Kroniki Fantastyczne


[Krainy]


Magia Kalmanionu

[blok]Michael był bardzo senny i wyczerpany. Sytuacja była nad wyraz dziwna, ale chłopak nawet nie miał siły na nerwy. Kiedy pomyślał o zaniepokojonej rodzinie, o płaczącej mamie, o ojcu szukającym go po całym Bookstown, poczuł się strasznie zmęczony i po chwili zasnął.
Znajdował się w jakiejś starej drewnianej chatce. Drewno było już bardzo ściemniałe. Pomieszczenie, w którym Mike przebywał, było dosyć spore. Oprócz jego łóżka, były jeszcze trzy puste. Pośrodku sali stał okrągły stół, przy nim zaś cztery wolne krzesła. Na stole leżały cztery talerze, na trzech z nich widać było resztki śniadania, czwarty natomiast wypełniony był nietkniętym jeszcze jedzeniem. Przez duże okienko do wnętrza pokoju wpadło jasne światło słoneczne, po którego natężeniu widać było, jak piękna pogoda jest na zewnątrz.
Po pół godziny znów się obudził, teraz już bardziej trzeźwy na umyśle, bardziej świadomy. Dlatego też stres powoli zajmował jego duszę. Zaczęło go lekko mdlić, co zawsze było u niego objawem zdenerwowania. W jego głowie kręciły różne myśli, postanowił więc je zebrać do kupy. Chciał przypomnieć sobie, co się właściwie działo, zanim tu trafił. Zdawał sobie sprawę z tego, że był świadkiem paru dziwnych wydarzeń, ale wszystko to pamiętał tak mgliście, niedokładnie. Widział tylko urywki, krótkie fragmenty zdarzeń, niepasujące do siebie zupełnie. Wszystko to razem nie trzymało się kupy. Nie mógł odtworzyć w umyśle całości wydarzeń. Gdy zaczął się nad tym intensywniej zastanawiać, rozbolała go głowa, więc postanowił zostawić sobie ten problem na później.
Zasadę miał taką, że zawsze starał się zachować spokój – choć czasem sztuczny. Wstał więc nie za szybkim ruchem i na nieco udawanym luzie zaczął kroczyć ku drzwiom pokoju. Był jednak w rzeczywistości bardzo, bardzo zdenerwowany. Przebierać się nie musiał, bo był w tym samym ubraniu, które miał na sobie, zanim tu trafił.
Zmierzając ku wyjściu, całkiem przypadkowo obrócił głowę w lewo – jego wzrok padł prosto na okienko. W tym momencie gwałtownie zatrzymał się, stanął, jak wryty. Z początku myślał, że widzi obraz namalowany przez jakiegoś wybitnego malarza, ale gdy się przyjrzał, spostrzegł, że jest to rzeczywisty obraz krainy, w której się znajdował. Widok był bowiem wręcz bajkowy. Absolutnie nie było się do czego przyczepić. Wszystko było idealne. W pobliżu było kilka uroczych drewnianych i kamiennych domków. Cała kraina pokryta soczystą zielenią, tu i ówdzie rosła śliczna jabłoń, w oddali pięknie prezentowały się potężne zielone góry. Niebo było doskonale niebieskie, po nim natomiast pływało mnóstwo różowych obłoków, wprowadzających obserwatora w rozmarzenie. Rozmarzył się też właśnie Michael. O czymś takim słyszał tylko w bajkach, nie sądziłem, że można to zobaczyć w rzeczywistości. Przez tę krótką chwilę w ogóle nie pamiętał o swoich kłopotach, nawet o rodzinie – tak się dobrze poczuł. Nie myślał w zasadzie o niczym.
