Kroniki Fantastyczne


[Krainy]


Część pierwsza - Opowieść Ansy

[blok]Część pierwsza – opowieść Ansy
1. „Pod Zielonym Gryfem”
Tego wieczora, z braku lepszego zajęcia, znów siedziałem w gospodzie „Pod Zielonym Gryfem\". Bywalcy - głównie okoliczni chłopi, wędrowni kupcy, żebracy i włóczędzy - gadali, kłócili się, jedli, pili, śpiewali podchmielonymi głosami, grali w karty i kości... Tylko ja siedziałem w ciszy dzielnie znosząc zarówno ciekawskie jak i niechętne spojrzenia. Sącząc niezwykle ohydne piwo, rozmyślałem o swym wyjątkowo paskudnym szczęściu, a właściwie jego braku. Krótko mówiąc, chodzi mi o to, że mam nieszczęście być półelfem. Niby to nic złego, prawda? Tyle, że mój ojciec był MROCZNYM elfem. A jako, że moja matka zmarła, gdy byłem jeszcze dzieckiem to musiałem wychowywać się sam. Na ulicy...
Do gospody wszedł kolejny człowiek, czułem, że mi się przygląda i wiedziałem co widzi: skórę i oczy o dziwnym, jasnobrązowym odcieniu, włosy o takim samym kolorze, tylko trochę ciemniejsze, krótkie i kręcone oraz miedziane kolczyki w bardzo spiczastych uszach...
- Witaj Ansa, można się dosiąść? - powiedział niezwykłym głosem. To go zdradziło - takim specyficznym nibyszeptem mówił tylko on.
- Jasne Drax, siadaj.
Drax zwany „Cienistym ostrzem\" lub „Ostrzem cienia\" to człowiek o przenikliwych, czarnych oczach, przypominających dwa węgielki, assasyn pochodzący z Kara-Tur, mistrz walki sztyletem i krótkim mieczem, no i mój jedyny przyjaciel.
- Co tu robisz? - spytałem szeptem - Przecież chciałeś się ukrywać.
- Już nie muszę. - rzekł zabójca, bezskutecznie starając się doprowadzić do ładu czarne, wiecznie rozczochrane włosy - Wielcy Kapitanowie Luskanu nie żyją. Trzech pozabijało się nawzajem. Pozostałych dwóch zlikwidowali agenci Neverwinter.
- Skąd to wszystko wiesz?
Drax w odpowiedzi tylko się uśmiechnął. Po krótkiej chwili powiedział:
- Wiem też, że w Luskanie pewien człowiek werbuje najemników, podobno na zawołanie beka złotem, jeśli rozumiesz co mam na myśli. Co ty na to? - uśmiechnął się szelmowsko.
- O świcie wyruszamy. - odpowiedziałem i odwzajemniłem się takim samym uśmiechem.

2. Kac, rzepa i nóż w oku
Niestety, z wstania o świcie nic nie wyszło, bo postanowiliśmy uczcić zbliżającą się wyprawę. Obudziłem się około południa z POTWORNYM bólem głowy i innymi skutkami wczorajszego świętowania. Zwlokłem się z łóżka, klnąc na czym świat stoi... Trochę mi ulżyło więc ruszyłem na poszukiwanie mojego kumpla. Znalazłem go w głównej sali pod stołem, przy którym wczoraj siedzieliśmy. Doprowadziłem go do stanu jakiej takiej używalności, spakowałem swoje graty (nóż, parę monet, trochę prowiantu i takie tam pierdoły) i ruszyliśmy.
Nie napotykając żadnych przeszkód szliśmy drogą. Ach, te swojskie widoki! Tu chata, tam lasek, tu pole, a tam znów rzeczka. Zawsze chciałem sobie wśród takiego krajobrazu zbudować dom, albo nawet dworek gdyby jakieś zadanie okazało się szczególnie zyskowne...
Musiałem przerwać rozmyślania, bo dotarliśmy na rozstaje. A tam zobaczyliśmy coś, czego nie widzi się na co dzień! Gruby gnom z nosem przypominającym dorodny kartofel stał na prostym, chłopskim wozie wypełnionym po brzegi nadpsutą rzepą i strzelał ze starej kuszy do zbliżającej się grupy goblinów. Niestety, taki był z niego strzelec jak ze mnie kapłan. Znaczy żaden.
Spojrzałem na Draxa, ten skinął głową i chwycił za swój sztylet - „Szpon\". Ja wydobyłem z pochwy mój krótki miecz i wyciągnąłem ukryty w bucie nóż. Skradając się zaczęliśmy się zbliżać do goblinów... Kreatury te miały około 110 cm wzrostu, kanciaste czaszki i żółtą skórę. Chronione przez zbroje wykonane ze zwierzęcych futer oraz niewielkie puklerze, uzbrojone w niskiej jakości topory, szły do ataku skrzecząc i odsłaniając pożółkłe, przypominające igły zęby...
Były zainteresowane jedynie swoim przyszłym obiadem (nie rzepą lecz gnomem oczywiście!) więc nie mieliśmy problemu by zajść je od tyłu. Walka była krótka: pierwszego goblina pchnąłem z zaskoczenia mieczem, jego kolega odwrócił głowę, więc mój nóż przeciął powietrze i wylądował w jego oku. Tymczasem Drax zabił trzeciego goblina i uciekał w moją stronę - czy też wykonywał strategiczny odwrót, jak sam mawiał - bo goniło go sześć takich paskud. Po chwili biegły już tylko cztery, bo odzyskałem mój nóż i rzuciłem w jedną z kreatur, drugą zaś zabił gnom (nareszcie trafił!). Doskoczyliśmy do pozostałych przy życiu goblinów i udało nam się powalić trzy potworki. Ostatni zaczął uciekać w panice, ale nie wytrzymał zetknięcia kuszy gnoma ze swoją głową (kusza zresztą też tego nie wytrzymała).
Gnom, którego uratowaliśmy był szatynem o piwnych oczach i rumianych policzkach. Przedstawił się jako Jazo Jansen. Mimo że był strasznie gadatliwy i denerwujący, to zgodziliśmy się towarzyszyć mu w charakterze ochrony aż do Luskanu. \"Pieniądze nie śmierdzą\" - pomyślałem. Odmówiliśmy natomiast zdecydowanie poczęstowania się rzepą. \"Jeśli mam ginąć to w walce, a nie na skutek zatrucia pokarmowego!\" Stosunkowo szybko złapaliśmy kuca, który uciekł Jansenowi podczas ataku goblinów (niby to tylko zwierz a przecież niegłupi) i kontynuowaliśmy naszą wędrówkę.

