się straconymi dla świata na zawsze. Skrzynie, w których Ismmanir przywiózł swój dobytek leżały roztrzaskane co do jednej. Nawet zabytkowe meble, niewykorzystane na wyższych piętrach wieży, dotknięte zostały przez tajemniczy kataklizm. O szeregu innych akcesoriów i pamiątek nie warto nawet wspominać. Ich resztki były zbyt nikłe, aby umożliwić identyfikację. Mag poruszał się żwawo wśród szczątek swojego dobytku. Z tej odległości Vaenhyr nie miał żadnych szans na to, aby dostrzec szczery ból, malujący się na wiekowej twarzy starca.
- Co tu się wydarzyło? – rzucił nagle smok
- To skutek uboczny mojego eksperymentu. – skłamał mag. – Stworzyłem groźną bestię, którą trzymałem tutaj, w czasie mojej podróży na południe. Stwór przełamał w końcu mój czar paraliżu. – w tej chwili wyciągnął spod sterty drewna długą, magiczną laskę po czym ruszył w kierunku Vaenhyra. - Nie mogąc się wydostać zniszczył wszystko co tylko wpadło mu w szpony. Naprawdę drogo okupiłem ten błąd.
- Zbyt często bywasz lekkomyślny. – odparł Vaenhyr. – Pamiętasz okoliczności, w których się poznaliśmy? Przyzwałeś księcia demonów tylko po to, by sprawdzić rzeczywistą ilość jego odnóży
- Byłem wtedy bardzo młody. – odpowiedział z uśmiechem. - Założyłem się wtedy o sporą ilość złota. Każdy w Kaiss mógł zobaczyć prawdziwego arystokratę spośród demonów!
- Gdyby nie ja i moi bracia miasto uległoby zagładzie.
- Pamiętam. Do końca życia pozostanę twoim dłużnikiem. Szkoda, że nie dano mi szansy odebrania wygranej.
- I tak miałeś dużo szczęścia. Wygnanie z miasta było najmniejszą możliwą karą za takie przewinienie.
- Masz rację. Nie spodobał mi się jednak przydomek, nadany mi po tym wydarzeniu. Soen’alis Szalony! To brzmi trochę pretensjonalnie. Ale dość już wspomnień. - Ismmanir podał gościowi długą, srebrzystą laskę. - To chyba powinno się nadać. Kupiłem ją wiele lat temu, od potężnego Czarnoksiężnika z Południowych Krain. Postaraj się skupić na tym całą uwagę. Laska pokryta jest grubą warstwą ellanium, które świetnie wchłania magiczną energię.
- Wiem co to jest ellanium. – stwierdził chłodno Vaenhyr, po czym skierował całą swoją uwagę na artefakt. Nieustannie tańczące płomienie szybko przeskoczyły na magiczny przedmiot i zaczęły wokół niego wirować.
- Uważaj na nią, jest warta majątek. – rzekł mag, po czym cofnął się o kilka stopni.
Laska wchłonęła część esencji smoka, lecz okazała się nie dość pojemna. W jednej chwili stopiła się, a uwolnione w ten sposób pokłady wiecznego ognia eksplodowały, czyniąc wygląd Ismmanira jeszcze żałośniejszym.
- Znając ciebie, to i tak pewnie ją ukradłeś. Przydałoby się coś całkowicie wykonane z ellanium – zaproponował Vaenhyr bez jakichkolwiek emocji.
- Zdaje mi się, że mam coś takiego – odrzekł Ismmanir otrzepując osmolone ubranie i przeczesując resztki swojej brody. - Villu!!! Natychmiast wyłaź z ukrycia! – krzyknął, spoglądając ponad smokiem. - Nieładnie jest podsłuchiwać.
