Kroniki Fantastyczne


[Krainy]


Część druga - Opowieść Siloe

[blok]Część druga – opowieść Siloe
Prolog – Prorokini
Athkatla - stolica Amnu. Dzielnica Rządowa. Podziemia budynku rady...
W przestronnym, bogato urządzonym pokoju, przy świetle kilkunastu lamp, obradowała grupa najbardziej wpływowych osób w państwie. Był tam generał Silvanus o ciemnej skórze, wszyscy członkowie Rady Sześciu, najbogatsi szlachcice oraz kilkoro Zakapturzonych Czarodziejów.
- Hordy półdzikich Tuigan przeszły cały kontynent grabiąc, niszcząc i mordując. Dotarli nawet do naszych wschodnich granic. Gdzie się pojawili, tam ziemia nasiąkała krwią!
- Tak, a to samozwańcze państwo - Askar - i jego fałszywy bóg Aethernus są jak kolec w naszym boku. Należy go wyrwać i wypalić ranę rozżarzonym żelazem!
- A piraci, bandyci, orkowie i potwory?
- Wybić ich do nogi!
- Tak, i wszystkich magicznych odszczepieńców też!!!
Obradujący zaczęli przekrzykiwać się nawzajem. Zamilkli dopiero gdy magiczne drzwi otworzyły się z hukiem.
- Kto śmie?! - krzyknął oburzony szlachcic.
- Jak udało ci się tutaj wejść?! - dodał któryś z Zakapturzonych.
Przybyszem okazała się piękna kobieta w skromnym, srebrnym stroju otulona białym płaszczem. Spod kaptura wysypywały się długie, jasnobrązowe włosy. Do pasa przypięty miała krótki miecz, a w rękach trzymała kostur z dziwnego, świecącego materiału.
- Sytuacja jest o wiele poważniejsza - jej głos był miękki, melodyjny a zarazem stanowczy i władczy - budzi się pradawna Ciemność, krew plami ziemię, Kreeganie i Płonący Legion...
- Mamy realne problemy, nie będziemy się zajmować wymysłami szalonych proroków!
- Ślepi! Widzicie objawy, lecz choroby nie zauważacie! Ci, którzy widzą tylko to, co chcą widzieć, po trzykroć są ślepi! Możecie mi nie wierzyć, ale uwierzcie przepowiedni tego, którego oczy nie były skrępowane przez okowy czasu i przestrzeni. Wysłuchajcie ostatniej przepowiedni Alaunda:
“Rozlana krew przyzwie demony
I stwory zrodzone z Ciemności
Wrota między światami otwarte zostaną
Zło i magia potężne będą jak za Dawnych Dni
Pradawni powrócą by pomścić swą klęskę
Strzeżcie się i pamiętajcie:
Wiara jest potężną siłą
Wiara jednego - przenosi góry
Wiara wielu - może ruszyć z posad sfery”
- Straże! Zabrać ją! - krzyknął ktoś.
- Nie trzeba, sama odejdę.
Jedynie Silvanus, który siedział najbliżej drzwi, usłyszał jej ostatnie słowa:
“Ostrzeżenie zostało przekazane, teraz ich los spoczywa wyłącznie w ich własnych rękach.”
Odeszła nie zatrzymywana przez nikogo.
Minęło kilka minut a ludzie zebrani w sali wciąż nie mogli przyjść do siebie. Słowa prorokini mocno nimi wstrząsnęły, choć nie chcieli się do tego przyznać. Nagle do pokoju wbiegł kapitan straży.
- Co tak długo?! - wściekł się przewodniczący Rady
- Panowie! - kapitan był śmiertelnie przerażony - Srebrny smok! Pojawił się znikąd na placu przed wejściem do budynku. Potem wzbił się w przestworza i odleciał na południe.
Ta wiadomość do reszty wytrąciła wszystkich z równowagi. Przez głowę generała przebiegały setki nieraz sprzecznych myśli. Jednak jedna dominowała nad pozostałymi: “Prorokini i srebrny smok. Przypadek? Na pewno nie. Przypadków nie ma. Więc... co?” Czuł, że zna odpowiedź. Bał się jednak ubrać ją w słowa...

1. Siloe
Razem z Ansą postanowiliśmy, że wrócimy do Portu Llast, a dopiero potem udamy się do Kniei Neverwinter. Droga dłuższa, ale łatwiejsza. Poza tym musieliśmy uzupełnić zapasy. Byłam dobrej myśli. Gdyby tylko można pozbyć się Grimgrawa... Podczas tej podróży zastanawiałam się często nad swoim zachowaniem i doszłam do wniosku, że powinnam być śmielsza i bardziej otwarta. „Muszę dać z siebie więcej\" - pomyślałam - „Nie chcę zawsze tkwić na uboczu, w cieniu...\"
- Siloe?
Drgnęłam. „Jego głos jest niesamowity.\"
- Tak? Coś się stało? - wróciłam do rzeczywistości
- Nie, nic. - odpowiedział - Pomyślałem jednak, że możemy ten wolny czas wykorzystać. Jest COŚ o czym powinniśmy porozmawiać.
Tak, moja tajemnica. Wiedziałam, że ta rozmowa musi się odbyć, ale czemu tak szybko?! Prawdę mówiąc najchętniej odwlekałabym ją w nieskończoność.
- Nie teraz, nie o tym. - ruchem głowy wskazałam Grimgrawa - Może lepiej opowiesz o swoim dzieciństwie?
Udało się! Zmienił temat, mówił interesująco choć prosto. Nieraz porządnie uśmiałam się z jego „pecha\"...
Tego dnia - a właściwie tej nocy - nie mogłam zasnąć. Jak zwykle w noc pełni (zresztą nów działa na mnie tak samo). Ansa... „niechęć\", „uraza\", tak można tłumaczyć jego imię. Hmmm... musiałam spojrzeć prawdzie w oczy - imponował mi. Gdybym musiała się zmierzyć choćby z połową przeciwności, którym on musiał stawić czoła, załamałabym się, poddała. Zawsze uciekałam przed problemami. A on? Jest optymistą, nie zraża się... Jest zdolny... uczciwy... szczery... przystojny... Cholera! Przesadzam? Ja nie mogę się w nim zakochać... Muszę się pilnować!

Do Portu Llast dotarliśmy późnym popołudniem. Co bardziej dociekliwi i uważni mogli by zadać sobie w duchu pytanie: dlaczego tak długo szliśmy? Otóż kilkukrotnie się zgubiliśmy! Zapomnieliśmy zapytać Draxa o drogę powrotną, a Śnieżna Knieja to miejsce gdzie bardzo łatwo zmylić ścieżkę...
Wynajęliśmy na jedną noc pokoje w gospodzie. Zostawiłam niepotrzebny ekwipunek na łóżku. Postanowiłam wybrać się na spacer. Szłam ścieżką między polem a zabudowaniami gospodarczymi. Przyglądałam się chłopom, którzy chcieli zakończyć swe zajęcia przed nadejściem wieczoru. Najprawdopodobniej po to by udać się do gospody i tam przy kuflu piwa porozmawiać z sąsiadami.
Nie chciałam wracać. Mimo iż słońce dawno już zaszło, przechadzałam się tam i z powrotem.
- O czym myślisz? - spytał Ansa.
Nie usłyszałam jak podszedł. Wyrzucając sobie nieostrożność odpowiedziałam gniewnie:
- Co cię to w ogóle obchodzi?
- Ja... eee... - zmieszał się - Przyszedłem żeby ci powiedzieć, że spotkałem elfa również wynajętego przez Edwina. Wręczył mi Arbane’a - miecz zwinności. Dla ciebie jest magiczna tarcza. Proszę.
Zrobiło mi się głupio, że tak na niego naskoczyłam, więc zaczęłam przepraszać:
- Ja nie chciałam, ten wybuch...
W tym momencie zostaliśmy zaatakowani. Pierwszy bandyta, który się na mnie rzucił, padł przebity Arbane’m. Nie miałam broni, bo wekierę zostawiłam w gospodzie. Rzuciłam więc zaklęcie magicznego młota. Gdy tylko ten zmaterializował się w mojej dłoni, włączyłam się do walki. Pierwszym ciosem zmiażdżyłam ramię rudego krasnoluda. Jego przyjaciel zaatakował mnie. Cios szpady. Unik. Udało mu się uderzyć mnie rękojeścią w twarz. Poczułam w ustach smak krwi. Kolejnym ciosem zniszczyłam jego broń. Jeszcze jeden - bryzgnęła krew i mózg, ciało upadło na ziemię. Ogarnął mnie szał. Cios, unik, cios, blok... Nie czułam otrzymywanych ran. Nie czułam już nic... Pozostała tylko walka i krew...

2. Nawiedzony cmentarz
Kontrolę nad własnym ciałem odzyskałam dopiero, gdy ostatni przeciwnik padł skrwawiony u mych stóp. Okrywająca świat czerwona mgła zaczęła znikać, uspokajałam się...
- Walczyłaś jak rozwścieczony demon - odezwał się Ansa.
Mocno krwawił z rany na udzie. Rzuciłam zaklęcia lecznicze. W międzyczasie pojawił się ból. Gdy zasklepiłam co poważniejsze rany, wróciliśmy do gospody. Powiedzieliśmy Grimgrawowi o tym wydarzeniu - wyglądał na zawiedzionego, że spotkało to nas a nie jego. Następnie weszłam do pokoju, zrzuciłam wszystko z łóżka na podłogę, położyłam się i momentalnie zasnęłam...
Kiedy obudziłam się następnego dnia, zebrałam wszystkie moje rzeczy walające się po całym pomieszczeniu. Założyłam kolczugę, wzięłam tarczę, wekierę i resztę sprzętu, poczym przeszłam do głównej sali. Tam, przy jednym ze stołów, Ansa i Grimgraw z ożywieniem o czymś rozmawiali.
- ... więc udasz się do Edwina i zajmiesz się tym. - kontynuował swą wypowiedź Ansa, zupełnie nie zwracając na mnie uwagi.
- O co chodzi? - spytałam.
- Powierzam Grimgawowi sprawę nasłanych bandytów. To już drugi atak, nie możemy nie zareagować. Sami ruszymy na południe. Chyba nie masz nic przeciwko?
- Nie, oczywiście, że nie...
Wyszłam na świeże powietrze. „Sami? Sam na sam... z nim? Ech, czeka mnie ciężka próba... ale prawdę mówiąc, tego właśnie w skrytości serca pragnęłam...\"

Skierowaliśmy swe kroki ku południowej bramie. „Na pewno nie będę tęsknić za Grimgrawem...\"
- Przepraszam. - Odwróciłam się w kierunku głosu i zobaczyłam starego krasnoluda w szacie kapłańskiej.
- To Neurik, kapłan Tyra. - podpowiedział mi Ansa.
- Chciałbym cię prosić o przysługę, choć wiem, że jesteś kapłanką Aethernusa i między naszymi kościołami nie ma zgody...
- Nieprawda! - przerwałam - Nie jesteśmy wrogo nastawieni wobec kościoła boga sprawiedliwości. Walczymy tylko z tymi, którzy uważają, że sprawiedliwość to bezwzględne przestrzeganie prawa. W czym mogę pomóc?
- Coś naruszyło spokój zmarłych pochowanych na naszym cmentarzu. Trzeba znaleźć źródło niepokoju i rozwiązać problem. Oczywiście nie będę się narzucał...
- Zrobię to! - krzyknęłam z całym przekonaniem.
- A ja ci pomogę. - dodał Ansa z uśmiechem.