Stan ten trwał jednak krótko. Po minucie chłopak ocknął się i wszystkie zmartwienia powróciły. Znowu zaczął zmierzać ku drzwiom. Gdy dotarł do nich, niepewnie pchnął je przed siebie i otworzył się przed nim cudowny krajobraz tego miejsca. Oczarowany Mike wyszedł na zewnątrz i wtedy poczuł przyjemny, lekki powiew wiatru, niosącego z sobą śliczną woń kwiatów. Na kilka sekund chłopak zamknął oczy, lecz rozbudził go głos jakiejś młodej kobiety.
- Cześć – powiedziała dziewczyna.
Michael natychmiast obrócił głowę w prawo i zobaczył tam bardzo ładną dziewczynę mniej więcej w swoim wieku. Miała kasztanowe, kręcone włosy, sięgające jej prawie do ramion, zarumienione policzki oraz brązowe oczy. Poza tym wszystkim, miała oczywiście bardzo zgrabną figurę, wszystkie kształty takie, jak należy, była średniego wzrostu. Dla Mike’a był to chyba ideał kobiety. Głos miała nie za delikatny, nawet dosyć mocny, ale też bez przesady. Odziana była w wiejskie ubranie, na niebiesko. Miała na sobie jedwabną krótką sukienkę. Wszystko to tak pięknie na niej „leżało”. I chłopak znowu był oszołomiony. Opamiętał się jednak i postanowił porozmawiać z nieznajomą. Chciał dowiedzieć się od niej, gdzie jest i czy nie widziała jakichś jego znajomych.
- Witam – rzekł trochę nieśmiało Michael.
- Co tu robisz? – zagadnęła dziewczyna. – Chyba cię jeszcze nie widziałam?
- No, chyba raczej nie – przyznał Mike.
- Hmm... – zamyśliła się nieznajoma. – Więc to tak... – dodała cicho, jakby głośno myśląc.
- Jak? – chłopak usłyszał rozmówczynię i bardzo się zainteresował, co miała na myśli.
- Na razie powiedz mi, ile masz lat – dziewczyna odbiegła od tematu.
Mike chciał ponowić swoje pytanie, ale nieznajoma spojrzała na niego takim niesamowitym, obezwładniającym wzrokiem, że przybysz poddał się jej woli.
- Szesnaście, a ty?
- Dokładnie tyle samo – odpowiedziała bardzo miłym głosem nieznajoma, cały czas się uśmiechając.
Nastała chwila ciszy. Nikt nic nie mówił. W pewnym momencie jednak Michael przełamał się i sam zadał pytanie.
- Jak się nazywasz?
- Jestem Mankolia. A jak ty masz na imię?
- Michael.
- Ano tak, racja – odparła dziewczyna, jakby przypominając sobie w tym momencie to imię, a nie poznając je.
- Co? – zdziwił się Mike.
- Nie, nic – rzekła Mankolia, znowu patrząc chłopakowi w oczy tym dziwnym wzrokiem, a Michael znów zapomniał o tym, co go zaskoczyło. – Miło mi cię poznać – dodała bardzo sympatycznie.
- Mnie również miło – odparł grzecznie skrępowany chłopak.
On był w tej rozmowie bardzo spięty, ona natomiast bardzo pewna siebie. Przybysz czuł się naprawdę dziwnie, jego rozmówczyni była ładna, nawet mu się podobała, ale trochę się jej bał. Miał wrażenie, że to postać bardzo nietypowa, sam do końca nie wiedział, dlaczego.
Znowu chwila ciszy, ale Mankolia przerwała ją.
- Możesz mnie pytać, o co tylko zechcesz – oznajmiła. Zabrzmiało to doprawdy dziwnie.