3. Zapachy gospody
Choć nadłożyliśmy drogi by ominąć port Llast - z bełkotu Jansena zrozumieliśmy, że nie jest tam mile widziany, bo kiedyś sprzedał mieszkańcom nieświeżą żywność, po której chyba połowa z nich dostała paskudnego rozwolnienia, a na dodatek zaraził żonę burmistrza syfilisem - dwa dni później bezpiecznie dotarliśmy w okolice Luskanu. Jako że słońce już zachodziło, postanowiliśmy zatrzymać się na spoczynek w tawernie.
Gospoda „Pod Fioletowym Pająkiem\" z zewnątrz wyglądała tak jak wiele innych. Solidne, grube, drewniane ściany i duże, dębowe drzwi. Okna z rybimi pęcherzami zamiast szyb (kogo stać na szkło?) wzmocnione metalową, lekko nadżartą przez rdzę kratą. Skośny, drewniany dach i komin, z którego sączyła się smużka dymu, dopełniały całości. Sądząc po wciąż widocznych śladach, ktoś próbował jakiś czas temu spalić tę gospodę. \"Ech, żyjemy w niebezpiecznych czasach.\" - pomyślałem sobie.
Gdy tylko weszliśmy, uderzyły mnie zapachy tak charakterystyczne dla przydrożnych gospód: dymu, jedzenia oraz spoconych i niedomytych ciał. Nie zrażając się tym ostatnim, weszliśmy, złożyliśmy zamówienie i usiedliśmy przy jednym ze stołów. Rozejrzałem się po skromnie wyposażonej sali – bar, kilka stołów i ław. Stoły były czyste i - o dziwo - w bardzo dobrym stanie. Albo były nowe, albo właściciel potrafił zapobiegać awanturom. Kelnerka przyniosła jedzenie. Zjedliśmy szybko, bo głód to najlepsza przyprawa, a i smak potraw - wbrew naszym obawom - nie był wcale najgorszy...
W międzyczasie zaczęli się schodzić okoliczni chłopi i zrobiło się gwarno. Drax przesiadł się by „zaciągnąć języka\", a ja w tym czasie musiałem niestety wysłuchiwać strasznie nuuudnych opowiadań Jansena, najprawdopodobniej zresztą wyssanych z palca. O babuszce co pochodziła z Chrzanowa, o siostrzenicy co się w liszu zakochała, o dziadku stryjecznym... Moje zasoby cierpliwości wyczerpały się równie szybko jak pieniądze więc udałem się do pokoju. Jansen, wcale tym nie zrażony, zanudzał przypadkowych gości. Po jakimś czasie Drax przyszedł do mnie, by podzielić się nowinami.
- Luskan to kupa ruin. - zaczął - Nie ma tam żadnej władzy, będziemy musieli być ostrożni. Wielu najemników. Poza tym bandyci, szczurołaki, nieumarli i inne robactwo. Szczególnie niebezpieczne są kanały pod miastem. Wciąż działają: dom schadzek i sklep prowadzony przez szalonego gnoma-wynalazcę. Świątynia Tyra jest zniszczona. Istnieje za to, ledwo co powstała, kaplica jakiegoś południowego boga.
- W tak krótkim czasie zdobyłeś wszystkie te informacje? - zdziwiłem się.
- Nie mówię, że to WSZYSTKO czego się dowiedziałem, te rzeczy mogą się nam przydać, nie będę Ci opowiadał całej reszty, bo nie ma ona znaczenia...
Patrzyłem na niego w niemym podziwie.

4. Miłe powitanie
Luskan... Wspominam to miasto z pewnym sentymentem, mimo że ostatnio musiałem z niego uciekać w obawie przed gniewem Wielkich Kapitanów. Małe kamieniczki, domy i rezydencje bogaczy nie są tak piękne jak na przykład w Neverwinter czy Wrotach Baldura, ale mają swojski urok. I wbrew powszechnej opinii Luskan nie jest jedynie siedliskiem piratów, najemników i wszelkiej maści zakazanych typów...
Oto wrota Luskanu... uch... a właściwie to co z nich zostało. Jednego skrzydła bramy wcale nie było, a drugie było częściowo wyrwane z zawiasów, poza tym ziała w nim wielka dziura. Wejście do miasta utrudniała niewysoka barykada zbudowana z dwóch wozów wypełnionych sianem, skrzyń i najróżniejszego śmiecia. Siedziało na niej kilku żołnierzy w barwach miasta.
- To mi przypomina historię mojego wuja... - zaczął gnom.
- Och, zamknijże się wreszcie. - wybuchnąłem.
W ciszy podeszliśmy do najemników.
- Poszukiwacze przygód. - ni to stwierdził ni zapytał ich kapitan - Włazić. Ale ostrzegam, dalej nie ma naszych przyczółków. Chaos i anarchia.
- Wiemy. - westchnęliśmy.
Po przekroczeniu barykady moim oczom ukazał się istny obraz nędzy i rozpaczy. Spora część domów była spalona, gdzieniegdzie wciąż walały się trupy, gruz nieraz blokował pomniejsze uliczki. Wszędzie walały się bezpańskie paki, skrzynie i wozy, w większości już splądrowane. Że o brudzie i smrodzie nie wspomnę...
Nie miałem jednak zbyt wiele czasu na przyglądanie się miastu. Gdy przeszedłem kilka kroków dostałem bełtem w ramię i odruchowo padłem na ziemię tuż obok szczątków nieszczęśnika, któremu kula z dziwnej broni zwanej muszkietem wyrwała w brzuchu dziurę wielkości zaciśniętej, męskiej pięści. Przeraziła mnie potęga tej broni - kusza czy łuk nie mogły się z nią równać. Aż strach pomyśleć co by się działo, gdyby była powszechnie dostępna... Drax skrył się za wielką skrzynią. Do moich uszu doszedł śmiech najemników. Nie wiedziałem tylko czy śmieją się z nas, czy z Jansena, który klął i pomstował, bo nie wiedział jak przenieść do miasta całą swoją rzepę. Miłe powitanie, nie ma co... Po dłuższej chwili postanowiłem wstać... tym razem nikomu nie przyszło do głowy by mnie użyć jako tarczy strzelniczej. Drax podszedł do mnie i powiedział spokojnie:
- Chodź, niedaleko jest kaplica.
Kaplica wyglądem nie różniła się od innych budynków, właściwie to założono ją w jednej z ocalałych kamieniczek. Gdy weszliśmy, naszym oczom ukazał się całkiem zwyczajny, choć niewątpliwie duży i czysty pokój. Dębowy stół zastępował ołtarz. Dookoła stały krzesła i kilka ław. Na samym zaś stole stała niewielka, kamienna figurka przedstawiająca prawdopodobnie kruka. Nim zdołałem się jej dokładniej przyjrzeć, z sąsiedniego pomieszczenia wyszła dziewczyna w kolczudze. W ręku trzymała wekierę. Wyglądała dziwnie: miała rudo-brązowe włosy, przeraźliwie bladą skórę (prawie idealnie białą) i kolorowe oczy. Kolorowe w tym sensie, że prawe było brązowe a lewe niebieskie.
- Witajcie w kaplicy Aethernusa - powiedziała cicho - zaraz zajmę się twoją raną.
Wystarczyło jedno zaklęcie lecznicze, by po ranie nie pozostał nawet ślad.
- Macie szczęście, właśnie dzisiaj zaczyna się rekrutacja, najlepiej od razu udajcie się do wieży.
- Skąd...? Zresztą nieważne. - wszyscy wiedzieli więcej ode mnie i byli bardziej domyślni. Muszę się chyba zacząć do tego przyzwyczajać... - Dziękuję i żegnaj.
- Nie mów „żegnaj\", ale raczej „do zobaczenia\" - uśmiechnęła się tajemniczo - oto mapa miasta – wręczyła nam dokument - ruszajcie i... powodzenia.
- Jeszcze raz dziękuję. - powiedziałem, a już po chwili razem z Draxem szybko biegłem przez ulice Luskanu. Na spotkanie z przeznaczeniem...