Cmentarz otoczony był wysokim murem z szarej cegły. Jedynym wejściem były duże, drewniane, wzmocnione żelazem drzwi zamknięte na wielką, ciężką kłódkę. Ansa wyjął swój zestaw wytrychów. Po chwili usłyszałam szczęk...
- Otwarte!
W odpowiedzi uśmiechnęłam się. Spoważniałam natomiast gdy dodał:
- Grimgrawa tu nie ma. Jesteśmy sami. Porozmawiajmy szczerze.
- Dobrze, najpierw chcę ci podziękować, że zachowałeś to w tajemnicy i tak długo cierpliwie czekałeś.
- Tajemnice życia uczą nas sztuki milczenia. - odpowiedział cytatem z ballady „O Orenefis\" po czym pchnął drzwi, które skrzypiąc otwarły się na oścież. Wyciągnęliśmy broń, weszliśmy i zamknęliśmy drzwi, by żadna kreatura nie uciekła.
- To dość skomplikowane, każdy kapłan-wojownik Aethernusa jest bezpośrednio połączony z źródłem jego mocy czyli esencją Bhaala. To powoduje zmiany w ciele, duszy i umyśle. Moja biała skóra i te czarne żyłki to właśnie skutki tej więzi.
- I to wszystko? - w jego głosie słyszałam zawód - No, dobra, poczekam aż zdecydujesz się powiedzieć mi *całą* prawdę.
Przeszedł mnie dreszcz, czyżby i TO wiedział?

Cmentarz wyglądał, no... jak cmentarz. Dziesiątki różnorodnych nagrobków.
„Tu spoczywa Tobyn, który wierzył w dobroć wszystkich. Zginął z rąk zombich, pytając je o drogę.” - przeczytałam i uśmiechnęłam się smutno.
- Ktoś rozkopał groby. Czyżby ghule?
- Nie - odpowiedział zdecydowanie - przyjrzyj się, one zostały otworzone od środka.
Miał rację, czekało nas mnóstwo roboty...
O dziwo na całym cmentarzu nie znaleźliśmy ani jednego nieumarłego. A że drzwi były zamknięte...
- Katakumby. To jedyna możliwość. - Ansa powiedział na głos to, co ja jedynie pomyślałam.
Do podziemnych grobowców wchodziło się przez prastarą kaplicę poświęconą Kalemvorowi. Wewnątrz niej było ciemno i zimno. Pajęczyny i brud wskazywały na to, że w miejscu tym już od lat nie składano ofiar ani nie sprawowano rytuałów. Natomiast ze śladów można było wyczytać, że przeszła tędy spora grupa osób. Nasze przypuszczenia się potwierdziły...

3. Pierwsza fala
Ledwie zeszliśmy po kamiennych schodach, a już uderzył nas smród rozkładających się ciał. Magiczne naszyjniki, które dostaliśmy od Neurika, dawały tyle światła, że nie musieliśmy nieść pochodni. Dzięki temu mogliśmy swobodnie walczyć. Zombi są silne i wytrzymałe, ale - na skutek stężenia pośmiertnego - powolne. Te, które stanęły przed nami, nie były w dodatku uzbrojone. Mimo wszystko pozostały groźnymi przeciwnikami. Uderzyłam pierwszego trupa w udo, a ten zachwiał się i upadł. Drugi, który chciał mnie chwycić swoimi nadgnitymi dłońmi za szyję, padł ze zmiażdżonym bokiem czaszki. Resztki mózgu wypłynęły na podłogę. W międzyczasie Ansa uciął najbardziej upierdliwemu nieumarłemu prawą rękę i lewą dłoń i potężnym kopniakiem posłał go na ścianę. Inny zombiak chwycił odłamaną kamienną płytę i zamachnął się celując w głowę półelfa. W odpowiedzi na to Ansa przykucnął unikając ciosu i ciął umarlaka tuż powyżej kostek. Trup padł i został przygnieciony własną płytą. Ja tymczasem roztrzaskałam jeszcze dwie czaszki. Ostatniego zombie przygniotłam tarczą do ściany, potem nagle odskoczyłam - ciało padło na ziemię. Dla pewności położyłam but na jego głowie i naciskałam tak długo, aż usłyszałam chrzęst zgniatanej kości...

Zagłębiliśmy się w labirynt krypt oraz ciasnych, brudnych i wilgotnych korytarzy. Im dalej się posuwaliśmy, tym powietrze było bardziej stęchłe i cuchnące. W pewnym momencie usłyszeliśmy jęki, szuranie i klekot kości. Zbliżała się spora grupa nieumarłych...
- Na szczęście w Llast kupiłem kilka przydatnych przedmiotów - rzekł Ansa, a widząc moje zdziwienie dodał - za pieniądze, które uzyskałem ze sprzedaży tamtego magicznego topora... no wiesz tego, którym zabiłem tamtą bestię.
Mówiąc to wziął do rąk swój nowy łuk i wyjął z kołczanu długą, żółtą strzałę zakończoną nie grotem, ale sporą zieloną kulką. Nałożył ją na cięciwę i czekał. Gdy truposze pojawiły się w zasięgu wzroku, napiął łuk i celując w środek zgrai wypuścił strzałę... Kula ognia rozświetliła na chwilę korytarz. Nieumarłych było mnóstwo! W ślad za pierwszą poleciały dwie kolejne strzały. Tylko kilka żywych trupów to przetrwało. Ansa chwycił za miecze. Jasne ostrze Kundana lśniło w świetle naszyjników, a czerwony stop z którego wykuto Arbane’a otaczała magiczna aura. W czasie gdy mu się przyglądałam, półelf zdążył już rozpłatać brzuch jednemu z zombie i odciąć rękę nadbiegającemu, nadpalonemu szkieletowi. Osłoniłam się tarczą przed ciosem szkieletu używającego jako pałki kości udowej jednego ze swych towarzyszy. W tym samym momencie jeden z mieczy mego przyjaciela wbił się w tył czaszki przeciwnika. Dobiłam go uderzeniem w mostek. Walka miała się ku końcowi...

4. Druga fala
Zostały już tylko trzy kościotrupy. O dziwo - zaczęły one uciekać w boczny korytarz. Myślałam, że truposze nie odczuwają strachu. No, nic. Pobiegłam za nimi. W pewnej chwili poczułam, że tracę równowagę, tudzież kontakt z podłożem i runęłam na twarz. Solidnie się potłukłam. Upadając zamknęłam oczy. Gdy je otworzyłam, zobaczyłam twarz Ansy tuż przy mojej twarzy. Poczułam też, że obejmuje mnie w pasie. Patrzył prosto w me oczy, a serce biło mi jak oszalałe. Dziękowałam Aethernusowi, że nie potrafię się rumienić... Odsunęłam się i powiedziałam z wyrzutem:
- Oszalałeś?! Chciałeś mnie zabić?!
Zamiast odpowiedzieć wskazał w głąb korytarza. Spojrzałam i zmartwiałam widząc, że kilkanaście oszczepów przybiło jeden z szkieletów do ściany. Najbliższy wbił się niecały metr od mojej głowy. Pomyślałam, co by było gdyby... Przeszedł mnie dreszcz. Po chwili cała drżałam jak liść. Ansa próbował pomóc mi wstać, ale nie mogłam utrzymać się na nogach. W końcu usiadł opierając się o ścianę i pozwolił bym położyła głowę na jego ramieniu. Gładził moje włosy i szeptał mi do ucha. Nie pamiętam co, ale pomogło. Doszłam do siebie. Tym razem przy jego pomocy udało mi się ustać. Byłam mu niewymownie wdzięczna więc... przytuliłam się do niego. Zapomniałam o swojej sile i tym, że noszę kolczugę. Dopiero potem doszłam do wniosku, że najprawdopodobniej było to dla niego bolesne. Ale wtedy nie dał mi tego do zrozumienia, a jedynie odwzajemnił uścisk.
Staliśmy tak złączeni w uścisku przez dłuższą chwilę. Potem on szepnął:
- Już dobrze? Nie możemy tu zostać. Dwa szkielety uciekły. Ten, kto je kontroluje wkrótce wyśle przeciw nam kolejne kreatury.
Pokiwałam głową. Podniosłam broń i tarczę. Wróciliśmy do głównego korytarza. Czułam, że do źródła mrocznej magii jest już niedaleko. Od następnej krypty odchodziło kilka korytarzy. Z wszystkich zaczęły wyłazić truposze. Dziesiątki. Kościotrupy, zombie i cienie. I nie mieliśmy dokąd uciec, bo od korytarza którym przyszliśmy, dobiegł nas chrzęst i klekot kości.
Przyklękłam. Rozpoczęłam modlitwę. Modlitwa większości kapłanów niszczyła nieumarłych przez uderzenia boskiej energii. Modlitwa kapłanów Aethernusa była skuteczniejsza - wysysała moc magiczną „zasilającą\" truposzów. Wszystkie umarlaki stanęły w odległości około siedmiu metrów ode mnie, jakby nie wiedziały co zrobić. Po chwili wahania ruszyły dalej. Niektóre po wejściu w krąg działania modłów padały bezsilnie. Inne próbowały się wycofać - te zostały stratowane przez kolejne szeregi. Z tymi które przetrwały musiał sobie poradzić Ansa. Po kilku minutach byłam już zmęczona, półelfowi natomiast ręce mdlały od zadawania kolejnych ciosów. A wrogów wciąż przybywało...
„Tak ma wyglądać koniec?! Nie zgadzam się! Nie chcę być rozszarpana przez tę hordę żywych trupów! Nie chcę...\" Słabłam, a wraz ze mną zaklęcie. Ansa przestał nadążać z cięciem i kłuciem coraz to nowych przeciwników. Jednak nie poddawał się, mobilizował wszystkie siły, choć pewnie zdawał sobie sprawę z tego, że za parę chwil zginiemy... Wtedy się zdecydowałam. To było bardzo niebezpieczne. Miałam zerowe szanse na przeżycie. „Może przynajmniej jemu się uda\" - pomyślałam i zaczęłam recytować słowa w syczącym języku Pradawnych. „Żeby tyko się nie pomylić. Drugiej próby nie będzie.\" Udało się. Gdy wysyczałam ostatnią sylabę, w katakumbach rozpętało się piekło...

