Kroniki Fantastyczne


[Krainy]


Błyskawica i grzmot

[blok]1.
Przed miliardami lat, kiedy Ziemia była jeszcze młoda, na Księżycu stał olbrzymi pałac ze srebra i kryształu, z tysiącami komnat, otoczony rozciągającym się na całego satelitę ogrodem. W tym pałacu, któremu żadna z ziemskich budowli nigdy nie dorównała i nie dorówna po wszystkie czasy, mieszkali król i królowa, władcy i opiekunowie Ziemi.
U zarania dziejów powierzona im była piecza nad nią. Pilnowali, by żadnemu stworzeniu mieszkającym na niej nie stała się niezasłużona krzywda, by nigdzie nie było ani za gorąco, ani za zimno; na całej planecie panowały wtedy cztery pory roku. Nie istniały burze ani huragany, nie zdarzały się powodzie, grad ani susze i pożary. Władcy mieli na swoje rozkazy armię wiatrów, począwszy od słabych zefirków, a skończywszy na cyklonach i sztormach; tych ostatnich jednak nigdy o nic nie prosili.
Na ścianach pałacu zostały wymalowane – Jak? Kiedy? Przez kogo? Nie wiem. - widoki z Ziemi; miały tę magiczną właściwość, nadaną im przez króla, że cokolwiek stało się w tym miejscu, które wyobrażało, to samo pojawiło się i na nim. Dzięki temu – a także z opowieści wiatrów – król i królowa mogli wiedzieć, co dzieje się na ich ukochanej planecie, którą opiekowali się od pierwszej roślinki.
Ileż by dali za to, by na własne oczy ujrzeć to, co codziennie po setki razy widywali na ścianach! Niestety – nie mogli. Kiedy dawno, dawno temu oddano im Ziemię, przepowiedziano im, że kiedy na nią zejdą, spotka ich śmierć, wszystko się odmieni, a na planecie pojawią się nowe istoty – ludzie, które po krótkim czasie całkowicie przejmą nad nią panowanie.
Król i królowa po pewnym czasie pogodzili się z tym, co nieuchronne, a raczej nauczyli się przestać o tym rozmyślać. Ale ponieważ gorąco kochali tą planetę, starali się mieć na Księżycu choćby jej namiastkę: kazali wiatrom sprowadzać po jednej sztuce z każdej roślinki, kolekcjonowali minerały, grzyby... Pałac stał się jakby skarbnicą, podsumowaniem.
Księżyc nie krążył wówczas wokół Ziemi tak samo jak dzisiaj – po torze elipsy, lecz był sterowany przez króla za pomocą magii. Dzięki temu w krytycznych sytuacjach wiatry szybciej przedostawały się na miejsce zdarzenia. Czasami król, w chwilach dobrego samopoczucia, pozwalał sobie na rozmaite ekstremalne wyczyny, po których małżonka robiła mu potężne awantury.
Zazwyczaj jednak żyli zgodnie, z rzadka posługując się mową, gdyż rozumieli się niemal bez słów. Kochali się bardzo, szanowali. Życie upływało im spokojnie i szczęśliwie, jeśli nie liczyć nagłych a nieuleczalnych momentów rozpaczliwej tęsknoty za Ziemią, z którymi jednak nauczyli się sobie radzić.
Aż pewnego dnia urodziła im się córeczka.
2.
Wedle ich miar, bardzo szybko podrosła. Wkrótce cały wielki pałac w jakiś niepojęty sposób zaczął rozbrzmiewać jej dźwięcznym śmiechem. Każdy za nią przepadał, była niesłychanie radosna, bystra, wszędzie jej było pełno. Rodzice od najwcześniejszych jej lat zaczęli przygotowywać ją do przyszłej roli opiekunki Ziemi. Okazała się pojętną uczennicą: uważnie słuchała wszystkich udzielanych jej nauk, z ochotą zapamiętywała najrozmaitsze nazwy; potrafiła godzinami stać przed ścianami pałacu i zafascynowana obserwować najmniejsze zmiany. Kiedy jakiś wiatr miał wolną chwilę, prosiła go o opowieści o tym, co dzisiaj widział ciekawego; słuchała z wypiekami na twarzy, a później godzinami rozpamiętywała. W krótkim czasie pokochała Ziemię całym swoim gorącym serduszkiem.
Z czasem w jej główce ukształtowało się wielkie i jedyne marzenie: zejść na tą cudowną, jedyną w swoim rodzaju planetę. Nie wiedziała nic o przepowiedni – rodzice uważali, że jest za mała, aby wszystko dobrze zrozumieć. Ona z kolei zauważyła już dawno, że odkąd żyła, rodzice ani razu tam nie byli. Zdziwiło ją to i zaintrygowało do tego stopnia, że zaczęła się nad tym zastanawiać i w końcu doszła do wniosku, że rodzice są po prostu zbyt zajęci. Im dłużej nad tym myślała, tym bardziej była pewna, że ma rację. Biedni, biedni matka i ojciec! Tak wiele rzeczy musieli codziennie zrobić, tak dużo przypilnować, że nie mieli kiedy nacieszyć się Ziemią! Jakie to niesprawiedliwe!
Księżniczka przypomniała sobie, jak oczy jej matki rozjaśniały się za każdym razem, gdy dziewczynka naprowadziła rozmowę na tą planetę, jak wiele wieczorów ojciec poświęcił na objaśnianie jej, jak działa ziemski łańcuch pokarmowy i tłumaczenie, że tamtejsze stworzenia są kruche i delikatne, nie tak jak oni, którzy są nieśmiertelni.
Biedni rodzice, pewnie strasznie tęsknią za tym, by w końcu odpocząć od tych wszystkich nudnych obowiązków! Ona musi ich namówić na odwiedzenie Ziemi. Musi!
Była całkowicie pewna, że ich przekona. Idąc do pomieszczenia, w którym – jak wiedziała – znajdowała się matka, aż podskakiwała z radości. Już niedługo zejdzie na Ziemię razem z rodzicami! A może...- oczy jej zalśniły, zapalił się w nich szelmowski ognik - ... może z czasem puszczą mnie tam samą?
Roześmiała się na cały głos i zatańczyła.
To dopiero będzie zabawa!
3.
Kiedy weszła do komnaty, matka właśnie kończyła się ubierać. Stroje były jej niewinną pasją – miała ich całe mnóstwo, a w wolnych chwilach tworzyła nowe. Czasami to doprowadzało jej męża do wściekłości, średnio raz na sto lat robił jej wyrzuty. Królowa, odznaczająca się anielską cierpliwością, wysłuchiwała jego płomiennych mów, kiwała głową dla świętego spokoju, mówiła, że rozumie, a po godzinie znowu się przebierała.
W tej chwili właśnie poprawiała sobie na ramionach strój bardzo przypominający, mające powstać za kilkanaście milionów lat, sari.