Widać było, że Mike przymierza się do jakiegoś pytania. Nie był pewien, czy chce już teraz je zadać, ponieważ bał się odpowiedzi. A jednak wydusił to z siebie.
- Gdzie w ogóle jestem? Czy to daleko od Bookstown? Gdzie to jest? – pytał przerywanym głosem.
- Hmm... chodź za mną – odpowiedziała tajemniczo.
Przybysz bez słowa zaczął iść za dziewczyną. Był ciekaw, gdzie ta go zaprowadzi.
Kroczył więc za nią, cały czas się jej przyglądając. Odciągała go od wszystkich myśli, podobała mu się coraz bardziej. Stopniowo zapominał o kłopotach, coraz mniej się nimi przejmował i był coraz spokojniejszy. Czuł się w sumie całkiem nieźle.
Po pięciu minutach drogi Mankolia obejrzała się za siebie.
- A co ty tak z tyłu idziesz? – zaśmiała się. – Chodź obok mnie.
Mike zaczął iść koło niej, ona cały czas go zagadywała, a ten coraz bardziej się otwierał. Mankolia była taka spontaniczna, żywa, miała w sobie energię – wszystkie jej cechy pasowały przybyszowi. Robił się coraz śmielszy. Zawsze tak miał. Najtrudniejsze były początki znajomości. Potem było coraz luźniej.
Oddalili się od tych drewnianych i kamiennych domków, o których to już wspominałem. Chodzili sobie po pagórkowatej, pachnącej polanie, pięknej, jak wszystko w tej krainie. Michael tak się wgłębił w ten klimat, w rozmowę, że zapomniał o swoich kłopotach i zaczął się naprawdę dobrze czuć. Co i raz wprawdzie przypominał mu się jego dom, nachodziło go w myślach zdanie „co tam się dzieje?”, ale myśli te znikały natychmiast po kolejnym potoku wesołych słów nowo poznanej dziewczyny. Chłopaka tak zajęła ta rozmowa, że zapomniał o celu tego spaceru. W pewnym momencie ta kwestia przypomniała mu się.
- Zaraz, a dokąd ty mnie w ogóle prowadzisz? – zapytał zaciekawiony.
- Yyy... – zająknęła się Mankolia. – Zobaczysz później – odpowiedziała wymijająco.
- Ale ja umieram z ciekawości – ciągnął Mike.
- Nie martw się, nie umrzesz – zaśmiała się Mankolia, po czym nie pozwoliła już koledze wznowić pytania, ponieważ sama zaczęła nawijać, jak przedtem. Ciągle miała coś do opowiedzenia i ciągle miała jakieś pytania. A przybyszowi rozmawiało się przyjemnie.
W pewnym momencie dziewczyna przerwała rozmowę.
- No nie! – zdziwiła się. – Już piętnasta. Musimy wracać, bo nie zdążymy ze wszystkim.
- Z jakim wszystkim?
- Nie marudź – powiedziała żartem.
Pobiegli więc oboje z powrotem do wioski i weszli do chatki, w której to obudził się rano Michael.
- No proszę, nawet śniadania nie zjadł – odezwała się koleżanka, widząc talerz z nietkniętym jedzeniem. – Trudno, zaraz obiad.
- Będziesz mi robić obiad? Czekaj... wszystko to jakieś dziwne. Kim ty w ogóle jesteś? – Mike zaczął wreszcie widzieć nietypowość sytuacji. – Dlaczego mną się zajmujesz? Ty gotujesz obiady? Nie masz rodziców? Ile tak naprawdę wiesz o mnie? I dlaczego w tej wiosce nie widziałem jeszcze nikogo, oprócz ciebie?
- Odpowiem krótko: za dwadzieścia minut obiad – uśmiechnęła się i wyszła.