5. Śmierć i życie
Nieumarli znajdujący się najbliżej po prostu wyparowali. Pozostali byli rozrywani na strzępy i miażdżeni przez niewidzialne siły. Na polu bitwy zapanowały cisza i bezruch... Wszędzie walały się kości, kawałki ciał a nawet części kamiennych płyt. Zaklęcie wyzwoliło moce, które powinny pozostać uśpione...
Nagle półelf podniósł się z ziemi. Gdyby nie kamienny sarkofag, za którego rzuciło go pierwsze uderzenie magii, nie przeżyłby...
- Ale mnie ogłuszyło... uch, niezła jatka.
Rozejrzał się. Najwidoczniej nie zobaczył tego, czego szukał, bo jego ruchy stały się nerwowe.
- Siloe? Siloe?! - pytał łamiącym się z przejęcia głosem - Gdzie jesteś?
Nie było odpowiedzi. W końcu znalazł ją. Dziewczyna leżała nie na środku sali, gdzie widział ją ostatnio, ale pod ścianą. Podszedł do niej chwiejnym krokiem. Przykląkł. Sprawdziły się jego najgorsze obawy - nie żyła...
- Nie! Tak to się nie może skończyć!
Wyciągnął tubę służącą do przechowywania zwojów. Drżącymi rękami wysypał je i przeglądał.
- Tak, to ten.
Ansa nie posiadał szczególnej mocy magicznej, ale znał runy i potrafił rzucać zaklęcia ze zwojów. Położył dłoń na lewej piersi kapłanki i rozpoczął inkantacje. Po chwili poczuł, jak jej serce zaczyna bić, a piersi unoszą się w spokojnym oddechu. Gdy skończył, otworzyła oczy - było w nich tyle ciepła i szczęścia, że się uśmiechnął.

Otworzyłam oczy... Umarłam... a teraz znowu żyję! Radość mnie rozpierała. Śmierć jest piękna, ale nie chciałam odchodzić już teraz. Moje przeznaczenie jeszcze się nie wypełniło. *Czułam* to.
- Obudziłaś się już, śpiąca królewno? - spytał mnie Ansa.
- O ile dobrze pamiętam, śpiąca królewna budziła się po tym, jak książę ją pocałował.
- To się da załatwić...
I pocałował mnie! Nie był to pocałunek namiętny tylko delikatny i krótki. Ledwie muśnięcie warg. A i tak poczułam się tak cudownie, jak nigdy w życiu. Wiedziałam, że przyszłość rodzącego się związku jest wielce niepewna, ale postanowiłam walczyć o swoje szczęście. „Nie poddam się!\" Wierzyłam, że szczere uczucie pokona wszelkie przeszkody...
I znów szliśmy korytarzem oświetlonym jedynie przez łagodny blask naszych medalionów. W końcu dotarliśmy do dużych, metalowych drzwi.
- Za nimi znajduje się źródło niepokoju. - powiedziałam.
- No to otwórzmy je i zakończmy to! - odpowiedział półelf.
Wtedy drzwi ze strasznym zgrzytem otworzyły się. Wyszedł z nich wielki, ponad dwumetrowy, szkieletowy wojownik w lekko zardzewiałej, ale wciąż potężnej, zbroi płytowej. W prawej ręce trzymał miecz, którym człowiek mógłby się posługiwać jedynie oburącz, a w lewej spory młot. Z oczodołów biło upiorne, czerwone światło. Ansa mruknął coś w języku, którego nie rozumiałam, jednak ze sposobu w jaki wypowiedział te słowa domyśliłam się, że były to przekleństwa.
- Aethernusie! Dodaj mi sił! - powiedziałam i zaatakowałam.

6. Wampirze kły
Zasłoniłam się tarczą przed uderzeniem młota. Jednak cios był tak silny, że prawie się przewróciłam. Ręka, w której trzymałam tarczę, zdrętwiała. Kontratakowałam. Udało mi się jedynie lekko wgnieść zbroję przeciwnika... zamarłam w oczekiwaniu na kolejny, najprawdopodobniej zabójczy dla mnie, cios szkieletu. Ten jednak nie nastąpił, gdyż Ansa zakradł się i uderzył kościotrupa w lewy łokieć. Zbroja w tym miejscu była słaba i nadżarta przez rdzę więc ostrze przeszło na wylot. Całe przedramię z trzaskiem i chrzęstem uderzyło o kamienne płyty podłogi. Umarlak odwrócił się do mnie plecami by zaatakować półelfa.
Chciałam to wykorzystać i uderzyć trupa w tył czaszki, ale przeszkodził mi w tym dotkliwy ból. Odcięte przedramię puściło młot, podpełzło i wbiło swoje kościste paluchy w okolice mojej lewej kostki. Kucnęłam więc, wyłamałam mu kciuk, uwolniłam moją nogę i rozdeptałam je niczym ohydnego robaka.
Poradziwszy sobie z tym problemem, poszukałam wzrokiem mojego wroga. Przez chwilę podziwiałam Ansę, który dzięki swym zwinnym i szybkim - wręcz tanecznym - ruchom unika ciosów nieumarłego. Potem podeszłam i z całej siły walnęłam w lewe udo kościeja. Zachwiał się. Tę chwilę wykorzystał półelf. Przyskoczył. Mieczem trzymanym w lewej ręce uderzył w nadgarstek odcinając dłoń. Drugą ręką uzbrojoną w Arbane\'a chciał przebić zbroję poczwary. Ta wytrzymała, lecz szkielet stracił całkowicie równowagę i runął ze strasznym hukiem na ziemię. Ogniki w jego oczodołach jarzyły się coraz słabiej i w końcu zgasły...

Za metalowymi drzwiami znajdował się krótki korytarz zakończony kilkoma schodkami. W mroku migotały żółte światełka. Gdy stanęłam na najwyższym stopniu, światło naszyjnika oświetliło sporą część krypty. Na podłodze zobaczyłam wymalowany krwią pentagram wpisany w okrąg. W jego rogach płonęły czarne świece, a w samym środku, na kamiennym podwyższeniu, znajdował się sarkofag. Przedstawiał on bogato ubranego mężczyznę z rękami skrzyżowanymi na piersiach.
Nim mogłam mu się dokładnie przyjrzeć z mroku wychynął - na oko trzydziestoletni - człowiek. Miał bladą cerę oraz tłuste, czarne, sięgające ramion włosy.
- Nie przeszkodzicie mi! Rytuał się odbędzie. On musi się przebudzić!
Z tymi słowami rzucił się na mnie. Z niesamowitą siłą wyrwał mi wekierę i odrzucił w głąb krypty. Upuściłam zawadzającą mi tarczę i zaczęłam się z nim siłować. Nie był specjalnie umięśniony a mimo to z łatwością mnie przewrócił.
- Ansa, pomocy! - krzyknęłam.
- On ci nie pomoże, dziecino. Rzuciłem na niego czar unieruchomienia.
Spojrzałam mu w oczy. Były czerwone i lśniły lekko w ciemności. Uśmiechnął się szeroko odsłaniając długie kły. Próbowałam się uwolnić, ale trzymał mnie zbyt mocno. Wykręcił mi rękę. Syknęłam z bólu, a on wgryzł się w moją szyję...

7. Pocałunek ciemności
Ukąszenie wampira zwane jest “pocałunkiem ciemności”. Jest jednocześnie bolesny, przyjemny i podniecający. Wręcz żałowałam, że trwał tak krótko...
- Co to ma znaczyć?! Na Lilith i Kaina! Jesteś jedną z...
Nie dokończył, gdyż jakaś dłoń złapała go za włosy i odchyliła mu głowę do tyłu. Właściciel dłoni ciął głęboko, fachowo podrzynając gardło wampira. Trysnęła krew. Jeszcze jedno uderzenie, chrzęst kręgosłupa i głowa oddzieliła się od reszty ciała. Z obrzydzeniem odrzuciłam bezgłowe truchło pod ścianę, wkrótce w ślad za nim poleciała głowa...
- Ansa?! Jak...?
Bo to był Ansa, znów mnie uratował.
- Miecz Arbane’a chroni przed magią ograniczającą ruch, to tak zwany „efekt swobody”.
Wciąż byłam w szoku. Spojrzałam na ciało wampira. Zaczęło się rozsypywać. Po chwili pod ścianą leżały już tylko brudne, podarte szmaty i kupka popiołu...
- Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz. - rzekł sentencjonalnie półelf.
- Przeklęta kreatura! - dodał po chwili.
- Anso? Chciałeś, bym powiedziała ci całą prawdę, oto ona: ja też jestem wampirem...