Uśmiechnęła się na widok córki.
-Witaj, kochanie. - powiedziała ciepło.
-Witaj, matko. - mówiąc to, dziewczynka aż podskakiwała z niecierpliwości, tak bardzo chciała zobaczyć reakcję mamy na jej pomysł. - Słuchaj, mateczko, a nie moglibyśmy się wybrać niedługo na Ziemię?
Matka była tak zaskoczona, że w pierwszej chwili nic nie powiedziała, a księżniczka w podnieceniu ciągnęła dalej:
-Ja wiem, ty i ojciec jesteście bardzo zajęci, ale moglibyśmy na przykład zrobić tak, że najpierw pójdziesz ty, a kiedy wrócisz, pójdzie ojczulek! I zabralibyście mnie ze sobą! Proszę, mateczko, zgódź się! Ja bym tak chciała pójść na Ziemię z wami! Wiem, że nie macie czasu, ale przecież można by tam pójść tylko na krótko! Naprawdę, króciutko! Przecież Ziemia jest taka piękna! Na pewno chcecie ją znowu zobaczyć z bliska, prawda? To jak, pójdziemy?
Przerwała dla nabrania oddechu, co natychmiast wykorzystała jej matka.
-Posłuchaj mnie, kochanie, muszę ci powiedzieć coś bardzo ważnego. Wysłuchaj mnie, dobrze?
-Tak, mamo. - szepnęła trochę wystraszona dziewczynka. Tak poważnego wyrazu twarzy jeszcze nigdy u swojej matki nie widziała.
-Kiedy oddawano nam Ziemię pod opiekę, przepowiedziano nam, że jeżeli kiedyś na nią zejdziemy, to umrzemy. Dlatego nigdy na nią nie schodzimy. I nie zrobimy tego. Aż do końca świata.
Dziewczynka usiłowała uporać się z tym, co usłyszała.
-Więc nigdy tam nie pójdziecie? - zapytała.
-Nigdy. - potwierdziła matka ze smutkiem. - I ty też nie.
Dziewczynce zaparło dech.
-Dlaczego?!
-Widzisz, kochanie, chociaż wtedy ciebie jeszcze nie było, nie jesteśmy pewni, czy przepowiednia nie dotyczy także ciebie. Jesteś w końcu naszą córką. Dlatego po prostu wolimy nie sprawdzać. Nie chcemy cię stracić.
-Ale nie mogłabym zejść na Ziemię choćby na króciutki moment? O, taki króciutki? - pokazała na paluszkach, jaki on miałby być. Zaczęła przy tym płakać. - Żeby tylko sprawdzić, czy mi się nic nie stanie, naprawdę, to byłaby króciutka chwilka, ja bym zaraz wróciła!
-Nie. Masz zakaz.
-I nawet jak będę duża jak ty i ojciec, to też nie będę mogła?
Matka zniecierpliwiła się trochę. Księżniczka rzeczywiście była za mała, by pojąć takie rzeczy!
-Czy ty tego nie możesz zrozumieć? NIGDY nie będziesz mogła. Nawet jak będziesz tysiąc razy starsza niż ja i ojciec w tej chwili.
Oczy dziewczynki, z których wypływały strumienie łez, rozszerzyły się lekko. Szepnęła cicho:
-Chyba już rozumiem, matko. - odwróciła się na pięcie i wybiegła z komnaty. Matka zawołała za nią:
-Poczekaj, dziecko! - ale córka jej nie posłuchała. Pobiegła w kierunku najmniej uczęszczanej części pałacu, do wieży. Wspięła się po stopniach i dusząc się od wysiłku i od płaczu, usiadła na znajdującej się tam ławie. Zasłoniła sobie twarz rękami i szlochała. Po pewnym czasie usłyszała skrzypienie otwieranych drzwi. Przez zasłonę łez rozpoznała matkę.
-Kochanie, nie rozpaczaj tak! Trzeba się z tym pogodzić, nie masz wyboru.
Dziewczynka nie odpowiedziała. Matka patrzyła na nią przez chwilę, westchnęła i wyszła. Po chwili drzwi znów się otworzyły. Tym razem wszedł przez nie ojciec, niosąc coś w rękach.
-No, przestań już płakać! - potarmosił jej włosy i uniósł podbródek. - Nie ma co tak przeżywać! Ja i matka żyjemy nieskończenie dłużej niż ty i jakoś nie przejmujemy się aż tak strasznie. No, przestań już! Dobrze, tak jest lepiej. Mam dla ciebie coś na poprawę humoru. Pamiętasz, mówiłaś mi kiedyś, że chciałabyś latać tak jak wiatry. Więc zobacz!
Pokazał jej to, co przyniósł. Były to piękne, duże skrzydła.
-Zrobiłem je dla ciebie. Widzisz, są złote – to twój ulubiony kolor. Możesz nimi latać, gdzie chcesz i jak szybko chcesz!
Dziewczynka spojrzała na nie przelotnie.
-Dziękuję, ojcze... Są wspaniałe.- wymamrotała.
-A widzisz! No, przestań już płakać. - jeszcze raz potarmosił jej włosy i wyszedł.
Dziewczynka popłakała jeszcze trochę, po czym spojrzała na prezent od ojca. Przyglądała mu się przez chwilę, po czym z całej siły rzuciła go na posadzkę. Nie oglądając się, wyszła z pokoju, zatrzasnęła drzwi, po czym powoli, stopień za stopniem. Zaczęła schodzić ze schodów wieży srebrnego i kryształowego pałacu na Księżycu.
4.
Czas mijał. Królowi i królowej wydawało się, że ich córka pogodziła się już ze świadomością, że jej największe marzenie nigdy się nie spełni. Ona nie wyprowadzała ich z błędu, ale chwilami było jej naprawdę ciężko, zwłaszcza, gdy z jakiegoś powodu zdarzyło jej się spojrzeć w niebo i zobaczyć Ziemię. Ku najwyższemu zdumieniu – swojemu i cudzemu – odkryła też, że rozmowy z wiatrami – dawniej tak pasjonujące – teraz ją tylko rozdrażniały. Kiedy rozmowa schodziła na „ziemskie nowinki” księżniczka prosiła, by zmienić temat. Wiatry nie rozumiały tego jej dziwnego stanu ducha, a ona z kolei nie chciała każdemu z osobna tłumaczyć przyczyny. W ogóle stała się mniej sympatyczna, bardziej skryta i małomówna, więc po pewnym czasie zaczęli się od niej odsuwać. Większość robiła jej wymówki, że Ziemia ją w ogóle nie obchodzi, że nie jest taka jak jej rodzice, że taka piękna planeta już jej się znudziła. Księżniczka, milcząc każdorazowo, z zaciętością myślała: „A co ich obchodzi mój kaprys! Jestem w końcu księżniczką, ICH księżniczką!” Jednocześnie zaś przygryzała wargę, aby się nie rozpłakać.
