Kroniki Fantastyczne


[Krainy]


Wędrówka głupców - Widmo zagłady

[blok]Nigdy nie potrafiłem zacząć, ani tym bardziej skończyć czegokolwiek. Wszystko czego się chwyciłem, dosłownie rozlatywało się w moich przeklętych dłoniach. Chcę opisać historię własnego życia. Życia, którego tak naprawdę nigdy nie miałem... Bo cóż można nazwać życiem? Ucieczkę z ojczyzny i oglądanie się za siebie? Chwile pełne grozy, ścigający wyrok? Stosy trupów, setki rozczarowań? U końca wędrówki pozostał mi tylko potok łez... Myślałem, że będę szczęśliwy... że gdzieś tam za horyzontem ułożę sobie życie... że zabezpieczę przyszłość własną, siostry i dwojga przyjaciół, którzy tak nieopatrznie podążyli za mną... Nie wiem czy jest sens niepokoić umarłych tymi wspomnieniami, jednak patrząc za okno widzę mrok, noc równie beznamiętną co moja teraźniejsza egzystencja... Byłem głupcem, ba, jestem nim dalej. Głupcem, który nie tylko zaprzepaścił swoje życie, ale także życie najbliższych. Mogło być całkiem inaczej... Mogło, ale nie było... Teraz pozostało mi tylko przelanie całego gniewu, i rozpaczy na papier... Po cóż to? Nie wiem. Czuje taką potrzebę... W końcu jestem tylko skończonym głupcem. Moje dni niedługo dobiegną końca... najpewniej jutrzejszego poranka... Mam całą noc, by przeżyć jeszcze raz chwile, za które oddałbym własną duszę, jeżeli takowa istnieje... Wiem, że wspominając, pisząc o tym co było, dotrę w swych rozmyślaniach do wydarzeń, o których istnieniu wiem tylko ja, jako jedyny żyjący, spośród tych, którym dane było w nich uczestniczyć... Jako jedyny...
Wszystko zaczęło się w Zakharze, naszej ojczyźnie. Płonący Świat, czy jak kto woli Ląd przeznaczenia, owiany tajemnicą tutaj w Feaurunie.

Za wielkim morzem, wielki jest ląd
Z ojczyzny piasków
Chcę odejść stąd
Za wielką wodą, jest inny świat
Pięknem zdobiony
Tysięcy lat

Tak śpiewaliśmy o Waszej ojczyźnie. Wam zdawało się, że nasza kraina jest istną bajką. My dokładnie to samo myśleliśmy o Waszym świecie. Poznałem oba kraje i doszedłem do wniosku, że oba są takie same. Podstępne, złe i nienasycone. Cuchnące chciwością. Wszędzie lała się taka sama krew, zarówno tutaj jak i tam, matki tak samo płakały nad grobem swych pociech. Magowie wszędzie pilnują tylko własnych interesów, kupcy oszukują, królowie toczą wojny...
Słyszałem historie, mówiące, że w Zakharze latające dywany są tak powszechne, jak piaski otaczające nasze miasta. Absurd, jeden z wielu. Lud pustyni, to mój lud. Mówimy o sobie Ra`idam. Nieliczny, z całą surowością ścigany i mordowany. Nasuwa się pytanie - dlaczego? Wyglądem przypominamy zwykłych ludzi. Mamy tylko ciemniejszą cerę i takież włosy... Odpowiem: otóż powodem takiego stanu rzeczy jest pewna cecha moich rodaków. Jesteśmy odporni na słoneczny skwar i urodzeni by zabijać... W Waszym świecie nazwano by nas bodajże zmiennokształtnymi, chyba że wcześniej pomylono by nas z Drowami i zlinczowano. Jako lud potrafiący przybierać kształt zwierzęcy (Każdy może przybrać tylko jedną postać zwierza. Tak jak niewiadomy jest kolor oczu niemowlaka przed narodzeniem, tak niewiadomą jest postać, jaką będzie mógł obrać nowo narodzony Idam – warto nadmienić, że pod postacią identyfikującą nas z człowiekiem, władamy zmysłami bestii, których kształt potrafimy przybierać). Świetnie nadajemy się na morderców, mogąc niespodziewanie zajść przeciwnika od tyłu i wbić nóż w plecy. Niezbyt honorowo prawda? Ale tym właśnie się paramy, bo w końcu z czegoś trzeba żyć. Piasek nie da nam jeść, a odległe oazy nie zapewnią przeżycia całemu klanowi. Zwalcza się nas, wykorzystuje i nie mówi się o nas. Rozmaite królewskie kroniki na ten temat milczą. W rejonach, odleglejszych od naszych siedzib, jesteśmy mitem. Jeden kraj, jeden mit, jak mawiał ojciec. Miasta znałem tylko z nocnych napadów i rozbojów. Nie było czasu na zwiedzanie... Trzeba było grabić, wziąć ile się da i uciekać...
Za dużo o tym. Chciałem ukazać tylko kim jestem, skąd się wziąłem, chciałem... Powspominać... Wróćmy do mojej żałosnej historii... I znów niewypał... Zapomniałem... Nic nowego... Mam na imię Morwista... Odnośnie dzieciństwa... wszystko ładnie - pięknie, mam... miałem siostrę, uroczą Darisne... Brakuje mi jej... Jak i brakuje mi wszystkich tych, których kości walają się bogowie wiedzą gdzie... Którzy wyruszyli, z nadzieją w sercach, szukając utopijnej krainy, a odnajdując rozgoryczenie i śmierć... A wszystko zaczęło się pewnej nocy...