- Tak myślałem. - uśmiechnął się smutno.
- Kiedy się domyśliłeś? Kiedy zrodziły się pierwsze podejrzenia?
- Po pierwszej walce z bandytami. Tamta rana powinna być śmiertelna. Mimo to przeżyłaś. Co więcej - bardzo szybko wróciłaś do zdrowia. Jeszcze porozmawiamy na powierzchni. Teraz zajmij się tym. - ruchem ręki wskazał na pentagram i sarkofag - Jesteś kapłanką, chyba wiesz co należy zrobić. Ja nie chcę mieć z tym plugastwem nic wspólnego. - przerwał na chwilę, ale cisza była tak nieznośna, że kontynuował łagodniejszym już tonem - Będę na ciebie czekał tam, gdzie pokonaliśmy wielki szkielet.
Odszedł. Byłam bliska płaczu. “Po co robiłam sobie nadzieje? Jak mogłam być tak głupia, by myśleć, że możemy...” Po moim policzku spłynęła krwawa łza, później druga, trzecia, czwarta... Dalej już nie liczyłam... Płakałam...

8. Alexander Drakul
Ulżyło mi. Mój duch był czysty a umysł jasny. Podeszłam do sarkofagu. Teraz mogłam mu się dokładnie przyjrzeć. Był pieczołowicie wykonany - z dbałością o najmniejsze szczegóły. Na prawie całej powierzchni farba, którą kiedyś go pokrywała, dawno się złuszczyła. Co nie zmieniało faktu, że był dziełem sztuki. Przedstawiał przystojnego, gustownie uczesanego i bogato ubranego mężczyznę w średnim wieku. Tabliczka z brązu głosiła: „Tu leży Alexander Drakul, syn Griegorija Drakula. Bratanek Vlada Tepesa zwanego „Palownikiem\" a wnuk Vladimira Drakula zwanego Wielkim\"
To było imponujące, pomimo że żadne z tych imion nic mi nie mówiło. Z trudem zdjęłam wieko. Ciała nie tknął rozkład, wyglądało na zmumifikowane.
„Kim jesteś?\" - usłyszałam w głowie głos - „Czuję pieczęć najczystszej śmierci i najmroczniejszego cienia - skazę Bhaala. Poza tym... tak... jesteś jedną z nas.\"
Zrozumiałam z kim rozmawiam, więc powiedziałam:
- Twój sługa nie żyje...
„Nekrius? Był głupcem skoro dał się zabić. Ale ty... ty możesz wypełnić rytuał. Wszystko jest przygotowane. Kiedy odzyskam moc, dam ci co zechcesz. Bogactwo, władzę, co tylko sobie zażyczysz. - Pomyślałam przez chwilę o Ansie, ale szybko, choć z wielkim trudem, odrzuciłam tę myśl - Rytuał nie jest trudny. Wprawdzie teraz nie tli się we mnie nawet iskierka życia, ale jest wiele żaru z którego może buchnąć płomień. Wypełnij rytuał...\"
- Nie!!!
„Nie?! Nie możesz się mi sprzeciwić. ROZKAZUJĘ ci wypełnić rytuał!\"
Nic nie mogłam zrobić. Nie kontrolowałam już swego ciała. Pozostało mi tylko przyglądać się...
Podeszłam do piedestału, na którym leżała magiczna księga. Była otwarta na stronie z niezbędnymi inkantacjami. Jednak nie zaczęłam czytać. Zamknęłam grimuar i schowałam go do plecaka.
„Co robisz?\"
Śmiałam się w duchu. Skąd mogłam to wiedzieć?! Nie panowałam nad sobą, a skoro on tego nie robił, to musiała wmieszać się jakaś trzecia siła... Wzięłam sztylet rytualny i podeszłam do sarkofagu. Alexander krzyczał przeraźliwie, gdy rozcinałam jego klatkę piersiową. Kiedy ją otworzyłam, wyjęłam serce, zamknęłam oczy i wypiłam z niego całą krew...
Gdy uniosłam powieki leżałam na twardej, kamiennej posadzce. Znów zamknęłam oczy. Pogrążyłam się w otchłani nieświadomości...

Kiedy odzyskałam przytomność, nie wiedziałam gdzie jestem, ani co się ze mną działo. Wyczułam, że coś trzymam w dłoni. Uniosłam rękę, by przyjrzeć się „temu czemuś\". Był to pokryty runami sztylet z ciemnego metalu. Sztylet rytualny... W tej chwili uświadomiłam sobie, co się stało. Przypomniałam sobie wszystko, co się wydarzyło od wejścia na teren cmentarza. Wydawało mi się, że od tamtego czasu minęły całe wieki...
Zebrałam wszystkie siły. Podniosłam się. Zajrzałam do wnętrza sarkofagu. Rozpadające się w ręku resztki ubrań i proch. Już miałam odejść, ale moją uwagę przyciągnął błysk. Rozgarnęłam sztyletem popiół i znalazłam pierścień. Niewiele myśląc wsunęłam go na palec. Nie miałam tu już nic do zrobienia. Zabrałam moją wekierę i tarczę, po czym opuściłam przeklętą kryptę...

9. Amulet
Ansa był gotowy do drogi. Miecz dwuręczny przewiesił sobie przez plecy. Młot trzymał w dłoniach. Wracaliśmy tymi samymi korytarzami, którymi przyszliśmy. Żadne z nas nie wypowiedziało nawet jednego słowa. Kiedy opuściliśmy prastarą kapliczkę i wyszliśmy na świeże powietrze, półelf odetchnął głęboko, jakby z serca spadł mu wielki ciężar. Zazdrościłam mu tej ulgi...
Droga powrotna do portu Llast również upływała w absolutnej ciszy. Dopiero gdy dotarliśmy do strumienia, który przepływał niedaleko miasta, mój towarzysz odezwał się:
- Przemyj twarz.
Lekko zdziwiona posłusznie podeszłam na brzeg rzeczułki. Gdy przejrzałam się w jej wodach, przeszedł mnie dreszcz. Bogowie! Wyglądałam strasznie. Czerwone ślady wyraźnie pokazywały drogę, którą przebyły moje łzy. Oprócz tego całe usta i podbródek pokrywała skrzepnięta krew. Umyłam się szybko i wróciłam do Ansy. Wolałam nie wiedzieć, co sobie pomyślał, gdy mnie taką zobaczył...
W mieście półelf poszedł spieniężyć łupy, a ja udałam się do świątyni Tyra, by przekazać Neurikowi wieść o naszym zwycięstwie.
- Witaj Neuriku.
- Niech błogosławi cię Tyr. Coś się stało? Czemu jeszcze nie wyruszyliście?
- Już wróciliśmy. Problem rozwiązany.
- Naprawdę?! Jego źródłem było...?
- Wampir. A właściwie dwa wampiry.
- Dobrze, że zniszczyliście te potwory! Nie wiem jak wam dziękować. Przyjmij ten amulet jako nagrodę. Dostałem go dzisiaj od pewnego podróżnika. Jest w nim potężna moc. Może wam się przydać w starciu z innymi stworami mroku!
Podziękowałam grzecznie, ukrywając to, że boleśnie odczuwałam na sobie działanie talizmanu...

10. Opowieść Siloe
Już drugi dzień podróży do Kniei Neverwinter minął bez przygód. Szliśmy w ciszy. Trzymałam się dwa, trzy metry za Ansą. Nie chciałam narzucać swego towarzystwa, skoro wiedziałam, że jest mu niemiłe. Nocowaliśmy razem, przy jednym ognisku, ale równie dobrze mogło dzielić nas Morze Mieczy... Jeszcze nigdy nie czułam się tak samotna...
Wreszcie trzeciego dnia, nie wiadomo kiedy, półelf zrównał się ze mną i powiedział:
- Przepraszam cię za wszystko. Wprawdzie spodziewałem się tego, ale... gdy usłyszałem to z twoich ust... to jakby mnie grom trafił. Musiałem sobie wszystko przemyśleć i poukładać. Mam tyle pytań...
- Pytaj, mamy dużo czasu.
- Zawsze myślałem, że światło słoneczne zabija wampiry. - napomknął nieśmiało.
- Większość. Nasz klan jest na to uodporniony. Oczywiście najsilniejsi jesteśmy w nocy.
- Opowiedz mi swoją historię.
- Nie warto.
- Proszę, zależy mi na tym...
Nie chcąc zaprzepaścić - być może jedynej - szansy na usunięcie dzielącej nas bariery, zaczęłam snuć moją opowieść...

„Miałam wtedy siedemnaście lat i kilka miesięcy. Wychowywali mnie kapłani Ilmatera - Płaczącego Boga - wraz z innymi sierotami, którymi się opiekowali. Ja jednak nie byłam sierotą. Byłam nieślubnym dzieckiem arcykapłanki Talosa - boga burz, zniszczenia i chaosu. Ojca nigdy nie znałam. W sumie byłam zadowolona ze swego losu. Jedynym zmartwieniem były urodziny. Z chwilą uzyskania pełnoletności musiałabym zacząć sama sobie radzić.
Właśnie w tym okresie zaprzyjaźniłam się z Valen. Była dla mnie jak starsza siostra. W końcu, za moim przyzwoleniem, przemieniła mnie. Działała w tajemnicy przed swoją panią - władczynią wampirów. Musisz jednak wiedzieć, że moja wampirza natura napawała mnie obrzydzeniem. Nienawidziłam się za to, że muszę zabijać i pić krew. Dlatego powzięłam postanowienie, że nie będę tego robić. Wampir nie musi pić krwi by przeżyć, jest ona dla niego jak dający wielką moc, strasznie uzależniający narkotyk. Dopięłam swego, ale wcześniej cierpiałam niewypowiedziane katusze Głodu... Valen nie pochwalała mojej decyzji, ale uszanowała ją. Ostrzegła mnie jedynie, że bez krwi nie będę mogła korzystać z wampirzych umiejętności. Pozostała mi jedynie część mocy regeneracji...
Przywódczyni krwiopijców nazywała się Bohdi. Udało jej się stworzyć gildię mogącą konkurować ze Złodziejami Cienia. Ale trafiła w końcu kosa na kamień. Tym kamieniem była grupa awanturników prowadzonych przez dzieci Bhaala. Zadali oni poważny cios gildii. Valen została wysłana na wyspę Brynnlaw. I od tego czasu już o niej nie słyszałam...
Tymczasem gildia się odbudowała. Stała się nawet potężniejsza niż przedtem. Ale awanturnicy wrócili. Korzystając z pomocy innych poszukiwaczy przygód, Złodziei Cienia oraz rycerzy zakonnych przeprowadzili polowanie na wampiry. Bohdi i większość jej sług zostali zniszczeni. Ja przez ten czas ukrywałam się w pradawnych grobowcach. Udało mi się. Nie zostałam odkryta. Potem nastał spokój. Cisza przed burzą...
Po kilku miesiącach dzieci Bhaala i ich sojusznicy wrócili i zaczęli aktywnie działać. Doprowadzili do powstania Askaru i ogłosili się Lordami. Znów ukryłam się wśród umarłych. I to był mój błąd. Lordowie kazali przeczesać katakumby i zniszczyć wszystkich nieumarłych. Uciekałam, ale pewnego dnia dwóch łuczników zaskoczyło mnie w ślepym korytarzu. Byłam pewna, że za chwilę zginę. Ale łucznicy zdjęli strzały z cięciw. Ona im kazała. Dziewczyna o ciemnowiśnowych włosach i z małą blizną przecinającą prawą brew. Miała na imię Imoen. Zabrała mnie do swego narzeczonego - Yoshima. Oboje byli wampirami. Przyjęli mnie do swego klanu, uczyli mnie i pomagali mi. Zostali moimi Mistrzami...”

