Kroniki Fantastyczne


[Krainy]


Dwa tuziny Paladynów

[blok]Część pierwsza

Pomimo bólu Seor podniósł się. Czuł jak niedawny posiłek podchodzi mu do gardła, a żołądkiem targają mdłości. Mimo tej „kanonady”, nie potrafił się oprzeć pokusie sięgnięcia za pazuchę po piersiówkę. Po chwili wymacał zgrubienie pod prostą, brązową togą i wyciągnął buteleczkę wykonaną ze skóry, przewiązaną rzemieniem. Pomachał nią, aby sprawdzić, czy starczy na ugaszenie żaru przepełniającego mu gardło. Nie było tego wiele. Ciecz wypełniła mu gardło, rozpraszając uczucie zaskorupienia. Miała kwaśny smak, w ogóle nie przypominający dobrego wina z tawerny „Pod Czarą” zwanej przez młodzież „Poczwarą”. Po chwili do Seora dotarło, że nie znajduje się w Gildii. Powoli odwrócił głowę i zaczął badać pomieszczenie. Bardzo różniło się od jego izdebki – najbardziej rzucał się w oczy fakt, że ściany były obwieszone bronią. Łuki, topory, sztylety, lekkie i cienkie miecze, kołczany i inkrustowane półszlachetnymi kamieniami obosieczne ostrza. Następną rzeczą, jaką wyczuło jego otumanione przez alkohol ciało był fakt, iż pomieszczenie kołysze się i trzęsie. Natychmiast sięgnął w głąb pamięci, by przypomnieć sobie co się wydarzyło wczorajszej nocy. Seria obrazów przemknęła przez jego głowę. Zdał. Siedem lat piekła, nauki na maga . Skończyło się. Oczywiście nie była to prawda, ponieważ studia magiczne w Gildii w Ashbourn kończyły się po piętnastu latach. Ashbourn. Miasto położone na zachodnim wybrzeżu jeziora Kann, w centralnej części Fallathanu. Jego dom.
Wspomnienia wracały coraz szybciej. Pamiętał jak ucztował z towarzyszami. Pael, Rochyz i Dam. Co się z nimi stało? - spytał się w duchu. Potem powróciły dalsze wizje. Podczas kolejnych wznoszonych toastów i okrzyków radości rozległ się dzwon w ratuszu. Dalej był popłoch, pytania i strach. Co mogło wywołać alarm – nie podniesiony od lat – w środku nocy? Potem zaczęło się. Ryk, który przebił się przez barierę z alkoholu i przepełnił strachem czterech towarzyszy, którzy nie potrafili nawet zwrócić uwagę na donośny, głuchy dźwięk dzwonów. Gardło, z którego wyrwał się ten zew nie mogło należeć do człowieka. Było to coś na kształt okrzyku ale zniekształconego i brzmiącego jak niedźwiedź, lecz z taką głębią, jakby dobiegał ze studni. Potem były tylko słowa inkantacji zaklęcia „Zatrzymania światła”, kilka przedśmiertnych okrzyków i uderzenie, które spadło na jego czaszkę.
Seor leżał jeszcze przez chwilę porządkując to co dumnie nazywał wspomnieniami, nieświadomie wpatrując się w żelazną włócznię zawieszoną naprzeciw łoża. Łoże. Nie prycza, ale wielkie dwuosobowe leże przykryte futrem i Seorem. Powoli, aby nie urazić bolącej głowy, podniósł się i skierował do lustra. Kiedy szedł utwierdził się w przekonaniu, że chwiejąca się podłoga to nie wymysł jego kaca. Gdy stanął na wprost lustra, zmusił się do spojrzenia przed siebie i nie uderzenia głową w taflę szkła. Ujrzał wysokiego młodzieńca z krótkimi ciemnymi włosami, barczystymi ramionami, który patrzył na niego brązowymi oczami. Jego twarz przecinała struga zakrzepłej krwi.
- Cholera- wychrypiał jego głos, nieużywany od wielu godzin. Może dni?
Przemył twarz w wodzie z owalnej misy. Lustro wody przecinały okręgi fal. Kolejne oględziny ujawniły, że rana jest opatrzona. Było to tak niespodziewane, że Seor zbliżył głowę jeszcze bardziej do sekretarzyka. Jakaś maść, chyba z Dzioba Kuki i Psiego Zielska. – pomyślał. Pokojem zachybotało, a jego uszu dobiegło coś co brzmiało jak rżenie. Pomieszczenie ustało. Musiał znajdować się w powozie mieszkalnym. Widział kiedyś taki wraz z kupcem ze stolicy.
Usłyszał ciche kroki dobiegające zza ściany. Jego ciało sprężyło się, mimo iż wciąż ledwo utrzymywał równowagę. Ręka instynktownie powędrowała do pasa, gdzie tkwił wepchnięty ceremonialny sztylet. Jako broń nie był może zbyt groźny – pięciocalowe ostrze i zdobiony runami uchwyt – ale był niezbędny do rzucania wielu czarów, które poznał w ciągu siedmiu lat mozolnej nauki. Gaeron – bowiem tak nazywało się ostrze – był ciepły a jego szorstka powierzchnia uspokajała młodego maga. Seor przygotował się na wszystko co mogło wyjść zza drzwi. Ork, reptilion, bandyta, Łowca Skór albo jakiś pomylony elf. Wiedział, że jego siły są na wyczerpaniu i w razie walki będzie ona krótka. Mimo to przypomniał sobie co w Gildii Sir Auchrus mówił o pojedynku z humanoidem. „Sięgnijcie po sztylet, zaczerpnijcie za jego pomocą mocy, zwróćcie strumień energii w wasze dłonie i wypowiedzcie formułę. Jaką? To zależy od was. I od niego.” Jego głos jeszcze chwilę zataczał kręgi w umyśle chłopca, ale natychmiast został odegnany przypływem energii. Głośno wciągnął powietrze w płuca i przybrał postawę – lekko wyciągnięte ręce, rozłączone palce i uniesiona głowa.
Był przygotowany na wszystko: gnoma, pijaka, szlachcica; nawet odnalazł w pamięci formułę zaklęcia odpędzającego nieumarłych.
Drzwi otworzyły się.
Ale nie był przygotowany na to.
Postać pojawiła się w drzwiach. Była wysoka.
Nikt nigdy nie byłby na to przygotowany.