Vaenhyr był trochę zbity z tropu, gdyż patrząc w kierunku wskazanym mu przez maga, nikogo nie dostrzegł. Dopiero po krótkiej chwili ich oczom ukazał się młody chłopiec, który żywiołowo zbiegł po schodach i wlepił swój zaciekawiony wzrok w osobę gościa. Kontrast między Villem i Ismmanirem uderzał swoją wyrazistością. Nie chodziło tylko o wiek. Dziecko miało na sobie piękną szatę, której nie powstydziłby się żaden młody książę. Smok nie przywiązał jednak do tego faktu żadnej wagi.
- Nie gap się tak chłopcze, przygotuj ubiór naszemu szacownemu gościowi!
- Tak jest mistrzu – odrzekł lekko zawstydzony Villu, po czym zniknął tak nieoczekiwanie jak się pojawił.
- Mistrzu? Nie sądziłem, iż kiedykolwiek przyjmiesz ucznia. Ostatnimi czasy Adepci sztuki magicznej bardzo zazdrośnie strzegą swojej wiedzy. Zwłaszcza, że wielu osiągnęło wieczną młodość, a nawet nieśmiertelność. Czyżbyś próbował za pomocą tego chłopca oszukać śmierć?
- Cóż, dedukujesz jak zwykle wyśmienicie. Inni magicznie modyfikują swoje ciała, ja natomiast swoje wymieniam. – tłumaczył mag, kontynuując swoje poszukiwania. - Za kilka lat młody Villu będzie już starcem.
- Wiem jak będzie się czuł.
- Czy ta dziwna nuta w twoim głosie to współczucie?
- Smoki są ponad takimi słabostkami. – prychnął Vaenhyr.
- No tak. O, znalazłem! – obwieścił zadowolony czarodziej, unosząc z niemałym trudem magiczny przedmiot, owinięty w ciemnogranatowy atłas. – Jeśli to się nie nada, to możesz mnie nazywać podrzędnym kuglarzem!
- Nie omieszkam. – wycedził sceptycznie smok, obserwując zbliżającego się wolnymi krokami maga, dziwnie z siebie zadowolonego.
- Pozwolisz, że ocalę przed płomieniami ten piękny atłas – rzekł z uśmiechem Ismmanir, po czym odwinął delikatnie artefakt, ukazując oczom gościa niecodzienny widok. Mag trzymał w rękach wielki, obosieczny topór, emanujący na dodatek srebrzystym blaskiem. Wygięte, dwustronne ostrze, nie zostało osadzone na stylisku, lecz stanowiło z nim integralną całość. Dziwaczne znaki pokrywały niemal połowę powierzchni tej niezwykłej broni, którą Vaenhyr natychmiast rozpoznał.
- Srebrny Topór, zwany też Zabójcą Boga. – wyszeptał bardzo niewyraźnie smok, na próżno zachowując pozory obojętności. Czarodziej delektował się każdą sekundą tej niedługiej chwili, gdyż pierwszy raz widział swojego przyjaciela w stanie tak głębokiego zdziwienia.
- Tysiąc lat temu, w czasie trwania Wielkiej Wojny, krasnolud dzierżący tę broń zadecydował o dzisiejszym kształcie świata. Imię tego...
- Thur Jednoręki – wpadł mu w słowo smok, nie spuszczając wzroku z topora. – Najwyższy król krasnoludów, który połączył wszystkie klany i wsparł swoją armią topniejące siły Koalicji.
- Legendy mówią, że ten topór ofiarowany został Thurowi przez któregoś z bogów...
- To nie są legendy, tylko fakty. – rzekł, znów przerywając magowi. Widząc, iż ten zamierza się trochę posprzeczać, dodał:
- Wiem to, gdyż ja sam brałem udział w tym konflikcie.