- Wtedy zostałam kapłanką, wojowniczką Aethernusa. - zakończyłam historię.
Myślał długo, w ciszy. Wreszcie rzekł głosem, którego jeszcze nigdy u niego nie słyszałam:
- Podziwiam twoją silną wolę, ale uważam, że postępujesz źle. Ja, gdy byłem mały, zachowywałem się jak człowiek i chciałem by traktowano mnie jak człowieka. W końcu zaakceptowałem to kim jestem. Zacząłem zgłębiać swoją naturę i nauczyłem się wykorzystywać talenty, o których wcześniej nie miałem pojęcia. Powinnaś postąpić podobnie.
Nie wiedziałam, czy mówi szczerze, czy raczej jest to test. Obiecałam, że rozważę jego słowa. Wiele bym dała, by wiedzieć, co on tak naprawdę myślał...

11. Strażniczka Artefaktów
Dzieląca nas bariera zniknęła, ale Ansa wciąż uważnie mnie obserwował. Ostrożność ta nie była wcale zbyteczna, gdyż Głód powrócił z nową mocą. Wampirze instynkty, które - jak mi się wydawało - pokonałam ostatecznie kilka lat temu, teraz były silniejsze niż kiedykolwiek. Przyczyną tego stanu były... hmmm... wydarzenia, które miały miejsce w katakumbach.
Knieja Neverwinter jest naprawdę wielka. Gęsto rosną tu świerki i inne drzewa iglaste, ale niemało jest też drzew liściastych: klonów, dębów oraz takich, których nie znałam ani z nazwy, ani z wyglądu. Nie mówię już o mnogości krzewów, krzewinek, kwiatów i traw. Żyje tu wiele zwierząt i... potworów. W powietrzu czuć magię...
- Patrz! Drow! - syknął Ansa na widok białowłosego mężczyzny o ciemnej skórze, ubranego w czarne spodnie i czarną zbroję skórzaną.
Zobaczyłam, że nieznajomy nie jest sam. Towarzyszył mu białowłosy, identycznie odziany, jasnoskóry chłopak, na oko szesnastoletni, oraz szarowłosa dziewczyna w czarnych spodniach i białej koszuli.
- Znam ją. - powiedziałam - Chodźmy się przywitać.
I wyszłam na polanę, na której stała ta dziwna trójka. Ansa, całkowicie zdezorientowany, poszedł za mną... Stanęłam naprzeciwko dziewczyny, z tej odległości pasmo białych włosów na jej skroni oraz szpecąca blizna, przecinająca lewy policzek były bardzo dobrze widoczne. Przyklękłam na jedno kolano.
- Niech Słońce oświetla ścieżkę, po której kroczysz, a Cień niech udziela ci schronienia. - wyrecytowałam.
- Niech błogosławieństwo Najwyższego będzie z tobą. - odpowiedziała po czym szybko dodała – Jesteś dla mnie jak siostra, nie wolno ci klękać przede mną... - zrobiła krótką przerwę i kontynuowała nieswoim głosem - Niedługo przed tobą będą klękać i z czcią wymawiać twoje imię, lecz wpierw wiele krwi wsiąknie w ziemię Torilu. Strzeż się... Mrocznego Półkrwi... bo on sprowadzi na ciebie cierpienie i śmierć.
Byłam zszokowana, słyszałam, że ona ma dar jasnowidzenia, ale jeszcze nigdy nie byłam przy wypowiadaniu proroctwa! Dziewczyna natomiast, jakby nic się nie stało, podeszła do mnie, podniosła z klęczek i pocałowała w oba policzki. Czułam, że ma ochotę na inny rodzaj pocałunku. Nie zdziwiło mnie to. W Athkatli słyszałam o niej wiele plotek. Szczególnie o jej orientacji seksualnej. Ja miałam tę przewagę nad plotkarzami, że bardzo dobrze znałam prawdę...
- Och, Falko, niewymownie się cieszę z naszego spotkania. Co za szczęśliwy zbieg okoliczności!
- Nie ma zbiegów okoliczności. Przybyłam po twój ekwipunek i te ostrza. - wskazała miecze Ansy - Muszę je zabrać.
- Jakim prawem?! - oburzył się półelf - Kim ty w ogóle jesteś?!
- Falka Zirael. A prawem takim, że jestem Strażniczką Artefaktów.
- I zostawisz nas bezbronnych w środku lasu?
- Skądże znowu. - odpowiedziała z uśmiechem - Marcus i Mathias odeskortują was do Aawila - acydruida tej kniei. A ja wrócę za kilka dni z nowym ekwipunkiem dla was.
Ansa prychnął.
- Nie wierzę Ci... na ten czas zostaw mi swój miecz. Dopiero to mnie przekona o uczciwości twych zamiarów. - powiedział dumnie półelf.
- Dobrze. - wiedźminka zdjęła z pleców miecz półtoraręczny w skórzanej pochwie i podała go Ansie. - Traktuj go z należnym szacunkiem...

12. Wiedźmini
Falka zabrała magiczne przedmioty i teleportowała się. Ja tymczasem przyjrzałam się wiedźminom. Ciemnoskóry miał sięgające ramion włosy, pomarańczowe oczy i niewielką bliznę na podbródku - nazywał się Marcus. Mathias natomiast był piegowaty i zielonooki. Splecione w warkocz włosy sięgały mu do połowy pleców.
- Jaskółka. - powiedział nagle Ansa.
- Słucham? - zdziwiłam się.
- Napis na mieczu. - wyjaśnił - To jego imię?
Wiedźmini przytaknęli. Półelf jeszcze przez dłuższą chwilę oglądał klingę, a ja jego skupiony wyraz twarzy. W końcu odezwał się zniecierpliwiony już Marcus:
- Chodźcie za mną, do obozu druidów jest jeszcze spory kawał drogi.
Obydwaj białowłosi poruszali się długimi, szybkimi krokami. Musiałam zmobilizować wszystkie siły by za nimi nadążyć...
- Jak to jest z wami, wiedźminami? - spytał Ansa lekko zadyszanym głosem – Jesteście krewniakami wampirów?
- Nie, nie... - roześmiał się Marcus – Jesteśmy mutantami. Podczas specjalnych Prób nasze ciało jest zmieniane przez... odpowiednie eliksiry. Dawniej tylko niewielki procent kandydatów miało organizmy na tyle odporne by przeżyć Próby. Teraz aplikujemy akolitom deempirzą surowicę... ma to drobne skutki uboczne... lekko powiększone kły i fioletowe tęczówki... zazwyczaj jednak maskujemy to prostym zaklęciem iluzji... – mówił niepewnie wiedźmin, uważając by nie zdradzić zbyt wiele – Ale teraz dziewięciu na dziesięciu kandydatów przechodzi próby bez powikłań.
- Surowica ma też inną zaletę. - powiedział dobitnie Mathias uśmiechając się szelmowsko – Rozwiązuje problem bezpłodności. Regularnie przyjmowana, w odpowiednich dawkach i przez określony czas...
- Ekhem, ekhem. - Marcus udał kaszel.
- Eee... Obóz druidów zajmuje trzy polany – młodszy wiedźmin zmienił nagle temat - Wielką Polanę gdzie stoją domy, namioty i magazyny; Księżycową Polanę - tam mogą przebywać tylko druidzi; oraz Polanę Krwi na której odbywają się walki: zapaśnicze, bokserskie, na kije lub maczugi. - opowiadał Mathias z przejęciem. Chłopak był miły i wesoły - zupełne przeciwieństwo skrytego i mrukliwego Marcusa...
Strażnicy nas nie zatrzymali. Widać wiedźmini byli tu dobrze znani... Aawil okazał się mężczyzną w średnim wieku, ubranym w zieloną koszulę, brązowe, skórzane spodnie i ciemno zielony płaszcz. Włosy, wąsy i broda były kasztanowe i starannie przystrzyżone. Był przystojny i wzbudzał zaufanie.
- Witajcie przybysze! Wiedzcie, że przyjaciele naszych przyjaciół wiedźminów są naszymi przyjaciółmi. Cieszę się z tych odwiedzin, choć czasy są mroczne. Pojawiły się dziwne bestie. Sieją postrach i śmierć. Ale nie obawiajcie się! Tutaj jesteście bezpieczni. Możecie zostać jak długo chcecie. Teraz wybaczcie, wzywają mnie ważne sprawy. - powiedział i zniknął między namiotami.