Całe szczęście, że w miarę jak podrastała, rodzice nakładali na nią coraz więcej zajęć i obowiązków. Przez kilka godzin dziennie uczyła się korzystać z własnej magii, rozpoznawała rodzaje chmur. Czasami w ramach zajęć edukacyjnych zwiedzała inne planety i gwiazdy... Tak więc nie miała zbyt wiele czasu na rozmyślania.
Wkrótce z całej armii „życzliwych” został jej tylko jeden. Kiedy była małą dziewczynką i zawsze ktoś koło niej był, nie znali się zbyt dobrze, ale wkrótce został jej jedynym przyjacielem. Rozmawiali nieraz godzinami i nigdy im się te rozmowy nie nudziły. Wiatr był bardzo mądry, umiał ciekawie opowiadać i to wcale nie o rzeczach związanych z Ziemią. Zresztą po pewnym – odpowiednio długim – czasie, kiedy ból związany z tą sprawą nieco się przytępił, rozmawiali bez skrępowania o wszystkim. A czasami – kiedy nachodziła ich taka ochota – milczeli, też godzinami, o ile warunki na to pozwalały. I było im dobrze. Po pewnym czasie dziewczyna ze zdziwieniem odkryła, że kiedy nie widziała Wiatra kilka dni, zaczynała się poważnie martwić, tęskniła za nim, za jego powiedzonkami, spojrzeniami, za głosem, za jego pieszczotliwym „moja księżniczko”... Z biegiem czasu, kiedy musiał odchodzić do obowiązków, czuła się tak, jakby ktoś odrywał od niej połówkę jej samej. Chciała z nim być na zawsze! W końcu znalazła sposób, by mu o tym powiedzieć. Pewnego dnia przytuliła się do niego i szepnęła:
-Kocham cię.
I usłyszała jeszcze cichsze:
-Ja ciebie też, księżniczko.
5.
Król spojrzał najpierw na małżonkę, a potem na ścianę. Było to jedyne miejsce w pałacu, gdzie obraz przedstawiał nie krajobrazy ziemskie, lecz kosmos. A konkretniej - kulę ziemską i Księżyc, wszystko oczywiście realistyczne i ruchome. Patrząc na to, mógł kontrolować położenie satelity względem planety.
-Musimy poważnie przedyskutować jedną sprawę. - powiedział, siadając w fotelu naprzeciw żony. Ona spojrzała na niego uważnie. Wyglądał na niezwykle zmartwionego.
-Chodzi o naszą córkę...
-Ach, o to! - roześmiała się królowa. - Uroczy widok, nieprawdaż? My też tak chodziliśmy za ręce przez pierwsze tysiąc lat...
-Ty, zdaje się, nie rozumiesz albo nie chcesz zrozumieć problemu.
-Ja nie widzę żadnego problemu. - odparła żona, kładąc akcent na czasowniku.
-A ja widzę. - król wstał i zaczął chodzić w tę i z powrotem z rękami założonymi do tyłu. - Musimy z tym jak najszybciej skończyć!
Królowa, zszokowana, popatrzyła na jego surową twarz.
-Ależ, mój drogi! - powiedziała lekko podniesionym głosem. - O co ci znowu chodzi?! Co ci w nim przeszkadza?!
-Mnie? Mnie w nim nic nie przeszkadza. - król dalej chodził w kółko po komnacie.
-To w czym ten wielki problem, którego niby nie dostrzegam!? I usiądź wreszcie! - zirytowała się królowa.
Król zignorował ją.
-Ta miłość jest dla niej niebezpieczna... i dla nas zresztą też.
-Większej bzdury dawno nie słyszałam!
-Przestań krzyczeć! - rozgniewał się. - I wysłuchaj mnie wreszcie! Tak, jest niebezpieczna, bo sama wiesz, jakie fatalne skutki może przynieść miłość! Tym bardziej w tym przypadku! Wiesz, o czym oni ostatnio rozmawiali? On opisywał swoje ulubione miejsca na Ziemi!
Królowa prychnęła szyderczo.
-Rzeczywiście, straszne przestępstwo!
-Tak, ale czy zdajesz sobie sprawę, jakie może mieć następstwa? - zapytał cicho i śmiertelnie poważnie król. - Ona może w końcu przestać przejmować się naszymi przestrogami i zakazami i poleci z nim na Ziemię!
Królowa zaniemówiła.
-To absurd! - zawołała, gdy odzyskała głos. - Najczystszy absurd!
Król roześmiał się ponuro.
-Przestaniesz wkrótce tak mówić.
Królowa uspokoiła się zupełnie.
-Nie wierzę w to, co mówisz – powiedziała niegłośno i rzeczowo. - Po pierwsze, wie, jakie konsekwencje miałby dla niej ten postępek. Po drugie, zbyt nas kocha i szanuje, żeby dopuścić się czegoś takiego. A po trzecie w końcu, nigdy mi nawet nie przyszłoby do głowy, że ona mogłaby o czymś takim pomyśleć! Zupełnie nie masz do niej zaufania!
-To nie kwestia zaufania, tylko rozsądku. Wierzysz, że w ciągu tych kilkunastu lat wysłuchiwania opowieści o Ziemi nie zaświtała jej myśl, żeby to zobaczyć?
-Mój drogi, codziennie przez całe moje życie świtały mi takie myśli. I co z tego? Poza tym, jeszcze jak była mała, nawet zachęcałeś ją do rozmów z wiatrami, by dzięki nim poszerzała swoją wiedzę!
-Tak, ale przyjaźń a miłość to jednak pewna różnica, nie sądzisz? I nie porównuj siebie do niej: ja i ty jesteśmy w tej samej sytuacji i wspieramy się wzajemnie. U nich jest inaczej, on jest uprzywilejowany w stosunku do niej. W pewnym momencie będzie miała tego dość.
-Będzie się temu opierać.
-Jak długo? Tysiąc lat? Milion? I tak w końcu ulegnie.
-On się do niej dostosuje...
-Niby w jaki sposób? Przestanie wypełniać obowiązki? Zakażesz mu? Tylko co wtedy będzie robił? On jest wiatrem, ma w tym świecie wyznaczone pewne zadania, bez których nie ma racji bytu.
-No dobrze. Przypuśćmy, że zabronisz jej. Ale ona jest już dojrzałą istotą, rozsądną, odpowiedzialną, z własnym zdaniem! Nawet ziemskie stworzenia w pewnym momencie wypychają swoje młode w świat, by radziły sobie same Pewnego dnia i nasza córka będzie mogła – mając zresztą całkowitą rację – stanąć przed nami i powiedzieć: jestem już dorosła, chcę zacząć samodzielne życie. Choćby na innej planecie. I co wtedy zrobisz? Odejdzie ze swoim Wiatrem!