Ismmanir, mimo ogromnej ciekawości nie pytał się o żadne szczegóły. Wiedział, że w tej sprawie niczego więcej się nie dowie, a przynajmniej nie w tej chwili. Vaenhyr zawsze uważał się za kogoś lepszego, toteż nigdy nie spoczął, dopóki nie wygrał słownej potyczki. Zasób jego wiedzy i doświadczeń życiowych był ogromny. W każdej sprawie miał ostatnie słowo. Maga to oczywiście irytowało, lecz ewentualne korzyści, w postaci bezcennych informacji, warte były drobnych upokorzeń. Czasami markował nawet własną niewiedzę, aby skłonić smoka do zwierzeń. Dziwna to była przyjaźń.
- Weźmiesz go wreszcie? – zapytał przerywając ciszę mag. – Moje ciało, jak już pewnie zauważyłeś, ma swoje lata. Nie dam rady stać pół nocy z oburęcznym, krasnoludzkim toporem w rękach.
- Zdajesz sobie sprawę, na jakie niebezpieczeństwa się narażasz, przechowując ten przedmiot? – zagadnął smok przejmując od Ismmanira Srebrny Topór. – Oręż Thura Jednorękiego, największego krasnoludzkiego bohatera, który własnoręcznie zabił nim Upadłego Boga?
- A jak sądzisz? Dlaczego tkwię na tym odludziu od niemal stu lat?
- Klan Silberbeil nigdy nie wybaczy ci takiej zniewagi. – zauważył groźnie Vaenhyr. – Będziesz ukrywał się jak szczur przez resztę twoich dni? Jak właściwie udało ci się to ukraść?
- Przekonałem króla klanu, że potrafię odczytać tajemnicze runy, wygrawerowane na tym toporze. – uśmiechnął się ukazując rząd zaniedbanych zębów. – A gdy miałem go w swoich rękach, już nie potrafiłem zwrócić. Znasz przecież moją słabość do starożytnych artefaktów.
Vaenhyr tylko westchnął, o ile można tak nazwać czynność, wykonaną przez niego w nieprzystosowanym do jego osoby ciele. Nakazał gestem, aby mag wycofał się na bezpieczną odległość, po czym powtórzył cały rytuał przelania części swojej duszy do artefaktu. Tym razem wszystko skończyło się pomyślnie. Topór wchłonął żywy ogień, pozostawiając smoka zupełnie nagiego i w stanie lekkiej dezorientacji.
- Przejdźmy do biblioteki. – przerwał milczenie Ismmanir. - Mimo, że i tak nie odczuwasz zimna w tym ulepszonym ciele, powinieneś coś na siebie narzucić. Villu na pewno przygotował już jakąś szatę.
Mag próbował wziąć pod ramię wciąż milczącego smoka, ale ten odtrącił jego pomoc i ruszył w górę schodów samodzielnie. Czarodziej dołączył do niego chwilę później.

***

Biblioteka najlepsze lata miała już dawno za sobą. Regały na księgi, choć wciąż nienadgryzione zębem czasu, świeciły w większości pustkami. Ustawione koliście wzdłuż ścian Białej Wieży sięgały wysoko w górę, co optycznie pomniejszało i tak niewielki księgozbiór Ismmanira. Rzut oka na woluminy mógłby sporo wyjaśnić, gdyż wszystkie bez wyjątku miały osmolone lub spopielone okładki, lecz siedzące naprzeciw siebie postacie zaprzątnięte były zgoła innymi myślami.
- Wybacz, że musisz chodzić w takich łachmanach, ale w moim dobytku nie znajdzie się żadna godna twojej osoby suknia. Błagam, nie pytaj dlaczego! – roześmiał się histerycznie Ismmanir, którego żarty poruszały zazwyczaj tylko jedną osobę – Ismmanira.
- Powinieneś już odstawić wino. – odrzekł karcąco Vaenhyr, podnosząc kielich do ust. – Twój umysł i bez tego trunku bywa zbyt zmącony.
- Dobrze, ale zanim przejdziemy do rzeczy, pozwól mi zadać jeszcze jedno pytanie. Czy doznałeś w życiu większej wygody niż zasiadanie w moim perisańskim fotelu?