13. Ważna rozmowa
Nuuuda! Straszna nuda, praktycznie nic tu się nie dzieje. Nie potrafię cały dzień patrzeć jak rośnie trawa czy medytować. Badania i obserwowanie natury również mnie nie pociągają. Duszę się tutaj, uwięziona przez dane słowo. A Falki wciąż nie ma...
Odkąd znaleźliśmy się w obozie druidów Ansa znów zaczął mnie unikać. Miałam dość niepewności i takiego zachowania z jego strony, więc postanowiłam, że się z nim rozmówię. Ostatecznie. Znalazłam go na Wielkiej Polanie, w pobliżu starego, powalonego przez wiatr dębu.
- Mam tego dość! Unikasz mnie jak tylko możesz! Myślałam, że wszystko wróci do normy, a tymczasem ty znowu zaczynasz...
- Robię to dla twojego dobra.
- Słucham?!
- Nie pomyślałaś o tym, że to ja mogę być tym mrocznym półkrwi z proroctwa?
Rzeczywiście, taki pomysł nie przyszedł mi do głowy. To miało sens...
- Nie. Nie pomyślałam. Ale nawet jeśli nim jesteś to niczego to nie zmienia. Nie boję się. Podczas naszej wspólnej podróży znosiłam różne cierpienia. Nie przerażają mnie one. Przetrwałam nawet śmierć! Ja myślę, że to ty boisz się ze mną przebywać, bo jestem wampirzycą!
- Ja... Robię to ze względu na ciebie... ale masz rację... Nie jestem taki jak ty i ODCZUWAM strach. Jednak z innego powodu niż myślisz. Ech, spróbuję ci to wyjaśnić: „ Był kiedyś łowca. Często przebywał on w lasach i na pustkowiach, wśród dzikich zwierząt. Nie bał się ich, a one nie czyniły mu krzywdy. Pewnego razu otrzymał zadanie: miał sprowadzić z pewnej wioski na dwór cesarski Czarnego Wilka. Słyszał wiele złego o tym stworzeniu, ale pozostawał dobrej myśli. Okazało się jednak, że wilk jest zamknięty w drewnianej klatce i wygłodzony. I łowca, który nigdy nie bał się żadnego dzikiego zwierzęcia... poczuł lęk. Bo wiedział, że jeśli zwierzę wydostanie się, to nie zdoła nad nim zapanować i zginie...\"
- Teraz rozumiesz? - zapytał Ansa i zostawił mnie pogrążoną w myślach...

14 Czy ork może być druidem?
- Siloe? - zaczepił mnie Mathias - Idziesz na Polanę Krwi? Dziś jest wieczór walk.
- Nie. Nie mogę. - odpowiedziałam, choć miałam na to straszną ochotę - Muszę znaleźć Ansę.
- On pewnie już tam jest, - ciągnął niezrażony wiedźmin - chodź, chociaż na chwileczkę...
- No dobrze. - uśmiechnęłam się.
Gdy dotarliśmy na miejsce i wmieszaliśmy się w tłumek otaczający arenę, walka akurat się skończyła. W centrum pola stał wysoki, czarnowłosy, zielonoskóry, mężczyzna ubrany jedynie w skórzane, sięgające kolan spodnie.
- Ork?! - zdziwiłam się.
- Co? - Mathias uśmiechnął się łobuzersko - Nie widziałaś nigdy orka - druida?
- A ty dużo takich widziałeś?
- Eee... nie. Tylko tego jednego. Jak o tym opowiadałem, to nie chciano mi wierzyć...
- Nie dziwię się...
- Kto teraz będzie ze mną walczył?! - krzyknął zielonoskóry.
W tym momencie wiedźmin podstawił mi nogę, jednocześnie mocno mnie popychając w plecy. Wpadłam na arenę. Dosłownie... Mojemu „wejściu\" towarzyszyła salwa śmiechu.
- Hej, ty nie jesteś druidem! A zresztą... - ork pomógł mi stanąć na nogi - Gotowa?
Nie czekając na odpowiedź, wyprowadził pierwszy cios. Wychodził pewnie z założenia, że skoro weszłam na arenę, to jestem. No cóż. Dostałam w szczękę. Przez chwilę myślałam, że mi ją złamał, ale - na szczęście - tak nie było. Mimo bólu i chwilowego zamroczenia, udało mi się szybko zmienić pozycję z horyzontalnej na pionową. W tejże samej chwili otrzymałam uderzenie w brzuch i zwinęłam się z bólu.
- Czy ktoś jeszcze rzuci mi wyzwanie? - usłyszałam głos.
- Poczekaj, jeszcze z tobą nie skończyłam...
Czułam w ustach smak krwi. Ogarnął mnie szał. Świat przesłoniła półprzeźroczysta czerwona mgła. Tym razem nie broniłam się przed tym. „Wyłączyłam\" logiczną część mojej osobowości i zaczęłam działać intuicyjnie...
Ork bardzo się zdziwił, że mam jeszcze siłę by wstać. Jeszcze bardziej zdziwił się, gdy zwinnie umknęłam przed kolejnymi ciosami. Jego zdziwienie osiągnęło szczyt, kiedy - używając techniki, którą nauczyłam się kiedyś od Yoshima - rzuciłam go na ziemię. Wstając, powiedział:
- Brawo, już dawno nikomu nie udała się ta sztuka. Jestem... pełen podziwu. - zaczął klaskać.
Po chwili klaskali też wszyscy widzowie. Jak tylko wydostałam się z areny, podszedł do mnie Mathias.
- Gratuluję, byłaś świetna, cudowna, FENOMENALNA!!!
- Czy ktoś jeszcze podejmie wyzwanie? - powtórzył swą kwestię ork.
- Owszem! - odkrzyknęłam.
- Naprawdę? Kto? - zdumiał się wiedźmin.
Zamiast odpowiedzieć podstawiłam mu nogę jednocześnie mocno popychając...

15. Valen
- Siloe? - głos należał do Marcusa - Chodź ze mną! Falka wróciła. - spojrzał na arenę i uśmiechnął się - Młodemu dostanie się niezły wycisk...
Poszliśmy. Wiedźminka stała obok wyrwanego przez wiatr dębu. Ansa już tam był...
- Nareszcie jesteś! - podała mi dwie wekiery - To dla ciebie: Rozłupywacz Czaszek i Sen Wieczny. - gdy wzięłam bronie do rąk poczułam, że mają niezwykłą, potężną, magiczną aurę.
- Potrzebujesz też pancerza. - na te słowa Marcus podał mi zbroję ze smoliście czarnych łusek - To Mroczna Łuska, znakomicie chroni przed ogniem i kwasem. Dla ciebie też coś mam, niedowiarku - zwróciła się do półelfa, wręczając mu długi miecz o czerwonej klindze.
- To przecież Arbane! Ale wygląda trochę inaczej i ostrze jest dłuższe... - Ansa był wyraźnie zdezorientowany.
- Został przekuty i jest dużo potężniejszy - ma w sobie moc Arbane’a i Kundana. Możesz nadać mu imię.
- Nazwę go „Zaćmienie Księżyca”
W chwili gdy wypowiadał te słowa, klinga zalśniła i ukazały się na niej srebrne litery.
- Zatem stało się. - znów odezwała się Falka - To jeszcze nie wszystko. Oto Tancerz Ognia i Lodu, w mieczu tym zawarta jest moc żywiołów, wykuto go też z tego samego metalu co Ostrze Cienia. A ta skórzana zbroja to Carneol - znakomicie chroni przed paraliżem, truciznami i pociskami.
- Czemu dajesz nam te wszystkie artefakty? - Ansa wciąż był nieufny.
- Może po prostu was lubię, a może dowiedziałam się jaką rolę szykuje dla was przeznaczenie. A może jedno i drugie... Przydzielam wam też nowego towarzysza. No, nie bądź taka nieśmiała, pokaż się! - te ostatnie słowa skierowane były do ukrytej w mroku postaci.
Była to smukła i wysoka dziewczyna... dziewczyna, którą bardzo dobrze znałam. Brązowe włosy o miedzianym połysku. Śniada cera wskazująca tethyriańskie pochodzenie. Owalna twarz o łagodnych rysach. Oczy, w których można było dostrzec przenikliwy umysł i zabójczy spryt.
- Valen...?
- A któżby inny? Chyba nie dałaś się zwieść tym pogłoskom o moim unicestwieniu?
- Wiedziałam tylko, że zginęłaś w walce z...
- Ach... tak. Zginęłam, ale była to tylko chwilowa... niedogodność - uśmiechnęła się lekko.

16. Trzy istoty mroku
W dalszą drogę ruszyliśmy następnego dnia o świcie. O ironio! Trzy istoty mroku podróżujące za dnia. Ciało Valen chroniła czarna, pleciona kolczuga. Moja przyjaciółka walczy dwoma długimi mieczami: Czarną Brzytwą i Żywym Srebrem. Bohdi ceniła ją za fachowość i entuzjazm w sztuce zabijania. Nigdy nie okazuje litości i zawsze daje z siebie wszystko. Jednocześnie jest głęboko wierzącą romantyczką, interesuje się filozofią. Jest optymistką, ufa, że nie ma rzeczy niemożliwych a jedynie takie, których nikt nigdy nie zrobił.
Ansa - zupełnie jakby wiedział, że chcę porozmawiać z Valen na osobności – wysforował się kilka metrów do przodu.
- Chcę cię o coś poprosić... - zaczęłam.
- Prosić zawsze można.
- Pomóż mi... naucz mnie... jak być wampirem.
- Hmmm – uśmiechnęła się lekko – no dobrze. Pod warunkiem, że powiesz co cię do tego skłoniło.
- Nie co, ale kto. - wskazałam Ansę.
Zachowywał się jak gdyby nigdy nic, ale podejrzewałam, że do jego spiczastych uszu dociera wyraźnie każde słówko...
- Ha! W takim razie nie dziwię ci się. Przystojniak, zawsze pociągały mnie drowy...
- Nawet o tym nie myśl! - syknęłam.
- Dobrze, już dobrze. Nie bój się, jestem już zakochana... w Solaufeinie.
- Khem – zakrztusiłam się – w lordzie Solaufeinie? Tym drowie z Ust Natha?
- Tak – pokiwała lekko głową, moje zdumienie wyraźnie ją rozbawiło.
- On o tym wie?
- Eee... jeszcze nie.
Ech! Znając życie, o ile jej nie pomogę, lub jeśli nie zdarzy się cud, to on nigdy się nie dowie...
- Przede wszystkim – zaczęła Valen – musisz odrzucić dawne myślenie typu: „mogę to kontrolować”. Nie jesteśmy zwykłymi Kainitami tylko Deempirami. Założycielem klanu jest demon Xelos. Przez to jesteśmy odporni na światło i takie tam, ale dlatego też Bestia, instynkt, demoniczna osobowość, nazywaj to jak chcesz, jest szczególnie silna. Jedyne rozsądne wyjście to Zjednoczenie – połączenie wszystkich części osobowości: ludzkiej, demonicznej i wampirycznej. Każdy przeżywa to inaczej... Ale tym się na razie nie przejmuj, tymczasem dam ci kilka ogólnych rad...