5. Ostrożnie stawiaj stopy
Myślałem, że zły los nie będzie mnie już gnębił. Myliłem się. Obudziłem się w małej, ciemnej, wilgotnej i cuchnącej celi. Kamienne ściany pokrywał grzyb równie paskudny co nadgnita rzepa Jansena. Czyli standard w tym mieście. Skuliłem się w najczystszym kącie. Czułem straszny ból promieniujący z potylicy. Jak nic dostałem pałką. Czekałem, co innego mogłem robić?
Drax biegł kilka metrów za mną, więc kiedy mnie zaatakowano, zdołał niezauważony uskoczyć w boczną uliczkę. Nie mógł sam walczyć z ośmioma uzbrojonymi po zęby oprychami, ale śledził ich, cichy i niewidoczny - jak cień... Bandyci znikli w piwnicach na wpół zrujnowanego budynku. Wyłamane okiennice i drzwi oraz grożące zawaleniem się ściany nie zachęcały do wejścia, ale innej możliwości nie było... Drax pomodlił się w myślach do Cyrika - patrona zabójców - i zszedł po schodach do piwnic. Ostrożnie, bardzo ostrożnie... Właśnie ta ostrożność uratowała mu życie, gdyż na intruza czekało kilka świetnie przygotowanych i dobrze ukrytych pułapek. Jednakże Drax nie byłby assasynem, gdyby nie umiał omijać takich „niespodzianek\".
Pojawił się koło mojej celi tak nagle, jakby wyrósł spod ziemi, przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Stara kłódka zamykająca kratę nie oparła się jego wytrychowi.
- Szybko za mną! Po moich śladach jeśli ci życie miłe. - powiedział, kiedy usłyszał zbliżające się kroki.
W biegu pchnęliśmy na ścianę zbliżającego się oprycha. Bandyci siedzący w najbardziej oddalonym pomieszczeniu i zajęci dotąd jedynie kartami i alkoholem szybko oprzytomnieli, chwycili za broń i rzucili się w pościg.
- Ślady! - syknął Drax.
No tak, prawie bym zapomniał - teraz zamiast na pogoni skupiłem się na starannym stawianiu stóp. Biegnący za nami chyba się zapomniał, bo kątem oka widziałem jak uderzyła w niego błyskawica a potem jeszcze kula ognia. Bandyci zwolnili bieg, co dało nam sekundy niezbędne do zostawienia ich w tyle.
Mknęliśmy jak wiatr... Ostatnim razem tak biegłem kiedy podkradałem panu Preetyfoot\'owi pieczarki, a ten poszczuł mnie swoimi psami. Nieważne. Nie czas teraz na wspomnienia, bo... Jesteśmy już w wieży! Frontowe (i jedyne chyba zresztą) drzwi były wyłamane więc zatrzymaliśmy się dopiero w obszernym pomieszczeniu robiącym aktualnie za poczekalnię. Było tam ze dwudziestu awanturników różnych klas i profesji. Ławy, na których siedzieli, były praktyczne, stosunkowo lekkie i pięknie rzeźbione - dzieło mistrza w swoim fachu. Pochodziły na pewno z rezydencji jednego z tutejszych bogaczy. Po bliższym przyjrzeniu się, zauważyłem plamy zakrzepłej krwi na kamiennych ścianach i podłodze. Musiała się tu rozegrać walka. I to niedawno...
Niecierpliwiłem się i nie mogłem ustać w miejscu. Zżerały mnie nerwy. Czekanie jest jedną z tych niewielu rzeczy, których szczerze nienawidzę... Ciągle zadawałem sobie pytania: \"Za którymi drzwiami czeka ON? Kim on jest? Zatrudni nas? Jaką misję będziemy musieli wypełnić?\" Ktoś mógłby pomyśleć, że oszalałem. Na całe szczęście moje słowa ginęły w ogólnym gwarze...
Po kilkunastu minutach oczekiwania, kiedy moje nerwy były już napięte niczym postronki, największe drzwi same się otworzyły. Najpierw weszła taka sobie dwójka – ludzie specjalnie nie różniący się wyglądem od bandytów, którzy mnie porwali. Zostali odesłani z kwitkiem. Tak jak kilku innych podejrzanych typów. Duergar natomiast chyba został przyjęty, bo nie wrócił. Podobnie jak elf i dwóch orków. Po orkach wszedł krasnolud z wyjątkowo paskudną blizną na twarzy. Po chwili wrócił w dość... niezwykły sposób. Wleciał do sali, wylądował na jej środku z hukiem i... złamanym karkiem. Zrobiło się cicho.
- Chyba nasza kolej. - powiedział Drax, na którym scena ta nie wywołała większego wrażenia.
- Idziesz czy nie? - syknął.
Weszliśmy...

6. Co z tą Aribeth?
Weszliśmy... Muszę przyznać, że ja z pewnym lękiem i niepokojem w sercu... Pomieszczenie było obszerne, obrazy i drogie materie zdobiły ściany. W kącie stały dwie rzeźby. Symbolizowały one bogów: kruk - Aethernusa, ślepiec z mieczem i wagą - Tyra. Po drugiej stronie stały posągi Lathandera i Ilmatera. Na środku sali stało masywne i bogato rzeźbione biurko. Za nim, na obitym czerwonym materiałem fotelu, siedział mag...
- Witajcie. Nazywam się Edwin Odesseiron, ale możecie mówić po prostu „panie\" jeśli wolicie mniej intensywne ćwiczenia językowe.
- Rozumiem... Panie. - odpowiedział Drax niechętnie.
- To dobrze. Wyglądacie na takich co mogą się przydać. (Tak ciężko dzisiaj o dobrą służbę!) Misja jest prosta: znaleźć i sprowadzić kilka osób oraz zebrać parę informacji. Hmmm?
- Oczywiście, panie. Ale co z zapłatą?
- Najpierw załóżcie te bransolety. One oznaczają, że pracujecie dla mnie... (Bardzo dobrze) Teraz pomówmy o zapłacie. Na początek dostaniecie trochę ekwipunku. Wybierzecie sobie po magicznej zbroi. Ale to później. Najpierw mam dla was coś specjalnego - wręczył nam po krótkim mieczu - osobiście traktuję to jako inwestycję. (Jestem ciekaw, czy wiedzą co to słowo znaczy.)
W czasie gdy czarodziej mówił, przyjrzałem się mieczowi Draxa. Był zrobiony z ciemnego, nieodbijającego światła metalu. Mój przyjaciel patrzył na niego ze zdumieniem wypisanym na twarzy.
- W tym notesie znajdziecie informacje na temat poszukiwanych osób. Poza tym musicie mi dostarczyć wiadomości dotyczące Lorda Nashera, Czarodzieja Naxa, Folinara Chasholfa - bohatera Neverwinter oraz Lady Aribeth de Tylmarande.
- Lady Aribeth - zaczął Drax - miała być osądzona za zdradę miasta Neverwinter i odpowiednio ukarana...
- Co?! - przerwał Edwin - Kiedy?! Gdzie?!
- Na zamku Never, wedle moich obliczeń właśnie dzisiaj.
- Muszę się tam udać natychmiast. Powiedzcie czekającym, żeby przyszli jutro, a sami usiądźcie gdzieś i NICZEGO NIE DOTYKAJCIE! - to mówiąc rzucił zaklęcie teleportacji.
Gdy tyko zniknął zadałem dręczące mnie pytanie:
- Coś się zrobił taki uległy? „Tak, panie. Co rozkażesz, panie...”
- Słuchaj. - przerwał mi Drax - Ten gość chce nam dać zbroje warte parę tysięcy, a miecze które nam podarował są bezcenne. Jak dla mnie mógłbym go nazywać nawet wielkim padyszachem.
- Jasne, ale... O co ci chodziło z tą bezcennością?
- Twoja broń to Kundan - Miecz Szybkości, moja zaś to Cieniste Ostrze - idealna broń dla zabójców. Takich rzeczy nie znajdziesz w pierwszym lepszym sklepie, wątpię czy znalazłbyś taką broń nawet w Neverwinter.
Słowa przyjaciela dały mi do myślenia. Kim jest ten mag? Skąd pochodzi? Dlaczego daje bezcenną broń awanturnikom, których pierwszy raz widzi na oczy? I jaki ma w tym wszystkim cel?