A chłopak był zdumiony. Czekał w tej „swojej” chatce i cały czas się zastanawiał, co się właściwie dzieje. Podczas obiadu zadał jeszcze mnóstwo pytań typu: „A dlaczego tu są cztery talerze?”, „Kto tu rano był?”, „Kto ty jesteś?” i tak dalej. Na żadne pytanie nie uzyskał konkretniej odpowiedzi.
- No dobra, już wpół do siedemnastej. Najwyższy czas się zbierać – oznajmiła dziewczyna. – Wstawaj, idziemy.
Tym razem towarzysz nie zadał żadnego pytania, bo wcale się nie spodziewał cokolwiek znaczącej odpowiedzi. Wstał więc posłusznie i zaczął zmierzać ku drzwiom, ale nagle koleżance coś się przypomniało.
- Aha! I jeszcze jedno – dorzuciła. – Zajrzyj pod łóżko.
Nasz bohater doznał szoku po raz kolejny. Co tam zobaczy i w jaki sposób to jego dotyczy? Ukląkł więc przy łóżku lekko zaniepokojony i przyjrzał się. Tam leżała księga. Tak, dokładnie ta, którą znalazł w Green Park. Dopiero teraz przypomniało mu się, że ją znalazł. Prędko ją wyciągnął spod łóżka. Był ciekaw, skąd nowo poznana osoba wie o tej książce i do czego jej to będzie potrzebne. Na okładce nadal widniały te dwa wiersze, które już czytał wcześniej.
- Weź to ze sobą – rzekła Mankolia. – A nuż się do czegoś przyda – dodała z uśmiechem tajemniczo. – Tylko nie pytaj, do czego. Wszystkiego się dowiesz niedługo.
i poszedł za dziewczyną, która robiła się coraz poważniejsza i coraz mniej się odzywała. Znów weszli na tę łąkę, co poprzednio, ale tym razem zapuścili się dużo głębiej. Około wpół do osiemnastej byli pod sosnowym laskiem. Wioski już dawno nie było widać. Zaczynało się ściemniać.
- Tu wejdziemy – orzekła Mankolia. – I tu się wszystkiego dowiesz.
Mike nic nie odpowiedział. Przeszedł go dreszcz. Więc jednak zaraz się wszystkiego dowie! Prawda może być różna... Może być piękna, a może być okrutna... Bał się teraz ją poznawać, od razu w całości... Poszedł jednak z towarzyszką. Po kilkunastu minutach spaceru po lesie dotarli do bardzo starej, rozpadającej się zresztą, drewnianej chatki. Odrapana, podziurawiona, uginająca się pod własnym ciężarem. W chacie było tylko jedno pomieszczenie – w dodatku małe. Stały jakieś dwa krzesła i jedno łóżko. W jednej ścianie było okienko. Godzina dziewiętnasta. Było bardzo ciemno. Mankolia siedziała, na łóżku, obok Michaela, nie odzywając się.
- Trochę się jednak pośpieszyliśmy – stwierdziła.
Mike tym razem nie zniósł tych emocji, które w nim tkwiły.
- Matko jedyna! – zdenerwował się. – Z czym się pośpieszyliśmy?! O co w tym wszystkim chodzi?! Co tu się dzieje?! Tyle mi w głowie powstaje pytań! Tyle tu dziwnych rzeczy! Ciągle mam wrażenie, że tak dużo o mnie wiesz, a przecież w ogóle cię nie znam! Odpowiedz mi chociaż na jedno pytanie!
W tym momencie Mankolia z bardzo srogą miną spojrzała Michaelowi prosto w oczy. Patrzyła tak przez kilka sekund. Jej oczy przybrały wyraźnie żółty kolor. Michael opadł z sił, przewrócił się i zaraz potem zasnął.