Kobieta stanęła dokładnie naprzeciw niego. Kobieta? Na pewno nie – pomyślał – miała mniej więcej tyle lat, co on. Stalowa kolczuga opinała jej pierś, bardzo uwydatniając figurę. Na jej talii wisiał czarny, lniany pas, ukośnie zwisając na biodrze. Na nogach miała proste, brązowe spodnie skrywające nogawice, w wysokich cholewach jej miękkich, skórzanych butów. Narzucona na ramiona peleryna, spływała po plecach mieniąc się odcieniami brązu i szarości. Lecz nie ubranie dziewczyny rzucało się w oczy. Była to jej uroda. Jej biała skóra bardzo kontrastowała z czerwienią warg i wielkimi zielonymi oczami. Spojrzenie wwiercało się w niego, a oczy przypominały dwa szmaragdy. Nigdy nie widział takich oczu. Z idealnego owalu głowy spływały kaskady ognisto-rudych loków.
Wyprostowana przywodziła na myśl starodawną boginkę czczoną przez plemiona dzikich Gardanów.
- Obudziłeś się magu – jej głos był niesłychanie twardy – Miałeś szczęście. Jedyny.
Seor zamarł. Jedyny? Wiedział, że coś złego zdarzyło się wczoraj ale niejasne przebłyski w jego głowie nie dawały żadnego wyjaśnienia. Mag? Skończyłem dopiero siedmioletni staż, jestem dopiero Wtajemniczony. Przełknął ślinę.
- C…co się zdarzyło wczorajszej nocy? – zapytał. Jego głos wciąż naznaczała chrypa.
- Wczoraj? Nic. – odetchnął – Ale dwa dni temu setka Gardanów wyrżnęła miasteczko Ashbourn.