-Nie pozwoliłbym odejść. - powiedział król spokojnie. - Zakaz to zakaz. A ja bym go nie cofnął. Chociaż samodzielna, nadal nie przestaje być moją córką, która winna mi jest posłuszeństwo.
-Ale czy nie traktujesz tej sprawy zbyt poważnie? Nadal uważam, że aż tak drastyczne rozwiązania są niepotrzebne. Zresztą, jeżeli ona już pragnie tam polecieć, to i tak nic nie zmienisz swoim zakazem. A jeżeli nie chce, to tylko niepotrzebnie uczynisz ją nieszczęśliwą...
-Ty z kolei za bardzo przejmujesz się jej uczuciami... Ta miłość nie jest aż tak wielka, na jaką ci się wydaje... my mamy mnóstwo czasu. Poboli i zapomni. Ona nie jest jeszcze dojrzałą kobietą, tylko niedorosłą dziewczyną!
-Ale w końcu się nią stanie... I co, dalej jej będziesz zabraniać?
-Tak! Poza tym, miej też na względzie, że tu chodzi nie tylko o nią, ale też w ogóle o losy Ziemi. Pamiętasz przepowiednię: „Jeśli ktokolwiek z was zejdzie na tą planetę, spotka go śmierć, utraci nad nią władzę i pojawią się na niej ludzie.”
Królowa spojrzała na niego z namysłem.
-To prawda, co mówisz... Ale mimo to... dalej nie jestem przekonana, że zakazy to najlepsze wyjście z sytuacji, która przecież nawet nie jest groźna.
-Ale już niedługo może się taka stać. Uważam zresztą, że lepiej zapobiegać katastrofom niż później głowić się, jak je zlikwidować z jak najmniejszą szkodą.
Zapadła cisza.
-Więc już zdecydowałeś? Nic nie zmieni twojego postanowienia? - zapytała królowa.
- Tak... Ale chciałbym jeszcze usłyszeć twoje końcowe zdanie.
Królowa pomilczała chwilę.
-No dobrze... Jestem za. Ale nadal uważam, że można by temu wszystkiemu zaradzić w jakiś inny sposób.
-Dobrze, tylko powiedz, w jaki?
Królowa nie odpowiedziała.
6.
Księżniczka, wręcz przerażona, spojrzała błagalnie na swoich rodziców.
-Ale czemu... - wyjąkała. Wydawało jej się, że wszystko – sufit, ściany, matka, ojciec – zawirowało w nagłym szalonym i dzikim tańcu. Musiała oprzeć się o ścianę. Za jej plecami w idealnie czystym i niezmąconym jeziorze odbijało się lazurowe niebo.
Ojciec odparł krótko:
-Dla twojego własnego dobra.
-Ale...
Nie słuchał jej więcej i po prostu wyszedł z komnaty, zostawiając ją w stanie rozpaczy. Dziewczyna osunęła się na posadzkę i rozszlochała się. Po chwili jednak postanowiła wziąć się w garść. Wstała i wyruszyła na poszukiwanie matki.
Zastała ją na dziedzińcu w otoczeniu wiatrów, którym wydawała polecenia. Jakiś wulkan groził wybuchem i trzeba było przenieść w inne miejsca znajdujące się tam zwierzęta, a także przesadzić tamtejsze endemity, kto wie, może przyjmą się w nowych warunkach.
Dziewczyna odczekała, aż matka skończy, i podeszła do niej. Królowa, ujrzawszy wyraz twarzy córki, spuściła wzrok.
-Matko – zapytała smutno księżniczka zmienionym przez łzy głosem. - Dlaczego ty i ojciec mi to zrobiliście?
Królowa nie mogła wydobyć z siebie dźwięku. Po chwili odparła:
-Ojciec... i ja... uważa... my, że wiatr ma na ciebie zły wpływ.
Księżniczka otworzyła szeroko oczy. Gdyby była w nastroju, wybuchnęłaby śmiechem, tak absurdalne wydało jej się to stwierdzenie.
-Jak to zły wpływ?! - wykrzyknęła. - To przecież nieprawda, to wam się tylko tak wydaje, matko, przecież wiesz! On nie mógłby mieć na nikogo złego wpływu! - rozpłakała się znowu. - Matko, on przecież jest taki... taki... inny niż wszyscy! - zakończyła największym banałem wszech czasów.
-Nie jest dla ciebie.
-Jest nieskończenie razy lepszy ode mnie!
-Córko, skończ już tą histerię, nic nią nie poradzisz. Ja może bym i zmieniła zdanie, ale tutaj akurat ojciec decyduje. Do niego się zwróć.
-Dobrze wiesz, że on mnie nie wysłucha! Przekonaj go!
-Uwierz mi, że już próbowałam. Nie masz wyjścia, jak tylko dostosować się do jego woli. Może z czasem coś się zmieni.
-Z czasem? - po policzkach księżniczki dalej toczyły się słone krople. - To znaczy kiedy? Kiedy już w ogóle nie będę chciała żyć? To akurat już niedługo!
-Przestań pleść głupoty. - powiedziała matka. – Jesteśmy nieśmiertelni!
Córka spojrzała na nią z ukosa.
-Jest jeszcze Ziemia...
7.
Kiedy królowa przekazała te słowa małżonkowi, ten postanowił przedsięwziąć dodatkowe środki ostrożności i przydzielił córce strażnika – bezrobotnego Huragana. Od tej chwili dziewczyna nie miała ani chwili spokoju i samotności. Przepadła też ukryta głęboko w sercu nadzieja na tajne, pożegnalne spotkanie z jej Wiatrem. Bardzo chciała się pożegnać, chciała go zapewnić o swojej miłości, o tym, że choćby rozłąka trwała miliony lat, ona go nie przestanie kochać... Ale nie miała okazji, żeby to zrobić, nie miała!
Minęło kilka dni od tamtego zdarzenia, a księżniczka ani razu nie zobaczyła Wiatra nawet z daleka, podejrzewała zresztą, że ojciec specjalnie przydzielił go do pracy przy wulkanie. Przez cały ten czas nie wiedziała po prostu, co ma ze sobą zrobić, a jej zdenerwowanie powiększała jeszcze świadomość, że każdy jej ruch śledzi pogardliwe spojrzenie Huragana.
W pewnej chwili stwierdziła, że ma dosyć bezsensownego snucia się po pałacu, i postanowiła, że posnuje się równie bezsensownie po ogrodzie. Starając się nie patrzeć w stronę olbrzymiej, ponurej sylwetki, bez przerwy sterczącej za jej plecami, magią otworzyła wrota pałacu, wyszła za nie i…
Zobaczyła Jego, swego ukochanego, za którym tak się stęskniła, którego tak pragnęła pożegnać!