Gdy się obudził, leżał w łóżku, w tej leśnej malutkiej chatce. Teraz panowała już absolutna ciemność. Przy nim, na krześle, siedziała towarzyszka. Patrzyła na niego z poważną miną.
- Która godzina? – spytał Mike w półśnie.
- Wpół do dziesiątej w nocy – odparła poważnie, choć wcale nie srogo, Mankolia. – Przebudź się, czas zaczynać...
- No dobrze, dobrze, już...
Mike przetarł oczy i usiadł na łóżku, przodem do „koleżanki”. Czuł się bardzo senny, dlatego jakoś tak nie przypominało mu się jeszcze zdarzenie sprzed półtorej godziny. Dziewczyna zaczęła mówić całkowicie poważnym, zupełnie neutralnym głosem, dosyć cichym. W tej ciemności poczęła opowiadać. Czyniła to w taki sposób, że Mike nie śmiał i nawet nie chciał zadać jakiegokolwiek pytania.
- Maldenholm przeprowadził cię przez bramę i przyprowadził tutaj. Miejsce, w którym się znajdujesz, to Kalmanion. Ten las należy do Kalmanionu, te łąki do niego należą i chatka, w której się rano obudziłeś, też się w nim znajduje. Kraina z pozoru piękna, ale niebezpieczna. Mówię ci to, zanim będzie za późno. Jutro opuszczamy to przeklęte miejsce. Wiem, jakie chcesz mi pytanie zadać, poczekaj chwilę.
Mike nie odzywał się, bo opowieść wydawała mu się taka... niesamowita, baśniowa. Tymczasem przed sobą zobaczył wielobarwny, błyszczący jak diament, piasek. Stwierdził, że chyba Mankolia trzyma go w ręce. Trudno mu było to stwierdzić, bo było tam strasznie ciemno. Nie wiedział też, skąd się ten piasek tam wziął.
- Zaraz coś zobaczysz – powiedziała towarzyszka, zapalając świecę i podając ją Michaelowi. – Po tym, co teraz zrobię, wyjrzyj przez okienko.
I chwilę później sypnęła Michaelowi piaskiem prosto w twarz. O dziwo jednak nie podrażnił on oczu chłopaka. Nic mu się nie stało. Chyba tylko tyle, że w pierwszym momencie się przestraszył. Zaraz jednak spostrzegł, że obok niego nie ma Mankolii. Rozejrzał się po chatce z tą świecą, ale nigdzie jej nie było widać, słychać też nie było żadnych szmerów. Przeszedł go zimny dreszcz. To był dla niego horror. Wyjrzał przez okienko, jak kazała mu wcześniej – może to mu coś wyjaśni. Przyjrzał się przy świecy otoczeniu i widok go zaskoczył. Wszystko wyglądało tak... normalnie... jak każdy zwykły las. Nos Michaela wyczuł jakiś smród, a jeszcze przed chwilą czuł cudowną woń. I nagle zaczęło mu się przypominać wszystko, co się działo, zanim trafił do Kalmanionu. Stanął w miejscu. Wszystko począł sobie odtwarzać w głowie. Nie po kolei, ale wszystko mu się przypominało. Rodzice się pewnie teraz niepokoją? Czy jest daleko od domu? Ba! Sam tego nie wie! Jeszcze niedawno tak się o niego bali. Wtedy, kiedy błąkał się po Bookstown. Tak, tam znalazł tę księgę. I uciekł przed Parkstone’m. To tam było! A potem matka płakała... I o co chodziło z tym spojrzeniem Parkstone’a? I o co chodziło z tymi wierszami, z tą księgą?
Minęło kilka sekund i serce Michaela znowu zaczęło lżej bić. Spojrzenie Parkstone’a? Jakie spojrzenie? Że co? O czym on myśli? Po chwili chłopak znowu poczuł piękną woń lasu i ponownie odczuł ulgę. Chyba pamięć znowu zgasła. W tym momencie zabrzmiał głos Mankolii, dochodził z tego miejsca, w którym siedziała parę minut wcześniej.
- Już po wszystkim – powiedziała łagodnie.
- Gdzieś ty była? – spytał Michael, siadając z powrotem na łóżku.
- Jak sam widziałeś, piękno tej krainy, to pozór, dlatego jest tak niebezpieczna. Niejednego stąd nie wypuściła. Nie możesz to dłużej zostać.
- Ale... ale... – jąkał się zdumiony Mike. – Jak to jest możliwe... Przecież widziałem... przecież na własne oczy... zieleń... soczysta... zapach... takie piękne...
- To pozór. Tak działa magia Kalmanionu.
Przybyszowi zaparło dech w piersiach. W pierwszym momencie próbował to sobie jakoś wytłumaczyć, ale przecież na własne oczy widział różnicę. Najpierw cudownie, potem normalnie... Jak to się da inaczej wyjaśnić? Inaczej niż magią... Bardzo się tym zdenerwował, był strasznie podniecony, ale jednocześnie zafascynowany. Choć był umysłem raczej matematyczno-fizycznym, bardzo lubił czytać książki fantasy i często żałował, że na świecie nie ma nigdzie nic magicznego... absolutnie nic. Teraz jednak, jakby na to nie patrzeć, miał do czynienia z magią. Uszczypnął się kilka razy w rękę, zadrżał parę razy całym ciałem, ale wszystko wskazywało na to, że nie był to sen.
- Zbliża się dziesiąta w nocy – kontynuowała Mankolia. – Tylko o tej godzinie można otworzyć Księgę Przepowiedni. W całym Poniżej jest ich siedem, choć krążą legendy, że osiem, ale istnienie tej ósmej nie jest jeszcze jasno udowodnione.
Dziewczyna złożyła ręce do otwarcia grubej księgi, którą wyciągnęła właśnie spod poduszki na łóżku, na którym siedział Michael. Nie była to ta księga znaleziona przez Mike’a, ta bowiem zamknięta była na dotąd niewidziany nigdzie przez chłopaka klucz. Mankolia miała złożone ręce do otwarcia książki jeszcze przez kilka sekund, aż w pewnym momencie książka ta zaświeciła delikatnym niebieskim światełkiem i wtedy dziewczyna gwałtownie otworzyła ją. Znalazła jakąś konkretną stronę i natychmiast zaczęła czytać.