- To pytanie jest jeszcze bardziej idiotyczne niż poprzednie. – odrzekł lekko poirytowany smok. – Będę wdzięczny jeśli pozwolisz mi w końcu zacząć. Nie ma czasu do stracenia.
- Opowiedz mi więc o swojej przygodzie, mój zacny przyjacielu.
- Otóż, byłem zaproszony na naradę przez poważaną w smoczych kręgach czarodziejkę. Nie mogłem zatem odmówić. Spotkanie miało się odbyć w ruinach górskiego zamku, znajdującego się wiele mil na południe od twojej siedziby. Gdy doleciałem na miejsce zostałem zaatakowany. Szybko zorientowałem się, że twierdzę wybudowano wokół czarnego kręgu.
- Czarnego kręgu? Czyli pola mocy stworzonego przez samego Upadłego Boga w do końca niewiadomym celu?
- Tak. Myślałem, że w ciągu ostatniego tysiąclecia udało się nam odnaleźć i zniszczyć wszystkie miejsca skażone ciemnymi siłami, lecz się pomyliłem. Kilka sekund paraliżu wystarczyło abym runął na ziemię jak głaz. Wokół mnie wyczarowano magiczną osłonę, toteż nie mogłem w żaden sposób zareagować na tę zdradziecką napaść. Nie zdołałem wydobyć nawet mruknięcia. Czarne kręgi mają taką właściwość, że potęgują siłę magii. Czarodziejka wyłoniła się z cienia i nie odezwała się do mnie słowem. Zaczęła odprawiać wokół mnie jakiś rytuał. Kreśliła runy i tkała czar w nieznanym mi języku. Po pewnym czasie osłona zaczęła słabnąć i postanowiłem trochę pomieszać szyki tej zdradzieckiej istocie. Siłą woli udało mi się zatrzeć kilka magicznych znaków i konsekwencje tego czynu widzisz przed sobą. Zamiast właściwie sam nie wiem czego, nasze dusze wymieniły się ciałami. Szok był tak wielki, że pozbawił mnie przytomności. Pradawne miejsce zostało zniszczone, a gdy się przebudziłem, leżałem sam na wypalonej ziemi. Czarodziejka znikła. W tej sytuacji nie miałem zbyt dużego wyboru. Postanowiłem wybrać się na północ, do Białej Wieży, której właściciela znałem od pięciuset lat.
- Wiedziałeś że mnie tu znajdziesz? – rzucił zaniepokojony czarodziej.
- Oczywiście – na twarzy Vaenhyra pojawił się grymas, który można było wziąć za uśmiech. -Proszę, nie pytaj mnie skąd to wiem i do czego ta wiedza jest mi potrzebna. Nie mogę ci tego wyjaśnić.
- Dobrze. Proponuję udać się teraz na spoczynek. Przygotowania do poszukiwań twojego smoczego ciała potrwają co najmniej dzień.
- Jest jeszcze coś. Zaraz po schwytaniu mnie, obarczyłem czarodziejkę smoczą klątwą. Każdy smok na tej planecie jest zobowiązany do ukarania zdrajczyni, która teraz jest jak żywa latarnia morska, przyciągająca smoki.
- Jeśli któryś znajdzie ją przed nami, najprawdopodobniej rozszarpie na strzępy. – zgadywał Ismmanir, gdyż nigdy wcześniej nie słyszał o specjalnych klątwach rzucanych przez smoki. -Wyruszamy o świcie. Ja zajmę się przygotowaniem naszej wyprawy, a ty powinieneś odpocząć. Zejdź proszę do komnaty, którą wskazał ci Villu i zdrzemnij się trochę.