Powiedziała to wszystko tak lekko jakby opowiadała, że pomyliła oczka w robótce. Zakotłowało się w nim – jak można być tak nieczułym! Jego przyjaciele, nauczyciele, dziewki zapodające trunki, mili staruszkowie siedzący przy karczmie. Wszyscy.
- Spałeś ponad dwa dni, więc najwyższy czas, abyś odpowiedział na nasze pytania.
- Nasze? – spytał – To ja chce się czegoś dowiedzieć. Gdzie jestem? Czemu Gardanowie zaatakowali wioskę? Kim jesteś? Moje imię brzmi Seor Neoran z Ashbourn.
Dziewczyna roześmiała się głębokim, perlistym śmiechem.
- Rozkazujesz mi magu? W stolicy straciłbyś za to głowę. – Nic z jej głosu nie wskazywało na to, że kłamie. – Dobrze odpowiem ci. Jestem Łowczą z Hast. Poszukuję bandy Gardanów, która spaliła już dwie wsie. Ja i dwa tuziny paladynów spod znaku Szyszki, mamy odnaleźć tę zgraję dzikusów. Tak się składa, że odnalazł cię Weres – kapitan tych zakutych w żelazo głupców, zwanych Paladynami i uparł się aby cię zabrać. Nie mamy maga, więc twe umiejętności mogą nam pomóc.

Pytania piętrzyły się w biednej głowie Seora. Uporządkował myśli.
- Łowcza? – zapytał – Co to znaczy? Jesteś Paladynem?
Jej brew uniosła się. Musiał powiedzieć coś głupiego. To nie jego wina – pomyślał – nawet nie powiedział, że jest magiem, ale nie chciał tego sprostować. Potrafił coś zdziałać w boju ale nie miał pamięci do faktów. Nie zawsze był pojętnym uczniem. Może Sir Auchrus mówił coś o rangach i społeczności Paladynów, ale teraz nic o tym nie pamiętał.
- Jestem Łowcą durny magu, a nie chutliwym pijakiem, który rzekomo postępuje wedle celibatu. – Wyjaśniła – A moje imię brzmi Natalie. Czy dołączysz do wyprawy, czy zostawić cię w lesie Vas?
Wzdrygnął się mimo woli. Mówiono, że w Vas byli Vrenowie i nieumarli. Nie zostałby na noc tutaj, nawet za beczkę doskonałego Jabłkownika z Ashbourn.
- Tak. Myślę, że potrzebujecie maga. Tak. Zostanę z wami i będę was pilnować.
Piękne lico Natalie wykrzywił szyderczy uśmiech. Seor nie wiedział czym był spowodowany. Zdmuchnęła niesforny kosmyk włosów z czoła i poprawiła czarny rzemień podtrzymujący włosy.
- Chodź więc, zapoznasz się z tymi opojami.