7. Nowi przyjaciele
Odesseiron wrócił uspokojony i zamyślony.
- Aribeth skreślcie z listy.
Kiedy wybieraliśmy dla siebie zbroje dodał:
- Towarzyszyć wam będą jeszcze dwie osoby. Spotkacie je w południe w kaplicy Aethernusa.
Noc spędziliśmy w jednym z pokojów przylegających do poczekalni. Późnym rankiem, pełni dobrych myśli, opuściliśmy wieżę. Nie było co robić więc włóczyliśmy się po mieście. Mój pech znów zaczął działać bo spotkaliśmy Jazo Jansena.
- Dobrze, że was spotkałem. Potraficie zniknąć jak ciotka Klotylda mimo, że była ona szersza niż wyższa...
- Do rzeczy. - przerwałem jego chaotyczną mowę.
- No dobrze, myślę, że będziecie się teraz kręcić po okolicy i może odwiedzicie port Llast.
- A tam? - Jansenowi ciągle trzeba było przypominać o temacie rozmowy, by nie utonąć w morzu dygresji i najróżniejszych, fantastycznych historii
- No i moglibyście wtedy wręczyć tą wiadomość mojemu krewniakowi. Ino ma na imię. Ino Jansen.
Zgodziłem się. Dla świętego spokoju. Miałem też nadzieję, że nasze drogi już nigdy się nie przetną... Do południa nie wydarzyło się nic ciekawego. Z wyjątkiem może tego, że musieliśmy paru nieumarłych wysłać na spotkanie z Prawdziwą Śmiercią.
Do kaplicy dotarliśmy na czas. Ledwie weszliśmy, a nasza znajoma kapłanka powiedziała:
- Dobrze, że jesteście. Grimgraw powinien wrócić lada chwila.
W tym właśnie momencie pojawił się duergar (mroczny krasnolud), którego widzieliśmy wczoraj w poczekalni. Miał brązową skórę i czarne oczy. Włosy i zarost były dokładnie wygolone. Nie nosił zbroi a jedynie ciemnoczerwoną szatę.
- Już? Zatem ruszajmy! - odezwał się basem.
Kapłanka wzięła tarczę średnią i wekierę, które dotąd leżały na jednej z ław.
- Idziecie? - widząc zdziwienie na mej twarzy roześmiała się.
- Już rozumiem. - powiedziałem - Skoro mamy być towarzyszami to może powinniśmy się lepiej poznać?
- Grimgraw jest małomówny, ale ja postaram się zaspokoić twoją ciekawość.
- Ja jestem Ansa, to jest Drax, a ty?
- „Niechęć\"? „Uraza\"? Ciekawe masz imię... Siloe. To moje imię. Jestem kapłanką-wojowniczką w służbie Aethernusa. Pochodzę z Athkatli, stolicy Amnu i nowego państwa - Askaru, którego patronem jest mój bóg. A właściwie półbóg. Jest jednym z dzieci Bhaala, boga mordu...
Postanowiłem, że na razie nie będę drążył tego tematu więc nie odezwałem się. Ona, jakby z ulgą, ciągnęła dalej:
- Grimgraw jest mnichem z zakonu Długiej Śmierci, wiadomo o nim tyle co o jego zakonie - czyli nic.

8. Rozmowa i walka
- Siedem osób.
- Co mówiłeś? - spytałem Draxa.
- Siedem osób jest na liście. Myślę, że najpierw udamy się do portu Llast. Zaciągniemy tam języka. Jeśli niczego się nie dowiemy to odwiedzimy Neverwinter.
Wędrowaliśmy w milczeniu pustym traktem. Drax, jak zwykle zresztą, narzucił niezłe tempo. Znalazłem jednak parę chwil na podziwianie krajobrazu. Miał on w sobie ten rodzaj uroku, który zawsze na mnie działa. Łagodne wzgórza porośnięte soczyście zieloną trawą, czyste, wartkie strumienie, nieliczne drzewa i całe mnóstwo krzewów i krzewinek. Odrobinę dynamizmu w tą sielankową scenerię wprowadzały małe zwierzątka i ptaki. Z pewnym zainteresowaniem stwierdziłem, że zachowywały się niezwykle - były bardzo nerwowe i strachliwe. Nie napotkaliśmy niczego co mogłoby być przyczyną tego stanu więc sprawa nie dawała mi spokoju. Coś było nie tak. Ciągle czułem to dziwne napięcie. Jakby cała natura wyczuwała zbliżające się zagrożenie... nadciągającą katastrofę.
- Też to czujesz? - spytała mnie Siloe.
W odpowiedzi tylko pokiwałem głową.
- To się nasila - ciągnęła - już od jakiegoś czasu. Nawet Lordowie są zaniepokojeni. Aola - arcykapłan Aoskara, boga drzwi i portali, powiedział, że bariery między sferami są coraz słabsze, łatwiejsze do sforsowania.
- Więc istoty z innych sfer bez trudu mogą składać nam wizyty? - zażartowałem.
- Tak. - odpowiedziała całkiem poważnie - Liczymy się nawet z możliwością inwazji.
Przez chwilę nie mogłem wydusić z siebie słowa. Inwazja?! To nie mieściło mi się w głowie.
- A więc wybranie właśnie NAS - odezwał się Drax - do znalezienia właśnie TYCH osób nie jest przypadkowe?
- Nie wiem - odparła kapłanka - Myślę, że nie. Aethernus musi mieć w tym jakiś cel. I wydaje mi się, że ma mało czasu by zrealizować swój plan. W Amnie chodzą pogłoski o pojawieniu się dotąd niespotykanych potworów. Zza morza przypłynął ciemnoskóry paladyn z prośbą o pomoc. Jego opowieść nie dodaje otuchy. A to wszystko ledwie czubek góry lodowej...
Westchnąłem. Byłem przyzwyczajony do trafiania w samo centrum każdej większej afery, ale na coś takiego nie byłem przygotowany...

Gdy udało mi się „przetrawić\" rewelacje z ostatniej rozmowy, spytałem:
- Kim są ci Lordowie, o których wspomniałaś?
- Realni władcy Askaru. Poszukiwacze przygód, którzy na dobre i złe związali się z Aethernusem. Podróżowali z nim jeszcze zanim zajął miejsce w panteonie. Zresztą to w tej chwili nie ważne.
- Edwin Odesseiron jest jednym z nich?
- Tak. Jest ich około trzydziestu.
Jako, że mówiła z wyraźną niechęcią zmieniłem temat:
- Wiesz może co się stało z Aribeth de...
Urwałem wpół zdania i zacząłem - biorąc przykład z Draxa - nasłuchiwać. W tym momencie pocisk wystrzelony z kuszy drasnął mi ramię.
- Cholera!
Chwyciliśmy za broń. Tymczasem Grimgraw skoczył między krzaki spomiędzy których wyleciał bełt i - sądząc po odgłosach - uszkodził jednego z napastników. Drax ruszył za nim. Ja i Siloe natarliśmy na dwóch bandytów, którzy wyskoczyli na drogę. Pierwszy, uzbrojony tylko w puklerz i maczugę, doskoczył do mnie. Zrobiłem unik i jego uderzenie mnie nie dosięgło. Za to prawie dostałbym rapierem dzierżonym przez drugiego przeciwnika. Był dobrym szermierzem, lepszym ode mnie. Jedynie dzięki magicznej szybkości mego ostrza odparowałem kilka jego ciosów. Lecz w pewnej chwili szczęście się od niego odwróciło. Uniknąłem jego cięcia, które tylko uszkodziło mi płaszcz i ciąłem go w rękę, lekko wprawdzie, ale teraz nie mógł się nią posługiwać. Jego obrona słabła, aż w końcu nie zdążył odbić mojego ciosu i Kundan wbił się w jego ciało. Usłyszałem krzyk kapłanki więc wyrwałem miecz i rzuciłem się na ratunek. Dopadłem zaskoczonego rzezimieszka - tego, który mnie na początku zaatakował – ciąłem lekko w twarz, a następnie wyciągnąłem mój nóż i wbiłem go wijącemu się z bólu przeciwnikowi pod siódme żebro. Cios szybki i śmiertelny. Podszedłem do Siloe leżącej bez życia na trawie...