Vaenhyr zaakceptował pomysł maga skinieniem głowy, choć nie miał ochoty opuszczać wygodnego perisańskiego fotela. Wstał z trudem i ruszył wątłym krokiem w kierunku spiralnych schodów, wciąż trzymając drogocenny topór, który tulił przez całą rozmowę w bibliotece. Mag patrzył z podziwem na odchodzącą postać, trzymającą się na nogach tylko dzięki sile własnej woli. Na schodach smok spotkał chłopca, lecz potraktował go tak jak wszystkich innych nic nie znaczących ludzi, czyli jak powietrze. Villu spuścił wzrok usuwając się gościowi swojego pana z drogi. Nie ruszył się, dopóki smok nie zniknął na niższych partiach schodów. Vaenhyr wciąż rozmyślał o czarodziejce uwięzionej w jego smoczym ciele, a przede wszystkim o jej zamiarach. Nie potrafił rozgryźć jaki mogła mieć cel w schwytaniu smoka. Gdy już znalazł się w swojej komnacie, doznał nagłego olśnienia. Przypomniało mu się, że słyszał już kiedyś język, używany przez czarodziejkę do recytacji zaklęć. Ten fakt wydawał się dla niego niezwykle istotny. Z wielką niechęcią zostawił oręż na łóżku, ale pomimo nadludzkiej siły nie dałby rady wdrapać się z nim aż do biblioteki. W dodatku coraz bardziej morzył go sen. Wspinaczka przychodziła Vaenhyrowi z wielkim trudem, lecz duma nie pozwalała mu na wezwanie gospodarza krzykiem. Dzięki swojemu uporowi udało mu się jednak podsłuchać fragment niepokojącej rozmowy, dochodzącej z biblioteki. Smok zamarł, kładąc się wcześniej na schody.
- ...parszywa suka, Tyris, złamała umowę i próbowała na własną rękę zdobyć to, czego tak pragnę. – rzekł ktoś gniewnie, niskim i nieludzkim głosem.
- Jeszcze nic straconego, mój panie. – Vaenhyr rozpoznał głos Ismmanira. – Miała zwabić tu smoka i w zasadzie to się jej udało.
- Gdyby jej magia była o drobinę potężniejsza, mój cały plan ległby w gruzach. Gorzko okupi tę zdradę.
- Nie miała pojęcia, że ma do czynienia z demonem. – z niewiadomych powodów bronił czarodziejki mag. – Przecież to ze mną ubiła interes...
- On tu jest!!! – zaryczał demon, atakując niespodziewanie umysł smoka i pozbawiając go w ten sposób przytomności. – Ha! Ten słabeusz ugiął się przed moją potęgą jak pisklę.
- Tak, a wszystkie środki usypiające, które dosypałem do jego wina poprawiły mu tylko humor.
- Zamilknij psie!!! Zabierz jego ciało na górę!!!

***

Vaenhyr odzyskiwał przytomność. Pierwszym obrazem, który stanął mu przed oczami, było drewniane sklepienie dachu. Szybko zorientował się w swoim otoczeniu. Leżał na gołej posadzce, wewnątrz magicznego kręgu, kreślonego jeszcze przez Ismmanira czarną krwią. Za schodami skrywał się młody Villu, a przy nim stał oparty o ścianę Srebrny Topór. Smok szukał wzrokiem właściciela tajemniczego głosu z biblioteki, ale jego starania okazały się daremne. W pomieszczeniu znajdowały się tylko trzy osoby.
- Odpocząłeś trochę? – zapytał serdecznym tonem mag, odwracając się w stronę smoka. – Starałem się zachować ciszę, aby cię nie zbudzić.
- Daruj sobie ten ton, zdrajco! – prychnął gniewnie więzień, zdawszy sobie sprawę z tego, że tym razem nie uda mu się uwolnić o własnych siłach. – Gdybyś nie posiadał krwi demona, z łatwością pokonałbym twój krąg.
- Gdybym jej nie miał, nie próbowałbym cię nawet więzić. – odrzekł czarodziej uśmiechając się złowieszczo.