Nocą na rozległych pustyniach, zimno potrafi przemrozić całe ciało. Nieraz doświadczyłem tego na własnej skórze... W dzień zaś lejący się z nieba żar jest nie do wytrzymania. Jednak całe życie spędzone w najgorszej części Płonącego Świata, przyzwyczaja organizm do naprawdę ekstremalnych warunków...
Prawie dwumetrowy wąż sunął po piasku, niczym duch pustyni. A ślad jego wędrówki znaczyła cieknąca z lewego boku, niewielkim strumieniem krew. Był wyczerpany, jednak nie zwalniał. Instynkt przetrwania dodawał mu sił. Już zbliżał się do znajomej oazy. Jednak czuł, że nie podoła temu wyzwaniu. Postanowił przybrać humanoidalną postać. Wszystkie kości zatrzeszczały i w blasku księżyca, ukazała się postać zranionego wojownika. Zebrał się w sobie, z trudem stawiając ciało na nogi. Poczynił kilka kroków naprzód, zdobywając wierzchołek wydmy, skąd widok na oazę był najdogodniejszy.
- Ra`idam! – zawołał co sił w płucach, a wiejący w jego plecy wiatr, niósł braterski okrzyk przed siebie. Przebudzona wrzaskiem noc, usłyszała jeszcze jeden dźwięk, tak dobrze jej znajomy. Krótki, acz wyrazisty – upadek bezwładnego ciała na ocean piasków...

Spałem jak zabity w rodzinnym namiocie, gdzie mieszkałem wraz z siostrą i ojcem. Często przenosiliśmy się z miejsca na miejsce, zacierając najmniejsze ślady naszego istnienia, w obawie przed łowcami głów i innymi śmiałkami, których nie zrażały najstraszniejsze opowieści o Ludzie Pustyni, rzekomo żywiącym się krwią nieprzyjaciół i pożerającym serca pokonanych wojowników, celem przejęcia ich siły. Obudził mnie dopiero głos zaniepokojonej siostry.
- Mori, wstawaj! – szarpała mnie za rękę – Wstawaj prędko! - nieraz dobudzenie mnie, kosztowało ją wiele nerwów i wysiłku, jednak teraz, czując iż coś jest nie tak, otworzyłem niechętnie oczy.
- O tej porze? Przecież niedawno położyłem się spać. Zwariowałaś czy co?
- Ojciec z Katorem znaleźli nieprzytomnego Garotha!
- Co? – wstałem natychmiast, a moje oczy, jeszcze niedawno senne, skrzyły się teraz w mrocznym pomieszczeniu. Ciemność nie przeszkadzała mi w ogóle. Jako posiadający cechy czarnej pantery, nie dostrzegałem, iż pomieszczenie jest nieoświetlone.
- Znaleźli go nieopodal oazy, podczas nocnego zwiadu... – kontynuowała, wyraźnie przejęta – a zresztą ojciec Ci opowie, to on go znalazł.
Wybiegliśmy z namiotu, kierując się ku centrum obozowiska, którym zawsze był mały plac, usytuowany blisko źródła wody. Zajęło nam to dosłownie kilka chwil. Oazy nie imponują wielkością. Są za małe nawet jak na nasze niezbyt wygórowane potrzeby. Stąd uciekamy się do rozbojów. Oręża czy leków na pustyni znaleźć nie sposób. Nieraz myśleliśmy o ucieczce z tych nieprzyjaznych rejonów. Ale gdzie? Dalej na zachód, by ryzykować życie wędrówką, która może nie znaleźć swego końca? My młodzi, jeszcze chętnie zaryzykowalibyśmy, jednak starszyzna, bardziej przyzwyczajona do surowego życia, do tradycji, była odmiennego zdania... Choćbyśmy nie wiem jak argumentowali, zawsze potrafili znaleźć kontrargument, zbijający nasze racje i ukazujący naszą lekkomyślność...
Dotarliśmy do Agoki,(centrum obozowiska w naszym języku) gdzie ojciec jako przywódca klanu, rozmawiał z grupą starszych. Dostrzegł mnie w mgnieniu oka, pośród gromady zebranych.
- Jak zwykle niezbyt Ci się śpieszyło. – zaczął w swoim stylu
- Ale...
- Dość! Mamy ważniejsze sprawy. Nie chciałem zaczynać bez Ciebie, jako że jesteś jednym z Łupieżców ( takie miano otrzymywali wojownicy, spełniający warunki do miejskich grabieży i wypadu na karawany).
- Siostra zapewne wyłożyła Ci na tacy w czym rzecz, jednak nie wszyscy zdają sobie sprawę o co chodzi. – przerwał swój wywód, tocząc wzrokiem po braciach (każdego członka tego samego klanu zwiemy bratem, a członkinie siostrą, z tym wyjątkiem że akurat Darisne była mi rodzeństwem przypisanym z natury).
- Przemierzając wraz z Katorem pobliskie wydmy, znaleźliśmy rannego Garotha z klanu węża.
Wiadomość ta poruszyła zebranych, jednak oczekiwali w milczeniu, na dalsze słowa mego ojca.
- Zaniepokojeni tym faktem docuciliśmy go... Nawet nasze najgorsze przypuszczenia nie odzwierciedlały grozy sytuacji, w jakiej drodzy bracia, się znaleźliśmy... – czułem, że kolana ugięły się pode mną, bałem się słów, mających paść za kilka chwil. Napięta atmosfera udzieliła się wszystkim. Spoglądaliśmy po sobie, niepewnym wzrokiem, oczekując wyroku. Nieraz te słowa śniły mi się w najgorszych koszmarach...
- Otóż klan Węża... przestał istnieć...[/blok]##edit_bykesseg 2006-01-26 17:07:26##ed_end##


Autor: 574


Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.

ZAMKNIJ
Polityka prywatności