9. Tajemnica za tajemnicą
Przyklęknąłem przy niej... i wielki ciężar spadł mi z serca. Oddycha! Słabo bo słabo, ale ważne, że żyje. Ta kanalia ogłuszyła ją maczugą! Niedobrze, dostała też ostrzem w lewy bok, kolczuga jest uszkodzona, rana silnie krwawi. Za to ten co ją tak urządził leży nieopodal ze strzaskaną czaszką. Zasłużył sobie na to co go spotkało. Ha! Nie czas teraz na rozmyślanie, ale na działanie. Potrafię opatrywać różne rany, ta nie była wyjątkiem...
Wrócił Drax. Nieźle mu się dostało - cały prawy rękaw jego koszuli był przesiąknięty krwią. Usiadł na pniu powalonego przez wiatr drzewa i zaczął zszywać i bandażować swoje rany. Pomimo moich starań, Siloe nadal była nieprzytomna.
- Co z duergarem? - spytałem.
- Nie wiem i prawdę mówiąc wszystko mi jedno, on jest jakiś dziwny... Zabijanie i zadawanie bólu chyba sprawiają mu przyjemność. - mruknął assasyn.
Grimgraw, jakby na zawołanie, wszedł na polanę. Starał się ukryć to, jak był wyczerpany. Nie widać było by doskwierały mu jakieś rany. Przysiadł na kamieniu, nie odezwał się.
- Co, co się stało? - szepnęła kapłanka.
- Już po wszystkim. - odpowiedział Drax.
- Opatrzyłem twoje rany. - dodałem.
Spojrzała mi w oczy. Zamrugała, speszyła się. Wiedziała, że ja *wiem*. Mrugnąłem do niej porozumiewawczo, lekko się uśmiechnąłem. Odpowiedziała mi nieśmiałym uśmiechem. Teraz to była nasza wspólna tajemnica.

- Wiesz kim byli ci bandyci? - zapytałem Draxa.
- Nie, ale też podejrzewam, że nasze spotkanie nie było przypadkowe.
- Też? - zdumiałem się.
- Grimgraw stwierdził, że najprawdopodobniej zostali wynajęci.
Kolejna tajemnicza sprawa.
- No cóż, od stania tutaj nie zrobimy się mądrzejsi, czas ruszać.
Dalsza część podróży upłynęła spokojnie. Jednak ja i Drax nie mogliśmy pozbyć się wrażenia, że jesteśmy obserwowani...
Z zewnątrz port Llast wygląda na spore miasto. Tak naprawdę za drewnianą palisadą jest dużo wolnej przestrzeni. Domy są małe, skromne i luźno rozmieszczone. Przy południowej części palisady znajdują się trzy farmy wraz z polami i „całym dobytkiem\". Na zachodzie stoją magazyny portowe. Dalej są już tylko doki i morze...
- Port Llast leży jakieś 35 mil na północ od Neverwinter, to małe miasteczko znane jest głównie dzięki mieszkającym tam kamieniarzom. Miastem zarządza Pierwszy Kapitan, zaprzyjaźniony z władzami Neverwinter - głównie dla ochrony przed Luskanem, któremu przydałby się port na południu dla swoich statków wojennych... Port Llast odgrywał niegdyś wielką rolę dla ludzi. Kiedy plemiona orków i Duergarów okupowały ziemie, gdzie leży teraz Luskan, Llast był \"Ostatnim portem\" strzegącym dostępu do bogactw mineralnych na północy. Znaczna część murów obronnych miasta została zniszczona przez orków, a ich gruzy zostały użyte do odbudowy domów. Jednakże strzaskane pozostałości wciąż otaczają tereny na wschód od miasta, które służą teraz za cmentarze lub ogrody. - objaśniał Drax.
Pierwsze kroki po przejściu przez bramę skierowaliśmy do gospody. Ostatnie dwa dwuosobowe pokoje były wolne. \"Czyżby zbieg okoliczności?\" Siloe jako nasz skarbnik zapłaciła i od razu poszła spać, była przecież wyczerpana i straciła dużo krwi. Grimgraw zniknął, a Drax już siedział przy jednym ze stolików z kuflem piwa i rozmawiał z nowymi znajomymi. Westchnąłem i udałem się nad brzeg Morza Mieczy. Tam oddałem się rozmyślaniom i podziwiałem zachód słońca. Widok chowającej się za horyzontem tarczy słonecznej i fal rozbijających się o piaszczysty brzeg działał na mnie kojąco. Wsłuchany w jednostajny szum zastanawiałem się nad moją przyszłością. \"Czy potrafiłbym żyć życiem podobnym do tego morza? Gdzie wszystkie dni są niemal identyczne tak jak identyczne są fale?\"
Z zadumy wyrwał mnie odgłos otwieranej bramy. Zbłąkany wędrowiec czy awanturnik? Bezgłośnie podkradłem się do domku strażnika. Ujrzałem jak do miasta wchodzi stary, siwy krasnolud w szacie kapłańskiej. Śledziłem go aż do ruin świątyni. Gdy jednak wszedłem do nich nie zobaczyłem nikogo...

10. Piękna i zdecydowana
Wróciłem do gospody z mocnym postanowieniem, że zbadam sprawę krasnoluda jutro z samego rana. Drax dowiedział się już chyba wszystkiego, czego było można, bo teraz siedział z duergarem w najciemniejszym kącie. Zamówiłem piwo i dosiadłem się do nich.
- I co? - zagaiłem.
- Spójrz na stolik naprzeciwko baru.
Spojrzałem. Kobieta. Piękna kobieta. Zdecydowanie mająca czym oddychać. Długie, brązowe włosy. Łagodna, owalna twarz i... brr... oczy. Twarde spojrzenie stalowoszarych oczu każdego sprowadziłoby do parteru. Przestałem się dziwić, że nikt jej nie zaczepia. Sądząc po skórzanej, czerwonej i najprawdopodobniej magicznej zbroi jest poszukiwaczką przygód.
- Co to za jedna, Drax?
- Sharwyn. Bard. Jest na liście. - mruknął jeszcze ciszej niż zwykle.
- To porozmawiaj z nią! - wypaliłem.
- A nie mógłbyś ty tego zrobić? - zapytał niepewnie.
Gdybym go nie znał to powiedziałbym, że się zarumienił. Eee... było ciemno, musiałem się pomylić. Westchnąłem, wziąłem głęboki oddech i podszedłem do jej stolika...