- Od kiedy jesteś jego sługusem? – odezwał się smok po chwili ciszy, próbując wyprowadzić maga z równowagi, ale i dowiedzieć się czegoś o tajemniczej postaci z biblioteki.
Ismmanir zignorował to pytanie. Był zbyt zajęty ostatnim magicznym symbolem, który namalował własną dłonią.
- Starzejesz się przyjacielu, dałeś się złapać w sidła dwa razy w ciągu zaledwie kilku dni. – powiedział nieco zbyt donośnym głosem, od razu gdy się wyprostował. - Gdy już wyrwę z ciebie duszę, sam przeniosę się w twoje piękne ciało!!!
Po tych słowach lekko zatrzeszczał dach, a Vaenhyrowi zdawało się, że czarodziej mrugnął do niego okiem. Wszyscy spojrzeli w górę, gdyż coś zaczęło energicznie uderzać w dach.
- Witaj, Tyris. Nie obrazisz się jeśli pomogę ci wejść? – krzyczał w stronę uginającego się stropu. - Nawet takiej niezależnej kobiecie jak ty, przyda się czasem pomocna, męska dłoń.
Mag wyrecytował szybko zaklęcie, a z jego kostura wystrzelił jasny piorun, niszczący od środka całą konstrukcję dachu. Drewniane szczątki runęły w dół, a wraz z nimi kobieta uwięziona w ciele czerwonego smoka. Ismmanir stworzył wokół siebie niewidzialną osłonę, odbijającą wszystkie niebezpieczne elementy zniszczonego dachu. Taką samą ochronę zapewniało Vaenhyrowi miejsce w centrum magicznego kręgu. Olbrzymie cielsko uderzyło niezdarnie o posadzkę, wywołując wielki huk, który przewrócił pojemnik z czarną krwią. Widząc to czarodziej zaklął siarczyście pod nosem, lecz bardzo szybko skupił całą swoją uwagę na przeciwniku. Ani przez chwilę nie wierzył, że uda się wszystko rozwiązać na drodze pokojowych rokowań.
- Czas nie obszedł się z tobą łagodnie, piękna pani. – zażartował zuchwale. – Prawdę mówiąc, wyglądasz koszmarnie.
- Samknyjjj seee Ysmanyrzeee – zaryczała Tyris wstając i otrzepując się z drewnianych resztek w sposób, przywodzący na myśl mokrego psa. – Nygdyyy neee dostanesz moegooo cyalaaa!!!
Czarodziejka nie opanowała zbyt dobrze smoczego aparatu mowy, więc Ismmanir sądził, że miał nad nią ogromną przewagę. Nie mogła użyć magii praktykowanej przez ludzi, a smocza, opierająca się na intuicji, była poza jej zasięgiem. Potężną lukę w swoim rozumowaniu dostrzegł w chwili, gdy jego magiczna tarcza rozpadła się pod wpływem silnego uderzenia smoczego ogona. Już sam rozmiar przeciwnika czynił go niezwykle groźnym.
- Miałaś tylko zwabić smoka do mojej wieży, idiotko. Obiecana nagroda by cię nie ominęła, a tak, muszę cię zabić! – wycedził przez zęby czarodziej, ustawiając w międzyczasie nową osłonę.
- Tooo jaaa cyeee sabyjeee!!! – ryknęła rozwścieczona, ponawiając atak ogonem, który tym razem przeszedł przez tarczę maga jak przez powietrze.
Bezwładne ciało Ismmanira przeleciało dobrych kilkanaście metrów, zatrzymując się dopiero na ścianie. Osunąwszy się na ziemię, pozostawiło na gładkiej powierzchni kryształu krwawy ślad. Vaenhyr nie mógł uwierzyć w tak szybką klęskę maga. Obserwował rozwój wypadków z wielkim zdziwieniem, sięgającym w pewnym momencie zenitu. Tyris próbowała dostać się ciała Ismmanira, aby przypieczętować jego los, gdy drogę zagrodził jej mały Villu.