Tak się jakoś dziwnie złożyło, że i on w tym momencie spojrzał wprost na nią, jak gdyby coś przeczuwał, i przez krótką, ale wspaniałą chwilę patrzyli sobie w oczy. A potem księżniczka, którą ogarnęło coś w rodzaju szaleństwa, zapomniała o wszystkim: o zakazach, o Huraganie, ojcu – przez chwilę migotała jej w głowie tylko świadomość, że to jest ich ostatnie spotkanie. Sama nie wiedząc, co robi, niewiarygodnie szybko, zanim ktokolwiek zdążył się opamiętać, podbiegła do Wiatra, objęła go najmocniej jak potrafiła – odpowiedział jej tym samym – i pocałowali się w usta, wkładając w to tyle uczucia, ile tylko potrafili.
Ale nie trwało to dłużej niż trzy sekundy. Huragan dopadł do nich i rozdzielił. Nadbiegł król w towarzystwie Sztorma i Cyklona. Wskazując na córkę, rzekł krótko:
- Do wieży z nią!
Natychmiast Sztorm i Cyklon chwycili księżniczkę i polecieli z nią do góry, nic sobie nie robiąc z jej szamotania się i krzyków.
Król spojrzał na Wiatra, unieruchomionego przez Huragana.
- Tym razem widziałem, że to nie była twoja wina – powiedział z groźbą w głosie. – Ale jeśli jeszcze raz zobaczę was razem, spotka was taka kara, że będziecie żałować, że istniejecie!
- Panie mój – zawołał Wiatr – zechciej ulitować się nad twoją córką! Nie widzisz, jak jest nieszczęśliwa? Przez ciebie! Dlaczego jej to robisz? Przecież ją kochasz!
- Zamilcz! – zawołał król. – I idź wypełniać zadanie, które przed chwilą dostałeś!
Wiatr nie mógł dłużej sprzeciwiać się swojemu prawowitemu władcy. Odleciał więc, cały czas oglądając się z troską na wieżę.
8.
Księżniczka, jak tylko znalazła się w środku, zaraz podbiegła do drzwi, ale nawet magią nie mogła ich otworzyć. Przez chwilę uderzała w nie pięściami, kopała i przy każdym ruchu czuła, jak rośnie w niej wściekłość i żal. Ale wszystko na próżno.
W końcu dała sobie spokój i usiadła na ławie. Zaczęła rozmyślać o swoim niewesołym położeniu. Poza oknem i drzwiami nie było innej drogi ucieczki.
Księżniczka gorączkowo zastanawiała się, co by tu uczynić, ale w głowie miała pusto. Poza tym, niepokoiła się o Wiatra, bała się, że za jej nierozważny wybryk – Co ją podkusiło? Jak mogła tak go narażać? – ojciec mógł go okrutnie ukarać. Na samą myśl o tym czuła dreszcze.
Pochyliła głowę i podparła ją rękami, wpatrując się w podłogę. Miejsce wydało jej się dziwnie znajome, ale nie mogła określić, na czym to polegało. Rozejrzała się. Zapewne mało jest dziś na Ziemi równie pustych pomieszczeń: nagie ściany, nagi sufit, naga podłoga, okno bez szyby i ram. Jedyny sprzęt – to ława. Mimo to przypominało jej jakieś nieostre wspomnienia…
Na ścianie dostrzegła coś, co ją zaintrygowało – jakieś jaśniejsze plamy. Podeszła bliżej i zrozumiała, że to świetlny odblask od czegoś. Odwróciła się – i w kącie, między ławą a ścianą zobaczyła… swoje złote skrzydła.
Doskoczyła do nich i poczuła rozpierające ją radość i bunt. Wspaniale! Nie mogła wymarzyć sobie lepszego środka ucieczki! Szybko ubrała je i wyjrzała przez okno. Jak gdyby specjalnie dla niej, dziedziniec był pusty. Nikogo, kto mógłby zobaczyć.
Tylko… pozostał jeden problem: dokąd uciec? Schować się gdzieś na Księżycu nie miało sensu, znaleźliby ją prędzej czy później. Na inne planety… A po co? Żeby do końca świata błąkać się tam samotnie i tęsknić za dalekim Wiatrem? O nie, wystarczy tej tęsknoty, która była do tej pory!
Pozostawała Ziemia. Tam księżniczka nareszcie mogłaby być w pełni szczęśliwa z ukochanym… wreszcie spełniłoby się jej dawne marzenie z dzieciństwa… Ale ona wcale nie miała ochoty umierać, tym bardziej teraz, kiedy otwierała się przed nią droga do całkowitej wolności!
Czas uciekał boleśnie odczuwalnie. Dziewczyna bała się, że za chwilę ktoś wejdzie – albo na dziedziniec, albo do wieży – i jedyna szansa przepadnie. A gdyby tak spróbować nie dotykać powierzchni Ziemi, tylko cały czas krążyć w powietrzu? Powinno się udać, trudno, zaryzykuje.
Nie czekając ani chwili dłużej, wyleciała przez okno, przez chwilę napawając się nowym, nieznanym doświadczeniem. Potem skierowała się w stronę znajomej niebiesko – zielono – białej kuli.
Skrzydła niosły ją bardzo szybko, księżniczka dotarła w najniższe warstwy atmosfery w około sekundę. Kiedy wleciała na polanę, między drzewa, zatrzymała się, olśniona – czegoś podobnego nie spodziewała się nigdy. Zachwyciło ją powietrze – nie mogła się go dość nawdychać! Niosło ze sobą tyle zapachów, wszystkie były jej znane wcześniej, ale nigdy tak intensywne, tak… czyste! Nie skażone magią, która była wszechobecna wśród roślin na Księżycu, bo podtrzymywała w nich życie. Kolory nigdy nie wydawały jej się tak piękne i naturalne, pierwszy raz widziała nad swoją głową błękitne niebo. Pierwszy raz słyszała dźwięki zwierząt, szelest liści, kiedy zaś dostrzegła praprzodka dzisiejszych lisów, nie mogła się powstrzymać i dotknęła go. Jego przyjemne ciepło, dotyk futerka wydawały jej się tak wspaniałe, że porwała zdezorientowane zwierzątko i przytuliła je do siebie.
Potem zaczęła latać w kółko, i śmiejąc się i płacząc na przemian dotykała wszystkiego, co nawinęło jej się pod rękę. Wszystko było o wiele wspanialsze niż sobie kiedykolwiek wyobrażała, miała wrażenie, że przestała być sobą i stała się zmysłami, z których każdy jeden był przytłoczony ogromem nowych, cudownych wrażeń.
Żyć w takim miejscu… i do tego jeszcze z Wiatrem! Czy zasłużyła na tyle szczęścia? Teraz musi go tylko znaleźć… wprawdzie zajmie to dużo czasu – w końcu Ziemia jest wielka – ale za to potem… Nie rozłączą się nigdy!
9.
Zadanie było łatwe – odpędzić jakąś chmurkę. Wiatr wypełnił je w mgnieniu oka i poleciał z powrotem na Księżyc.