- Mogę się dosiąść? - spytałem nieśmiało.
Spojrzała na mnie i prawie niedostrzegalnie skinęła głową.
- Jesteś drowem? - miała łagodny, melodyjny głos, hipnotyzujący równie mocno jak jej spojrzenie.
- Półkrwi. Ojciec.
Lekko się uśmiechnęła, a mnie zatkało. Zerknąłem w stronę Draxa.
- Przyjaciele? - spytała.
- Tak. Drax i Grimgraw. - wskazałem - Ja jestem Ansa a kapłanka, która z nami przybyła ma na imię Siloe. - pospieszyłem z wyjaśnieniami.
- Drax, powiadasz? Ja nazywam się...
- Sharwyn - dokończyłem za nią - i jesteś bardem.
- Czyżbym była aż tak sławna? - roześmiała się dźwięcznie.
- Właściwie to mieliśmy cię odszukać...
- Słucham? - spojrzała na mnie pytająco.
- Mamy sprowadzić do Luskanu grupę poszukiwaczy przygód. Pewnemu przybyłemu z południa magowi bardzo na tym zależy.
- Powiedzcie mu, że mnie to nie interesuje. Mam ważną misję. - powiedziała stanowczo.
- Możemy ci pomóc jeśli...
- To niebezpieczne zadanie. - wymawiała się - Chcę odnaleźć czarodzieja Naxa. Jest uwięziony w lochach ukrytych w głębi Śnieżnej Kniei. Gdy tylko znajdę przewodnika wyruszam.
- Nie damy się wystraszyć, jeśli o to chodzi. Jeżeli trzeba, to będziemy cię śledzić. Nie odczepimy się od ciebie. - uśmiechnąłem się.
- Zatem ruszamy razem? - zaśmiała się.
- Wiedziałem! Witaj w naszym zespole...

11. Tajemnica ruin
Drax znał drogę do tych lochów. Poza tym okazało się, że nasze cele są zbieżne, bo Edwin również pragnął odnaleźć Naxa, tyle że ja o tym - w natłoku wrażeń - zapomniałem. Gdy moi towarzysze szykowali się do drogi, postanowiłem oddać list Ino Jansenowi. Ale gdzie go znaleźć? Ha! Oto jest pytanie.
- Gospodarzu! Wiecie może gdzie przebywa gnom Ino pochodzący z klanu Jansenów?
- Zda mi się, że w świątyni służy za pomocnika, jako że kapłan niemłodym już.
- Dzięki wielkie. - rzuciłem mu złotą monetę.
Więc by odszukać Jansena będę musiał rozwiązać zagadkę zrujnowanej świątyni! W świetle słonecznym mogłem się jej dokładnie przyjrzeć. Niewiele było do oglądania: stare mury, trochę gruzu, resztki kamiennego ołtarza. Jedynie kolumna stojąca w środku zasługiwała na uwagę, jako że wyglądała jakby postawiono ją tu już po zniszczeniu tego miejsca kultu. Patrząc z bliska zauważyłem tajemne runy - dotknąłem jednej z nich i nieoczekiwanie poczułem jak coś mnie szarpie, jednocześnie straciłem grunt pod nogami a świat eksplodował w wirze zmieniających się w szaleńczym tempie barw.
Trwało to najwyżej kilka sekund, ale było niesamowite. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że znalazłem się w zupełnie innym miejscu. Jaskinia, do której trafiłem, była dość obszerna - to przecież prawdziwa świątynia Tyra!!! Był ołtarz, i posągi, i kadź wróżebna, i...
- Witaj! Poszukujesz błogosławieństwa Tyra, czy przychodzisz tu w innym celu? - pytającym był krasnolud, którego poprzedniego dnia śledziłem.
- Kim jesteś?
- Neurik, kapłan Tyra.
- Czy jest tu Ino Jansen?
- Owszem, zaprowadzę cię do niego.
Gnoma zastaliśmy przy sprzątaniu świątynnego magazynu.
- Ooo, z kim mam psijemność?
- Jestem znajomym twego krewniaka Jaza. Miałem ci doręczyć ten list.
- Dzięki wielkie. Zaśłuziłeś na nagrodę. Mojej ziepy ci nie dam, oj nie, ale mozieś wziąć to. - rzucił mi stary miedziany naszyjnik.

12. To już koniec!
- Przygotowania zakończone. Możemy ruszać. - powiedziała Sharwyn poprawiając ułożenie długiego łuku i kołczanu, które nosiła na plecach. - Musimy się śpieszyć. - dodała łapiąc swój podwójny miecz.
Prowadził nas Drax. Obok niego szła bardka, co mojego przyjaciela chyba peszyło. Dalej szedłem ja i kapłanka. Mnich natomiast wlókł się kilka metrów za nami. Dzięki tempu jakie narzucił assasyn szybko dotarliśmy do celu naszej wędrówki. Ruiny z zewnątrz nie wyglądały imponująco, ot kupa kamieni. Za to podziemia były świetnie zachowane i - jak mieliśmy się przekonać - zamieszkane...

Podłoga wyłożona była kamiennymi płytami. Natomiast ściany i sufit – małymi, kolorowymi, nietkniętymi przez ząb czasu płytkami w różnych odcieniach czerwieni i żółci. Poruszaliśmy się ostrożnie. Wszędzie mogły czyhać pułapki, mimo że boczne pomieszczenia wydawały się całkiem puste. W końcu dotarliśmy do pokrytych runami drzwi. Wyglądały na przeszkodę nie do sforsowania. Kiedy jednak Sharwyn wypowiedziała słowo „salfinorni\" same się otworzyły i to bez żadnego skrzypnięcia! Idąc dalej korytarzem zauważyliśmy, że podziemia łączą się z naturalną siecią jaskiń.
- Uwaga! Nietoperze! - krzyknąłem.
W następnej chwili zaatakowało nas kilka olbrzymich, wyjątkowo paskudnych, skrzydlatych stworów...
Otoczyliśmy kołem bardkę, która szyła do poczwar ze swego łuku. Niestety w drgającym świetle trzech pochodni rzadko trafiała.
- Daj mi łuk! - szybko oddałem jej pochodnię i Kundana, a sam chwyciłem łuk.
Jako półelf dzięki zdolności infrawizji dużo lepiej widziałem w ciemnościach, a że łucznikiem jestem dobrym to dwa „gacki\" spadły wkrótce na ziemię, gdzie dobili je moi towarzysze. Pozostałe w popłochu odleciały. Z tej walki wyszliśmy bez szwanku z wyjątkiem Draxa, dla którego ukąszenie przez nietoperza mogło być bardzo niebezpieczne, gdyby Siloe nie rzuciła na czas czaru neutralizacji trucizny.
Nieoczekiwanie Sharwyn podarowała mi swój łuk mówiąc:
- Lepiej się nam przysłuży, gdy będzie w twoich rękach.

- Tą rzeźbę mijamy już piąty raz. - stwierdziłem pełnym rozgoryczenia tonem - Co za przeklęty labirynt! Mówiłem, że po pokonaniu tych goblinów mieliśmy skręcić w lewo!
Byłem wściekły, Drax wyglądał na zrezygnowanego, dziewczyny trzymały się dzielnie, ale widać było, że są na granicy wytrzymałości.
- Wszyscy tu zginiemy - podsumował Grimgraw.
Tak, on wie jak nas pocieszyć...
Po dwóch godzinach błądzenia trafiliśmy na niezbadany dotąd korytarz. Pech, akurat znajdowało się tam gniazdo olbrzymich pająków. Nie pamiętam jak potoczyła się walka. Pewnie to skutek działania ich jadu. Siloe wspomniała jedynie, że doprowadzenie nas do stanu używalności kosztowało ją niemało trudu. Dopiero po kilkugodzinnym odpoczynku ruszyliśmy dalej.
- Ta droga na pewno prowadzi do wyjścia! - próbowałem podnieść na duchu towarzyszy.
- Skoro tak mówisz - zgodził się duergar - ale czy to nie ta rzeźba, przy której poprzednio się zatrzymaliśmy?
- To koniec. - rzekł Drax siadając na kamiennej podłodze.