17. Nóż w ciemności
Upływały godziny. Minął ranek, południe i popołudnie. Nastał wieczór... Byliśmy diabelnie zmęczeni, choć staraliśmy się tego nie okazywać. Nogi bolały mnie niemiłosiernie i bałam się, że zaraz upadnę i nie będę miała siły, by się podnieść. To by było straszne...
Fortuna jest jednak kapryśną panią. Postanowiła widocznie umilić nam zakończenie tego pełnego trudów dnia, bo zaprowadziła nas na polanę, na której stała chata z drewnianych, nieobrobionych bali. Taka jakich wiele, należąca najpewniej do jakiegoś pustelnika, drwala lub myśliwego.
Gospodarz nie odmówił nam gościny. Był to człowiek niewysoki i lekko przygarbiony, ale za to krępy i muskularny. Można by go z daleka pomylić z krasnoludem. Liczył sobie, tak na oko, trzydzieści parę wiosen. Miał brunatne, przetłuszczone włosy, krótką brodę i szaroniebieskie oczy. Jego skórzane ubranie lekko śmierdziało. Grzecznie odmówił przyjęcia pieniędzy za nocleg, - co więcej - zaprosił nas na kolację. Sarnina w sosie grzybowym... mmm... pachniała wprost cudnie, a smakowała jeszcze lepiej...
Po posiłku od razu udaliśmy się do pokoju wskazanego przez gospodarza i przygotowaliśmy sobie posłania. Ansa i Valen momentalnie usnęli. Ja, mimo wyczerpania, nie potrafiłam. Męczył mnie dziwny, niedający się niczym wytłumaczyć niepokój. Leżąc bez ruchu modliłam się w myślach do Aethernusa. W pewnej chwili coś wyrwało mnie z transu. Ciche kroki – ktoś się skradał! Otworzyłam oczy i zobaczyłam rękę uzbrojoną w nóż do oprawiania zwierząt... Szybkim ruchem chwyciłam ją w nadgarstku. Napastnik - bo spostrzegłam, że to mężczyzna - szarpał się, więc wykręciłam mu rękę. Broń upadła na ziemię wydając głuchy stuk. Mój przeciwnik syknął z bólu, po czym zaklął widząc, że reszta drużyny się budzi. Chciał uciekać, uderzył na oślep pięścią trafiając mnie w lewy kącik ust. Teraz to dopiero byłam wściekła. Podniosłam się, wykręciłam draniowi rękę na plecy i próbowałam przewrócić na ziemię. Nie udało mi się. Wyrwałby mi się, gdyby nie Ansa, który walnął go w twarz a potem jeszcze kopnął kolanem w brzuch. Facet momentalnie sflaczał, nie bronił się już, tylko pojękiwał żałośnie od czasu do czasu. Ansa zapytał:
- Po co ci to było... gospodarzu?
- Nie będę... z tobą rozmawiać... drowie. - odpowiedział i splunął śliną wymieszaną z krwią.
Jego głos był przesycony nienawiścią.
- Ani z twoimi pomocnicami, tymi... - użył takich słów, że półelf uderzył go po raz kolejny, tym razem od dołu, w szczękę...
Niedoszły morderca musiał solidnie przygryźć sobie język, bo kilkukrotnie splunął krwią. Wtedy usłyszeliśmy niezidentyfikowany dźwięk dobiegający z sąsiedniego pomieszczenia. Ansa podniósł Zaćmienie Księżyca, szepnął: „Nie ruszajcie się stąd” i skradając się opuścił pokój. „To doskonała okazja. – usłyszałam w myślach głos Valen - Zrób to!” Telepatyczna wiadomość była dla mnie jasna. Odchyliłam głowę mężczyzny odsłaniając szyję...

18. Modlitwa i krew
- Nie mogę, nie potrafię. - powiedziałam ledwie słyszalnym głosem.
Valen spojrzała na mnie ze współczuciem. Musiałam się jej w tym momencie wydawać strasznie żałosna. Odepchnęłam ze wstrętem śmiertelnie przerażonego mężczyznę. Wiedziałam, że Valen nie będzie miała żadnych skrupułów... Nie chciałam patrzeć na to, co za chwilę miało się stać, więc odwróciłam się. Ansa stał w drzwiach, z jego twarzy nie można było niczego wyczytać, ale wyczułam, że był zawiedziony. Mimo to powiedział spokojnym głosem:
- To tylko szczury.
Odepchnęłam go lekko i wyszłam z domu bez słowa...
Wrzały we mnie emocje... Walczyłam sama ze sobą, ścierały się we mnie trzy osobowości... Pobiegłam na oślep przez las... uderzałam o drzewa, przedzierałam przez krzewy, potykałam się... Zatrzymałam się dopiero na małej polance skąpanej w delikatnym, księżycowym blasku. Usiadłam w jej centrum i wzniosłam modły do mego boga, jedynej istoty, na którą zawsze mogłam liczyć...
„Aethernusie. Boję się zła, które jest we mnie. Boję się mej mrocznej natury... W Twych żyłach płynie krew boga mordu i zniszczenia, ale nie ona Tobą rządzi, lecz Ty nią. Daj mi siłę, bym również potrafiła zapanować nad swoim instynktem...”
Modlitwa przyniosła mi spokój ducha, lecz nie ukojenie... Ciężki stoczyłam bój, ale wygrałam – Bestia i Wampir wróciły do swych fortec w podświadomości... zachowałam kontrolę... Nie wiedziałam jednak na jak długo starczy mi sił... Wiedziałam, że będę musiała połączyć się z moimi mrocznymi „ja”, ale w tej chwili nie czułam się na to gotowa... Odzyskawszy wewnętrzny spokój, wróciłam do moich przyjaciół. Ansa czekał na ławeczce stojącej przed domem. Wydawał się bardzo niespokojny. Na mój widok odetchnął z ulgą i powiedział z uśmiechem:
- Siadaj, Czarna Wilczyco.
Usiadłam na samym krańcu ławki. On objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Gdyby nie świadomość rozmowy, którą musiałam odbyć, byłabym w tej chwili naprawdę szczęśliwa...
- Siloe. – szepnął mi do ucha, poczułam na skórze jego ciepły oddech – Wiem, że to dla ciebie trudne. Obiecuję, że będę cię wspierał bez względu na to, co się wydarzy, pomagał najlepiej jak tylko potrafię... Nie musisz się spieszyć...
Wszystkiego się spodziewałam, ale nie takich słów... Szczęście wymieszane ze wzruszeniem ścisnęło mi gardło...
- Jesteś słodki. - wykrztusiłam wreszcie i przytuliłam się do niego.
Siedzieliśmy w ciszy. Słyszałam równomierne bicie jego serca, krew krążącą w jego żyłach... Przeszedł mnie dreszcz, gdy delikatnie pogłaskał mnie po policzku. Złapałam go lekko za zewnętrzną stronę dłoni i pocałowałam w nadgarstek. Ansa zesztywniał i zamarł na moment w bezruchu, ale po chwili rozluźnił się pozwalając bym wbiła kły... Vitae, życiodajna krew, była wtedy słodsza niż kiedykolwiek wcześniej... mimo to wypiłam tylko kilka łyków. Potem znów pocałowałam półelfa w nadgarstek i rana momentalnie się zagoiła. Poczułam olbrzymią wdzięczność za zaufanie, którego mi udzielił... Nim zdołałam wyrazić co czuję, moje myśli zmąciły się i zasnęłam w jego objęciach...

19. Przemyślenia wampirzycy
Obudziłam się otulona troskliwie płaszczem półelfa. Promienie słońca raziły mnie w oczy. Musiało już być późno, coś koło południa. Ansa, używając znalezionej w domu łopaty, kończył właśnie wykopywanie płytkiego grobu. Valen bezceremonialnie wrzuciła ciało do dołu.
- Oby Kalemvor wybaczył ci twoje grzechy.
Po tych słowach półelf zasypał grób. Pogrzeb skończony...

Zawsze uważałam, że picie krwi jest ohydne i hańbiące. Jednak tego dnia, idąc za radą Valen, odrzuciłam to. W każdym tkwi pierwiastek zła. W ludziach, krasnoludach, elfach, w niebianach nawet. Nie wolno się tym zadręczać. Należy z tym żyć dając z siebie to, co w nas najlepsze. Dzisiaj, kiedy modliłam się do Aethernusa, przemówił on do mnie takimi słowy: „Pomogę ci zwalczyć strach i przyniosę ci spokój, ale ukojenia dać ci nie mogę... to leży tylko w mocy Najwyższego. Musisz wierzyć w Niego i ufać mu tak jak ja.” Zastanawia mnie tylko jedno. Kim jest Najwyższy? Czy to Lord Ao – stwórca Torilu i jeden ze starych bogów? Czy może ktoś jeszcze większy i potężniejszy?

Dużo się modliłam i kilka razy rozmawiałam z Valen o religiach i filozofii. Co za idiota powiedział, że wampiry nie mają duszy, sumienia czy uczuć?! Jesteśmy po prostu inni niż ludzie. A oni boją się „inności” i pragną zniszczyć to, czego się boją. By zagłuszyć własne sumienie mówią, że my go nie mamy. By usprawiedliwić własne bestialstwo, przedstawiają nas jako bezduszne potwory... Nie jesteśmy niewinni, ale wierzę głęboko, że pokój między naszymi bratnimi rasami nie jest niemożliwy. A wiara to największa siła w Wieloświecie, jedyna, która może ruszyć z posad Sfery...

Przygotowaliśmy się do drogi. Zabraliśmy z chaty wszystko, co mogło nam się przydać, choć nie było tego dużo. Wychodziłam jako ostatnia. Gdy przekroczyłam próg, usłyszałam świst i jęk bólu. Z ramienia Valen starczała strzała. Rozejrzałam się szybko. Na skraju polany stał blondwłosy elf w zielonej kolczudze i maskującym płaszczu. Właśnie zakładał na cięciwę kolejny pocisk. Przez las biegła w naszym kierunku reszta elfickiego oddziału.
- W nogi! - rozkazał Ansa.
Pobiegliśmy. Jedna ze strzał trafiła mnie w plecy, lecz - na szczęście - nie przebiła zbroi. Kiedy opuściliśmy polanę, poczuliśmy się bezpieczniej. Trudno przecież trafić w ruchomy cel w gęstym lesie...
Pościg się rozpoczął...