Artykuł czternasty przepowiedni siódmej

Każda dusza na tym świecie
Ma gdzieś w sobie jedno małe
Miejsce zwane ciemnym miejscem
Złe, zepsute i zgorzkniałe

Artykuł dwudziesty piąty przepowiedni siódmej

Kiedy w Czerni Dniu się złączą
Ciemne miejsca wszystkich dusz
To Mgłę Ciemną naraz stworzą
Zagrożenie przyjdzie znów

Michael czuł się, jakby był bardzo daleko od swojego szarego świata. Zasłuchał się w treści przepowiedni i zamknął oczy. W jego głowie i duszy zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Tekst czytany przez Mankolię zaczynał przeradzać się w pieśń. Wkrótce chłopak słyszał śpiew jakiegoś chóru. Chóru, który w dodatku widział przed sobą. Mike’owi zdawało się, że jest w jakiejś pustej, czarnej przestrzeni, ale blisko niego jest ogromny chór, który wzniośle śpiewa treść przepowiedni. Cudowny śpiew. Przybyszowi również co i raz pojawiał się przed oczami mglisty widok rycerza walczącego z ogromnym zielonym smokiem, ziejącym ogniem. Przy tym cały czas miał w uszach pieśń.
Artykuł trzydziesty trzeci...

Macie jednak Księgę Mocy
Która będzie wam niezbędna
Bez ogromnej jej pomocy
Wasze siły szybko zwiędną

Artykuł trzydziesty dziewiąty...

Określają jasno sprawę
Wam nieznane prawa magii
Szczerze wam dlatego radzę
By odnalazł ją Ziemianin*

* „ją” = „księgę” – przyp. tłum.

Artykuł czterdziesty pierwszy...

Niech położy ją na skale
Gdzie mieszkają żywe dusze
W samym środku Lasów Białych
Tam dwa zdania są wykute

Artykuł czterdziesty drugi...