Seor wyszedł za Natalie na zewnątrz. Dotąd nie zwracał uwagi na to, co widać było za drzwiami. Teraz, gdy wyszedł na chwiejnych nogach z wozu i odetchnął świeżym powietrzem, jego ciało odprężyło się a mięsnie rozluźniły. Po obu stronach gościńca piętrzyła się ściana zieleni. Drzewa przywodziły na myśl kolumny podtrzymujące sklepienie z liści. W uszach rozbrzmiewało ćwierkanie ptaków i rżenie koni.
Chłopiec przypatrzył im się dokładnie. Dwa wielkie wierzchowce ciągnęły izbę na kołach. Pierwszy - olbrzymi ogier o karej sierści skubał właśnie trawę z boku traktu. Drugi – siwek o włochatych pęcinach – wiercił niespokojnie łbem. Do uszu młodego maga doszedł śmiech. Seor obrócił się na pięcie i ujrzał prawie trzydzieści koni oraz ich jeźdźców. Kolejny zaprzęg, tym razem cały w jukach i tobołkach kończył procesję. Młodzieniec przyjrzał się rycerzom.
Wszyscy nosili ten sam typ zbroi: srebrny napierśnik, chroniący trzewia, ale odsłaniający plecy. Ten rodzaj zbroi widział nieraz u strażników zamożniejszych kupców. Na plecach była zawiązywana rzemieniami, więc paladyn nie mógł jej sam założyć. Na grzbietach zawieszone mieli trójkątne, metalowe tarcze podbite skórą. Żelazne nagolenice chroniły wierzch ich ud, kolana i goleń. Stopy zakute w stalowe ciżmy zalegały w strzemionach. Na barkach rycerzy unosiły się w rytm śmiechu naramienniki.
Seor spostrzegł, że ich twarze są z jakiegoś powodu czerwone, a ich właściciele chwieją się w siodłach. Każdy co chwilę wyciągał bukłak i nalewał sobie porcję złocistego płynu do gardła. Jabłkownik. Ci pijacy musieli obsłużyć się w tawernach Ashbourn. Natalie nie żartowała kiedy nazwała ich opojami. Z rozbawieniem spostrzegł, że każdy ma przy sakwie jeszcze ze trzy piersiówki.
- Żałosne – mruknęła Łowcza.- Chodźcie tu bando leniwych i zboczonych bękartów.
- Usz iciemy pa…ani. – Rzekł z trudem Paladyn na przedzie, którego zbroję zdobiły złote wzory. Był wysoki, w średnim wieku z długimi, brązowymi kudłami zlepionymi brudem. Na pewno najwyższy rangą – pomyślał młodzian.
- Tak, to jest Weres, najstarszy rangą z tej hołoty – Oznajmiła dziewczyna, czytając chyba w myślach Seora.
Niedoszły mag zdziwił się, w jaki sposób Natalie odzywa się do Paladynów. Z tego co o nich wiedział, to stali oni wysoko na drabinie społecznej Fallathanu. Chyba jego wiedza nie była wystarczająca.
- Weres, oto twój mag: Seor. Teraz przydziel mu konia. Ja idę na spoczynek – oznajmiła dziarsko dziewczyna.
Paladyn zmierzył wszystkich trzech Seorów spojrzeniem i starał się nie zwracać uwagi na różowe słonie, które dzielnie tańczyły przy powozie.
- Fitaj magu. Moja kompanija schęcią cię ukości. – Wyrzucił z siebie Weres – Oto moi tofaszysze.
Kapitan podszedł do czerstwego z wyglądu mężczyzny, o czarnych włosach przetykanych nitkami siwizny.
- To Qal, jego język jest tak nieokrzesany, że w klasztorze milczy by nie obrazić przełożonych – oznajmił Weres bez przejęzyczenia, czym zadziwił Seora.
- Cholernie mi miło, panie magu – wyrzucił z siebie jednym tchem.
Weres zaciągnął go dalej przed oblicze łysego i kościstego trzydziestolatka z wielką, kwadratową szczęką.
- Jestem Baldrick, czarodzieju – przedstawił się – Czy jest tu jakaś tawerna z hożymi dziewojami?
-Uspokój się, Bal – skarcił go kapitan – Jesteśmy w lesie, ale tobie nie zrobi to różnicy, bo owce zawsze dają tak samo
Dwudziestu czterech paladynów zaśmiało się, jakby powiedział coś zabawnego. To zwierzęta – uznał w duchu Seor.
- A oto Gawl, najwaleczniejszy z mych podwładnych – Rzekł Paladyn kiwając ręką w stronę rosłego mężczyzny, którego ogorzała twarz wyglądała spod kruczoczarnej grzywy spływającej po karku i skroniach.
- Niech ci śfiatłość śfieci maguuu… - pozdrowienie urwało się w dramatycznej próbie utrzymania posiłku w żołądku. Widać rycerze nie byli tak wprawnymi opojami jak ludność Ashbourn, ale Weres najwidoczniej miał stalowe trzewia, bowiem jego język w ogóle przestał potykać się, podczas przedstawiania kolejnych rycerzy.
Imiona zakonników zaczęły mu się plątać w wysiłku zapamiętania ich. Sytuacji nie poprawiał coraz dokuczliwszy ból głowy. W końcu „ceremoniał” zakończył się i Weres powiódł go do ostatniej, dwudziestej piątej osoby. Wysoka postać w prostej, czarnej tunice wykonanej z przedniego materiału spoglądała na niego spod kaptura. Szare oczy utkwione były w Seorze. Po chwili podróżnik podniósł głowę wyżej i wtedy Młodzieniec zobaczył twarz. Oblicze mężczyzny było blade. Bardzo blade. Miał jakieś trzydzieści kilka lat, ale jego cera i długie, siwe, dorastające do ramion włosy, dodawały mu jakieś piętnaście wiosen. Jego szczękę ozdabiała biała jak śnieg, szpiczasta bródka.
Chłopiec drgnął, muśnięty wspomnieniami z nauk.
Nekromanta.
Mroczny mag lewą ręka uchwycił coś u pasa, prawą wykonał dziwny gest – zacisnął dłoń w pięść, po czym odwrócił dłoń spodem do góry i otworzył ją. Seor poczuł jak wokół nich rozpościera się magiczna moc. Weres na nic nie zwracał uwagi gdyż zajęty był rozdzielaniem dwóch kłócących się o coś wojów.
- Możesz spokojnie mówić Wtajemniczony – oznajmił Nekromanta – Rozpostarłem wokół nas Sieć Milczenia, te prostaki nas nie usłyszą.
Młodzieńca ogarnął strach. Nekromanta – zwolennik najmroczniejszej dziedziny magii. Wszyscy ci czarodzieje ożywiali ludzkie zwłoki, aby podporządkować je swej woli. Prześladowani w społeczeństwie Fallathanu, zmuszani do ukrywania się i bez wahania zabijający ciekawskich. Coś jednak nie pasowało – całe lata spędzali w mrokach swych pracowni; w zamczyskach i grobowcach. Co więc, przedstawiciel tej mrocznej magii robił wśród ludzi i to z Paladynami?
- Straszni, czyż nie? Stereotyp Paladyna to wojownik, który pości, żyje w celibacie i walczy za chwałę bożą i zabija wyznawców Ciemności i Otchłani. – Oświadczył mag, jakby znali się od kilku kufli miodu – Me imię brzmi Gorry. Dołączyłem się do nich rano i mam nadzieję, że nie wyjawisz mego sekretu. – W tym momencie mrugnął do niego szelmowsko – O mym zawodzie, czyż nie? Ja w zamian nie powiem, że jesteś zaledwie Wtajemniczonym, a nie pełnym Zrzeszonym Magiem. Jeżeli popiszesz się dyskrecją to podzielę się z tobą swą wiedzą. Czyż nie?
- Cz…czyż nie? Eee… co tu robisz panie? – nie wiedział jak zwracać się do kogoś takiego. Niewątpliwie był on jednak starszy – Czy tobie podobni nie siedzą zwykle w jakimś grobie i nie tworzą sług z umarłych?
- No wiesz… Idziemy do przodu. To postęp. Wchodzimy w nowe czasy, pora aby łyknąć trochę powietrza – Zachichotał.