Kiedy stanął na dziedzińcu pałacu, usłyszał jakieś krzyki od strony wrót. Kiedy tam spojrzał, zobaczył idących króla i królową w towarzystwie Huragana, Cyklona i Sztorma.
- Uciekła! – wrzeszczał król. – Jak to się mogło stać?!
- Kto uciekł? – zapytał nieostrożnie Wiatr. To był błąd. Król zauważył go. Błysk wściekłości zapalił się w jego oczach, momentalnie doskoczył do Wiatra i zaczął nim szarpać.
- Ty, ty jej pomogłeś! Gadaj, gdzie ona jest!
- Uspokój się! – zawołała królowa, próbując ich rozdzielić. – Przestań, przestań!
Król jej nie słuchał. Dalej szarpał Wiatrem tak, że ten był zmuszony się bronić.
- Czemu milczysz? Och, ja już wyduszę wszystko z ciebie!
Wiatr stęknął:
- Ja… jej... nie pomagałem!
- Przestań kłamać! Wiem, że próbujesz ją „ratować” – ostatnie słowo powiedział z miażdżącą ironią – ale jeżeli będziesz kłamał, to tylko pogorszysz karę, jej i swoją, gdy ją odnajdę! Więc czekam!
- Panie, uwierz mi, ja naprawdę o niczym nie wiedziałem!
Król rzucił nim o dziedziniec. Uniósł rękę i powiedział zmęczonym głosem:
- Mam już tego dość… Cóż, ostrzegałem…
Królowa chwyciła go za rękę.
- Przestaniesz wreszcie, czy nie?! Pomyśl przez chwilę logicznie! Może on mówi prawdę! A jeżeli tak, to wystarczy przeszukać Księżyc! Wiesz, że nie wolno nam karać niewinnych!
- Masz rację. – powiedział mąż. – Przepraszam, że cię wcześniej nie słuchałem, ale po prostu jestem tym wszystkim wyprowadzony z równowagi… Wiecie, co macie robić. – rzucił w stronę Huragana, Cyklona i Sztorma. Tamci polecieli.
Wiatr poczuł ulgę i jednocześnie silny niepokój. Co do tego, że księżniczka ukryła się na Księżycu, nie było żadnych wątpliwości. Tylko… po co to zrobiła? Pogorszyła sprawę jeszcze bardziej… chociaż wydawałoby się, że to niemożliwe. Jej ojciec wygląda na zdolnego do wszystkiego… Biedna, biedna dziewczyna… Postanowił, że kiedy już ją przyprowadzą, choćby miało go to kosztować nie wiadomo ile, będzie jej bronił tak długo, jak będzie mógł. Uśmiechnął się gorzko. To był jedyny sposób, by coś dla niej zrobić... chociaż, może z drugiej strony, lepiej byłoby się nie wtrącać? Może jego interwencja rozgniewa go jeszcze bardziej?
Jeszcze nie zdecydował w pełni, jak ma postąpić, kiedy zobaczył wracające od strony ogrodu postacie. Wiatr zesztywniał. Sylwetki zbliżały się powoli… Po chwili wyraźnie można było dostrzec ich liczbę… trzy… a nie cztery.
Wiatr nie mógł temu uwierzyć!
Król, zdaje się, tak samo.
- Nie znaleźliśmy jej. – ogłosił dla wszystkich oczywisty fakt Huragan.
- Jak to: nie? Przecież to niemożliwe! - wykrzyknął król. – Źle szukaliście!
- Nie, panie… Każde miejsce sprawdzaliśmy po kilka razy. Dotarliśmy do wszystkich zakamarków pałacu i ogrodu. Twojej córki nie ma na Księżycu.
Król i królowa byli zszokowani. Wiatr aż się wzdrygnął, kiedy spojrzał w twarz władcy – malował się na niej wielki zawód.
- Lećcie w kosmos! – powiedział ojciec księżniczki. – Rozejrzyjcie się, czy gdzieś tam się nie kręci… chociaż sam nie wiem, jakim sposobem miałaby to robić…
Sztorm, Huragan i Cyklon posłusznie wzlecieli w przestrzeń kosmiczną. Niebawem znikli im z oczu…
- Jak ona to zrobiła? – wyszeptała królowa.
- Nie wiem, jak… Ważne, że zrobiła. – odparł twardo król, zatrzymując wzrok na Wietrze.
Minęło trochę czasu… wrócili. Sami.
Król, gdy to zobaczył, zaczął się namyślać. Jego twarz chmurzyła się coraz bardziej… Zaczął chodzić w kółko, tak jak miał to w zwyczaju, kiedy był zdenerwowany. Wreszcie zatrzymał się przed Wiatrem.
-A więc to tak – powiedział powoli. – Nie ma jej tutaj, nie ma jej w pobliżu… Znaczy, wszyscy wiemy, gdzie jest. Na Ziemi. – zrobił krótką pauzę. – pomijając już to, że bez twojej pomocy nie mogła tego zrobić, jeszcze gorsze jest to, że ty ją obchodzisz bardziej niż rodzicielskie zakazy! To dla ciebie zlekceważyła moje słowo! Za to należy się kara, tobie i jej.
Wiatr, kiedy tak patrzył na niego, czuł narastające przerażenie. Królowa również przyglądała mu się niespokojnie, wiedziała, że ma słuszność, ale nie znała jego zamiarów.
Król uniósł rękę, wystrzeliły z niej snopy światła, które owinęły się wokół Wiatra, ściskając go jak w kokonie. Jednocześnie ze wszystkich stron zaczęły napływać olbrzymie, ciemnogranatowe chmury, otaczały Wiatra, tak, że wkrótce w ogóle nie było go widać. A napływały wciąż nowe i nowe… Po pewnym czasie król opuścił rękę, wszystko uspokoiło się. Wiatr, uwolniony z uścisku, zapytał:
- Co się stało?
I sam przeraził się swojego głosu – był bardzo głośny, głęboki, huczący! Wzbudzał strach. Królowa mimowolnie krzyknęła, a król roześmiał z satysfakcją.
- To twoja kara. Od tego momentu jesteś zwolniony ze służby dla Ziemi… Możesz iść i żyć ze swoją ukochaną… Jeżeli cię pozna. Żegnam!
Wiatr uniósł się i poleciał w stronę Ziemi. W tym momencie wiedział już, że wszystko stracone.
10.
- Coś ty narobił! – zawołała królowa.
- Zasłużyli. – odparł lakonicznie.
- Cofnij to natychmiast, słyszysz?! Cofnij to!
- Nie!
- Czy ty rzeczywiście jesteś tak ślepy czy tylko ja sądzę, że taki jesteś? Przywołaj go z powrotem! Póki jeszcze usłyszy… No dalej, wołaj! WIATR! WIATR!
Tamten był już daleko. Nie odpowiedział, a zza chmur nie dało się dostrzec – oglądnął się czy nie.