13. Mimik
- To koniec - powiedział Drax siadając na kamiennej podłodze.
Ogarnął mnie gniew. Na te ruiny, na labirynt, a w szczególności na tę przeklętą rzeźbę! Pod wpływem impulsu cisnąłem ciężką figurką o podłogę. Rozsypała się na setki odłamków...
Uwolniony od ciężaru postument wysunął się z podłogi na około dwadzieścia centymetrów odsłaniając tajemniczą runę. Nie zważając na niebezpieczeństwo wcisnąłem płytkę, na której wyryta był runa. W efekcie... nic się nie stało. Przynajmniej tak mi się początkowo wydawało. Kiedy wstałem, zobaczyłem, że ściana znajdująca się obok piedestału zniknęła jakby nigdy jej tam nie było. Ogarnęło mnie zdziwienie a potem nieopisana radość... Zacząłem śmiać się jak opętany! Przyjaciele i Grimgraw musieli pomyśleć, że normalnie mi odbiło, ale gdy oni sami zobaczyli co się stało, zachowywali się jeszcze dziwniej (Pominę to by nie zaszkodzić ich reputacji). Rozpierała mnie duma i gdyby nie czujność Draxa przypłaciłbym nieuwagę życiem. Ale, ale, po kolei...

Weszliśmy do obszernej, okrągłej sali. Na samym jej środku stał wielki kufer. Dookoła ktoś porozmieszczał najróżniejsze pułapki. Jednakże rozbrojenie ich było dziecinnie proste. Spróbowałem podnieść wieko kufra. Zamknięte. Pogmerałem wytrychem. Puściło nadspodziewanie łatwo. Powinienem był zrozumieć, że coś jest nie tak. Zamiast tego uniosłem wieko. Coś zwaliło mnie z nóg. Drax.
- Co jest?
Wtedy zobaczyłem, że reszta drużyny nie porusza się i zrozumiałem. Skrzynia, czar unieruchomienia... mimik! Stwór najczęściej udający skrzynie lub kufry, atakujący z zaskoczenia i unieruchamiający swoje ofiary. Istota na wpół tylko materialna, szybka i prawie niewidzialna, mogąca paraliżować silnie żrącą wydzieliną... Ja i Drax chwyciliśmy za broń. Nasz przeciwnik był wygłodzony i osłabiony więc myśleliśmy, że mimo wszystko z łatwością go pokonamy... tak bardzo się myliliśmy...
Zaatakowałem pierwszy, by zrehabilitować się w oczach towarzyszy. Cel szczytny, ale wykonanie liche, jak się zwykło mawiać. Mimik umknął memu ostrzu i wskoczył mi na kark. Na szczęście przybiegł Drax i ciął tam gdzie teoretycznie stwór powinien mieć głowę. Podziałało. Istota odskoczyła i plunęła mi jadem prosto w twarz. Dzięki bogom Drax spodziewał się tego i osłonił nas swoim płaszczem.
-Zatańczmy w kółeczku. - szepnąłem.
Assasyn przez chwilę patrzył na mnie jak na wariata, ale po chwili w jego oczach pojawił się błysk zrozumienia i skinął głową. Zerwałem się i zacząłem z lewej strony obiegać stwora, zabójca robił to samo, tylko że w przeciwnym kierunku. Mimik, całkowicie zdezorientowany, próbował ponownie opluć nas jadem, ale gdy tylko odwracał się do jednego z nas, drugi doskakiwał i ranił kreaturę. Ten szaleńczy, śmiertelnie niebezpieczny taniec trwał chyba kilka minut nim udało nam się w końcu dobić stwora...
-Byłem głupi. - mruknąłem, gdy było już po wszystkim.
Drax bez słów pokazał wielką dziurę ziejącą teraz w jego płaszczu.
-Mnie się nie tłumacz... wytłumacz się im. - rzekł w końcu wskazując na Siloe, Sharwyn i Grimgrawa.
No tak, moi towarzysze odzyskują zdolność ruchu i nie wyglądają na zachwyconych... Ale chyba nie zrobią mi żadnej krzywdy... gulp... prawda?

14. Bestia
Nie zrobili. Ale czego się nasłuchałem to już moje. Nie było czasu na żale, musieliśmy przecież skupić się na naszej misji...
Za okrągłą salą znaleźliśmy schody na niższy poziom.
- Tam znajdziemy Naxa... Gdzieś tam. - powiedziała Sharwyn.
To zachęciło nas do działania. Im szybciej znajdziemy drania, tym szybciej wrócimy na powierzchnię! Zeszliśmy schodami. Znaleźliśmy się w sali, od której odchodziły dwa boczne korytarze. Naprzeciwko wejścia ujrzeliśmy olbrzymie drzwi. Drax zbadał je dokładnie. Jego słowa brzmiały jak wyrok:
- Bez specjalnego klucza nie da się ich otworzyć.
- Musimy zatem zbadać boczne korytarze? - spytałem.
- Tak!
Jęknęliśmy. Cóż jednak było robić? Postanowiliśmy się rozdzielić.
- Prawy korytarz: Sharwyn i Ansa, reszta za mną! - zarządził Drax.

W pewnym momencie Sharwyn przykucnęła i powiedziała:
- Poświeć mi tutaj.
Zniżyłem pochodnię by lepiej przyjrzeć się znalezisku - kałuży ciemnofioletowej cieczy.
- Co to jest? - spytałem
- To chyba krew...
W tym momencie usłyszeliśmy coś jakby pomruk dochodzący z sali, do której prowadził korytarz. Zachowując maksymalną ostrożność zacząłem krok po kroku zbliżać się do źródła dźwięku...
Wszedłem do sali. Obok wyłamanych drzwi leżał potężny dwuręczny topór cały w fioletowej krwi. Dalej walały się resztki zbroi płytowej. Nie było jednak żadnego ciała.
- Co u...?
- Cicho - syknęła Sharwyn - miejmy nadzieję, że to coś...
Usłyszeliśmy warczenie. „Jeśli to wilk to musi być ogromny\" - pomyślałem. W tym momencie w krąg światła weszła najpaskudniejsza bestia jaką kiedykolwiek widziałem. Kanciasta czaszka obciągnięta szarą, pomarszczoną skórą. Pysk pełen ostrych zębów i odrażającej zielonkawo-żółtej śliny. Nie miała sierści, pokryta była szarą łuską. A jej pazury były potężne, na oko co najmniej dwadzieścia centymetrów!
Sharwyn zaatakowała, ale jej ostrze ześlizgnęło się po twardej czaszce zwierzęcia, nie czyniąc mu żadnej krzywdy. Moja kolej - podbiegłem i wbiłem bestii ostrze prosto w szyję. Potwór, zamiast kulturalnie zdechnąć, jeszcze bardziej się wściekł. Uderzenie potężnego cielska rzuciło mnie pod ścianę, a machnięcie łapy sprawiło, że miecz podwójny, którym zasłoniła się bardka, pękł jak zapałka. Drugi cios rozerwał zbroję i zostawił na ciele dziewczyny pięć głębokich, długich ran... Jako że mój miecz wciąż był tam gdzie go wbiłem, a łuk pękł przy zetknięciu z kamienną ścianą, chwyciłem leżący na progu topór. Nie zdążyłbym jednak pomóc mojej przyjaciółce, gdyby nie rzuciła w ostatniej chwili zaklęcia fizycznej odporności. Wiedziałem, że muszę działać szybko, bo czas trwania tego czaru jest bardzo ograniczony...
Zamachnąłem się nieco niezdarnie... Bestia odskoczyła... Sharwyn rzuciła magiczny pocisk i kilka kul fioletowej energii uderzyło w stwora... Ledwie uniknąłem kolejnego, wściekłego ataku... Gdy kreatura skoczyła na mnie, uderzyłem toporem wkładając w ten cios całą swoją siłę...