- Nie! Nie pozwolę ci pokrzyżować moich planów. Potrzebuję tego starca żywego! – rzekł stanowczo chłopiec, bez choćby cienia strachu.
- Kymmm jestesss dzeckooo? – zapytała zupełnie zdezorientowana czarodziejka.
- Twoją zgubą. – syknął nieludzkim głosem Villu, rozpoznanym natychmiast przez Vaenhyra.
- Temonnn?
Zanim zdążyła rozeznać się w nowej sytuacji, demon przypuścił atak bezpośrednio na jej umysł. Pierwsze uderzenie zwaliło ją z nóg. Przez chwilę smocze ciało wiło się w konwulsjach jak konające zwierzę, lecz czarodziejka podjęła walkę. Demon trafił w końcu na godnego siebie przeciwnika. Niewidoczne gołym okiem starcie dwóch potężnych osobowości, pochłonęło walczących bez reszty. Jedynie Vaenhyr mógł zauważyć ruch przy ścianie. To Ismmanir dochodził do siebie. Mag wyglądał na obolałego, a z rany na jego głowie sączyła się szkarłatna posoka. Ignorując ból zaczął pełznąć na czworaka w kierunku Vaenhyra, który nie był pewien jego intencji. Wszystko stało się jasne w momencie, gdy czarodziej począł zacierać własnym rękawem, wymalowane krwią symbole.
- No i jak podoba ci się zaaranżowane przeze mnie widowisko, stary przyjacielu? – zagadnął łagodnie mag, nie przerywając swojej pracy.
- Nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać, stary lisie. – odrzekł smok, po raz pierwszy uśmiechając się zupełnie jak człowiek. – Twój lot wyglądał dosyć niebezpiecznie.
- Trochę nie tak to planowałem, ale cóż, wszystko jest wkalkulowane w ryzyko zawodowe. – stwierdził, odwzajemniając uśmiech.
- Skąd wiedziałeś, że ona jest na dachu?
- To część systemu alarmowego. Jestem natychmiast powiadamiany, gdy ktoś pojawia się wokół Białej Wieży.
- Powiedz mi, co byś zrobił, gdyby czarodziejka nie znajdowała się na dachu?
- To nie jest odpowiedni czas na takie pogaduszki. – odpowiedział wymijająco. – Jak tylko cię uwolnię weź topór i zabij chłopca. Ja nie mogę tego zrobić, wciąż jestem pod wpływem czarów demona.
Rozmowę przerwał potężny smoczy ryk. Czarodziejce nie wiodło się najlepiej. Ewidentnie przegrała starcie, a teraz doświadczała kary za swoją zdradę. Ogromu jej cierpień nikt o zdrowych zmysłach nie potrafiłby sobie wyobrazić. Vaenhyr poczuł nagle, że krępująca go magia zanika. Ruszył z pośpiechem w stronę schodów, gdzie pozostawiono Srebrny Topór. Zanim wyciągnął po niego rękę, oręż sam wzbił się w powietrze, jakby w odpowiedzi na nieme wezwanie. Gdy w końcu go chwycił, ogarnęło go dziwne uczucie. Nie miał czasu aby się nad nim roztrząsać, gdyż demon kończył właśnie rozprawę z Tyris. Odwrócił się w stronę Vaenhyra akurat w chwili, gdy ten brał potężny zamach. Sprawne cięcie toporem pozbawiło chłopięce ciało głowy. Krew trysnęła w powietrze niczym deszcz, smagając twarz zwycięzcy szkarłatnymi kroplami. Korpus dziecka runął na ziemię, przypominając ścięte drzewo, a głowa odturlała się na sporą odległość. W miejscu, gdzie jeszcze niedawno stał młodzieniec, unosił się szary, człekokształtny cień z błyszczącymi, czarnymi ślepiami.