- SZTORM, HURAGAN!!! – wrzasnęła królowa. Stawili się w mgnieniu oka. – Nieście mnie na Ziemię, szybko! – zawołała gorączkowo.
- Co ty wyprawiasz?! – doskoczył do niej król.
Królową wiatry już podjęły pod ręce, gotowe do lotu. Odparła:
- Idę naprawiać, coś zepsuł…
- Po co?!
- Wiesz, na co ją skazałeś? Ona go nie pozna… i będzie nieszczęśliwa na tą resztkę życia, która jej pozostała… A jeśli nie umrze… kara karą, nakaz nakazem, ale ja kocham moją córkę i nie obchodzi mnie, co ty o tym sądzisz!
- Co zamierzasz zrobić?
- Postaram się ją odnaleźć i powiedzieć jej, co zrobił jej ojciec… Lećcie!
- Nie, czekajcie! – król podbiegł do nich. – Polecę z wami… Może uda nam się dogonić Wiatra i go odczarować…
Królowa kiwnęła głową i uśmiechnęła się.
Wzbili się. W drodze na Ziemię król zapytał małżonkę:
- A jeżeli nie uda nam się znaleźć ani jednego, ani drugiego?
Wzruszyła ramionami.
- No to będą mieli problem…
11.
Widok, który ujrzeli, zachwycił ich. Było to niewielkie jezioro z małą wysepką pośrodku. Kiedy małżonkowie stanęli na soczystej, pachnącej trawie przy brzegu, poczuli ten jedyny w swoim rodzaju zapach wilgotnej ziemi i przez chwilę zapomnieli o wszystkim.
Królowa jak w transie podeszła powoli do jeziora, uklękła i zafascynowana nabrała w dłonie przezroczysty płyn.
Król do niej dołączył.
- Zobacz… - szepnęła królowa. – Woda… Tak chciałam ją dotknąć, poczuć… A teraz… Jakie to wszystko piękne! – wybuchnęła nagle, wstając raptownie i rozglądając się dookoła.
Król delikatnie chwycił ją za rękę.
- Chodź, kochana… - powiedział miękko. – Szukać ich.
Królowa roześmiała się.
- Tylko w którą stronę?
Mąż również zaśmiał się.
- A w którąkolwiek…
Ruszyli. Zaczęli rozglądać się, nawoływać, przyzywać. Czasami spotykali jakieś wiatry, których pytali, czy nie widzieli gdzieś księżniczki albo ogromnego kłębowiska ciemnych chmur. Jednak wszyscy odpowiadali przecząco.
Dotarli tak aż do oceanu i wędrowali dalej piaszczystym wybrzeżem. Woda była niespokojna, powstawały coraz wyższe fale. Wkrótce zaczęły oblewać im kolana.
W pewnej chwili królowa przystanęła.
- Dlaczego zrobiło się tak ciemno? – wykrzyknęła.
Oboje spojrzeli na niebo i zobaczyli… wielki, złowieszczy, rosnący z każdą sekundą Księżyc.
Twarz króla stężała.
- Zostawiłem go bez dozoru!
Przez chwilę wpatrywali się – pełni zgrozy – w ten widok, ale po chwili król pociągnął małżonkę dalej w stronę lądu.
-Zawołaj kogoś i leć tam! – zawołała, przekrzykując szum fal. Poziom wody rósł gwałtowniej niż przedtem.
- Jest już za blisko!
- Masz już jakiś pomysł?!
- Tak myślę… Spróbujemy go odbić, może się uda…
Królowa zbielała.
- A jak się nie uda?
- To najwyżej natura razem z ewolucją będą miały świetną zabawę z tworzeniem świata od początku… Rób to, co ja.
Z jego wzniesionych rąk popłynęły do góry strumienie błękitnej magii, które zaczęły tworzyć coś w rodzaju półprzezroczystej, składającej się z niezliczonej ilości iskier siatki nad oceanem. Królowa dołączyła się do niego, siatka rozszerzała coraz bardziej swój zasięg, już była nad lądem… Ogarnęła horyzont… I rozciągała się coraz dalej, dalej i dalej… Małżonkowie trwali tak, z rękami wzniesionymi do góry, wysyłając cały czas magię… A Księżyc robił się coraz większy… Już można było odróżnić poszczególne okna pałacu…
- A teraz skupmy się na odbiciu!!! – wrzasnął najgłośniej jak mógł król.
Na czołach jego i królowej wystąpiły krople potu. Ich ręce zaczęły drżeć. Ale Księżyc już zakrył niemal całe niebo… Zapadły prawie całkowite ciemności, które rozświetlała jedynie jarząca się nikłym, niebieskawym blaskiem magiczna siatka i odbijające ją, wzburzone morze, sięgające im powyżej ramion.
- I już… - wyszeptał ledwie słyszalnie król.
Księżyc dotknął siatki… ugięła się, już- już wydawało się, że pęknie… Ocean był już tak wysoki, że przykrył ich całkowicie… i cały czas się wznosił… Księżyc uginał siatkę coraz bardziej…
I nagle wzleciał do góry gwałtownie, z olbrzymią siłą.
12.
Zaczął się najprawdziwszy kataklizm. Na całej planecie skorupa się zatrzęsła, zaczęły powstawać ogromne fale, wybuchały wulkany, drzewa masowo padały.
Król i królowa próbowali wydostać się z tej wody, która ich otaczała, ale nie mogli. Co chwila wpadali na jakieś wiry, fale miotały nimi. Oboje byli straszliwie zmęczeni… W pewnej chwili bezwładnie opadli na dno i leżeli tak, nie mając siły już na nic. Plecami wyczuwali drgania. Nagle poczuli pod nimi pustą przestrzeń, po ułamku sekundy już lecieli w dół, oblewani wodospadem…
Szczelina na dnie oceanu zamknęła się.
13.
Księżniczka była zaniepokojona. Zauważyła, że ni stąd ni zowąd na Ziemi zaczęły się dziać jakieś nadzwyczajne zjawiska. Nie zwracała na nie jednak uwagi bardziej niż na inne niezwykłe spostrzeżenia, dopóki nie zobaczyła stada martwych stereograthusów. Wtedy zrozumiała, że z Ziemią stało się coś złego.
Pierwszą jej myślą było polecieć na Księżyc i zapytać o przyczynę, ale powstrzymała ją urażona duma. O nie, nie będzie po tym wszystkim do nich przylatywać! Jeszcze mogliby jej odebrać skrzydła… i co ona by wtedy zrobiła?
Tak więc latało tylko i przyglądała się, często ze strachem, wszystkiemu. Planeta stawała się całkowicie inna: lądy i oceany zmieniały swoje miejsca, góry kruszyły się w rekordowym tempie, wybuchy magmy wyrzucały na środek oceanów wysepki, a wstrząsy z kolei zatapiały je. Zginęło wtedy wiele gatunków zwierząt i roślin.