„Witaj, drogi bohaterze!
Witaj w moich cudnych lasach!”
Napis tylko on dostrzeże
Tylko księgi tej znalazca

Artykuł czterdziesty czwarty...**

Nie otwieraj księgi tej
Choćbyś bardzo ciekaw był
Co znajduję się tam, w niej
W niej się wielki sekret skrył

Artykuł czterdziesty piąty...**

Znalazłeś Mocy Księgę
Zmienisz się we włóczęgę
Wyrusz więc w wyprawę już
By do księgi znaleźć klucz

** słowa kierowane do znalazcy Księgi Mocy

Artykuł czterdziesty ósmy...

Żadnym nie próbuj sposobem
Innym niż z pomocą klucza
Tej otwierać Księgi Mocy
I tak ci się to nie uda

Artykuł czterdziesty dziewiąty...

A znalazca Księgi Mocy
Który klucz odnajdzie do niej
Gdy usłyszy tę historię
Zwany będzie wtem Dorgonem

Artykuł pięćdziesiąty pierwszy...

Na tym skończy niech bohater
Tej słuchanie przepowiedni
Resztę dla siebie zostawcie
On nie musi wiedzieć więcej

Przybysz całkowicie odciął się od świata zewnętrznego. Był wniebowzięty. Czuł się, jak podczas najpiękniejszego snu, jakby spełniało się jakieś wielkie marzenie. Zawsze uwielbiał książki o tematyce fantastycznej i zawsze marzył o oderwaniu się od realizmu. Teraz był w niesamowitym stanie. Nie była to jawa, nie był to sen. W tej chwili nic z rzeczywistego świata dla niego nie istniało. O niczym już nie pamiętał. Pogrążył się w tym stanie, choć niewiele rozumiał z tego, co słyszał.
Gdy się z tego rozmarzenia ocknął, był zupełnie rozbudzony. Rozejrzał się nerwowo po chatce. Była noc i panowała absolutna ciemność. Nie widział nigdzie swojej przyjaciółki. Obmacywał każdy kąt, odzywał się do niej, ale nie mógł jej znaleźć i nie słyszał żadnej odpowiedzi. Wybiegł z chatki i zaczął krzyczeć w ciemnościach na cały głos, jak oszalały. „Jesteś tam?!” – wołał. Lecz nie było odpowiedzi. Pobiegł więc w kierunku, z którego przyszli. „Może wróciła do domu?” – myślał. Nie pamiętał jednak dokładnie drogi, biegł na chybił trafił. Wyszedł więc z lasu w miejscu, którego zupełnie nie pamiętał. Płynął tu jakiś strumyk, jego szum był bardzo przyjemny dla ucha, jak zresztą każdy widok, zapach i dźwięk w tej okolicy. Michael chciał się położyć i zasnąć, poczekać do rana, bo teraz był nadto zdenerwowany, aby rozwiązywać jakiekolwiek problemy. Wtedy jednak na szczycie niedalekiego pagórka ujrzał jakąś czarną sylwetkę – czarną, bo była to noc. Postać tę oświetlił swoim blaskiem księżyc, który był w pełni. Człowiek wydawał się rozglądać, szukać czegoś lub kogoś. Chwilę postał, po czym poszedł dalej. W pierwszym momencie Mike trochę się przestraszył, potem jednak, kiedy postać ruszyła z miejsca, pragnął zobaczyć, kim jest ta osoba. Zaczął więc biec czym prędzej ku niej. Przeprawił się szybko przez strumyk i biegł w kierunku człowieka, który zmierzał w stronę lasu. Nim jednak zdążył tę osobę dogonić, ta zniknęła za drzewami. Chłopak jednak nie tracił nadziei i dobiegł do punktu, w którym to tajemniczy człowiek zetknął się z lasem. Była tam ścieżka. Mike pobiegł nią w głąb lasu. Mógł wołać, ale trochę się bał. Czuł się niepewnie.[/blok]


Autor: 1581


Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.

ZAMKNIJ
Polityka prywatności