- Zerwałeś moje połączenie z tą sferą. – syknął ze złością Villu. - Może i wygrałeś tę bitwę, ale ostateczne zwycięstwo należeć będzie do mnie. Podobnie jak twoja dusza, smoku. Do zobaczenia niebawem! – wycedził rozpływając się w powietrzu.
- Czyżbyś znów, wbrew moim radom, zabawiał się w przyzywanie demonów? – rzekł Vaenhyr, zwracając się w kierunku obolałego, wciąż spoczywającego na posadzce maga.
- Ależ skąd! – zaprzeczył stanowczo Ismmanir. - Przybyłem do Białej Wieży z moim uczniem, nie pamiętam już nawet jego imienia, w poszukiwaniu wiedzy i schronienia. Gdy zaczęły mnie ścigać krasnoludy, postanowiłem zamieszkać tu na stałe. Wtedy ukazał się tutaj on, demon przebywający w naszej sferze w dość nietypowy sposób. Jego niematerialna postać zamknięta była w szklanej kuli, którą nieopatrznie stłukł mój uczeń. Villu bez namysłu wstąpił w ciało chłopca, będącego na tyle słabym psychicznie, że nie potrafił stawić choćby najmniejszego oporu. Wątpię jednak, czy demon był na tyle silny, aby opanować kogoś dorosłego. Pokonał mnie w walce i rzucił na mnie czary, czyniąc moją skromną osobę jego osobistym niewolnikiem.
- I głównym wykonawcą podstępnego planu. – dodał Vaenhyr. - Upiłeś się winem tylko po to, by rozluźnić więzy posłuszeństwa, narzucone na twój umysł. Bardzo przebiegła sztuczka. – rzekł podchodząc do uśmiechniętego maga. - Nie wiem tylko do czego mógł potrzebować mojej duszy.
- Ha! Było trzeba jego się o to zapytać. – powiedział czarodziej, podnosząc się na nogi dzięki pomocy przyjaciela. - Mnie w nic nie wtajemniczał.
- Nie kusiło cię, aby dalej z nim współpracować? – rzucił niby od niechcenia smok. – Kto wie jak by cię wynagrodził za wierną służbę.
- Żartujesz? Znęcał się nade mną przez prawie sto lat. Spójrz jak się postarzałem, podczas gdy jego ciało pozostało młode. Nie dość, że zniszczył wszystkie moje eleganckie szaty, to jeszcze zabronił mi dbać o higienę osobistą. O spaleniu biblioteki i zniszczeniu mojej wspaniałej kolekcji artefaktów nawet nie wspomnę. Czekałem tylko na stosowną okazję, aby zrzucić z siebie jarzmo. A zemsta jest naprawdę słodka. – rzekł śmiejąc się.
- Żałuję, że muszę popsuć twój dobry humor. Pamiętasz co ci mówiłem o smoczej klątwie?
- Oczywiście.
- Ty też jesteś nią obarczony.
Zszokowany Ismmanir nie zdążył nic na to odpowiedzieć, ponieważ kilka metrów dalej poruszyło się ogromne smocze cielsko. Otępiona czarodziejka, pomimo swojego nienajlepszego stanu zdrowia, zachowała się zaskakująco rozsądnie. Rozłożyła szeroko imponujące skrzydła, których rozpiętość dorównywała średnicy owalnego pomieszczenia, mając w zamiarze szybki odwrót. Mag próbował ją unieruchomić szybkim zaklęciem, lecz było już za późno. Potężny podmuch, wywołany ruchem błoniastych skrzydeł, odrzucił obydwu przyjaciół wprost na ścianę. Zanim byli w stanie cokolwiek zrobić, czerwone cielsko płynęło już niezdarnie po niebie. Pierwsze promyki słońca mieniły się w smoczych łuskach bardzo okazale.[/blok]


Autor: 631


Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.

ZAMKNIJ
Polityka prywatności