W końcu jednak, po pewnym czasie – jak długim? Tego nikt nie wie – wszystko stopniowo uspokoiło się. I wszystko zaczęło się odradzać, jednak w nieco innej formie, niż przedtem. Ziemia, pozbawiona opieki władców, nie potrafiła sobie na początku poradzić ze wszystkim, dlatego do dzisiaj w pewnych jej obszarach do dziś jest bardzo zimno, w innych zaś zbyt gorąco. Wiatry, nie mające teraz żadnych ograniczeń, zaczęły się zachowywać tak, jak im podsuwała fantazja. Szczególnie te dzikie i agresywne, których woli nie krępowały żadne skrupuły, wyrządziły wiele szkód, tak, że zwierzęta musiały wykształcić w sobie instynkt.
14.
W jednej ze swych wędrówek w poszukiwaniu Wiatra, księżniczka raz trafiła w rejon, gdzie panowała głęboka noc. Dziewczyna zatrzymała się na chwilę, wsłuchując się w szelesty i pohukiwania przodków sów. Niebo było bezchmurne. Gwiazdy mrugały jakby porozumiewawczo, przypominając jej dzieciństwo. Wschodnią stronę nieba zasłaniał las. Księżniczka poleciała wyżej i zauważyła, że zza drzew widać jakby coś w rodzaju promieni… Zaintrygowana podążyła w tamtym kierunku i zobaczyła jakąś dziwną, złotą kulę… Przez chwilę, zaskoczona, zastanawiała się, co by to mogło być. Wreszcie doszła do wniosku, że Księżyc. Tylko… jeżeli to on, to dlaczego wygląda jakoś tak… nie tak, jak by się można spodziewać? Powinien być zielony z jednej strony, a z drugiej srebrny… Czyżby to tak z daleka wyglądała magia ? Całkiem możliwe, tylko, że… Dziewczyna postanowiła się na wszelki wypadek przekonać. Sekundę później już była na miejscu…
I zobaczyła pustynię.
- Nie, to niemożliwe, żeby to był Księżyc! – zawołała. Nie, to na pewno nie on… Przyplątał się jakiś meteor czy inny drobiazg gwiezdny, jak lubiła nazywać drobne obiekty w kosmosie… Ale mimo tego, że próbowała przekonać siebie, że nie ma o co się martwić, wolała jednak sprawdzić.
Jej skrzydła mogły latać z prędkością światła. W ciągu pięciu sekund okrążyła Ziemię kilka razy, ale nigdzie nie dostrzegła żadnego innego satelity. A więc… to był Księżyc…
Kiedy przyleciała tam z powrotem, zaczęła wrzeszczeć z całych sił:
- MATKOOOOOO!!!!!!!!!!!!!!!(...) SIĘ!!!!!!!!!!!!!!! TO JA, WASZA CÓRKA!!!!!!!!!
Odpowiadała jej cisza. Wtedy poleciała na Ziemię.
- Przepraszam, przepraszam was za wszystko! Kocham was! Matko, kocham cię, ojcze, kocham cię, już nigdy nie będę nieposłuszna, tylko błagam was ODEZWIJCIE SIĘ!!!! DAJCIE ZNAK, ŻE ŻYJECIE!!!
Dużo, bardzo dużo czasu upłynęło, zanim zmusiła się do przestania.
Zatrzymała się i rozejrzała dookoła.
Zaczęła rozmyślać. Ojciec i matka już nie żyli, Wiatr był nie wiadomo gdzie… A może ojciec go w ogóle unicestwił za jej nieposłuszeństwo? Do oczu napłynęły jej łzy. Jej istnienie nie miało najmniejszego sensu… Przysparzała tylko trosk tym, którzy ją kochali. A teraz już nie miał jej kto kochać.
Opadła lekko na ziemię i położyła się na miękkiej trawie. Czekała na śmierć. Naprawdę długo i wytrwale. Ale nie doczekała się.
15.
Przepowiednia spełniała się. Na Ziemi wkrótce pojawiły się nowe istoty, zadziwiająco podobne do księżniczki i jej rodziców. Byli to ludzie. Z początku, kiedy byli bezbronni i słabi, dziewczyna współczuła im i nawet czasem zsyłała ogień dla ogrzania. Ale trwało to krótko. Potem zauważyła, że zaczęli się robić samowolni i zuchwali, ośmielali się nawet niszczyć tą piękną Ziemię, która dawała im schronienie! Zaczęła się przed nimi ukrywać i coraz rzadziej pojawiała się nad ich siedzibami. W końcu ich znienawidziła.
W dodatku od niedawna zaczął ją gonić jakiś ohydny potwór o strasznym głosie… Skąd on się wziął? Dlaczego…? Czy już nie dość jest nieszczęśliwa?
Wiatr, kiedy pewnego dnia zobaczył księżniczkę – bowiem chmury, otaczające go, nie przeszkadzały mu w patrzeniu – nie uwierzył własnym oczom. Już dawno nabrał pewności, że umarła. A teraz… Najszybciej, jak mógł, podążył w jej stronę, ona jednak poleciała w przeciwnym kierunku.
- KSIĘŻNICZKO!!! – zawołał Wiatr i w tej samej chwili tego pożałował. Dawno nie używał głosu i zapomniał już, jaki on jest. Teraz tylko pogorszył sprawę. Księżniczka umknęła mu z zadziwiającą szybkością, zobaczył tylko jasny błysk jej złotych skrzydełek.
Spróbował jeszcze raz:
- KSIĘŻNICZKO, WYSŁUCHAJ MNIEEEE!!!
Ona, oglądając się tylko ze strachem przez ramię, płacząc, leciała najprędzej jak mogła, żeby tylko uciec temu strasznemu potworowi. Widząc, że ją goni, raz po raz posyłała w jego stronę słupy jasnego, magicznego ognia. W końcu ujrzała znowu błękitne niebo i niebawem straciła chmury z oczu...
Wiatr został sam. Zaczęła się ulewa…
Kto wie, czy wśród kropel deszczu nie znalazło się kilka słonych… Nie pochodzących od chmur.
Dość często dochodzi między nimi do spotkań… Ona zawsze ucieka, broniąc się ogniem, on zawsze próbuje ją przekonać, by się zatrzymała i wysłuchała go. Jednak ona nigdy nie chce go słuchać…
Te spotkania są niezwykle niebezpieczne dla przypadkowych obserwatorów. Księżniczka nigdy nie spogląda za siebie i celuje zawsze na chybił trafił, często trafiając w żywe istoty. Ludzie jej nie widzą - podobnie, jak nie widzą wiatrów - lecz już nauczyli się bać. Nazwali ją błyskawicą, a Wiatra grzmotem…[/blok]##edit_bysammael 2006-10-17 11:17:43##ed_end##


Autor: 302


Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.

ZAMKNIJ
Polityka prywatności