20. Pościg
Elfowie mieli nad nami przewagę: znali teren, a ich kolczugi były lekkie i nie przeszkadzały w biegu. Wiedziałam, że jeśli czegoś nie wymyślimy, to nas dogonią. Valen w biegu wyrwała sobie strzałę z ramienia i użyła zdolności \"lecząca krew\". Rana błyskawicznie się zagoiła...
W pewnym momencie Valen potknęła się i upadła. Pomogłam jej wstać.
- Spójrzcie! - odezwał się Ansa przesyconym zdziwieniem głosem.
Przyczyną upadku wampirzycy było to, że wdepnęła lewą nogą w pułapkę podobną do wilczych dołów, tyle że bez zaostrzonych pali na dnie.
- Myślicie o tym samym co ja? - spytał półelf.
Pierwsza do środka wskoczyła Valen, potem ja, a na końcu Ansa, który w miarę możliwości zamaskował otwór. Siedzieliśmy w mroku i absolutnej ciszy, modląc się w duchu, by elfowie nas nie znaleźli...

Po kilku minutach, które zdawały się nam wiecznością, usłyszeliśmy melodyjny głos elfa. Musiał być najwyżej kilka metrów od nas...
- Czemu właściwie ich ścigamy?
- To przeklęty drow i jego sojusznicy! - odezwał się inny głos - Poza tym znaleźliśmy tego odludka.
- I co powiedział?
- Właśnie nic. I już nigdy nic nie powie... Jak to mówią krasnoludy: \"wąchał kwiatki od spodu\". Ale nie bój nic, dorwiemy ich i wtedy zapłacą za wszystko!

21. Nic nie stanie między nami
Udało się! Wymknęliśmy się pościgowi. Ale elfowie nie zamierzali sobie odpuścić, wciąż byliśmy poszukiwani. Ukryliśmy się więc w pobliskich ruinach. Stwierdziliśmy, że najbezpieczniej będzie podróżować nocą.
- Musimy wypocząć – stwierdziła Valen – droga będzie trudna. Idźcie spać, ja pierwsza obejmę wartę...

Obudził mnie świst wiatru. Przetarłam oczy. Był późny wieczór. Valen spała niedaleko mnie. Wstałam powoli, szukając wzrokiem półelfa. Siedział na niskim murku, który stanowił niegdyś jedną ze ścian strażnicy. Podeszłam i usiadłam obok Ansy.
- Chyba moja kolej by objąć wartę?
- Nie chciałem cię budzić – usprawiedliwił się – zresztą i tak nie mógłbym zasnąć.
Siedzieliśmy więc razem, obserwując jak dzień ustępuje miejsca nocy...

- Ech, - westchnął w pewnym momencie Ansa – ostatnie wydarzenia utwierdzają mnie w przekonaniu, że nie jest wolą przeznaczenia byśmy byli razem.
Zasmuciłam się, lecz w duchu przyznałam mu rację.
- Dlatego postanowiłem, że... musimy mu się przeciwstawić!
- Można zmienić przeznaczenie?
- Tylko używając trzech najpotężniejszych sił Wieloświata: wiary, miłości i nadziei.
- Mam nadzieję na lepsze jutro... wierzę... w nas i... kocham cię. - wyszeptałam.
Ansa nic nie odpowiedział. Wyciągnął spod koszuli amulet Neurika, jednym ruchem zerwał nić, na której ten wisiał, i odrzucił go daleko za siebie.
- Nigdy już nic nie stanie między nami. Kocham cię!
Po tych słowach pocałował mnie... Długo i namiętnie...

22. Wizja
Na początku była Pustka. Unosiłam się w bezmiarze nicości. I stała się Światłość a wraz z nią narodził się Mrok. Stałam na powierzchni wody... nie! To nie była woda! To była krew... Wokoło tańczyły cienie. Przybrały postacie młodzieńców i dziewcząt... tańczyły szaleńczo. Chciałam do nich dołączyć, lecz one zawsze mi umykały...
Z żalu i bezsilności uroniłam łzę. Spłynęła ona po moim policzku, spadła i połączyła się z oceanem krwi. Powstały fale, rosły i burzyły się... Cofnęłam się o krok, przerażona. I z krwi uformowała się postać ludzka, kobieca – to byłam ja! Przez chwilę patrzyłam oniemiała na samą siebie, a ona-ja uśmiechnęła się. W tym czasie cienie połączyły się. Ów pojedynczy cień stawał się coraz bardziej materialny, aż w końcu stał się ciałem. Moim ciałem.
- Co to ma znaczyć?! Kim jesteście? - spytałam.
- Ja jestem Bestią – zaśmiała się ja-krew – a wy jesteście częściami mnie!
- Nie. - przerwała stanowczo ja-cień – Wszystkie jesteśmy tylko częściami większej całości i musimy się połączyć.
- Czemu miałabym się z wami łączyć?! - warknęła ja-krew – Przecież jestem najsilniejsza i prędzej czy później sama przejmę całkowitą kontrolę!
- Prędzej nas unicestwię niż do tego dopuszczę. - odparła ja-cień.
- Grrr... Zatem nie mam wyboru. Zgadzam się. - poddała się Bestia.
- A ty? - zwróciła się do mnie moja wampirza osobowość – Połączysz się z nami?
- Tak. Chcę tego.– odpowiedziałam po chwili zastanowienia – Stańmy się jednością!
Gdy wymówiłam ostatnie słowo demoniczna osobowość zmieniła się w szkarłatny promień, który trafił mnie prosto w serce. Krew w moich żyłach zawrzała... Jednocześnie jednak ja-cień przemieniła się w szarą mgłę i otoczyła mnie. Chaotyczne, rozbiegane myśli uspokoiły się. Znów mogłam widzieć jasno...
Odrodziłam się niczym feniks powstający z popiołów - niby ciągle ten sam, ale tak naprawdę nowy... Przymknęłam na chwilę oczy, dając im odpocząć. Kiedy je otworzyłam, otoczenie całkiem się zmieniło. Leżałam twarzą do dołu na czarnej posadzce wyglądającej jakby była zrobiona ze smoczych łusek. Ktoś pomógł mi wstać...
Ostatnia cząstka mnie samej. Początkowo wyglądała tak jakby była moją siostrą bliźniaczką. Dopiero po chwili czarne żyłki pod jej skórą zaczęły pulsować, a całe ciało – zmieniać się. Patrzyłam na ten spektakl szeroko otwartymi oczami. Gdy przemiana dobiegła końca, stał przede mną mężczyzna o łagodnej twarzy, włosach koloru ciemnej wiśni i oczach granatowych niczym morskie głębiny...
- Aethernus. - szepnęłam.
W odpowiedzi na dźwięk mego głosu cała jego postać rozjarzyła się wewnętrznym światłem, co nadało jego włosom niesamowitą, ciemnoczerwoną barwę.
- Tak, to ja. - odpowiedział.
Nie byłam w stanie wykrztusić z siebie słowa. On zaś uniósł moją lewą dłoń do góry i - kłaniając się lekko - złożył na niej delikatny pocałunek. Pierścień z krypty, który nosiłam na serdecznym palcu tejże dłoni, zrobił się przyjemnie ciepły. Wtopiony w niego - bezbarwny dotąd - kryształ lśnił teraz ciemnym granatem.
- Noś go zawsze, bo wybrałem cię byś była jedną z trzech moich arcykapłanek.
Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. W końcu wykrztusiłam z siebie:
- To dla mnie wielki zaszczyt... ale co ze mną i z Ansą? - sama nie wiem, skąd wzięłam odwagę, by zadać to pytanie.
- W pierwszej kolejności należysz do mnie... jeśli będziesz o tym pamiętać, to ja będę błogosławił wasz związek... - odpowiedział z uśmiechem.

23. Razem
- Obudź się. - usłyszałam miękki głos.
- Mmm... już wstaję.
Otworzyłam oczy. Nade mną stało kilku elfów w zielonych płaszczach i kolczugach, ich uzbrojenie stanowiły długie łuki i krótkie miecze.
- Wstawaj. Idziecie z nami! - odezwał się dowódca oddziału.
- Co... co się z nami stanie?
- O tym zadecyduje kapitan.
Zabrano nam broń, związano ręce na plecach i zabroniono się odzywać. Gnębiły mnie ponure myśli. „Jak nas znaleźli? Elfy są dobrymi tropicielami... ale jak udało im się zaskoczyć Ansę i Valen? Użyli magii? Nie zdziwiłabym się... zaklęcie usypiającej chmury, tak, to mogło być to...” Na jedno tylko pytanie nie mogłam znaleźć odpowiedzi: „Po co nas pojmano?”
Szliśmy prawie cały dzień, ale miałam wrażenie, że elfowie kluczą i narzucają znaczne tempo, by nas zmylić... Zapadała już noc, gdy dotarliśmy wreszcie na miejsce. Miasto nie było duże, ale nie była to też jakaś prowincjonalna dziura. Z jednej strony ograniczał je głęboki strumień o rwącym nurcie, z drugiej zaś wapienne skały. Z pozostałych dwóch chroniła je palisada.
Po krótkiej wymianie zdań w języku elfów między dowódcą oddziału, który nas pojmał, a strażnikiem bramy zostaliśmy wpuszczeni do środka... Było tam pięknie. Domy zbudowane z desek pomalowanych z zewnątrz na biało. Spadziste dachy pokryte dachówkami w różnych odcieniach żółci i zieleni. Zdobione okiennice... I rośliny, gdzie nie spojrzeć – rośliny. Na każdym parapecie donice lub skrzynki z kwiatami o najróżniejszych kształtach i kolorach. Ach! Nie sposób opisać tej różnorodności. Ogrody zapierały dech w piersiach... Zachwyt ogarnął mnie z wielką mocą, bo nie myślałam, że można stworzyć coś takiego tu &


Autor: 601


Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.

ZAMKNIJ
Polityka prywatności