15. Pożar biblioteki
Bestia konała. W agonii zdążyła jednak zahaczyć pazurami o moje plecy... Cholera! Ból zamroczył mnie na moment. Bardka rzuciła kolejny magiczny pocisk i kreatura wreszcie znieruchomiała
- Siloe! Drax! - zdążyłem krzyknąć nim ból pozbawił mnie przytomności.

- Co z Sharwyn? - zapytałem zaraz po ocknięciu się.
- Nie bój nic. Połatałam ją. - odpowiedziała Siloe, po czym zaczęła opowieść:
„Razem z Grimgrawem poszliśmy za Draxem. Tak jak kazał. Korytarz był bardzo długi. Doprowadził nas do olbrzymiej, prostokątnej komnaty. Były tam stare, rozsypujące się w rękach księgi. Leżały na regałach, stołach, nawet na ziemi. Całe góry książek!
- I jak w tym bajzlu - odezwał się Grimgraw - mamy znaleźć klucz? Nawet nie wiemy jak on wygląda!
- Ma kształt kuli o średnicy około piętnastu centymetrów. To zawęża obszar poszukiwań. - wyjaśnił assasyn.
- Gówno prawda! - wściekł się duergar, po chwili jednak dodał spokojnym już głosem - Mam pomysł. Spalmy to wszystko!
- Klucz to wytrzyma? - spytałam.
- Pewnie, magiczne klucze bardzo trudno zniszczyć. - burknął krasnolud.
Niedługo potem wróciliśmy do korytarza, a ogień łapczywie pożerał stosy ksiąg...”

16. Dżin
- Wtedy Drax usłyszał twój krzyk... - Siloe skończyła historię.
- Znalazłem! - zawołał Grimgraw.
Poderwaliśmy się wszyscy. Smoliście czarna półkula wyczuwalnie promieniowała magią.
- Świetnie! - powiedziałem odzyskawszy siły po uzdrawiającym zaklęciu kapłanki - teraz pójdę po drugą połówkę, czekajcie przed drzwiami.
Gdy wszedłem do sali bibliotecznej, ogień właśnie dogasał. Rozgarniałem mieczem gorący popiół. Zamiast klucza znalazłem miedzianą lampę. Kiedy wziąłem ją do rąk i zacząłem czyścić, wyskoczył z niej dżin!
- Ho, ho! Dziękuję ci za uwolnienie. A teraz odpowiedz na pytanie. Co to jest: raz jest białe, raz żółte, raz czerwone, raz niebieskie a raz zielone?
Zatkało mnie. Tak bardzo byłem ogłupiony ostatnimi wydarzeniami, że odpowiedziałem szczerze:
- Nie wiem.
- Ja też nie, ale fajnie zmienia kolory, nie? Jeszcze raz dzięki!
I zniknął. „Zwariował\" - pomyślałem. Wtedy dopiero zauważyłem, że w ręce zamiast lampy trzymam drugą połówkę klucza - odpowiedź na pytanie dżina.

- Masz? - gorączkowała się Sharwyn - Co tak długo?
- No, bo... eee... nieważne. - mruknąłem.
- Gotowi? - spytała bardka podekscytowanym głosem - No to otwieram...

Drzwi otworzyły się ze straszliwym skrzypieniem. To co zobaczyliśmy zaparło nam dech w piersiach... Elficki czarodziej stał wewnątrz kopuły magicznej energii, która migotała wszystkimi kolorami tęczy. Barierę zasilały złotożółte błyskawice wychodzące z czterech kolumn pokrytych magicznymi znakami.
- Zostańcie tutaj! - rozkazała bardka.
Przy każdej kolumnie położyła woreczek, z którego wystawał sznurek. Potem podpaliła końce sznurków i zaczęła biec w naszą stronę.
- Na ziemię!
Posłuchaliśmy. Chwilę później powietrzem targnęła potężna eksplozja. Błysk zmusił mnie do zamknięcia oczu, od huku niemal ogłuchłem. Gdy wszystko się skończyło, spytałem:
- Co to było, u licha?
- Ogień Orthanku. - odpowiedział Drax.

17. Pożegnanie
- Nax? - spytała Sharwyn.
- NARESZCIE WOLNY! - głos nie pasował do elfa.
- HASS... NIE DO KOŃCA, WCIĄŻ TKWIĘ W TYM ŚMIERTELNYM CIELE – mówiąc to raczył nas wreszcie zauważyć - OOO! TO TY MNIE UWOLNIŁAŚ ŚMIERTELNICZKO? JA, ARCHIMONDE, NIE LUBIĘ MIEĆ DŁUGÓW. PRZYJMIJ TO...
W powietrzu zmaterializowały się dwa sejmitary.
- TERAZ CZAS NA MNIE, WRACAM DO DZIEWIĘCIU PIEKIEŁ.
Z tymi słowami zniknął.
- Co to miało znaczyć? - spytała Sharwyn podnosząc darowaną broń.
- Nas się pytasz?!
- No cóż. - westchnęła - Tak czy inaczej musimy wrócić na powierzchnię, stęskniłam się za widokiem nieba...
- Wyjęłaś nam to z ust.

Po sześciu godzinach znaleźliśmy się znowu na powierzchni. Z wyraźną przyjemnością głęboko odetchnąłem świeżym powietrzem.
- O co chodziło z tym Naxem? - spytał Drax.
- Był czarodziejem niezbyt uczciwym i ech... to już teraz nie ważne... on nie żyje.
- Więc kogo widzieliśmy w podziemiach? - zdziwiłem się.
- Coś przejęło kontrolę nad jego ciałem...
- Jest opętany przez potężnego demona - powiedziała Siloe - jego osobowość została już pewnie unicestwiona, a dusza wciąż nie może zaznać spokoju. To gorsze niż śmierć.
Nikt już tego nie skomentował.
- Wy wypełniliście swoją część umowy. Teraz moja kolej. Kogo jeszcze macie znaleźć? - spytała Sharwyn.
Kiedy zobaczyła listę, mówiła dalej:
- Linu Laneral – znajdziecie ją na południu, w Kniei Neverwinter. Daelan - ruszył na północ, w kierunku Doliny Lodowego Wichru, bo tam aktualnie przebywa jego plemię. Najlepiej będzie się rozdzielić. - podniosła pięć gałązek.
- Krótki patyk - północ, długi - południe. Losujcie.
Wziąłem pierwszy - długi. Siloe tak samo. Drax krótki (nie był z tego zadowolony). Grimgraw długi (pech - idzie z nami).
- To już wszystko wiemy. - uśmiech Siloe podniósł nas nieco na duchu.
Rozbiliśmy obóz w pobliżu ruin. Następnego ranka pożegnaliśmy się, żywiąc nadzieję, że jeszcze się spotkamy...[/blok]##edit_bykesseg 2006-03-06 21:28:57##ed_end##


Autor: 601


Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.

ZAMKNIJ
Polityka prywatności