Nekromanta z poczuciem humoru. – pomyślał – Nic mnie teraz nie zdziwi.
- Dziwię się, że nikt tutaj nie zna szaty Wtajemniczonego. Powinna ją chociaż znać ta młoda dama, ale pewnie za długo siedziała w dziczy. Jak już mówiłem nauczę cię czegoś w zamian za dochowanie mojego sekretu. Nie kręć głową młodzieńcze. – Powiedział kiedy Seor próbował podziękować za tę „łaskę” - Jesteś za młody aby założyć własny warsztat magiczny. Tymczasem moja wiedza będzie dla ciebie wybawieniem. Poza tym sądzę, że bitwa między Paladynami a Gardanami to będzie niezłe widowisko. – Uśmiechnął się.
- A jak zostaną wytropieni przez tych opojów? Przecież oni nie odnaleźliby stada Kuk, choćby właśnie rozrywałoby im plecy! – Zdziwił się młodzian.
- Chyba przesadzasz, ale ten trop jest równie widoczny – Gorry wskazał ręką na coś na zboczu traktu.

W rowie przy drodze leżał miecz. Nie zwykły obosieczny tasak, lub smukła, lekko wygięta szabla, ale potężny dwuręczny Claymore – charakterystyczna broń barbarzyńskich Gardanów. Jakieś dwadzieścia kroków dalej na środku gościńca leżała gruba skórzana kamizela.
- Widziałem już porządniejszych ludzi – Zachichotał – Strasznie paskudzą.
Seor westchnął.

CDN...[/blok]##edit_bysammael 2006-10-17 14:29:44##ed_end##


Autor: 392


Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.

ZAMKNIJ
Polityka prywatności